Przez lata był najważniejszą osobą w polskiej piłce. Dwukrotnie wygrywał nasz ranking wpływowych. Nie pełni dziś żadnej oficjalnej funkcji, ale nadal wielu liczy się z jego zdaniem. Jest wiceprezydentem UEFA. W rozmowie z okazji rankingu 100 najbardziej wpływowych osób w polskiej piłce Zbigniew Boniek komentuje tegoroczne rozstrzygnięcia. Były prezes PZPN nie zgadza się z pierwszym miejscem Roberta Lewandowskiego i wyraźnie daje to do zrozumienia, że wyżej ceni chociażby ministra sportu, Kamila Bortniczuka. Opowiada nam ponadto o różnicach pomiędzy nim a Cezarym Kuleszą, mocnym wejściu polityki w polską piłkę, kontrowersjach wokół przepisu o młodzieżowcu czy zatrzymaniu byłego sekretarza generalnego PZPN. Ta rozmowa pokazuje, że 67-latek nadal wnikliwie śledzi to, co dzieje się w polskiej piłce i wciąż ma swoje zdanie na wiele tematów. Zapraszamy.
Pierwszy raz w historii rankingów Weszło na najbardziej wpływowe osoby polskiej piłki nie jest pan na pierwszym miejscu. Wcześniejsze dwie edycje pan wygrywał. Pańska pozycja osłabła.
Wygrywanie w takich konkursach, rankingach czy podsumowaniach było dla mnie zawsze fajne, miłe i sympatyczne. Przez ponad osiem lat byłem prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej, a więc najważniejszej piłkarskiej instytucji w kraju. Takie wyróżnienie było czymś naturalnym. Oczywiście pierwsze miejsce w waszym rankingu nie sprawiało, że nie mogłem spać w nocy z zachwytu. Niemniej zawsze miło było przeczytać swoje nazwisko na szczycie. Obecnie wydaje mi się, że w takiej klasyfikacji nie powinienem być w ogóle uwzględniony. W tym momencie w polskim futbolu i na terytorium Polski nie mam w zasadzie żadnej funkcji ani roli. Wydaje mi się, że jakby tym razem mojego nazwiska zabrakło na liście, to zupełnie nic by się nie stało.
Cały czas jest pan jednak wiceprezydentem UEFA i ma swoje kontakty oraz wpływy w całym środowisku. Miejsce w pierwszej dziesiątce nadal pan ma…
Nie zmienia to faktu, że sam się w takim rankingu nie widzę, bo teraz nie odgrywam już żadnej roli w polskiej piłce. Ani nie jest to rola realna, ani wirtualna.
Stał się pan teraz bardziej komentatorem piłkarskiej rzeczywistości w mediach. To panu pasuje?
Dokładnie tak. Przepisy w Polsce o związkach sportowych mówią jasno, że po dwóch kolejnych kadencjach nie można się ubiegać o trzecią. Piłka nożna to nadal moja pasja i mój „chleb”. Piłka to moje życie. Futbol lubię i kocham. Nikt mnie z PZPN i całych struktur nie wyrzucił. Po prostu takie są przepisy. Po dwóch kadencjach musiałem się pożegnać z funkcją prezesa. Osobiście uważam, że trzy kadencje byłby lepszym rozwiązaniem, bo dwie to trochę zbyt krótki czas, żeby zrealizować wszystkie plany. Generalnie jednak uważam, że ograniczenie liczby kadencji jest słuszne, bo jak to mówią: „człowiek nie powinien przyzwyczajać się do stołków”. Dziś cały czas oglądam polską piłkę i jak ktoś do mnie zadzwoni, to chętnie porozmawiam o tym, co się dzieje. Zawsze jestem do dyspozycji, żeby merytorycznie i na poziomie podyskutować.
Pan nadal ma kontakty i możliwości wpływania na wiele rzeczy, ale robi to pan rzadko albo wcale. To świadoma decyzja?
Mam swoje stałe zasady. Nigdy nie wysługiwałem się ludźmi, zawsze z nimi współpracowałem. Myślę, że całkiem nieźle potrafiłem sobie dobierać ludzi do pracy. Nawet dzisiaj, jeżeli coś mnie gryzie albo mam jakiś problem, czy muszę się kogoś o coś zapytać lub potrzebuje coś załatwić, to po prostu biorę telefon i dzwonię bezpośrednio. Nie chcę jednak w żaden sposób wpływać na decyzję innych ludzi. W PZPN są nowe władze i osoby, które dostały mandat do rządzenia. Mogą teraz się wykazać i ten mandat wykorzystać. Jak ktoś się do mnie zwróci czasami z jakąś prośbą o poradę czy z jakimś pytaniem, to zawsze bardzo chętnie pomogę. Tym bardziej, że nie ma we mnie ani żadnej zazdrości czy złośliwości.
