Żeby ukończyć polską ligę na podium, zwykle trzeba coś prezentować i przez większość sezonu utrzymywać względnie równą formę. Ale by wywalczyć czwarte miejsce pucharowe, zazwyczaj wystarczy tylko jedna dobra faza sezonu. Środek tabeli w Polsce notorycznie przypomina wielkie koło fortuny, które bez większej logiki rzuca podobne do siebie zespoły od okolic europejskich pucharów po okolice I ligi i z powrotem.
Przenieśmy się na moment do świata, w którym Polska ma ledwie trzy miejsca pucharowe. Polskiemu kibicowi DAC Dunajska Streda i Szkendija Tetowo nie kojarzą się absolutnie z niczym. Punktujemy nadal słabo, ale jesteśmy przyzwyczajeni do minimalnych standardów, w których praktycznie każda ekstraklasowa drużyna przechodzi w Europie przynajmniej jedną przeszkodę. Jeśli się zatrzymuje, to przynajmniej na nieźle brzmiących markach. Omonia Nikozja, IFK Goeteborg, Utrecht, czy Genk. Historyczna lista wstydliwych porażek w Europie jest uboższa mniej więcej o połowę. W rankingu UEFA jesteśmy gdzieś bliżej dwudziestego niż trzydziestego miejsca. Tak wyglądałaby rzeczywistość polskiej piłki klubowej, gdyby tylko złośliwa europejska federacja zapraszała do swoich rozgrywek jeden ekstraklasowy zespół mniej.
WSZYSCY MOGĄ MARZYĆ
Jeśli chodzi o czołówkę tabeli, emocje w polskiej lidze ratuje tzw. walka o europejskie puchary, czyli, precyzyjniej mówiąc, o drugą (z czterech) rundę eliminacyjną najmniej ważnego z nich. Nie da się ukryć, druga połowa sezonu zapowiada się pod tym względem fascynująco. Czy Widzew Łódź utrzyma rozpęd do końca rozgrywek i w fenomenalnym stylu jako beniaminek wróci do Europy? A może nie pozwoli na to Pogoń Szczecin, której gra jest na początku roku znacznie lepsza niż wyniki? Albo europejskie ambicje potwierdzi Cracovia, dla której byłby to już trzeci taki awans w pięcioletnim okresie branym pod uwagę przez UEFA? Chyba że do formy z początku rozgrywek nawiąże Wisła Płock i zdoła się odkuć za Ventspils sprzed lat? Nie można też lekceważyć utrzymującej się w czołówce Stali Mielec, Radomiaka, który po tej kolejce może mieć tylko cztery punkty straty do miejsca pucharowego, czy Warty, która wygrywając dwa zaległe mecze względem Widzewa, może do niego doskoczyć na dwa punkty. Doprawdy, do dziesiątego miejsca naprawdę każdy może mieć europejskie marzenia. A grono śniących o pucharach trzeba przecież rozszerzyć o ćwierćfinalistów Pucharu Polski, czyli nie tylko Śląsk Wrocław, ale też Górnik Łęczna, KKS Kalisz, Motor Lublin, Pogoń Siedlce, czy — o rany, ależ by to była historia — Lechię Zielona Góra. Każdy z nich jest o trzy wygrane od Europy.
FURTKA, KTÓRA DAJE KOLORYT
Gdyby nie ta furtka, liga straciłaby wiele kolorytu. Po tym, jak Pogoń odpadła od reszty stawki, byłoby raczej jasne, że na podium skończą rozgrywki Raków Częstochowa, Lech Poznań i Legia Warszawa, a niewiadomą byłaby tylko konfiguracja pomiędzy nimi. Gdyby nie czwarte miejsce pucharowe, drużyny z miejsc cztery-dziesięć mogłyby już powoli kończyć sezon. Jasne, jeszcze każda z nich musi zdobyć po kilka punktów, by matematycznie przyklepać utrzymanie w lidze, ale, nie wpadając w wielomiesięczne kryzysy, żadna z nich nie powinna być poważnie zagrożona. Czwarte miejsce pucharowe pozwala w trakcie sezonu zmieniać cele. Początkowo miało nim być spokojne utrzymanie, ale teraz, skoro pojawia się okazja, grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Zwykle dla trenerów okazuje się to przekleństwem. Gdy przystępowali do rozgrywek, prezes mówił jeszcze o tym, by z Bogiem lub choćby mimo Boga jakimś sposobem utrzymał się w lidze. Po zajęciu piątego miejsca, za które powinien wręczyć trenerowi kwiaty i wieloletni kontrakt, wręcza wypowiedzenie, bo nie udało się awansować do pucharów, choć była na nie historyczna szansa.
