Łukasz Piszczek i Tomasz Kaczmarek mogą zostać asystentami Fernando Santosa. Dlaczego obaj z nich to bardzo dobre kandydatury? Analizujemy i odpowiadamy.
Czy Piszczek i Kaczmarek zostaną asystentami?
Zanim przejdziemy do rozłożenia na czynniki pierwsze konkretnych cech czy umiejętności obu kandydatów, musimy jasno zaznaczyć, że choć oba nazwiska głośno padają z ust najważniejszych osób w PZPN-ie z Cezarym Kuleszą na czele, wciąż nie jest przesądzone, że rozpoczną oni pracę w reprezentacji Polski. Fakty są takie, że…
a) Fernando Santos zgodził się na „polski element” w swoim sztabie. W przestrzeni publicznej nie wybrzmiało jednak, jak liczny ma to być „element”. Jeden asystent – to na pewno, inaczej federacja nie zdecydowałaby się na tego selekcjonera. Ale co z dwoma? Albo może nawet trzema? Cezary Kulesza powiedział u Bogdana Rymanowskiego, że możliwe jest jeszcze dokoptowanie trzeciego asystenta z polskimi papierami.
– Chcę przemyśleć decyzję i za 15 dni przekażę moją opinię prezesowi. Nie można też nagle zaangażować zbyt wielu współpracowników. Na pewno jednak będzie polski element w moim sztabie – opowiadał na konferencji prasowej Santos odnosząc się konkretnie do Piszczka i Kaczmarka. Prośba o czas. Uwaga, by sztab nie był zbyt liczny. Nie brzmi to jak wielki entuzjazm na wieść o kolejnych współpracownikach proponowanych przez Kuleszę. Niewykluczone, że nowy selekcjoner zgodzi się tylko na jednego pomocnika w swoim sztabie.
b) Portugalczyk spotkał się już z Piszczkiem i Kaczmarkiem. W poniedziałek, gdy Fernando Santos zjawił się w PZPN-ie, odbył rozmowy z oboma potencjalnymi współpracownikami. – Wydaje nam się, że były bardzo owocne. Trener podszedł do tych rozmów bardzo pozytywnie. Ostateczne słowo należy do niego – opowiadał po konferencji prasowej Łukasz Wachowski.
c) potencjalni asystenci jeszcze się nie określili. Sytuacja jest dynamiczna, bo gdy Santos był prezentowany polskim kibicom, Kaczmarek i Piszczek jeszcze nie powiedzieli stuprocentowego „tak, wchodzę w to”. – Decyzyjność jest po ich stronie. Muszą się z tym przespać, porozmawiać z rodziną i podejrzewam, że jak najszybciej dadzą nam odpowiedź – mówił w kuluarach Cezary Kulesza.
A więc Santos się zastanawia, Piszczek się zastanawia, Kaczmarek się zastanawia, także i Kulesza się zastanawia, czy zaproponować jeszcze kogoś (w pewnym momencie wysoko stały akcje Jacka Magiery). Pewne jest tylko tyle, że jakiś Polak w sztabie będzie.
Dlaczego stałoby się dobrze, gdyby udało się zatrudnić w reprezentacji zarówno Piszczka, jak i Kaczmarka? Oto argumenty przemawiające za tymi kandydaturami.
ŁUKASZ PISZCZEK, CZYLI NATURALNY ŁĄCZNIK
Łukasz Piszczek to idealny kandydat do roli asystenta-łącznika, czyli pomostu pomiędzy nowym selekcjonerem (który będzie się musiał dotrzeć z grupą) a piłkarzami (z którymi ma zbudowane świetne relacje). Dawno nie było w reprezentacji człowieka, który miałby powierzone takie zadanie. Jeśli ktoś był traktowany jako łącznik, to głównie Lewandowski, w kontekście kadry nadpiłkarz, z którym dyskutowane były różne koncepcje i scenariusze.
I oczywiście – zdanie kapitana wciąż musi być niezwykle istotne, a czasem nawet kluczowe. Fernando Santos, co nie jest żadną tajemnicą, nie zna naszej reprezentacji – podczas powitalnej konferencji prasowej nie wymieniał piłkarzy z nazwisk, nie przedstawiał konkretnych diagnoz, nie bajerował znajomością Ekstraklasy, a wprost stwierdził, że nie ma o niej żadnej wiedzy. Piszczek, gość znający trzon drużyny z boiska, wiedzący jak zachowuje się w szatni, kogo warto przycisnąć, a kogo podpompować, byłby idealną osobą do wprowadzenia nowego selekcjonera w uniwersum polskiej piłki. Paulo Sousa miał takie oparcie w Zbigniewie Bońku czy Macieju Stolarczyku, nie zawsze okazywało się ono wystarczające.