Słyszałem jednak, że przynajmniej raz od zmiany władzy w PZPN zainterweniował pan i rozmawiał z prezesem Cezarym Kuleszą. Było to na przełomie wiosny i lata ubiegłego roku, kiedy decydowała się przyszłość przepisu o młodzieżowcu w Ekstraklasie. Był pomysł, żeby całkowicie zlikwidować ten przepis w najwyższej lidze. Nie oszukujmy się, przecież doskonale zna się pan z prezesem Kuleszą, był przecież wiceprezesem podczas pańskiej kadencji w PZPN. Potwierdza pan, że interweniował w tej sprawie?
Znamy się bardzo dobrze. Czarek był w zarządzie PZPN od 2012 roku, był także wiceprezesem. Oczywiście, rozmawialiśmy na ten temat i przekazałem mu, że nic się nie stanie, jak przepis o młodzieżowcu zostanie zdjęty. Natomiast trzeba pamiętać, dlaczego przepis o młodzieżowcu w ogóle powstał. W swoim pierwotnym kształcie był prosty, łatwy i przejrzysty. To co mamy teraz, to jest bałagan. Mamy w Ekstraklasie przepis, który kluby mogą obchodzić, pod pretekstem zapłacenia kary, jeżeli w danym klubie młodzieżowcy nie zagrają w całym sezonie 3000 minut. Poza tym przepis był zmieniany „za pięć dwunasta”, bo zaledwie kilka dni przed początkiem obecnego sezonu.
Największe lobby w tej sprawie było częstochowskie i trzeba to jasno powiedzieć. Świat po tej modyfikacji się nie zawalił, natomiast uważam, że PZPN nie powinien podejmować tak kluczowych decyzji pod wpływem jednego czy dwóch klubów. Przepis o młodzieżowcu w Ekstraklasie bardzo dobrze funkcjonował. Najlepiej widać to po liczbie meczów rozegranych przez młodych zawodników i liczbie ich transferów do zagranicznych klubów. Zmieniło się też postrzeganie drużyn juniorów przez trenerów pierwszych zespołów, bo musieli korzystać z młodych chłopaków i wnikliwiej śledzić rozwój najzdolniejszych w swoich klubowych akademiach. To fajnie się sprawdzało. Nikt jednak nie mówił, że przepis o młodzieżowcu miał być wieczny i na zawsze. Poza tym w Ekstraklasie status młodzieżowca był o rok starszy niż w I lidze. Chodziło o to, że jak ktoś w I lidze odpowiednio się rozwijał i zapracował na transfer do Ekstraklasy, to miał nieco łatwiejszą drogę do gry, bo jeszcze przez rok miał status młodzieżowca. Powiedziałem wtedy Czarkowi, że zmienianie tego przepisu to błąd.
Dodałem oczywiście, że mogą zrezygnować z tego przepisu, ale jednocześnie powinni podnieść pulę nagród w Pro Junior System, to sprawiłoby, że kluby stawiające na młodzież, więcej zarobiłyby na tym, a to zachęcałoby do dalszego stawiania na młodych Polaków. Teraz mamy przedziwny przepis, bo jedne drużyny korzystają z młodzieżowców, a inne prawie zupełnie ich nie wystawiają. Są jakieś kary finansowe liczone w milionach złotych. Na koniec okaże się, że ciężko będzie takie kary zapłacić. Będą prośby do PZPN o zmniejszenie kary, o jej odrodzenie, o wstawiennictwo wojewódzkiego ZPN itd. Przepisy jak są, to trzeba je respektować, a jak się komuś nie podobają, to trzeba je zmienić. Koniec i kropka.
Obecne władze PZPN, w tym prezes Kulesza, tłumaczą, że taka była wola większości klubów Ekstraklasy. Były głosowania w ankietach przedstawicieli wszystkich klubów w tej sprawie. Słyszałem już, że w trakcie nadchodzącego lata przepis o młodzieżowcu całkowicie może zniknąć z Ekstraklasy.
Jak ktoś chce usuwać ten przepis, to proszę bardzo. Uważam, że ludziom młodym trzeba dać czasami „parasol ochronny”. Często słyszę zdanie: „jak młody jest dobry, to powinien grać”. Guzik prawda. W życiu to tak nie funkcjonuje, jak ktoś skończy dobre studia, to od razu nie dostaje dobrej pracy. Podobnie w piłce. Młodym piłkarzom trzeba stwarzać warunki do rozwoju i trzeba im pomagać. Wiadomo, że do Ekstraklasy i tak trafiają ci najlepsi, najwięcej trenujący i pracujący nad sobą. To często chłopcy, którzy mają największe plany i marzenia związane z piłką. Takim młodym ludziom trzeba pomagać na wszystkich płaszczyznach życia. Inaczej na wszystkich stanowiskach byliby tylko ludzie starsi i doświadczeni.