EMOCJE DO OSTATNICH SEKUND
Sytuacja powtarza się praktycznie co roku. Jeśli akurat do finału Pucharu Polski awansują dwa zespoły z czołówki Ekstraklasy, co ostatnio dość często miało miejsce, walka o czwarte miejsce trwa nawet do ostatniej kolejki. Czasem jest to nawet najważniejsza kwestia do rozstrzygnięcia w Multilidze. Dwa lata temu, przy jednym spadkowiczu, przed ostatnim meczem było praktyczne jasne, że Podbeskidzie Bielsko-Biała pożegna się z elitą, a Legia Warszawa koronowana była już dawno. Na podium wygodnie usadowiły się za nią Pogoń i Raków. Za to w walce o puchary do ostatnich minut sezonu uczestniczyły Śląsk Wrocław, Warta Poznań, Piast Gliwice, Lechia Gdańsk i Zagłębie Lubin. Ostatecznie wygrali ją wrocławianie, których kilka tygodni wcześniej Jacek Magiera przejmował wcale nie po to, by jeszcze w tym samym sezonie gonić Europę. Tak wyszło.
NIEOCZYWISTE AWANSE
Sytuacje, w których czwarta drużyna ligi do samego końca gra o mistrzostwo, jak było w przypadku Lechii Gdańsk Piotra Nowaka, należą do absolutnych rzadkości. Zwykle w ostatnich latach sezony układają się tak, że reszcie stawki ucieka wyraźnie odstająca od peletonu trójka, a czwarte miejsce wyłaniane jest odrobinę losowo. W ostatnich sezonach nie ulegało wątpliwości, że najlepszymi drużynami były Legia/Lech, w zależności od tego, kto akurat lizał rany po jesiennej grze w pucharach oraz Pogoń i Raków. Wcześniej bardzo dobry czas miał Piast Gliwice, jeszcze wcześniej Jagiellonia Białystok. To były drużyny, które rzeczywiście w najlepszych momentach nadawały ton lidze, a ich finisz na podium nie brał się z przypadku, czy niezłych kilku tygodni. To, że na liście pucharowiczów z ostatnich lat są także Zawisza Bydgoszcz, Arka Gdynia, Cracovia albo Górnik Zabrze, to już efekt poszerzenia dostępu do europejskiej piłki. Jeśli w porę nie pozbiera się Pogoń, w tym sezonie znów będzie można dopisać do tej listy kogoś nieoczywistego.
NIERÓWNI PUCHAROWICZE
W obecnym sezonie do europejskich pucharów zakwalifikowała się Lechia Gdańsk, którą Tomasz Kaczmarek przejmował po fatalnym początku sezonu, gdy zwolniono Piotra Stokowca. Miał świetne wejście do zespołu, jego efekt nowej miotły pozwolił mu wygrać sześć z pierwszych ośmiu spotkań. By dopisać kolejne sześć zwycięstw, musiał już czekać piętnaście kolejek. A następnych sześciu już nie doczekał, bo został zwolniony. W tabeli rundy wiosennej jego drużyna zajęła dopiero siódme miejsce, poza Gdańskiem wygrała jeden mecz. Obroniła jednak miejsce w pucharach, bo jej najgroźniejszym konkurentem był Piast Gliwice, startujący do drugiej części sezonu z dwunastego miejsca i będący jej odwróceniem: mający za sobą fatalną jesień i bardzo dobrą wiosnę. Według podobnego schematu zwykle grała też Cracovia z czasów Michała Probierza, która mogła się pochwalić dwoma pucharowymi kwalifikacjami. Najpierw po udanym finiszu, gdy finiszowała czwarta, mimo iż w pierwszych jedenastu kolejkach wygrała raz, później po zdobyciu Pucharu Polski, dzięki któremu cieszyła się z awansu do pucharów, mimo że w lidze wygrała wiosną ledwie pięć razy na siedemnaście prób. By zająć czwarte miejsce pucharowe, nie trzeba zwykle rozgrywać dobrego sezonu. Wystarczy dobra faza sezonu.
