Warto czasem w środku kolejki ligowej zatrzymać się, przerwać dyskusje o tym, co jeden trener zrobił dobrze, a inny źle, który już nie ma chemii z drużyną, a który stracił zaufanie zarządu i powiedzieć sobie zupełnie szczerze: niezależnie od tego, w jakich warunkach pracujesz, nie chciałbyś się zamienić z trenerem piłkarskim.
Pisać o piłce zacząłem jako 16-latek. Wtedy jeszcze nie czułem się specjalnie niezręcznie, spekulując na temat przyszłości jakiegoś trenera, choć dziś myślę, że powinienem był. Prawie piętnaście lat później czuję się z tym jeszcze gorzej. Oczywiście, że przekonuję sam siebie, że taka specyfika pracy. Mojej i ich. Że mnie płacą także za to, by czasem powiedzieć i napisać, że praca danego trenera zmierza donikąd. Albo, że jego zwolnienie jest uzasadnione. Im płacą także za to, że są często zwalniani. I że każdy szesnasto-, czy nawet 30-latek może napisać, że powinni stracić pracę. Ale pieniędzmi dla jednej czy drugiej strony nie da się wyjaśnić wszystkiego. Nie ma wielu innych zawodów, w których tak otwarcie, tak bez zająknienia, niemal bez żadnego zażenowania mówiłoby się, że ktoś powinien zostać zwolniony, jak w przypadku trenerów piłkarskich. Na tym jednak nie kończy się problematyka relacji dziennikarza sportowego z trenerami. Jakby się dobrze zastanowić, to nawet najmniejszy problem. Im dłużej działam w tej branży, tym bardziej skłaniam się ku myśli, że bycie trenerem to naprawdę najgorsza praca na świecie.
NIECIERPLIWOŚĆ KIBICÓW
Pozostańmy najpierw przy temacie zwalniania. Nie tylko wszelcy dziennikarze dyskutują ciągle na ten temat. Jeszcze częściej dyskutują kibice. Nawet gdy dziennikarze jeszcze mają poczucie, że to nie ten moment, by zaczynać rozmowy o przyszłości danego trenera, często temat powstaje oddolnie. Od kibiców, którzy dyskutują w mediach społecznościowych, piszą w komentarzach albo zagadują prezesa na mieście, czy ten trener jeszcze ma jakiś pomysł na drużynę. Narzeka się często na niecierpliwość prezesów czy dyrektorów sportowych, ale trzeba naprawdę niesamowicie mocno wierzyć w danego trenera, albo mieć niesłychanie gruby pancerz, by żyjąc w rzeczywistości, w której wszystkie media rozmawiają o zwolnieniu trenera, pod każdym postem klubowym w mediach społecznościowych domagają się tego kibice, a jeszcze na parkingu ktoś rzucił uwagę na ten temat, odciąć się od wszystkiego i powiedzieć: nie zwolnię i już.
NARZĘDZIE WALK PAŁACOWYCH
Czasem sprawa wygląda odwrotnie. Potrzeby zwolnienia trenera nie widzą kibice, dziennikarze powstrzymują klawiatury i języki, ale na górze klubu dochodzi do jakichś rozgrywek pałacowych. Trener kiedyś grubiańsko odezwał się do kogoś, kto okazał się synem ważnego sponsora. I teraz ten sponsor stara się go podkopywać przy każdej okazji. Prezydent miasta obiecał komuś zaprzyjaźnionemu, że załatwi mu posadę w najbliższym możliwym terminie. Albo w klubie trwa jakaś walka frakcji, w której nie chodzi nawet o samego trenera, a o to, że zatrudnił go tracący wpływy dyrektor sportowy. Albo jeszcze poprzedni właściciel. Dyskusje na temat zwolnienia trenera mogą nadejść z każdej strony. Mogą mieć merytoryczne przesłanki albo nie mieć ich w ogóle. Każdy ich uczestnik z osobna, czy jest prezesem spółki skarbu państwa, czy pracownikiem biurowym, czułby się osobiście urażony, gdyby ktoś zasugerował, że powinien odejść ze swojego stanowiska. Ale nie sprawia to wcale, że o przyszłości trenerów dyskutują półgębkiem, czując się niezręcznie. Wręcz przeciwnie, dyskutują zwykle całkiem głośno. W serialu „Ted Lasso” jest to trochę przerysowane, ale tytułowy bohater codziennie szeroko uśmiecha się po drodze do klubu do starszego pana, który zawsze zwraca się do niego per „ciulu”. Panuje duże przyzwolenie, by odnosić się do trenerów tak, jak zwykle się do siebie cywilizowani ludzie nie odnoszą.
