Reklama

Rocha: Na treningach Mbappe niszczył każdego. Był bardzo pewny siebie

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

05 lutego 2023, 08:00 • 15 min czytania 12 komentarzy

Leonardo Rocha ma w gablocie trofeum króla strzelców drugiej ligi belgijskiej, a ofensywę młodzieżowej ekipy AS Monaco tworzył wspólnie z Kylianem Mbappe. Francuski klub zgarnął go, gdy przez kilka miesięcy tułał się po Europie, przechodząc testy w różnych klubach. Mierzy dwa metry, ma dwa paszporty, zna pięć języków i cieszy się, że tata — kreatywny pomocnik — zachęcił go do gry w ataku, zamiast na bramce. Nowy napastnik Radomiaka Radom liczy, że w Polsce rozpocznie kolejny etap swojej kariery.

Rocha: Na treningach Mbappe niszczył każdego. Był bardzo pewny siebie

Zagrajmy w stereotypy o wysokich piłkarzach. Pewnie parę razy w życiu usłyszałeś, że powinieneś grać w koszykówkę.

(śmiech) Wiele osób mi to mówi! Problem w tym, że nie jestem dobry, gdy mam piłkę w rękach. Wolę mieć ją przy nodze.

Pewnie słyszałeś też porównania do Petera Croucha i Zlatana Ibrahimovicia.

O tak, mnóstwo! Był też Jan Koller, cała trójka napastników-wieżowców, która sporo osiągnęła. Wszyscy mamy jeden wspólny mianownik: zagrożenie, jakie stwarzamy w powietrzu. Gdy tylko dostajemy dośrodkowanie, robi się niebezpiecznie. Poza tym każdy z nas się różni. Crouch był bardzo dobry w polu karnym, Zlatan mógł grać nawet jako „dziesiątka”, bo jest kapitalny technicznie.

Reklama

Trenowałeś grę głową czy nie było takiej potrzeby?

Od kiedy pamiętam, tata pracował ze mną nad tym elementem. Zawsze powtarzał mi, że jeśli przy tym wzroście będę dobrze grał głową, to już będę dobrym napastnikiem. Gra nogami będzie czymś ekstra, bonusem. Zabawne jest jednak to, że mimo iż trenowałem grę głową, to tak naprawdę nie strzeliłem wielu bramek głową w swojej karierze. Częściej trafiałem do siatki nogami.

Faktycznie, oglądałem wszystkie twoje bramki z tego sezonu i jeśli strzelałeś głową, to tylko po stałych fragmentach gry. Dośrodkowania z gry wykańczałeś nogami.

To zależało od stylu gry zespołu. Lierse preferowało grę po ziemi, a jeśli już dośrodkowania, to płaskie.

Wracając do stereotypów — pewnie słyszałeś też, że mógłbyś grać na środku obrony.

Gram w piłkę od siódmego, ósmego roku życia i zawsze grałem w ataku. Tata nie chciał, żebym był obrońcą, ale czasami to się zdarzało. Gdy w zespole były kontuzje, wskakiwałem w ich miejsce. Zagrałem nawet na bramce! Zawsze dawałem radę, ale po prostu tego nie lubiłem. Wolałem oddawać strzały, bronienie mnie nudziło.

Reklama

Twój tata też był ofensywnym zawodnikiem?

Grywał jako napastnik, ale był „dziesiątką”. Twierdził, że widział we mnie jakość, która pozwalała wierzyć, że będę dobrym snajperem. Każdy, kto opowiadał mi o czasach, gdy tata sam grał w piłkę, mówił, że był naprawdę dobry. Jego problemem było to, że trzydzieści lat temu na świecie wciąż były limity dla zawodników bez europejskiego paszportu. Jako Brazylijczyk był przez to zblokowany. Gdy miał 17 lat, grał w brazylijskiej ekstraklasie, potem wyjechał do Europy, był na testach w lidze angielskiej, ale przez brak paszportu nie mógł tam zostać. Grał w Szwecji, w Portugalii, a na koniec kariery wyjechał do Indonezji. Kiedy się urodziłem, miał 32 czy 33 lata i nie grał już w piłkę.