Też słyszałem o tym, że szykują się kolejne zmiany w przepisie o młodzieżowcu lub ma on zostać całkowicie zniesiony. Kiedy ja jako Zbigniew Boniek – czyli człowiek, który coś zrobił dla polskiej piłki nożnej – słyszę takie pomysły, to najzwyczajniej w świecie się z nimi nie zgadzam. I tak jest w tym przypadku. Przecież jest pomysł, żeby w Ekstraklasie nie było już chociażby jednego młodzieżowca, a w zamian za to ma się pojawić dwóch na poziomie I ligi. Czegoś takiego zupełnie nie rozumiem.
Z jednym co pan powiedział też się nie zgadzam. Jak słyszę „wola większości klubów”, to już jestem troszeczkę zaniepokojony. Przypomnę, że wolą „większości klubów” Ekstraklasy za mojej kadencji było, żeby z ligi spadały maksymalnie dwie drużyny, a najlepiej jedna. Przy Ekstraklasie z osiemnastoma zespołami takie rozgrywki byłyby po prostu nudne. Wszystko z czegoś wynika. To, że z Ekstraklasy spadają trzy kluby, dało możliwość rozwinięcia rozgrywek I ligi. Tam dwie drużyny mają awans bezpośredni, a trzecia jest wyłoniona po fazie play-off, do której przystępują trzeci, czwarty, piąty i szósty zespół na zakończenie sezonu. Tam się kotłuje i jest walka do ostatniej kolejki, bo prawie pół ligi może powalczyć o baraże. To wszystko było przemyślane i wprowadzane stopniowo. Czasami większość myśli o tym, co byłoby najlepsze dla nich, a nie dla polskiej piłki. Władze związku są od tego, żeby czasami podejmować niepopularne decyzje. Nie czuję jednak ani rozgoryczenia czy rozczarowania, że pewne rzeczy są zmieniane. Przyszli do władz PZPN inni ludzie i mają inne pomysły. To są ich rządy i niech robią, jak chcą. Czas oceni czy ich zmiany były dobre czy złe.
Jak miałbym powiedzieć o głównych różnicach w rządach Bońka i Kuleszy w PZPN, to panu zdarzało się narzucać często z góry swoje pomysły zarządowi PZPN. Prezes Kulesza robi to w sposób bardziej kolegialny. Tak było też z tym przepisem o młodzieżowcu.
Zmiana przepisu o młodzieżowcu nie była żadną decyzją kolegialną czy niekolegialną. Ta zmiana to była robota przedstawiciela Rakowa (wiceprezesa PZPN Wojciecha Cygana ds. piłki profesjonalnej, który jest jednocześnie przewodniczącym rady nadzorczej częstochowskiego klubu – przyp. red.), żeby obalić ten przepis. Na koniec to on wysyłał ankiety do klubów, żeby zajęły stanowisko w tej sprawie. Jak ktoś kilka razy o to pytał, to w końcu była wola zmiany i to nawet „za pięć dwunasta”.
Wracając jeszcze do moich rozmów z Czarkiem Kuleszą, to faktycznie sobie czasami rozmawiamy, ale absolutnie ja nie chce się podłączać do tego, co teraz dzieje się w PZPN. Mnie w PZPN już nie ma. Jestem byłym prezesem związku i zostawiłem go pod każdym względem w bardzo dobrej kondycji. Sportowo, organizacyjnie i szkoleniowo federacja jest na zupełnie innym poziomie niż na początku mojej pierwszej kadencji. Powtarzam, czas pokaże jak oceniane będą obecne władze PZPN i rozwój piłki pod nimi. Z mojej strony zdarzy się, że będę miał odmienne zdanie na jakieś kwestie. Różnica poglądów też jest miarą progresu. To też nigdy nie było tak, że ja się z nikim nie liczyłem, będąc prezesem. Ja liczyłem się z ludźmi, ale tylko z tymi, o których wiedziałem, że są mądrzy, kompetentni i wiedzą o co chodzi w polskiej piłce. Konsultowanie wszystkich decyzji ze wszystkimi nie jest do końca dobre. Czasami jest to w ogóle niemożliwe. W wielu sprawach nie czułem potrzeby konsultowania się z prezesem, któregoś z wojewódzkich ZPN, bo ich zadania są zupełnie inne. Wojewódzki ZPN zajmuje się piłką amatorską na swoim terenie. Tam trzeba mieć odpowiednie stosunki z klubami czy samorządami. Taki wojewódzki ZPN musi dbać o masowość futbolu na dole. Dlatego konsultowanie się w sprawach piłki zawodowej czy profesjonalnej z jednym czy drugim prezesem wojewódzkiego ZPN nie było mi do niczego potrzebne. Z kompetentnymi i odpowiednimi ludźmi konsultowałem się zawsze.