Łącznik, już na późniejszym etapie, rozmasowywałby wszelkie potencjalne konflikty pomiędzy selekcjonerem a piłkarzami. Sam Piszczek, choć nie jest typem osoby, której jest wszędzie pełno, ma cechy naturalnego lidera. Bez dwóch zdań cieszyłby się zaufaniem u piłkarzy, wśród których ma wypracowany naturalny autorytet. Ci nie mieliby obawy, że rozmawiają z „człowiekiem Santosa”.
A to mogłoby pomóc w zażegnywaniu wszelkich waśni zanim te eskalują. Jedną z większych porażek Jerzego Brzęczka było to, że stracił uznanie dużej części najważniejszych osób w kadrze. Michniewicz? Tu też były zgrzyty, co widać było choćby po wypowiedziach zawodników po mundialu. Lewy i Zieliński chcieli grać inną piłkę niż były już selekcjoner, choć – oddajmy – niektórzy stali za nim murem, jak chociażby Wojciech Szczęsny, który przekonywał publicznie, że styl obrany przez Michniewicza jest jedynym słusznym. Piszczek mógłby sprawić, że selekcjoner znałby zdanie szatni na każdy temat, a szatnia miałaby poczucie, że jej perspektywa również jest brana pod uwagę.
TOMASZ KACZMAREK, CZYLI ZAWODOWY ASYSTENT
Jedyny polski trener, który prowadził inną gwiazdę światowego formatu niż Robert Lewandowski. Tomasz Kaczmarek pracował już kiedyś w reprezentacji jako asystent. Pomagał Bobowi Bradley’owi w prowadzeniu kadry Egiptu. I właśnie tam obserwował, jak wielki talent Mohamed Salah staje się panem piłkarzem.
Nie ma sensu przeceniać tego 1,5-rocznego epizodu, ale niewątpliwie należy oddać Kaczmarkowi, że poznał już pracę w kadrze narodowej od wewnątrz. Wyniósł z niej zapewne o wiele więcej niż samozachwyt nad pracą z gwiazdą Liverpoolu, choć dla polskich mediów przez lata był „tym młodym trenerem od Salaha”. Gdy Kaczmarek rozwijał się jako trener, polscy dziennikarze traktowali go jako ciekawostkę, interesując się się nim głównie po kolejnych wielkich wyczynach egipskiego skrzydłowego. 27-letni wówczas Kaczmarek wkręcił się do tej fuchy dzięki osobistej znajomości z Bobem Bradleyem. Gdy były szkoleniowiec Lechii odbywał kurs w szkole trenerów w Kolonii, wyjechał na praktyki do USA, gdzie pracował w renomowanej akademii fitness, która miała siedzibę w tym samym budynku, co amerykańska federacja piłkarska. W ten sposób poznał się z Bradleyem, który trenował wówczas Stany Zjednoczone. Zrobił na tyle duże wrażenie, że po jakimś czasie otrzymał konkretną propozycję.
Gdy Tomasz Kaczmarek nie mógł przebić się na polskim rynku jako pierwszy trener, zdecydował się na asystenturę u Kosty Runjaicia. Zbierał wtedy znakomite recenzje. Po jego odejściu Pogoń trochę obniżyła loty. Wielu twierdziło, że to nie przypadek. Kaczmarek zwyczajnie zna rolę asystenta i dobrze się w niej sprawdza.
ŁUKASZ PISZCZEK, CZYLI NATURALNY AUTORYTET
Kiedy do reprezentacyjnej szatni trafia trener ligowy, nie zawsze potrafi na dłuższą metę wzbudzić u piłkarzy respekt. Asystent pokroju Kamila Potrykusa może obronić się jedynie fachowością. Ktoś taki jak Bogdan Zając, nieustannie przytakujący Adamowi Nawałce, nie musi mieć wielkiego posłuchu w zespole. Piszczka nikt by w kadrze nie deprecjonował, nawet jeśli początkowo nie wnosiłby do drużyny zbyt wiele.