PUCHARY JAKO NAGRODA
Awans do pucharów jest traktowany jako cel sam w sobie, rodzaj przechodniego pucharu lata, który nie otwiera żadnego nowego etapu, ale zamyka poprzedni. Jest zachętą do skonsumowania sukcesu, czyli sprzedania najlepszych zawodników. Ma efekt rozleniwiający i rozprężający. Nie zachęca do pójścia za ciosem, lecz do poklepania się po plecach po dobrze wykonanej pracy. Może w Legii, Lechu czy teraz Rakowie kalkulują, że do Europy wchodzi się po to, by coś tam ugrać i w niej zarobić. Gdzie indziej wchodzi się jednak po to, by rozegrać w lecie kilka meczów z zespołami z innych krajów i możliwie się nie skompromitować. Wymarzony jest wariant Arki Gdynia z FC Midtjylland, czyli wylosowanie w miarę rozpoznawalnego rywala, z którym “nie wstyd przegrać”, a potem odpadnięcie z nim po walce (3:2 i 1:2). Nikt przecież w tego typu klubach, dla których awans do pucharów jest niespodzianką, nie będzie rozliczał trenera z wyników w Europie. To nagroda za ciężką pracę, bonus, przygoda. Nic więcej. Na chleb zarabia się w lidze.
WYRÓŻNIENIE DLA ŚLĄSKA
Efekt jest taki, że teoretycznie najsłabszy z pucharowiczów bardzo rzadko kogokolwiek przechodzi. W ostatnich dziesięciu sezonach sześć takich zespołów (Piast, Zawisza, Arka, trzy razy Cracovia), odpadało na pierwszej możliwej przeszkodzie, a trzy kolejne (Śląsk, Górnik, Lechia) na drugiej. Pozytywnym wyjątkiem jest Śląsk Jacka Magiery, który przebrnął przez dwie rundy kwalifikacji, zanim odpadł z Hapoelem Beer Szewa. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że startował od pierwszej rundy nowo powstałego najsłabszego z pucharów europejskich, czyli miał na starcie relatywnie łatwiejszych rywali niż Cracovia, która wpadała w eliminacjach Ligi Europy na Malmoe, Arka grająca z Midtjylland, czy Zawisza Bydgoszcz z Zulte Waregem. Jednak to umniejsza zasługi wrocławian tylko odrobinę. Gdyby każdy najsłabszy pucharowicz prezentował się tak, jak oni wtedy, nie byłoby tragedii.
PSUCIE RANKINGU
A jest, bo czwarty pucharowicz regularnie psuje Ekstraklasie współczynnik w rankingu UEFA. Punkty zbierane przez wszystkie kluby z danego kraju trafiają tam do wspólnej puli i są dzielone przez liczbę uczestników. W ostatnich dziesięciu sezonach zawsze czwarty pucharowicz bardziej szkodził polskiej lidze, niż pomagał. Nikt nie zdołał zdobyć dla Ekstraklasy tyle punktów, by opłacało się jej dzielenie całego dorobku przez cztery, a nie przez trzy. Ostatni raz udało się to w sezonie 2012/13, gdy Lech awansował do pucharów z czwartego miejsca i zdołał przejść dwie przeszkody, a zanim odpadł z AIK Solna, jeszcze wygrał jeden z meczów, urywając trochę punktów rankingowych. Wtedy ostatni raz, jedenaście sezonów temu, polski wynik w pucharach był lepszy dzięki obecności teoretycznie najsłabszego z pucharowiczów. Licząc dorobek tylko trzech zespołów, które do Europy wchodziły z najwyższych pozycji, liga polska w rankingu pięcioletnim punktuje mniej więcej na poziomie 24. miejsca w Europie (trochę gorzej od Szwecji, lepiej od Rumunii i Bułgarii). W rzeczywistości jest 28., po ostatnim awansie z trzydziestego.
PUCHARY, CZYLI ZAPAŚĆ
Lech Rumaka był również ostatnim zespołem, dla którego zajęcie ostatniego miejsca pucharowego nie oznaczało nadchodzącej rychło zapaści. Poznaniacy pod wodzą Mariusza Rumaka rok po tamtym wywalczonym rzutem na taśmę awansie do Europy pewnie zostali wicemistrzem, poprawiając się o dwie lokaty. To absolutny wyjątek. Niemal wszyscy późniejsi sezonowi pucharowicze rok później lądowali w dolnych rejonach tabeli. Dość powiedzieć, że w ostatnich dziesięciu sezonach Cracovia Probierza była jedynym pucharowiczem umiejącym w miarę ustabilizować pozycję w szeroko pojętej czołówce. Wprawdzie po czwartym miejscu w sezonie 2018/19 nastąpiło siódme rok później, ale to wciąż była pozycja w grupie mistrzowskiej, a Pasy zimowały nawet jako wicelider. No i ostatecznie, zdobywając Puchar Polski, uratowały sezon i drugi raz z rzędu mogły się pokazać w Europie.