Wracając jeszcze do naszego rankingu, kto w pańskiej ocenie miał największy wpływ na polską piłkę w ostatnich miesiącach?
Minister sportu Kamil Bortniczuk.
W rankingu jest pod koniec drugiej dziesiątki. My najwyżej sklasyfikowaliśmy Roberta Lewandowskiego. To dobrze, że aktywny piłkarz ma tak silną pozycję w całym środowisku?
Robert jest znakomitym piłkarzem i napastnikiem. Wydaje mi się, że w takim rankingu powinien być nieco niżej, bo jego oddziaływanie na całą polską piłkę jest mniejsze niż chociażby prezesa Kuleszy.
Prezes Kulesza jest na drugim miejscu…
Jeżeli tak jest, to gratulacje dla Roberta. Trochę mnie to dziwi, ale to wasz wybór. A czym Robert sobie zasłużył?
Wpływem na wybory i zmiany ostatnich selekcjonerów. Czy mówi coś na ten temat czy milczy, to ma olbrzymi wpływ na reprezentację. Obaj wiemy, że są też różne zakulisowe gierki, w których on i jego obóz biorą udział. Tak było chociażby po aferze premiowej, kiedy Lewandowski udzielił wywiadu Onetowi, w którym tak naprawdę nic nie powiedział. Znowu w pewnym sensie milczał, a wszystko co istotne działo się za kulisami. Robert wpłynął na to, co wydarzyło się po mundialu. Poza tym jest on sportową, wizerunkową i PR-ową dźwignią polskiej piłki. Gdyby zakończył karierę reprezentacyjną po mistrzostwach świata w Katarze, to byłaby katastrofa dla PZPN.
Jak pan mi mówi, że Robert jest najważniejszą osobą w polskiej piłce między innymi przez milczenie, pomeczowe wypowiedzi czy wpływ na zmiany selekcjonerów, to trochę tego nie rozumiem. Największy wpływ na polską piłkę powinni mieć ci, którzy działają na nią w sposób pozytywny i starają się zmieniać nasz futbol na terenie naszego kraju. Robert tego nie może robić, bo jest zawodowym piłkarzem i gra w zagranicznym klubie. Nie ma też odpowiedniej wiedzy na temat rozwoju piłki i dyscypliny jako całości. Może jak skończy karierę i będzie mu się taka perspektywa podobać, to zacznie odgrywać taką rolę, że będzie miał wpływ na całą naszą piłkę. Jeżeli uważacie, że Robert zasłużył na pierwsze miejsce, to fajnie, ale z argumentacją w tej kwestii się nie zgadzam. Robert żyje piłką, jest niezwykle porządnym i miłym człowiekiem. Wielu ludzi na jego miejscu byłoby nie do zniesienia, gdyby mieli jego sławę, umiejętności, zasoby ekonomiczne, możliwości czy pieniądze. On zna swoje miejsce w szeregu. To jest dobry, mądry i inteligentny facet. Mogę mówić o nim tylko i wyłącznie pozytywnie.
Trzeba jednak pamiętać, że jak Robert czasami coś mówi w wywiadach, to są to bardziej komunikaty, które przygotowuje mu sztab ludzi. On ma swoje biuro PR. Ja Roberta bardzo dobrze znam i jak czytałem jego wypowiedź po aferze premiowej, to tam go nie było. To nie był Robert, on ma inny styl mówienia. On jest niezwykle pozytywnym gościem. Prawda jest taka, że on się koncentruje na grze, a kto inny dba o jego wizerunek i całą otoczkę. Jak Robert skończyłby karierę reprezentacyjną, to dla PZPN marketingowo nie miałoby to żadnego znaczenia. Sportowo stracilibyśmy bardzo dużo, bo dziś każda drużyna narodowa na świecie wolałaby mieć go u siebie niż przeciwko sobie. Lewandowski jak każdy piłkarz powinien być w reprezentacji, jeżeli jest w formie i ma pozytywny wpływ na resztę drużyny. Trzeba też pamiętać, że lata lecą i to dotyczy nie tylko mnie czy pana, ale również piłkarzy. Inaczej patrzy się na wiele spraw mając 20, 25, 30 czy 34 lata. Inny jest punkt odniesienia. Robert obecnie nadal jest kluczową postacią reprezentacji, ale w tym roku skończy 35 lat. Powiedział pan o jednej sprawie, która mnie niepokoi. Co by było gdyby zrezygnował z gry w drużynie narodowej? Zawodników do pierwszej kadry powołuje selekcjoner, czyli teraz trener Fernando Santos. Piłkarze sami się nie powołują, robi to selekcjoner. Oczywiście pozycja Roberta w reprezentacji jest niepodważalna i poza wszelką dyskusją. Niech on gra w kadrze, ale i coś z nią wygra, bo po latach ludzie w Polsce będą pamiętać to, co zrobił i osiągnął z reprezentacją. Ludzi w naszym kraju specjalnie nie interesuje, ile trofeów zdobył z Bayernem czy Barceloną. Wydaje mi się, że dla każdego z nas, grających na najwyższym poziomie, na koniec kariery najważniejsze jest, co mamy – jak to się mówi – w gablocie.