Gra nogami miała być dla ciebie bonusem — ciężko było nauczyć się dobrego panowania nad piłką? Wzrost ci w tym trochę przeszkadzał?

Nie powiedziałbym, że było trudno, ale dużo pracowałem nad koordynacją. To największe wyzwanie dla wysokich piłkarzy. Peter Crouch był kapitalnym napastnikiem, ale kiedy patrzyłeś na to, jak się porusza, były to trochę „pokraczne”. To normalna sprawa, gdy jesteś tak wysoki. Starałem się to poprawić i dopracować, żeby ruszać się w — ujmijmy to tak — normalny sposób. Skipy, bieganie i sprinty na małej przestrzeni ze zmianami kierunków — to były tego typu ćwiczenia. Kiedy jesteś napastnikiem, ogromne znaczenie ma pierwsze kilka metrów. Często musisz być wtedy lepszy od obrońcy, urwać się mu, ograć go, żeby strzelić bramkę.

Jesienią dwie bramki strzeliłeś właśnie w taki sposób: wygrałeś walkę w powietrzu, zabrałeś się z piłką, uciekłeś obrońcy.

Mój zespół nie był drużyną, która dominuje na boisku. Wydaje mi się wręcz, że mieliśmy najniższe posiadanie piłki w lidze. Wiedziałem, że muszę być przygotowany w każdej sytuacji, bo nie będę miał wielu okazji na zdobycie bramki.

 

W młodości grałeś w wielu krajach. Portugalia, Brazylia, Włochy, Francja. Skąd tak częste przeprowadzki?

Jako nastolatek jeździłem od kraju do kraju z powodu pracy mojego taty. W tamtym czasie kluby, w których grałem, nie miały zaplecza z internatem, w którym mógłbym się zatrzymać. Gdy w Portugalii wybuchnął kryzys, zaczęliśmy zmieniać miejsca zamieszkania. To było dla mnie ciężkie, bo traciłem kontakt z przyjaciółmi, których poznałem. Technologia też nie była na tyle rozwinięta, żeby utrzymywać z kimś stały kontakt. Dopiero w Leganes podpisałem swój pierwszy zawodowy kontrakt i byłem na swoich. Z kolei w Monaco pierwszy raz poczułem się jak profesjonalista, mieszkałem sam i po prostu trenowałem w akademii. Po tych wszystkich przeprowadzkach zmieniłem podejście, skupiłem się na rodzinie i karierze piłkarskiej. Teraz, gdy po pięciu latach w Belgii, zmieniałem kraj, wiele osób mówiło mi, że pewnie będzie to trudne, ale ja tak na to nie patrzyłem. Przeciwnie, byłem gotowy i chętny na zmiany. Przywykłem do tego.

O ile Brazylia i Portugalia to w pewnym sensie podobne kraje, tak Włochy są już inne. Czego się wtedy nauczyłeś?

Piłka nożna we Włoszech stoi na niesamowitym poziomie. Nigdy nie zapomnę trenera, którego spotkałem w akademii Pescary – Felice Manciniego. To on uczył mnie wielu spraw związanych z koordynacją ruchów. Miałem 15 lat i mierzyłem ponad 190 cm, więc wiedział, że będę bardzo wysoki i wskazywał mi rzeczy, nad którymi powinienem pracować. Byłem tam jednak przez zaledwie osiem miesięcy, bo we Włoszech mogłeś zostać tylko wtedy, gdy rodzice tam pracowali. Podpisałem z nimi długi kontrakt, ale mógłbym tylko trenować, bo przepisy zabraniały mi grać w oficjalnych spotkaniach. Tata mówił, że jeśli przez dwa lata będę tylko trenował, to nie ma sensu i lepiej, żebym wrócił do Brazylii.

Ale zdążyłeś się nauczyć włoskiego.

Przez te osiem miesięcy chodziłem do szkoły, a potem… ożeniłem się z Włoszką i Włochy stały się moim drugim domem. Jeździmy tam co roku, żona nawet częściej. Jej rodzina mieszka w Neapolu, to piękne miasto.