POCAŁUNKI ŚMIERCI
Rezultaty pozostałych są zatrważające. Nikt nie zdołał sezon po pucharowej przygodzie ukończyć Ekstraklasy choćby w górnej połowie tabeli. Śląsk Tadeusza Pawłowskiego zjechał na dziesiąte, a Magiery na piętnaste miejsce. Górnik Marcina Brosza, sezon po tym, jak był rewelacją ligi, obsunął się na jedenastą pozycję. Cracovia Jacka Zielińskiego, a potem Probierza po drugim pucharowym sezonie finiszowały na czternastej pozycji. Arka po uniesieniach z Midtjylland skończyła rozgrywki na dwunastej lokacie, podobnie jak Piast Brosza po debiutanckim występie w pucharach. Zawisza rok po zdobyciu Pucharu Polski spadł z ligi i dotąd do niej nie wrócił. Tegoroczna Lechia też wpisuje się w ten trend. Aktualnie jest trzynasta, długo była jeszcze niżej. Wiele wskazuje na to, że przynajmniej jeszcze przez jakiś czas będzie zamieszana w walkę o utrzymanie.
SZANSA NA TOP 4
Wydawało się, że trwający sezon będzie pod tym względem inny. Po raz pierwszy od lat można było do niego przystępować z poczuciem, że trudno będzie komukolwiek wedrzeć się do czołowej czwórki. Raków i Pogoń ustabilizowały w ostatnich latach pozycję wśród najlepszych, dwa razy finiszując na podium, Legia podniosła się z największych tarapatów, a Lech zdołał nie rozsypać się po mistrzostwie i udanej przygodzie pucharowej. Wciąż jest taka możliwość, o ile sprawy w Szczecinie nabiorą korzystniejszego obrotu. Choć możliwość przewidzenia już przed sezonem, które cztery drużyny skończą go na czołowych miejscach, oznaczałaby, że Ekstraklasa straciłaby odrobinę ze swojej niepodrabialnej nieprzewidywalności, jednocześnie byłaby dla ligi korzystnym zjawiskiem pod kątem występów w Europie. Poszerzałaby grono klubów, dla których występ w pucharach to normalny element letniego kalendarza i które jakoś ciułałyby punkty do rankingu, nie musząc ciągle startować od zera, co jednak znacznie ułatwia osiągnięcie w pucharach niezłego wyniku i przeprowadzenie normalnych przygotowań między sezonami. A to z kolei ułatwia rozegranie niezłego następnego sezonu, zwiększając szansę na kolejny awans do pucharów.
CHWIEJNA CZOŁÓWKA
Problemy Pogoni pokazują jednak chwiejność całej polskiej czołówki. Nawet ci, którzy mają w niej w miarę ustabilizowaną pozycję, nie unikają potężnych wahnięć. Przecież Lech ledwie dwa lata temu był jedenasty. Przecież Legia przed rokiem finiszowała w dolnej części tabeli. Przecież Raków rozgrywa w czołówce raptem trzeci sezon. Przecież Pogoń, teoretycznie jedna z nielicznych oaz stabilizacji w polskiej piłce, też ma w rankingu pięcioletnim UEFA raptem dwa występy w pucharach, zresztą oba średnio udane, a trzeci już wisi na włosku. Potem nagle dochodzi do paradoksów, w których Piast Gliwice, od lat całkowicie przesypiający pierwszą fazę sezonu i w drugiej szaleńczo nadrabiający stracony czas, teoretycznie będący synonimem braku stabilizacji formy, okazuje się jedynym zespołem, który w ostatnich czterech latach zawsze finiszował w czołowej szóstce (1, 3, 6, 5).
FAZY JEDNEGO CYKLU
W kwestii przedłużenia tej serii jeszcze nie wszystko stracone. Wprawdzie do zeszłego tygodnia gliwiczanie byli w strefie spadkowej, ale po tej kolejce do szóstego miejsca mogą mieć już tylko siedem punktów straty. Tradycyjnie nigdzie w Europie nie ma równie szerokiego środka tabeli. Jeden jego kraniec jest gdzieś w okolicach miejsca pucharowego, drugi graniczy ze strefą spadkową. Tworzą go tak naprawdę niemal takie same drużyny, tylko znajdujące się w różnych fazach cyklu. Czasem koło fortuny wyrzuci je bliżej Europy, czasem bliżej I ligi. A my od lat emocjonujemy się tym, kto tym razem szczęśliwiej nim zakręci.
Czytaj więcej o polskim futbolu:
- Dokąd bóg zaprowadzi Franka Castanedę? Wygląda na to, że do Radomia
- Woda po parówkach, ubiór na cebulkę i piwny sukces. Odwiedziliśmy Bodo!
Fot. 400mm.pl