JEDYNI ZWERYFIKOWANI
Załóżmy jednak, że trenerowi udało się uniknąć przypadku oddolnej czy odgórnej i bezpodstawnej histerii. Każdy jednak czasem wpada w mniejsze lub większe dołki. Przegra kilka meczów. Albo nawet nie przegra, ale drużyna będzie się prezentować mało przekonująco. Wówczas trzeba będzie dyskutować na argumenty. Problem w tym, że ludźmi, którzy najlepiej w tym środowisku znają się na futbolu, są często sami trenerzy. Tylko oni, by pracować w tym świecie, musieli przechodzić przez system wieloszczeblowych licencji. Prezesem może zostać każdy. Dyrektorem sportowym też. By być właścicielem klubu, nie trzeba się na ten temat wykazać wiedzą. Agentów czy dziennikarzy weryfikuje wyłącznie rynek. Piłkarze też mogą być samoukami. Tylko od trenerów oczekuje się konkretnych uprawień.
TRUDNA ROZMOWA NA ARGUMENTY
Uznajmy jednak, że formalne wykształcenie to tylko jedna sprawa. Jednak trenerzy mogą używać bardzo logicznych i prawdziwych argumentów, ale i tak zderzyć się z tym że ich rozmówcy nie do końca czują, o czym mowa. Dotyczy to kibiców. Dotyczy dziennikarzy. Dotyczy dyrektorów sportowych, którzy przecież często, nawet jeśli nie są sfrustrowanymi trenerami w ukryciu, czekającymi na potknięcie zatrudnionego w ich klubie trenera, by wskoczyć na jego miejsce, dostali się na to stanowisko tylko dlatego, że kiedyś dobrze grali w piłkę i są szanowani w lokalnej społeczności. Dotyczy prezesów, którzy czasem otwarcie, a czasem skrycie, ale dość często nie znają się na piłce. Dotyczy wreszcie prezydentów miast i właścicieli klubów, którzy myślą, że znają się na wszystkim, ale czasem nie znają się na niczym. To, czy trener dotrze do nich z argumentami, nie zależy zwykle od samych argumentów, a od jego daru przekonywania, uroku osobistego, talentów retorycznych, umiejętności sprzedażowych. Albo wytłumaczy, dlaczego dzieje się źle tak, że wszyscy go kupią, albo tak, że nikt mu nie uwierzy. Co wcale nie będzie znaczyło, że nie mówił prawdy.
TRUD PROWADZENIA SZATNI
Nawet jeśli trener na wszelkich rozmowach wypadnie na tyle korzystnie, że pozwoli mu się dalej pracować, jego wyzwanie dopiero się zacznie. Ocena jego pracy nie zależy przecież wcale od tego, jak pracuje. Albo zależy wyłącznie w niewielkim stopniu. W dużej mierze ocena jego pracy zależy od tego, jak zaprezentuje się kilkunastu zawodników, jak zaprezentuje się kilkunastu zawodników rywala i czy będą przy tym mieli szczęście, czy pecha. Wywarcie wpływu na kilkanaście osób nie jest łatwe. Zwłaszcza jeśli to osoby młode, zwykle gorzej znające się na piłce od samego trenera, zwykle lepiej od niego opłacane, zwykle słyszące zewsząd pochwały, często mające z tego powodu wybujałe ego i często szukające błędów w ostatniej kolejności u siebie. Jeśli nawet świadome i nastawione na sukces, to zwykle rozumiany jednak w indywidualnych kategoriach: lepszego kontraktu, wyjazdu do silniejszego klubu, ciekawszej ligi. Do pewnego stopnia trener może takie indywidualne napędy wykorzystać do pracy na rzecz wspólnego sukcesu. Ale tylko do pewnego stopnia. On z tych kilkudziesięciu jednoosobowych działalności gospodarczych musi przecież spróbować zbudować grupę, która pójdzie za sobą w ogień. W której jeden poświęci się za drugiego. W której ktoś czasem schowa swoje ambicje, by pracować na kogoś innego. I cieszyć się jego szczęściem.