To nie jest jedyny język, który znasz.

Włoski, angielski, portugalski, francuski i hiszpański — to wszystkie.

Wystarczy, żeby zostać obrotnym agentem!

Albo dyrektorem sportowym, dobry pomysł! Od małego miałem możliwości, żeby poznawać języki w szkole. Tak poznałem angielski i włoski, hiszpański był podobny do włoskiego, więc szybko poszło. Francuskiego nauczyłem się sam z siebie, poza szkołą. Jeśli będę miał okazję i możliwość, to polskiego też się nauczę. Nie mówię, że za rok będziemy rozmawiać po polsku, ale maksymalnie za dwa lata powinienem już wszystko rozumieć. Wiem, że to nie jest łatwy język, ale jeśli się chce, można go poznać.

Filipe Nascimento: Bryant zmienił moją mentalność. Jeśli chcesz być dobry, musisz go słuchać

Który spośród wszystkich tych krajów oferował najlepsze warunki do rozwoju? Jak różniło się szkolenie w tych miejscach z twojego punktu widzenia?

Myślę, że najlepiej było we Francji. Byłem pod wrażeniem tego, jakie warunki oferowano tam młodym zawodnikom. Nawet drugoligowe kluby mają profesjonalne akademie, w których młodzież może spać, mieszkać, jeść, dostajesz drobne wypłaty, żeby kupić sobie najpotrzebniejsze rzeczy. W klubach, w których byłem testowany ten system funkcjonował świetnie, a koledzy z innych drużyn, z niższych poziomów, mówili mi, że u nich wygląda to tak samo. W Belgii dla odmiany nie mieli tak rozbudowanego systemu, nie spotkałem się tam z taką infrastrukturą jak we Francji, z internatami w akademiach. Z kolei we Włoszech możesz nauczyć się naprawdę wiele na boisku. Pod względem taktyki, wiedzy trenerów, Włochy były najlepsze, mogłeś się tam naprawdę rozwinąć. Z drugiej strony jako człowiek najwięcej nauczyłem się we Francji, gdzie poznałem dorosłe życie, nauczyłem się odpowiedzialności i wszystkich codziennych zajęć. W moim zespole dwóch czy trzech zawodników przebiło się do najlepszych lig – Kylian Mbappe i Loic Badiashile (obecnie bramkarz w drugiej lidze hiszpańskiej – przyp.), ale wielu innych gra na ciut niższym poziomie.

No właśnie, po jednym z meczów w Brazylii agent zaoferował ci testy w Europie. Bałeś się takiego wyjazdu?

Miałem 16 lat i grałem jedynie w lokalnym klubie. Piłka nożna w Brazylii to trudny temat, ciężko się przebić. Dyrektorzy sportowi większych drużyn każą sobie płacić za samą możliwość przejścia testów w zespole, to mija się z celem, więc zdecydowałem się wyjechać. Testowałem się we Francji, Belgii czy Anglii, co trwało przez trzy czy pięć miesięcy. Niektóre wypadały pozytywnie, inne niekoniecznie, ale w końcu podpisałem kontrakt w AS Monaco. Teraz, jako profesjonalista, pamiętam tamtą sytuację. Wiem, jak to jest szukać klubu przez kilka miesięcy w taki sposób, z czym trzeba się mierzyć. Były kluby, w których wypadłem naprawdę świetnie, rozmawiałem z trenerem i ludźmi z zarządu, którzy chcieli, żebym został, a po dwóch dniach kontakt zupełnie się urywał. Takie sytuacje rozumiesz dopiero po latach, gdy poznasz ten świat lepiej. Nie zawsze chodzi tylko o to, jak kto gra w piłkę, a kluby tracą przez to utalentowanych chłopaków.

Koniec końców jednak podpisałeś kontrakt w dużym klubie, nie możesz narzekać.