Po pierwsze – nie udaje, że w temacie trenerki jest alfą i omegą, przeciwnie, kryguje się za każdym razem, gdy pojawia się temat jego asystentury w najważniejszym zespole w kraju. Jest wręcz człowiekiem, którego trzeba na tę posadę namawiać. Po drugie – mało który kadrowicz ma podjazd do jego kariery piłkarskiej. Po trzecie – nie ma w Polsce człowieka, który powie na jego temat coś złego, co świadczy o tym, jakiej klasy jest człowiekiem. Po czwarte – jest tytanem pracy, pokory, skromności i wszystkich tych cech, jakie powinien mieć piłkarz.
Po prostu – wzór i dla doświadczonych reprezentantów, i dla wschodzących gwiazd biało-czerwonej drużyny. A takich ludzi zawsze lepiej mieć obok niż nie mieć.
TOMASZ KACZMAREK, CZYLI UWOLNIENIE POTENCJAŁU PIŁKARZY
Rozpoczynając pracę w Lechii, dostał do dyspozycji dobrze funkcjonującą maszynę. Zespół Piotra Stokowca nie był w żadnym kryzysie, wręcz obiecująco rozpoczął ligowe zmagania. Kaczmarek miał wejść z drużyną z Gdańska na wyższy poziom – zarówno wynikowy, jak i estetyczny. Wnieść trochę polotu. Rozruszać ofensywę. Podkręcić obroty.
I to się udało. Tak jak zwalnianie Piotra Stokowca najpierw wydawało się fanaberią, tak po kilku tygodniach Kaczmarek udowodnił, że naprawdę były w tej drużynie rezerwy. Podobnie jest z reprezentacją Polski. Wyniki? Zadowalające. Wyszliśmy z grupy na mundialu. Od lat kwalifikujemy się na duże imprezy. Nie spadamy z dywizji A Ligi Narodów. Jeśli spojrzy się z boku, ta maszynka – trochę jak Lechia Stokowca – naprawdę nieźle funkcjonuje, a już na pewno nie schodzi poniżej poziomu przyzwoitości.
Kaczmarek wie, jak udoskonalić zespół, jak odnaleźć rezerwy, jak uwolnić potencjał piłkarzy, do których teoretycznie nie powinno mieć się żadnych pretensji. Oczywiście, 38-letni szkoleniowiec ostatecznie odszedł z Lechii jako przegrany – jeden z najgorszych w lidze, niepotrafiący połączyć pucharów z Ekstraklasą – ale przecież w Gdańsku działo się tak dużo, że zwalanie całej winy na barki trenera byłoby dużą niesprawiedliwością. Kaczmarek ma w warsztacie metody na szybkie pobudzenie piłkarzy. To jego atut.
ŁUKASZ PISZCZEK, CZYLI POTENCJALNY KONTYNUATOR
W przypadku obecności polskich asystentów w sztabie często padał argument o kontynuacji myśli trenerskiej selekcjonera w przyszłości. Innymi słowy, reprezentant rodzimej myśli szkoleniowej miałby się przyuczać nie tylko po to, by samemu stać się lepszym trenerem, ale też dlatego, by w przyszłości potencjalnie przejąć stołek selekcjonera i niejako kontynuować to, co już zostało rozpoczęte. Ma być trochę tu i teraz, ale tak naprawdę inwestycją w przyszłość. – Mamy pana trenera Macieja Skorżę w 2006 roku, gdy był asystentem Pawła Janasa. Mamy trenera Adama Nawałkę u Leo Beenhakkera. Jak pokazuje historia, ta droga jest skuteczna i właściwa – przekonuje nas Jakub Wawrzyniak, który kończy niedługo wraz z legendą BVB kurs trenerski.
Oczywiście za wcześnie, by stwierdzić, że Łukasz Piszczek to kandydat na selekcjonera. Przecież jeszcze nie zdał nawet papierów trenerskich. Ale w przyszłości, za dziesięć, dwadzieścia lat? Gdy spróbuje swoich sił zagranicą, gdy zbierze solidne doświadczenie jako trener? Gdy – kto wie, to przecież całkiem możliwe – dojdzie na poziom Bundesligi? A może nawet obejmie samą Borussię Dortmund?
Jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić o wiele bardziej niż w przypadku trenerów z karuzeli, którzy w tym konkretnym momencie mają znacznie większą pozycję w zawodzie. Gdyby asystentem Santosa został przykładowy Jan Urban czy Michał Probierz, ciężko byłoby żyć z myślą, że w przyszłości mogą przejąć stery tej drużyny. Znamy ich, znamy ich atuty, znamy ich wady, wiemy, że jeśli teraz Cezary Kulesza po nich nie sięgnął, to będą mieli ciężko o szansę w przyszłości. A Piszczek? Jego nazwisko to obietnica pierwszej naprawdę udanej zagranicznej kariery polskiego trenera.
TOMASZ KACZMAREK, CZYLI LOJALNOŚĆ
Kaczmarek nie będzie gościem, który zacznie wynosić informacje, narzekać na organizację, krytykować PZPN, toczyć wojenki z dziennikarzami czy w inny sposób przelewać toksyny do przestrzeni publicznej. Swój chrzest bojowy przeszedł w Lechii Gdańsk.
A umówmy się – pracując akurat w tym klubie, praktycznie co tydzień miał okazję, by uderzyć w jego władze. Nigdy tego jednak nie zrobił, często wręcz brał na siebie potencjalną krytykę. Gdy kibice domagali się transferów, potrafił wyjść przed szereg i mówić o potrzebie odchudzenia kadry. Nigdy otwartym tekstem nie apelował o wzmocnienia, mimo że każdy widział, iż są one niezbędne. Lojalność – to na pewno ważna cecha, jeśli zatrudnia cię Cezary Kulesza. Kaczmarek nie jest też z pewnością osobą, która lubi tworzyć wokół siebie show. Nie uprawia autopromocji. Interesuje go merytoryka. Woli samemu podpaść opinii publicznej niż wybielać siebie kosztem zespołu.
ŁUKASZ PISZCZEK, CZYLI WIEDZA EMPIRYCZNA
Przed Piszczkiem jeszcze sporo nauki i zbierania doświadczeń, ale jeśli ktoś miałby wspomóc Santosa wskazówką zaczerpniętą z warsztatu największych szkoleniowców, to właśnie były piłkarz BVB. Rozegrał 191 meczów pod wodzą Juergena Kloppa. Przez dwa lata prowadził go Thomas Tuchel. Dogłębnie poznał metody Luciena Favre’a. Od środka obserwował jedynego selekcjonera, który odniósł sukces w XXI wieku.
To doświadczenie, z którego można czerpać. Większość polskich trenerów, jeśli chodzi o sposób pracy tych największych, mogłaby opowiedzieć co najwyżej o krótkim stażu czy lekturze biografii. Piszczek przeżył to wszystko na własnej skórze. I z pewnością skrupulatnie notował.
TOMASZ KACZMAREK, CZYLI BRAK SKAŻENIA POLSKĄ MYŚLĄ SZKOLENIOWĄ
To oczywiście argument z dużym przymrużeniem oka – nie zamierzamy robić z polskich trenerów debili, jak to ujął jeden z barwniejszych reprezentantów tego środowiska. Tomasz Kaczmarek ze względu na szereg zagranicznych doświadczeń – otrzaskanie się w 3. Bundeslidze, ukończenie renomowanej Hennes-Weisweiler-Akademie, pracę w Egipcie czy Norwegii – ma spojrzenie różniące się od statystycznego polskiego szkoleniowca. W kontekście pracy z piłkarzami, którzy na co dzień obcują tylko z zagranicznymi trenerami, może okazać się to dodatkowym atutem.
Choć sam Kaczmarek raczej kryguje się, gdy mówi o swoich doświadczeniach. Twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak niemiecka, hiszpańska czy portugalska szkoła trenerów. Po prostu: albo ktoś jest dobrym fachowcem, albo nie. Kultowa szkoła trenerska w Kolonii? – Fajnie, że Hennes-Weisweiler-Akademie ma świetną reputację, ale sam po sobie widzę, że więcej nauczyłem się z piłki, z pracy, z przegranych meczów, z bolesnych momentów kariery, od ludzi poznanych na mojej drodze niż z samej kolońskiej szkoły – mówił w wywiadzie na Weszło. I faktycznie, samo ukończenie szkoły w Kolonii nie jest gwarancją niczego. Dyplom tej placówki ma także chociażby Dariusz Pasieka, który wielkiej kariery w zawodzie nie zrobił.