Dla mnie, dla Polaka, dla polskiej rzeczywistości, dla kibiców najważniejsze są medale zdobywane dla kraju. Ja grałem dla każdego Polaka. W moich czasach byliśmy bardziej zjednoczeni jako naród, teraz tak powiedzieć nie można. Ja i moi koledzy zdobyliśmy medale na mistrzostwach świata. Takie sukcesy zostają w pamięci ludzi w Polsce, a nie to, że zdobyło się osiem mistrzostw Niemiec w Bayernie. Przecież tam tytuły zdobyli również przeciętni zawodnicy Bayernu, którzy akurat w tej drużynie byli. Sukcesy klubowe, odnoszone zagranicą, mają zupełnie inny wymiar niż trofea zdobywane w reprezentacji.
Powiedział pan, że minister sportu Kamil Bortniczuk ma największy wpływ na polską piłkę. Po dotychczasowych rządach pana prezesa Kuleszy w PZPN mam poczucie, że świat polityki wszedł w środowisko piłkarskie i do samej federacji. Nie chodzi już tylko o aferę premiową i obiecanki pana premiera, ale generalnie obóz rządzący mocno zbratał się z PZPN. Są tego plusy i benefity, jak na przykład umowa z Orlenem, finansowanie certyfikacji szkółek i inne rządowe programy. Czy jednak tak powinno być?
Program certyfikacji był już stworzony za moich czasów. Teraz zrobiono różne poprawki, które mają nieco uprościć i umasowić uczestnictwo w tym programie. Certyfikację wymyśliliśmy my. To była polityka i pomysł ówczesnego sekretarza generalnego Maćka Sawickiego. Na koniec on to wszystko przygotował z biurem pana premiera Morawieckiego. Podpisaliśmy wtedy pierwszą umowę na prawie 130 mln zł. Dziś kontynuuje się pewne programy z rządem i to jest dobre. Myśmy jako ówczesny zarząd też musieli żyć dobrze z politykami. Dobre stosunki z rządzącymi są jak najbardziej normalne i potrzebne. Najważniejsi politycy w kraju najwięcej mogą i mają najwięcej do powiedzenia w wielu kwestiach. Dla mnie najważniejsze w trakcie mojej kadencji było jednak to, żeby polityków traktować równo. Nikt nie może powiedzieć, że związek za moich czasów był upolityczniony lub był z kimkolwiek połączony. Żaden polityk za moich czasów w związku nie odgrywał jakiejkolwiek roli. Piłka jest na tyle silna, że taka apolityczność powinna być bardzo mocno podkreślana. Prawda jest też taka, że politycy zawsze chętnie przyjdą do silnego i dobrze funkcjonującego związku, żeby się trochę ogrzać wizerunkowo, chociażby przy reprezentacji. Czy PZPN jest dziś polityczny czy niepolityczny? Nie wiem, nie chcę się na ten temat wypowiadać. Każdy może sobie to ocenić. Uważam, że piłka powinna być ponad wszystkimi podziałami. Dbanie o apolityczność związku to jest jedna z najistotniejszych spraw każdego związku sportowego.
Wspomniał pan o kadencyjnościach w związkach sportowych. Zgodnie z naszym prawem nie można być trzykrotnie z rzędu prezesem PZPN. Może pan jednak wystąpić w najbliższych wyborach i znów ubiegać się o prezesurę i o kolejne dwie kadencje. Planuje pan wystartować w najbliższych wyborach w PZPN?
W ogóle mnie to nie interesuje.
Zupełnie? PZPN to dla pana całkowicie zamknięty rozdział?