W najlepszym, w jakim się sprawdzałem! Byłem też w Montpellier, gdzie chcieli, żebym został, w Nice z kolei mnie nie chcieli, pojechałem też do Gent. Ale Monaco było najlepszym zespołem, dziękowałem Bogu, że chcieli, żebym został. Wydaje mi się, że trenerowi spodobał się mój potencjał, warunki fizyczne. Grałem w meczach sparingowych, strzelałem bramki, więc wypadłem dobrze. Dołączyłem do drużyny do lat 17.

Tam spotkałeś Kyliana Mbappe?

Nie, to była już drużyna do lat 19. Tyle że on po pół roku był już w pierwszym zespole. Zawsze wyróżniał się w ofensywie, także na treningach. Gdy mieliśmy gry jeden na jednego, ogrywał każdego. A w zasadzie nie ogrywał, tylko totalnie niszczył, mimo że był od nich dwa, trzy lata młodszy. To był jednak zupełnie normalny chłopak, nie było tak, że harował więcej od innych. Oczywiście miał ogromny talent, co przekładało się też na jego pewność siebie i zaufanie w klubie. W szatni był wesołkiem, ciągle żartował, śmiał się, ale widać było po nim tę pewność siebie. Mówił o sobie tak, że wiedziałeś, że zna swoją wartość i jakość. Coś takiego może zrobić różnicę. Nie chodzi o arogancję, ale o przekonanie, że jesteś dobry i możesz coś wnieść do zespołu. On był strasznie pewny siebie. Wszyscy traktowali go jak perełkę, diament, promowali go i tak został Kylianem, którego znamy dziś.

Przewidywałeś, że nim zostanie?

Z pewnością miał ogromny potencjał, w końcu jako 15-letni chłopak robił różnicę w starszych rocznikach, ale w tym wieku ciężko określić, kogo czeka wielka kariera. W drużynie takiej jak Monaco było wielu zawodników o dużym potencjale, nie brakowało tych diamentów, a dzisiaj część z nich gra w czwartej czy piątej lidze, inni w ogóle zakończyli karierę. Czasami ci, po których byś się tego nie spodziewał, skończyli w najwyższej lidze. Niektórzy zawodnicy kompletnie się zmieniają, gdy przechodzą do piłki seniorskiej, a niektóre gwiazdy juniorskich drużyn nie potrafią się w niej odnaleźć. Futbol jest okrutny, zaliczysz słabszy rok czy dwa, zjedziesz coraz niżej, możesz tego nie udźwignąć mentalnie.

A jak było z tobą?

Ciężko. Gdy miałem 19 lat, zaliczyłem świetny sezon w juniorach Monaco, strzeliłem ponad 15 bramek. Wiele klubów wręcz prosiło mnie, żebym podpisał z nimi kontrakt, miałem ofertę z Serie B. W Monaco miałem kontrakt juniorski, oferowano mi umowę półprofesjonalną, z kolei ja chciałem podpisać normalną umowę. Poróżniliśmy się, odszedłem z klubu, ale mój kontrakt juniorski nadal obowiązywał i nie mogłem trafić do innego zespołu przez sześć miesięcy. Dopiero wtedy dołączyłem do Leganes, gdzie zresztą też musiałem się testować. Znali mnie, wiedzieli, jak gram, ale powiedzieli, że muszą zobaczyć mnie w treningu przez tydzień.

Byłeś bliski debiutu w La Liga? W dwóch pierwszych spotkaniach siedziałeś na ławce rezerwowych.

Było bardzo blisko i strasznie żałuję, że się nie udało. Po pół roku bez gry znalazłem się w jednej z najlepszych lig świata, żyłem marzeniem. Trener mnie cenił, ale sprawy skomplikowały się przed końcem okienka transferowego, gdy ściągnęli Nordina Amrabata i Claudio Beauvue. Ja byłem młodym zawodnikiem z niskim kontraktem, inwestycją w przyszłość, więc odesłano mnie do drugiej drużyny. Miałem oferty wypożyczenia do drugoligowych zespołów, ale Leganes chciało mnie mimo wszystko zatrzymać. Problem w tym, że drugi zespół Leganes to był koszmar. Czwarta liga, trenowaliśmy w nocy, w sztabie szkoleniowym nie było nawet fizjoterapeuty. Po pół roku udało mi się rozwiązać kontrakt i odejść do trzecioligowego zespołu. Strzeliłem kilka goli, a na koniec sezonu… klub zbankrutował. Miałem 21 lat i znowu byłem piłkarzem bez klubu.