KOWAL ZAWINIŁ, CYGANA POWIESILI
Ten rozdźwięk między trenerami a zawodnikami najlepiej widać w każdy weekend, gdy ktoś szykuje się do wejścia z ławki. Ktoś ze sztabu z zapałem stara mu się wtłuc do głowy zadania przy stałych fragmentach gry, ale zawodnik zwykle nawet na niego nie patrzy. Jeśli słucha, to tylko jednym uchem. Poprawia getry, sznuruje buty, popija wodę. Jako postronny obserwator chcę wierzyć, że wszystko to już wie i doskonale pamięta. Że przyswoił tę wiedzę na treningu w ciągu tygodnia, a skaczący koło niego członek sztabu tylko nie umie okiełznać emocji i przypomina o zaleceniach, jak matka pytająca, czy na pewno masz czapkę. Ale też mam świadomość, że jeśli nie przyswoił i za dziesięć minut zgubi krycie przy rzucie rożnym, powodując porażkę zespołu, zwolniony zostanie trener wraz ze sztabem, nie bujający w obłokach rezerwowy. A wszyscy wokół będą pytać, co to za głąb z tego trenera, że tego nie przewidział. Bo analiza wsteczna zawsze jest skuteczna.
ZMIANA DLA SAMEJ ZMIANY
Czasem zostanie zwolniony nawet bez złej krwi i złych intencji drugiej strony, lecz tak po prostu, z bezradności, żeby cokolwiek zmienić, bo a nuż się uda. Fachowo nazywa się to efektem nowej miotły. Jego istnienie zostało już wielokrotnie obalone naukowo. Efekt, który się z nim zazwyczaj myli, nazywa się w matematyce powrotem do średniej. Ale sami pomyślcie, jak byłby wyśmiewany trener albo prezes, który w obliczu kryzysowej sytuacji, zacząłby przed wściekłym tłumem żądającym głów, bajdurzyć o jakimś matematycznym zjawisku powrotu do średniej.
BARANY LEPSZE OD LWÓW
Nawet jednak jeśli wszyscy zastosują się do wskazówek, długotrwały wpływ trenera na wyniki jest bardzo ograniczony. Wedle wszelkich modeli statystycznych to od kilku do maksymalnie kilkunastu procent. Napoleon mawiał, że woli armię baranów prowadzoną przez lwa niż armię lwów prowadzoną przez barana, ale w piłce to działa odwrotnie. Większe szanse na mistrzostwa i trofea mają lwy prowadzone przez barana niż barany prowadzone przez lwa. Możesz być świetnym trenerem, przekonać do swojej wizji piłkarzy i klubowe otoczenie, wytrenować zawodników tak, by realizowali twoją wizję, ale ostatecznie większe szanse na mistrzostwo i tak będzie miał twój mniej utalentowany kolega po fachu, który ma w kadrze lepszych piłkarzy.
FRUSTRUJĄCA WĘDRÓWKA
To frustrująca świadomość. Można jednak niestrudzenie pracować, licząc, że kiedyś dostanie się szansę prowadzenia drużyny z lepszymi piłkarzami. To jednak ekstremalnie trudna i długa wędrówka. Jeśli nie grało się w piłkę na wysokim poziomie i nie ma się znanego nazwiska, trzeba przebijać się z samego dołu. Próbować zdobywać strzępki wiedzy, by w ogóle dostać się do hermetycznego świata, w którym wciąż nie brakuje ludzi z miejsca przekreślających tych, którzy nigdy nie grali, albo przynajmniej traktujących ich wyjściowo jako gorszych. Przebijać się mozolnie przez kolejne szczeble, przez lata głównie dokładając do interesu. Obserwować, jak koledzy z klasy zaczynają zakładać firmy i budować domy. Oglądać, jak koleżanki z klasy zakładają rodziny. Widzieć jak ktoś podróżuje i zwiedza świat. A samemu pożyczać pieniądze od znajomych, mieszkać w obskurnym wynajmowanym mieszkaniu na drugim końcu Polski. Bez szans na stały związek, a jeśli to tylko na odległość. I z oglądaniem dzieci tylko przez kamerkę w telefonie. No i z wieczorami spędzonymi zamiast w ogródku, w knajpie na rynku albo na kanapie z Netfliksem, to z dwoma innymi facetami, przy analizowaniu najbliższego rywala. Bez perspektywy wolnego weekendu. Bo wtedy trzeba przecież tułać się na mecz do Zielonej Góry albo Świdnika.