Jestem dziś absolutnie przekonany, że to całkowicie zamknięty etap w moim życiu. Ale mam na przykład swoje zdanie na temat kadencyjności. Tak jak mówiłem, uważam, że powinny być trzy, a nie maksymalnie dwie kadencje z rzędu. W czasie drugiej kadencji, kiedy człowiek zostaje ponownie wybrany, jest inaczej, bo całe otoczenie zaczyna się inaczej zachowywać. Ludzie zaczynają rozmawiać, plotkować, szukać frakcji. To jest trochę jak z wyborami powszechnymi. Te do parlamentu będą na jesieni, a już od dwóch lat wszyscy o tym dyskutują i kłócą się. Na dzień dzisiejszy zupełnie nie myślę na temat startu w wyborach na prezesa PZPN.
Natomiast widzę, że Polacy mają krótką pamięć. Jak w 2012 roku zostałem prezesem PZPN i wszedłem do związku – a przypomnę, że podobno byłem człowiekiem niewybieralnym – to pamiętam, co zastałem. Była strona www.koniecpzpn.pl, a na trybunach wszyscy śpiewali „jebać PZPN”. Strona internetowa związku wyglądała fatalnie. Mocno poszliśmy w internet i to zdało egzamin. Serwis „Łączy nas Piłka” się sprawdził. Dzięki niemu ruszyliśmy masowość, pokazaliśmy między innymi piłkę kobiecą i zaczął się duży rozwój całej marki PZPN. Otworzyliśmy się na ludzi i kibiców. Na youtubowym kanale związku pojawiły się transmisje i rożne inne materiały. Jak zaczynałem to PZPN nie miał w zasadzie żadnego działu marketingu. Na koniec mojej kadencji robiliśmy ponad 70 transmisji meczów rocznie na naszych kanałach. Rozbudowaliśmy nieprawdopodobnie markę PZPN i cały marketing. Ostatnio głośno było w mediach o spółce Publicon Sport.
To następca Sportfive w roli pośrednika przy podpisywaniu umów marketingowych przez PZPN…
Nowy podmiot, który ma obsługiwać współpracę związku ze sponsorami i markami, a w zamian za to ma dostawać prowizje od podpisanych umów. My w pewnym momencie za mojej kadencji doszliśmy do wniosku, że nie potrzebujemy już takiego stałego partnera, szukającego sponsorów i reklamodawców. OK, za moich czasów odpowiadała za to spółka Sportfive. Nie ma co ukrywać, że prowadził ją mój serdeczny przyjaciel Andrzej Placzyński. Jak chciałbym mu zrobić przyjemność, to teoretycznie w 2019 czy 2020 roku mogłem podpisać z jego spółką nową umowę na pięć czy sześć kolejnych lat. Nie byłoby wtedy mowy o zmianie partnera i wejściu do PZPN Publiconu. Nie zrobiłem tego i zaraz powiem dlaczego.
Po pierwsze, jestem uczciwy i nigdy nie ukrywałem, że Andrzej Placzyński jest moim dobrym kolegą. O niczym to jednak nie świadczy, bo piłka to biznes, a w biznesie trzeba dbać o firmę, którą się kieruje lub dla której się pracuje. Powiedziałem Andrzejowi, że nie podpiszemy nowej umowy, bo PZPN był już wtedy gotowy, żeby wszystkie sprawy marketingowe i umowy sponsorskie obsługiwać samemu. Uważałem, że nie znajdzie się w Polsce lepszej firmy niż sam PZPN. Ludzie od Maćka Sawickiego i Agnieszki Prachniak to byli fachowcy. Generalnie nadal w związku są osoby z doświadczeniem i odpowiednimi umiejętnościami. Dlatego nie podpisałem ze Sportfive nowego kontraktu. Wygasł on w czerwcu zeszłego roku. Oczywiście ja uważam, że PZPN może korzystać z pomocy Sportfive czy Publicon Sport, ale tylko wtedy, kiedy te spółki mają jakiegoś dobrego klienta, do którego nie może dotrzeć sam związek. Wtedy za doprowadzenie do podpisania umowy z takim podmiotem należy się prowizja.
W obecnych realiach PZPN podpisywanie ramowych umów na pośrednictwo marketingowo-sponsorskie z kimkolwiek jest bez sensu. Przynajmniej związek był po mojej kadencji na tyle mocny, że nie potrzebował już żadnej zewnętrznej firmy-pośrednika, dlatego nie przedłużyłem umowy ze Sportfive. Powiedziałem jednak Andrzejowi Placzyńskiemu, że jak przyprowadzą jakiegoś sponsora, który realnie wesprze budżet PZPN, to wtedy należy się za to prowizja, ale tylko wtedy. To jest normalne w dużym biznesie. Dlatego jestem zdziwiony, że obecny PZPN poszedł w ramową umowę z Publiconem. Nie mam wiedzy na temat samego kontraktu. Ludzie od marketingu też się w związku zmienili. Nie mam także wiedzy na temat obecnych realiów federacji w tej kwestii.