Wybrałeś Radomiaka, żeby wyrwać się z błędnego koła? W Belgii grałeś w drugiej lidze, potem próbowałeś swoich sił w ekstraklasie, znów druga liga, znowu ekstraklasa i ponownie druga liga. Wiem, że ponownie miałeś oferty z tamtejszej ekstraklasy.

W drugiej lidze belgijskiej wyrobiłem sobie nazwisko, byłem cenionym zawodnikiem. Na wyższym poziomie nie miałem ku temu okazji, kontuzje wstrzymały moją karierę, dostawałem mało szans. Nie grałem przez dziesięć miesięcy i piłkarsko dorosłem, zmieniłem podejście. Myślałem jeszcze jak młody chłopak, wtedy skupiłem się na ciężkiej pracy, żeby wrócić na dobry poziom. Nowa dieta, plan treningowy, nauczyłem się odpowiedniej regeneracji i dbania o sen. Gdy dostałem ofertę z Radomiaka, pomyślałem, że to będzie miejsce, w którym będę miał okazję, której ostatecznie nie dostałem, podpisując kontrakt z Eupen. Tak, chciałem wyjechać z Belgii. Spodobało mi się to, jak wygląda Radomiak i jak będzie wyglądał wkrótce. Za rok, dwa, gdy stadion i ośrodek treningowy będą gotowe, warunki do gry i treningu będą kapitalne, dlatego chciałem dołączyć do tej drużyny.

Eupen to chyba jedyna drużyna, która w miejscu na sponsora ma logo innego klubu. Waszym sponsorem była katarska Aspire Academy.

Dostałem dobry kontrakt, byłem królem strzelców drugiej ligi, miałem 22 lata. Wszystko wyglądało dobrze, Eupen mnie chciało, tyle że nikt nie znał wtedy kulisów tego projektu. Katar, Qatar Airways, Aspire Academy… Dziś wszyscy w Belgii wiedzą, że poza pierwszym planem działo się wiele różnych rzeczy, o których wtedy nie mieliśmy pojęcia. Wystarczy połączyć kropki: skoro masz klub wspierany przez Katar, to decyzje zapadają trochę wyżej niż w gabinetach działaczy w Belgii. Eupen zainwestowało ogromne pieniądze, żeby dostać się do europejskich pucharów i skończyło na dwunastym miejscu w tabeli. Z nielimitowanym budżetem! Niektórzy zawodnicy zarabiali tam więcej niż piłkarze Anderlechtu czy Gentu, a teraz każdy mówi, że projekt będzie wygaszany, bo Mistrzostwa Świata w Katarze się skończyły.

Semedo: Noga wygięła mi się tak, że koledzy płakali

Dało się chociaż wyczuć, że Eupen ma w sobie coś z filozofii Aspire Academy? Ten projekt zakładał wychowanie piłkarzy w hiszpańskim stylu.

Wielu piłkarzy z Aspire Academy było w kadrze naszego zespołu, trenowali z nami. Pamiętam, że było w tym gronie sporo Iworyjczyków. W ostatnim sezonie przed mundialem do drużyny miało dołączyć kilku reprezentantów Kataru, ale ostatecznie porzucono ten pomysł. Zaprzestano też budowy nowego środka treningowego.

Twój hattrick z rezerwami Liege to najłatwiejszy hattrick, jaki widziałem w życiu. Druga liga belgijska jest łatwa dla napastników?