ŁUKASZ PISZCZEK, CZYLI WZÓR DLA POKOLENIA
Warto wierzyć w projekt „Piszczek trenerem”, bo jego powodzenie może stać się inspiracją dla innych polskich piłkarzy, którzy niechętnie chcą przebierać się w dres i parać się trudnym, często niewdzięcznym zawodem szkoleniowca.
Pokolenie piszczkowe ochoczo ruszyło na przyspieszony kurs trenerski dla byłych kadrowiczów, a więc – kto wie – może kilku ciekawych reprezentantów się dorobi. To wcześniejsze jest jednak w kontekście polskiej piłki stracone. Mariusz Lewandowski, Radosław Sobolewski – to nieliczne przykłady byłych zawodników z ostatnich lat, którzy widzą siebie na ławce trenerskiej. Mało. Polska piłka potrzebuje większych nazwisk. O tym jak byli reprezentanci wypisali się z zawodu trenera pisał ostatnio Michał Trela.
PISZCZEK I KACZMAREK, CZYLI WĄTPLIWOŚCI
Obaj kandydaci wydają się być skrojeni na miarę, choć trochę według lekarskiego hasła „po pierwsze nie szkodzić”. Raczej nie dołożą kadrze problemów, choć ani jeden, ani drugi nie jest gwarancją sukcesu na tu i teraz. Co również istotne, podjęcie pracy przy kadrze narodowej raczej nie zahamowałoby ich karier. To nie tak, że obaj mogliby prowadzić właśnie czołowe drużyny i walczyć o medale. Reprezentacja raczej spada im z nieba. Piszczkowi, bo trudno wymarzyć sobie lepsze miejsce na pierwszą pracę w zawodzie. Kaczmarkowi, bo po słabej końcówce w Lechii nie jest jeszcze gorącym towarem dla czołowych polskich klubów.
Jakie mamy wątpliwości? W przypadku Piszczka to na pewno brak doświadczenia. Jakkolwiek spojrzeć, on nawet nie jest jeszcze trenerem. Nieformalne pomaganie przy LKS-ie Goczałkowice jest piękną i romantyczną historią, pewnie to też świetny poligon do nauki i doskonała lekcja pokory. Ale czy to coś wartościowego w kontekście reprezentacji? Aż tak daleko byśmy się nie zapędzali.
Wszystko zależy od tego, jak na tym etapie rozwoju czuje się sam zainteresowany. Nie wystarczy, że będzie w kadrze Piszczkiem-legendą, powinien wnieść do tego sztabu rówież twarde kompetencje. A te nie zostały jeszcze nigdzie zweryfikowane. Nie ma przypadku w tym, że ikona BVB chciała zgodzić się na asystenturę w kadrze rok temu tylko w scenariuszu, gdy selekcjonerem zostałby Adam Nawałka. Wyjątkowe okoliczności przyniosły za sobą decyzję, której w żadnym innym wariancie by nie podjął. Innym trenerom, także Michniewiczowi, z góry miał powiedzieć grzeczne: nie jestem gotowy.
Kaczmarek? Pewnie znaleźlibyśmy kandydatów, którzy mają lepszy dorobek trenerski. Ale to on – w odróżnieniu od nich – świetnie rokuje. Wątpliwość? To, jak ułoży sobie relacje z najważniejszymi zawodnikami. Tajemnicą poliszynela jest, że nie układała się jego współpraca z Flavio, któremu odebrał w końcówce swojej kadencji opaskę, co doprowadziło do eskalacji konfliktu, który ostatecznie wygrał Portugalczyk. Choć nie rozstrzygamy o winie, to faktem jest, że trener zawsze może zrobić coś lepiej, jeśli doprowadza do sytuacji, gdy jego relacja z najważniejszą postacią w zespole staje się spalonym mostem.
Czy te minusy przesłaniają plusy? Chyba niekoniecznie. I oby do podobnych wniosków doszli nie tylko obaj zainteresowani, ale i Fernando Santos.
WIĘCEJ O SZTABIE REPREZENTACJI POLSKI:
- Gwiezdne sprawy Fernando Santosa
- Sznaucer: – Santos prowadzi drużyny żelazną ręką, ale poza boiskiem jest inny
- Beto dla Weszło: – Santos sprawił, że ludzie zaczęli szanować reprezentację Portugalii
- Santos: – Prowadzą mnie dwa słowa, “my” i “wygrywać”. Zapis konferencji prasowej
Fot. FotoPyK