Z tego co pisał Onet, wynika, że wiedzy na temat umowy PZPN z Publicon Sport nie ma nikt poza dwoma, trzema osobami w federacji. Żeby mieć dostęp do kontraktu i stawek prowizji trzeba podpisać „lojalkę”, która będzie zobowiązywała do zachowania tajemnicy.
No to widzi pan, na początku pan powiedział, że rządziłem twardą ręką i narzucałem swoją wolę, ale wszystkie umowy i kontrakty za moich czasów każdy mógł sobie przyjść i obejrzeć. Nie trzeba było podpisywać żadnych „lojalek”. Wszystko było piękne, czyste i przejrzyste. Szczerze powiem, że nie znam firmy Publicon i ich ludzi. Oczywiście też czytałem tekst o nich i na tej podstawie wyrabiam sobie zdanie. Powtarzam, wiedza moja, Maćka Sawickiego, Agnieszki Prachniak, ich ludzi i mojego związku na temat marketingu sportowego, praw telewizyjnych i umów sponsorskich w zupełności nam wystarczała. Wydaje mi się, że była na zupełnie innym poziomie niż kogokolwiek innego w kraju. Inny poziom.
Widzi pan siebie w polskiej piłce w jakiejś innej roli? Może pan zostać wiceprezesem PZPN, być prezesem jakiegoś klubu albo Ekstraklasy SA. Polskiej piłki nie stać, żeby Zbigniew Boniek był całkowicie poza środowiskiem.
Szczerze, to w żadnej roli obecnie się nie widzę. Od półtora roku nie mam żadnej funkcji i świat się nie zawalił. Mam jakieś swoje pomysły i historie. Piłka nożna nie jest całym moim życiem. Mam kilka swoich biznesów zupełnie poza futbolem. Ja sobie je spokojnie prowadzę i o nich za dużo nie mówię, bo ludzi za bardzo to nie interesuje. Na razie to jestem trochę zaniepokojony tym, co się dzieje w Polsce. Nie chce mówić o politykach, ale nie może być tak, że w kraju takim jak Polska uczciwy człowiek jest zatrzymywany na ulicy i stawia mu się zarzuty, które są totalnie bez pokrycia. Jest to robione tylko po to, żeby mieć z tego polityczną korzyść.
Rozumiem, że nawiązuje pan do sprawy zatrzymania byłego sekretarza generalnego PZPN Macieja Sawickiego i powiązaniach z panem Jakubem Tabiszem…
Przede wszystkim żadnych powiązań nie ma. W 2014 roku pan Tabisz przyprowadził do PZPN jednego ze sponsorów. Przypominam, że mówimy o 2014 roku, a nie o 2023. Pan Tabisz przyszedł z firmą, która chciała być sponsorem PZPN, zorganizował spotkanie i był w tym wszystkim pośrednikiem. Chciał za to dostać prowizję. Maciek jako sekretarz generalny PZPN podpisał bardzo fajny kontrakt. Pan Tabisz – z tego, co pamiętam – dostał siedem procent prowizji. I co? Teraz za to ktoś może mieć postawione zarzuty i być zatrzymanym? Poza tym kto jest poszkodowanym w tej sprawie? PZPN? Przecież związek dostał pieniądze od sponsora. Mnie to trochę niepokoi i boli. Nie może być tak, że w naszym kraju można każdego „zdjąć z ulicy”, bo nie jest po tej samej stronie „mocy” i komuś to pasuje. Mnie się to absolutnie nie podoba. Widzę, że nikt za bardzo tego tematu nie podejmuje, bo wszyscy w Polsce są trochę przestraszeni.
Ludzie boją się władzy?
Prokuratura i sądy nie powinny mieć nic wspólnego z władzą, ale to jest osobny temat. Takie jest jednak moje zdanie. Ja nie mówię tego, bo jestem po którejś ze stron politycznych, mówię to po prostu, bo pewne rzeczy mi się nie podobają. Pan się pyta w jakiej roli widzę się w polskiej piłce, więc ja odpowiadam, że nie widzę się na teraz w żadnej roli, bo pewne rzeczy mi się nie podobają.
Nadal jest pan we władzach UEFA i pewnie ma wiedzę czy PZPN stara się o organizację jakiś imprez w naszym kraju. Mówi się chociażby o kobiecym EURO w 2025 roku czy o finale, któregoś z europejskich pucharów. Próbuje pan lobbować w tych tematach wewnątrz UEFA? Coś z tego jest realne?
