Cudowne dziecko niemieckich trenerów zostało wylane razem z kąpielą. Informacja o zwolnieniu Juliana Nagelsmanna spadła jak grom z jasnego nieba i z boku jest zupełnie niezrozumiała. Jak znajdujący się na dobrej drodze do zdobycia kolejnych trofeów klub Bayern mógł pożegnał się z trenerem, na którego wydał ponad 20 mln euro? Co zatem sprawiło, że doszło do zwolnienia cudownego dziecka w tak iście ekstraklasowym stylu?
Bez względu na to, jak cudowne jest dziecko, to nadal jest dzieckiem. O ile, w Hoffenheim Julian Nagelsmann prowadził rower, a w Lipsku przesiadł się na skuter, o tyle w Monachium otrzymał wielokonny, ciężki motocykl. Dostał potężną maszynę, ale nie został nauczony, jak nią jeździć. W końcu, jeśli poradziłeś sobie z rowerem i skuterem, to pewnie i z motorem dasz sobie radę. W rzeczywistości to zupełnie inna para kaloszy. Metody i doświadczenia z poprzednich lat nie sprawdzały się już tak dobrze w Bayernie, a i sam okres, w którym Julian Nagelsmann trafił do klubu, nie należał do najlepszy. Wszystko skończyło się na bardzo gorączkowym i dość niezrozumiałym ruchu. W końcu Die Roten znajdują się na pozycji wicelidera Bundesligi z punktem straty do Borussii Dortmund, z którą zmierzą się 1 kwietnia, awansowali do ćwierćfinału Ligi Mistrzów i Pucharu Niemiec. Do tych meczów drużynę będzie już przygotowywał Thomas Tuchel.
Dlaczego Bayern Monachium zwolnił Juliana Nagelsmanna?
W całej tej sytuacji 35-letni szkoleniowiec może się czuć jak talebowski indyk opisany w „Czarnym Łabędziu”. Przez ponad półtora roku był bardzo dobrze karmiony i doceniany. Jeszcze w poniedziałek Herbert Heiner zapewniał go, że ma pełne poparcie. Klasyka polskiej myśli działaczowskiej. Aż przyszedł czwartkowy wieczór i medialne doniesienia, graniczące z pewnością, że został zwolniony. Jeżdżąc na nartach w Austrii, Nagelsmann mógł być podobnie zaskoczony decyzją, jak indyk zupełnie nieświadomy zbliżającego się Święta Dziękczynienia. Przekładając to na grunt polskich przysłów: – „Kogut myślał o niedzieli, a w sobotę mu łeb ucięli”. I tak właśnie można odbierać decyzję o zwolnieniu trenera. Była ona bowiem drastyczna, bolesna w skutkach i niemożliwa do przewidzenia. Ale tylko dla trenera.
Patrząc z boku, już od dłuższego czasu docierały do mediów informacje o kolejnych drobnych problemach, kłótniach, konfliktach i nieporozumieniach z szatni Bayernu.
Zaburzona hierarchia w szatni
– Pierwszy sezon Nagelsmanna w Bayernie nie był udany. Jest mistrzem, ale tym mistrzem musiał być, bo to było za proste zadanie, by go nie osiągnąć. W każdym innym aspekcie Bawarczycy zawiedli. To nie jest jeszcze prawdziwy Bayern. Nagelsmann nie zdołał odpowiednio zarządzać składem – mówił nam pod koniec poprzedniego sezonu niemiecki komentator Marcel Reife. I choć od rozmowy minął blisko rok, to w zespole wybuchały kolejne pożary, co pokazuje, że szkoleniowiec nie tylko nie wyciągnął wniosków, co dodatkowo notorycznie je powielał.
Z jednej strony skłócił się z drużynową starszyzną, z drugiej dał się rozpasać młodszym zawodnikom, zupełnie zaburzając hierarchię w zespole. Już w poprzednim sezonie szerokim echem odbiła się afera z wyjazdem piłkarzy na Ibizę przed końcem sezonu. Zawodnicy zabawiali się na hiszpańskiej wyspie po porażce z Mainz, co zostało źle odebrane przez fanów. Dodatkowo w kolejnym meczu tylko zremisowali ze Stuttgartem. Nie wyciągnięto wobec nich żadnych poważnych konsekwencji, dlatego kontynuowali swoje wybryki w kolejnym sezonie. Leroy Sane dalej jawnie okazywał niezadowolenie, często się spóźniał i naginał do granic możliwości klubowy regulamin. Serge Gnabry bardziej niż o meczach myślał o swoim kolejnym stroju, w którym pokaże się na Fashion Weeku. Nawet w tak skandalicznej sprawie, jak jazda po wpływem alkoholu, Bayern zareagował wręcz kompromitująco, karząc Benjamina Pavarda grzywną w wysokości 500 euro.