WALKA O NIELICZNE MIEJSCA
Oczywiście, nikt do tego nie zmusza, można odpuścić. Ale miejsc w Ekstraklasie jest osiemnaście. W pierwszej lidze też osiemnaście. W reprezentacjach młodzieżowych kilka. W czołowych ligach zagranicznych sto. Na wszystkich trenerów ze wszystkich krajów świata, to ciągle bardzo mało. Przebije się tylko bardzo nieliczna elita. Najwytrwalsza. Najlepsza. Mająca najwięcej szczęścia. Można więc oczywiście odpuścić analizowanie rywala. Można nie pojechać na kolejną kursokonferencję. Ale tylko z poczuciem winy, że ktoś inny w tym czasie pojechał go analizować. Albo był na kursokonferencji i usłyszał tam zdanie, albo poznał kogoś, kto sprawi, że ostatecznie to on, a nie ja, kiedyś osiągnie marzenie. Więc znowu w siadam samochód i jadę.
ULOTNE CHWILE
Na samym końcu, gdy jednak, mimo wszelkich przeciwności uda się odnieść sukces, to tylko ze świadomością, że to wszystko bardzo ulotne. U noblistki zła godzina musi minąć i to jest piękne. Ale trenerzy piłkarscy mają dobre powody, by na to samo spostrzeżenie Szymborskiej patrzeć z drugiej strony: dobre godziny też mijają. I to jest okrutne.
Nierozumiejący piłki prezes nie przedłuży za chwilę kontraktu z piłkarzem kluczowym dla całej grupy, bo nie będzie umiał dostrzec jego wkładu. Piłkarz wraz z menedżerem połakomi się na pierwszą możliwą ofertę, by skonsumować pierwszy z odniesionych sukcesów. Część nasyci się tym, co ma i obniży loty. A kibice, media, sponsorzy i działacze nie obniżą z tego tytułu oczekiwań. Za chwilę zaczną więc spekulować, że trener, którego przed chwilą nosili na rękach, już się pogubił i trzeba by go zwolnić. Chciałoby się wreszcie ściągnąć rodzinę do siebie, zacząć organizować sobie życie w mieście, w którym wieloletnia tułaczka wreszcie się opłaciła. Ale wiedząc, jak ten świat działa, znów się tego nie robi: nie namawia się żony, by rzuciła swoją stabilną pracę. Nie wyrywa się dziecka ze swojego środowiska. Gdy już za kilka miesięcy euforia przeminie, a trenera dopadnie okrucieństwo jego zawodu i będzie musiał sobie układać życie na nowo, przynajmniej rodzina nie będzie musiała tego robić.
TRENER TRENEROWI WILKIEM
Czasem pewnie chciałoby się z kimś o tym wszystkim porozmawiać. Tyle że do domu, w którym i tak bywa się rzadko, nikt nie chce przynosić sterty frustracji i lęków. Z prezesem ani z nikim z góry lepiej o tym nie mówić, bo natychmiast nabierze wątpliwości, czy trener jest jeszcze w stanie zarażać optymizmem otoczenie. Z piłkarzami tym bardziej. Oni potrzebują czuć, że mogą przyjść do trenera przegadać swoje problemy, ale na pewno nie chcieliby, aby trener opowiadał im o jego kłopotach. Teoretycznie można by się otworzyć przed kolegami po fachu, ale to też ryzyko. Bo w tym świecie jeden drugiemu wilkiem. Asystenci z dnia na dzień zostają twoimi następcami. Koledzy z kursu trenerskiego czy z akademika czyhają na te same posady. A biznes jest biznes. Dobrym rozwiązaniem byliby przyjaciele spoza futbolu, ale to też rzadko się sprawdza. Albo do tego stopnia nie czują tej branży, że nie będą rozumieć problemów. Albo się zdziwią, że przecież całe życie o tym marzyłeś, więc dlaczego teraz narzekasz?