Szybko poszło! To jeden z moich ostatnich meczów dla Lierse i pamiętam, że po trzeciej bramce spojrzałem na tablicę wyników i byłem w szoku, że to dopiero 30. minuta spotkania. Ale w Belgii nie strzela się łatwo. W ostatnich latach najlepszy strzelec drugiej ligi miewał po 15 bramek. Niewiele osób strzela 20 bramek, do niedawna w lidze grało osiem drużyn, które w jednym sezonie mierzyły się ze sobą trzy razy, więc każdy wiedział o sobie wszystko. Gdy awansowałeś do play-offów, mogłeś zagrać z kimś nawet sześć razy, dlatego zmieniono system rozgrywek i teraz drużyn jest dwanaście, a za rok będzie ich szesnaście. Wracając do strzelania – dla mnie to najtrudniejsza rzecz w futbolu. Dlatego każdy szuka bramkostrzelnych napastników, to unikatowi piłkarze.

Z jakim typem obrońców mierzyłeś się w Belgii?

To byli bardzo silni zawodnicy, o dobrych warunkach fizycznych. Najtrudniej grało się przeciwko Royal Union Saint-Gilloise, dziś to zespół grający w pucharach. Jako że długo funkcjonowałem w tej lidze, sędziowie mnie znali i wiedzieli, kiedy rywal naprawdę mnie faulował, ale w poprzednim sezonie czułem, że rywale mocno się na mnie skupiają. Za każdym razem, gdy piłka wędrowała w moim kierunku, przeciwnicy nie patrzyli na nią, tylko na mnie, próbując mnie zatrzymać. Nieco zmieniłem swój styl gry, byłem bardziej agresywny. Widzę, że w Polsce jest podobnie – macie doświadczonych, silnych obrońców, którzy zaczynają się z tobą przepychać zanim w ogóle dostaniesz piłkę. Myślisz myśleć szybciej i być sprytniejszy.

W którym kraju spotkałeś najtrudniejszych obrońców?

W Belgii ciężko mi się z nimi rywalizowało, bo moje zespoły nie dominowały na boisku. Grając w Lommel zostałem królem strzelców, mimo że skończyliśmy ligę w ogonie tabeli. Byłem osamotniony, dostawałem trudne piłki, musiałem dużo walczyć z rywalami i wykorzystywać każdą okazję, jaką miałem. W Molenbeek było podobnie, w Lierse też. We Francji łatwiej było rywalizować z obrońcami, bo AS Monaco dominowało rozgrywki i poszczególne spotkania. Masz obok Kyliana Mbappe i Irvina Cardonę, więc przeciwnicy nie wiedzieli, kim się zająć, żeby nie stracić bramki. To był jeden z najlepszych ataków w całym kraju, wygraliśmy krajowy puchar, byliśmy wicemistrzem Francji.

Andrzej Niewulis dał ci popalić.

Miał chyba jedno zadanie: powstrzymać mnie. Analizując swoje spotkanie widziałem, że nie odrywał się ode mnie w żadnej sytuacji. Szybko zrozumiałem, że w Ekstraklasie nie będzie łatwo, ale to dobrze, czuję, że mogę zrobić tu progres. Mam dopiero 25 lat, może już nie jestem młodym talentem, jednak wciąż mogę się rozwijać i postawić kolejny krok w karierze. Przychodząc do Polski wiedziałem, że to bardzo fizyczna liga. Oglądam mecze Ekstraklasy, analizuję rywali, przyglądam się, jak grają najlepsi napastnicy w Polsce, żeby szybko załapać, co muszę robić, żeby odnaleźć się w tych rozgrywkach.

Co chcesz robić, gdy już się w nich odnajdziesz i wypromujesz?

Moim największym marzeniem zawsze była gra w topowych ligach i w reprezentacji kraju. Wiem, że będzie ciężko – niezależnie, czy mówimy o Brazylii, czy o Portugalii, ale myślę, że Liga Mistrzów to już osiągalny cel. Trzeba próbować. Patrzyłem, jak wygląda ścieżka rozwoju dla napastników, którzy strzelą kilka bramek w Ekstraklasie. To naprawdę otwiera wiele drzwi, możliwości. W Belgii czujesz, że tkwisz w bańce, która ogranicza się do tego kraju, może do Francji. Polską ligę śledzi się w wielu innych krajach, dlatego chciałem podjąć wyzwanie.

WIĘCEJ O RADOMIAKU RADOM:

SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

12 komentarzy

Loading...