Młodzi czuli się bezkarni, natomiast ze starszymi Nagelsmann wchodził w ciągłe kolizje. Jednym z powodów, dla których Robert Lewandowski odszedł z Monachium, był brak nici porozumienia ze szkoleniowcem. Na boczny tor stopniowo odsuwano Manuela Neuera. Szkoleniowiec, zamiast rozmawiać z bramkarzem o najważniejszych dla drużyny kwestiach, konsultował się z Joshuą Kimmichem, czyli trzecim kapitanem, co oznacza, że na ścieżce decyzyjnej pominął również wicekapitana Thomasa Muellera. Dodatkowo na ostrzu noża stanęła przyszłość trenera po zwolnieniu Toniego Tapalovicia, trenera bramkarzy i przyjaciela Neuera. Jeszcze wtedy klub stanął po stronie Nagelsmanna. Było to jednak ostatnie wotum zaufania.
Zmierzch kojota. O konflikcie Neuera z Bayernem
Spełnianie zachcianek
Do czasu aż trenera broniły wyniki, nikt nie wtrącał się do jego pracy. Szkopuł w tym, że pod względem sportowym robił się coraz większy problem. Poprzedni sezon Bawarczycy zakończyli wyłącznie z mistrzostwem Niemiec. Nie można tego jednak rozpatrywać jako dominacji Die Roten, a słabości pozostałych drużyn Bundeslig bowiem gdy przyszło rywalizować o najwyższą stawkę, ekipy Nagelsmanna nie było już w grze. Bayern odpadł z Ligi Mistrzów już w kwietniu, przegrywając ćwierćfinałowy dwumecz z Villarrealem. Jeszcze wcześniej pożegnał się z Pucharem Niemiec, przegrywając jeszcze w rundzie jesiennej z Borussią Moenchengladbach.
Ktoś powie, że teraz sytuacja jest lepsza. Nagelsmann zdobywa średnio 2,31 punktu na mecz. Jest w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i Pucharu Niemiec, a już 1 kwietnia może powrócić na fotel lidera Bundesligi, o ile pokona Borussię Dortmund. Klub zadziałał jednak prewencyjnie bowiem jak wiadomo, sezon dla Bayernu rozpoczyna się właśnie w kwietniu, a w zeszłym roku wtedy się dla niego zakończył. Działacze chcieli tego uniknąć. Wygląda na to, że stracili zaufanie do metod szkoleniowych, które ich wiele kosztowały. Telebim do analiz, ogromny balon do treningu czy drony były zachciankami dziecka z piaskownicy. I można je nazywać niezbędnymi narzędziami do pracy, ale sami piłkarze narzekali, że nie rozumieją do końca tego, co trener chce im przekazać. Mimo to Bayern jak dobry rodzic spełniał je wszystkie. Przestał również liczyć pieniądze.
Hasan Salihamidzić wykonał bardzo dobrą robotę na rynku transferowym. Po sprzedaży Lewandowskiego do Barcelony zabrał się do pracy i w kilka tygodniu pozyskał Sadio Mane, Matthijsa de Ligt i Mathysa Tela. Wcześniej sprowadził jeszcze Ryana Gravenbercha i Nouassira Mazraouiego, a zimą dokooptował jeszcze Yanna Sommera i Joao Cancelo. Są to wręcz gwiazdorskie i ekstrawaganckie ruchy, biorąc pod uwagę niechęć do wydawania przez Bayern pieniędzy. Mimo to Bawarczycy przeplatali rewelacyjne spotkania, słabymi. W tym sezonie wygrywają tylko trzy na pięć ligowych meczów. Już dziesięciokrotnie rywale urwali im punkty, czyli tyle samo, ile w poprzednich dwóch sezonach. Problem w tym, że za nami zaledwie 25 kolejek.
Joao Cancelo w Bayernie. Dlaczego to ryzykowny transfer?
Moment dużych zmian
Trzeba jednak podkreślić, że Nagelsmann przyszedł w trudnym, przejściowym dla całego klubu okresie. Z Bayernem właśnie rozstawał się drugi z wieloletnich mocodawców – Karl-Heinz Rummenigge, który nie popierał tego ruchu. Tym samym po raz pierwszy od 1979 roku za sterami Die Roten nie stał nikt z dwójki Uli Hoeness – Rummenigge, którzy postanowili usunąć się w cień. Nie przestali jednak komentować wszystkich wydarzeń z tylnego siedzenia, natomiast nowi dowodzący niechętnie rozmawiali z mediami. Ani Olivier Kahn, ani Herbert Heiner, ani Hasan Salihamidzic niezbyt często udzielali się w dyskursie publicznym, przez co Nagelsmann stał się poniekąd rzecznikiem całego klubu. Musiał odpowiadać na pytania, które go nie dotyczyły i nie leżały w jego kompetencjach. Starał się jednak być otwarty na media i brał odpowiedzialność za wszystko, co się działo wokół Bayernu. Bilans tej decyzji dla niego był zdecydowanie ujemny.