ZGRYWANIE LIDERA
Wszelkie wątpliwości trzeba jednak trzymać mocno w zaciszu. Bo na zewnątrz trzeba zawsze prezentować się jak duchowy guru całej społeczności. Lider. Samiec alfa. Uśmiechnięty. Pozujący do zdjęć. Zawsze dobierający właściwe słowa. Pilnujący, by w momencie największego stresu nie zrobić czegoś głupiego przy linii, bo wycelowanych jest w ciebie 20 kamer. Albo nie chlapnąć czegoś przed mikrofonami po prowokacyjnym pytaniu, bo to jest źle odbierane. Trzeba być świetnym aktorem, ale grać nienachalnie. Tak, by nikt się nie zorientował, że się gra. Wtedy można liczyć, że zostanie się uznanym za autentycznego. Trenerzy, którzy naprawdę pozwalają się ponosić rzeczywistym myślom i emocjom, prędko zyskują łatkę furiatów i znikają ze środowiska. Trzeba się pilnować zawsze. I chłodno analizować. Bo inaczej powiedzą, że nie umiesz przegrywać. Albo przynajmniej, że kiepsko reagujesz z ławki na boiskowe wydarzenia.
ODJEŻDŻAJĄCY POCIĄG
Na koniec, gdy już cię zwolnią, masz chwilę wytchnienia. Wracasz do domu. Odbierasz syna z przedszkola. Ładujesz naczynia do zmywarki. Spotykasz się z przyjaciółmi. Idziesz na kawę do rodziców. Wychodzisz z żoną do kina. Żyjesz. Ale to nie może trwać za długo. Bo w końcu budzisz się z poczuciem, że pociąg zaczyna odjeżdżać. Pojawił się ktoś młody, kto z sukcesami wprowadził ustawienie, przy którym ty zawsze napotykałeś opór zawodników. Przyjechał ktoś z zagranicy, kto z twoim byłym klubem osiąga lepsze wyniki. Do telewizji zapraszają kogoś innego. Ktoś pojechał na staż do ligi top 5. Ze zdwojoną siłą dopada cię strach przed wypadnięciem z obiegu. Jeśli za długo odrzucasz oferty, dziennikarze i kibice zaczynają ci wytykać brak ambicji, bo przecież już od miesięcy pobierasz kasę „za nic”. Jeśli nie odrzucasz, tylko ich nie masz, tym gorzej. Być może czeka cię ponowne zejście szczebel niżej, obniżenie standardów, oczekiwań. A przecież pewne rzeczy łatwiej przyjąć, gdy masz 20 lat i żyjesz samotnie, trudniej zaś, gdy masz 40 i założyłeś rodzinę.
NIKT BY SIĘ NIE ZAMIENIŁ
Choć redakcja siłą rzeczy opatrzy ten tekst zdjęciem jakiegoś trenera, choć któreś opisy kibicowi każdego klubu skojarzą się akurat ze zwolnionym niedawno z niego trenerem, to nie jest tekst o nikim konkretnym. Owszem, powstał pod wpływem zmian z ostatnich tygodni, pod wpływem dyskusji o Adamie Majewskim, Bartoschu Gaulu, Marcinie Kaczmarku, ale i Julianie Nagelsmannie. Tak naprawdę jednak nie miałem na myśli żadnego z nich. Nie znam żadnego trenera na stopie towarzyskiej, z żadnym prywatnie się nie przyjaźnię. Są moimi znajomymi z pracy. I to takimi znajomymi, z którymi automatycznie stoimy po dwóch stronach barykady. Oni mają nas za półgłówków, którzy nie znają się na piłce, są młodsi od nich, zadają głupie pytania, ale mogą im narobić sporo szkód. My piszemy o nich, że nie mają już pomysłu, stracili szatnię albo że ich projekt zmierza donikąd. Dopóki istnieje futbol, nic się pewnie w tej kwestii nie zmieni. Ale warto czasem w środku kolejki ligowej, w toku tych wszystkich dyskusji o tym, co który trener zrobił dobrze, a co który źle, zatrzymać się i powiedzieć samemu sobie uczciwie: nikt nie chciałby pracować w takich warunkach, jakie mają trenerzy piłkarscy.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Liga jednak będzie ciekawsza! Legia wstała i wybrała przemoc
- Papszun przekombinował?
- Lechio, i jak ty się chcesz utrzymać?
- Miedź wywiesza białą flagę
fot. NewsPix.pl