Nie wiem jakie imprezy PZPN chciałby zorganizować w Polsce, bo nikt z federacji nie wysłał mi żadnych dokumentów w tej sprawie. Natomiast PZPN jeszcze za moich czasów wysłał zgłoszenie do UEFA w sprawie organizacji w naszym kraju kobiecego EURO 2025. Decyzja na temat wyboru gospodarza miała zapaść już w zeszłym roku, natomiast z różnych powodów UEFA podejmie ostateczną decyzję dopiero teraz, 4 kwietnia na Komitecie Wykonawczym. Cały projekt naszej kandydatury, dokumentacja i pismo od premiera Morawieckiego do UEFA zostało podpisane przeze mnie i pana premiera jeszcze w trakcie mojej kadencji w PZPN. W kwietniu okaże się, kto dostanie te mistrzostwa.
Osobiście uważam, że dla polskiej piłki kobiecej byłby to świetny moment na taką imprezę. Kobieca piłka niesamowicie się u nas rozwija. Małe dziewczynki chcą grać w piłkę. Taki wielki turniej u nas w kraju pozwoliłby spojrzeć zupełnie inaczej na piłkę kobiecą. Konkurencja jest ogromna. O prawa organizacji ubiegają się: Szwajcaria, Francja i we wspólnej kandydaturze kraje skandynawskie: Dania, Finlandia, Norwegia i Szwecja. Nie będzie łatwo wygrać z tymi wszystkimi państwami. Ja już też wiem, jak to będzie kiedy otrzymamy tytuł organizatora, bo znam trochę te nasze polskie realia. Jak wygrany ten wyścig, to wszyscy w Polsce będą mówili, że to ich zasługa i ludzie z PZPN będą wypinać klapy po ordery itd. A jak wygra ktoś inny, to będzie wina Bońka, bo pewnie mu nie zależało. Wszyscy powinni wiedzieć, jak wygląda głosowanie nad takimi sprawami w Komitecie Wykonawczym UEFA. Jak jest głosowanie nad sprawą, w której jest polska kandydatura, to ja jestem wykluczony z głosowania. Podobnie będzie z kolegami ze Szwajcarii, Francji i krajów skandynawskich. Od razu mówię, że dostać prawo organizacji tej imprezy będzie niezwykle trudno.
Przypomnę, że od 2012 roku organizowaliśmy więcej dużych wydarzeń i imprez niż jakikolwiek inny kraj w Europie. Dwukrotnie był u nas finał Ligi Europy (2015 i 2021), były mistrzostwa świata U-20 (2019), były młodzieżowe mistrzostwa Europy U-21 (2017 – przyp. red.) i kilka innych mniejszych imprez. Naprawdę było tego sporo. We mnie nie ma ziarna zawiści ani zazdrości. Nigdy mnie to nie cechowało. Teraz gwarantuje panu i mogę to powiedzieć, że zrobię i robię wszystko, żeby przekonać moich kolegów w Komitecie Wykonawczym, aby podczas głosowania nie zapomnieli o wskazaniu polskiej kandydatury. Oczywiście dużo będzie zależało od woli samych władz UEFA i przede wszystkim prezydenta Aleksandra Čeferina. Jeżeli tutaj wszyscy zachowają całkowitą neutralność, to naprawdę będzie ciekawie. Jeżeli jednak okaże się, że UEFA promuje jedną z kandydatur, to sytuacja do wygranej może okazać się trudniejsza. Czasami we władzach UEFA jest przekonanie, że wybór konkretnego gospodarza jest najlepszy. Zobaczymy jak to się potoczy. Jeżeli się nie uda, to świat się nie zawali. Będą przecież kolejne imprezy do organizacji. Robię wszystko co w mojej mocy, żeby projekt kobiecego EURO w Polsce wesprzeć.
A finał Ligi Konferencji w Polsce? W najbliższych latach jest to możliwe? Jakiś czas temu mówiło się o tym, ale temat ucichł.
Pierwsze słyszę, żeby polska federacja wystąpiła o organizację, któregokolwiek z finałów europejskich pucharów, a jeżeli wystąpiła to nic mi na ten temat nie wiadomo. Pewnie wróci to do mnie, jeżeli będzie na ten temat głosowanie. Na razie nie zanosi się na to, żeby temat jakiegoś finału w Polsce w ogóle istniał.
CAŁY RANKING 100 NAJBARDZIEJ WPŁYWOWYCH OSÓB POLSKIEJ PIŁKI:
- Ranking 100 najbardziej wpływowych ludzi polskiej piłki – miejsca 100-76 [część 1/4]
- Ranking 100 najbardziej wpływowych ludzi polskiej piłki – miejsca 75-51 [część 2/4]
- Ranking 100 najbardziej wpływowych ludzi polskiej piłki – miejsca 50-26 [część 3/4]
- Ranking 100 najbardziej wpływowych ludzi polskiej piłki – miejsca 25-1 [część 4/4]
Fot. FotoPyK