Do tego trener przejął zespół, który nie był już wygłodniałym lwem, tylko nasyconym kotem. Objął go niedługo po tym, jak zdobył pięć trofeów. Monachijscy działacze dali mu maszynę, ale nie nauczyli jeździć, myśląc, że cudowne dziecko poradzi sobie z każdym sprzętem. Od razu został wrzucony na głęboką wodę. Musiał pozbierać najlepszą drużynę świata, która zdobyła wszystko i wykrzesać z niej tyle samo, co Hansi Flick, który był bardzo lubiany przez piłkarzy. Przez półtora roku Nagelsmann nie zdołał jednak zjednać sobie w pełni szatni, co pozostaje jednym z głównych powodów jego zwolnienia. Szkoleniowiec sprawiał wręcz wrażenie osaczonego.
Nie tak dawno do mediów wyciekły informacje o rozwiązaniach taktycznych stosowanych przez Nagelsmanna. Trener wpadł z tego powodu w furię i zapowiedział, że zapoczątkuje śledztwo, ujawniające kreta w jego zespole. Problem w tym, że kretem mógł być każdy, począwszy od czołowych piłkarzy jak Neuer, Mueller czy Kimmich, kończąc na szefach, czyli Kahnie czy Salihamidziciu. Bayern od lat znajduje się w komitywie z „Bildem”. To relacja obustronna, dzięki której klub, udostępniając kontrolowane przecieki, napędza sprzedaż dziennikowi, a ten w zamian stara się podtrzymywać dobrą sławę i opinię o Die Roten.
Stumilionowa wtopa
Efekt jest taki, że to kret wykopał dziurę pod Nagelsmannem, a nie na odwrót. I choć z pewnością nie był to czynnik przesądzający o zwolnieniu szkoleniowca, to fakty są takie, że Bayern nie licząc się z kosztami, rozstał się z 35-latkiem. A są one wręcz kolosalne. Sprowadzając Nagelsmanna w 2021 roku z Lipska, klub zapłacił 25 mln euro. Roczna pensja szkoleniowca to ok. ośmiu mln euro, a podpisał pięcioletni kontrakt. Co więcej, jak informował jakiś czas temu „Bild”, koszt zwolnienia trenera w pierwszych dwóch latach wiązałaby się z wypłatą odszkodowania w wysokości 40-50 mln euro. Zliczając to razem, może się okazać, że pozyskanie Nagelsmanna będzie drugim najdroższym transferem w historii klubu. A przecież to nie koniec wydatków.
Swoje musi zarobić również Thomas Tuchel. O szkoleniowca zabiegały takie marki jak Real Madryt czy PSG, co też zdeterminowało Bayern do tak drastycznego rozstania z Nagelsmannem. W każdej chwili ktoś mógł się porozumieć z byłym menedżerem Chelsea i podkupić go Die Roten, gdyby ci wstrzymywali się do końca sezonu. Dodatkowo potencjalne szybkie odpadnięcie z Ligi Mistrzów czy strata mistrzostwa Niemiec postawiłyby monachijski klub w dużo gorszej pozycji negocjacyjnej. Właśnie dlatego zdecydowano się na tak drastyczną decyzję.
Tym jednym ruchem upadły dwa mity: o cudowności Juliana Nagelsmanna i skąpstwie Bayernu Monachium. Dla klubu przestały się liczyć pieniądze, gdy zagrożone były sukcesy, których, zdaniem działaczy, nie gwarantował już 35-latek. Z drugiej strony dla szkoleniowca przygoda z jego rodzinną Bawarią okazała się wielką klapą. Podburzyła jego trenerski pomnik. I choć z pewnością za chwilę otrzyma mnóstwo propozycji z innych klubów, to raczej wśród nich nie będzie Realu Madryt, który przymierzał się do niego już wiele miesięcy temu. Został zaburzony jego harmonijny rozwój. W końcu nikt, nawet cudowne dziecko niemieckich trenerów, nie może być większy niż Bayern.
Pozostaje pytanie, czy zastępując Nagelsmanna despotycznym Tuchelem, Die Roten nie będą jak przysłowiowy stryjek, który zamienił siekierką na kijek.
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Liga Mistrzów na Menhattanie. Czy Eintracht Frankfurt na dłużej zagości w elicie?
- Hoffen znaczy nadzieja, ale czy na lepsze jutro dla Hoffenheim?
- Trela: Zespół potu, ale nie polotu. Niewielki Dortmund za krótki na Europę
Fot. Newspix