Reklama

Burman: Mogę być przykładem, że warto robić dokładniejsze badania serca u piłkarzy

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

23 stycznia 2023, 09:10 • 12 min czytania 4 komentarze

Bartłomiej Burman, boczny obrońca pierwszoligowej Skry Częstochowa, musiał zakończyć karierę w wieku 21 lat z powodu wady serca. W wywiadzie opowiada nam o tym, jak zmierzył się z tą wiadomością i jak w ogóle wykryto problem, który nie dawał o sobie znać. Przez lata wychowanek Lecha Poznań miał świetne wyniki testów wytrzymałościowych, zadebiutował nawet w Ekstraklasie.

Burman: Mogę być przykładem, że warto robić dokładniejsze badania serca u piłkarzy

Twój pożegnalny post poniósł się szerokim echem. Długo go pisałeś? Pewnie towarzyszyła mu masa emocji.

Dłużej decydowałem się na to, czy mam się tym w ogóle “pochwalić”. Po namyśle uznałem, że trochę zrzucę z siebie ciężar, pozwoli mi to patrzeć do przodu, nie zasmucać się tym, co się wydarzyło, bo nie za bardzo mam na to wpływ.

Czemu miałeś takie wątpliwości?

Teraz w Internecie różnie jest wszystko odbierane. Bardzo się cieszę, że odbiór był tak pozytywny, że dostałem tak dużo wsparcia, ale były takie myśli, że nie wiem, czy jest sens się “chwalić”, bo ktoś może uznać, że robię to pod publikę. Myślałem, że może się to źle odbić, zostać źle zrozumiane, ale okazało się, że to były niesłuszne myśli.

Reklama

Mówisz, że post mógł pozwolić ci zrzucić z siebie ciężar. Miałeś jakieś inne sposoby na to, żeby to zrobić?

W lipcu, gdy dostałem wiadomość po pierwszym rezonansie magnetycznym — wprawdzie później się okazało, że zrobiłem go w niewłaściwym miejscu, bo był słabo opisany — dostałem informację, że być może będę musiał zakończyć swoją karierę, czy przygodę z piłką, od razu szukałem możliwości, które otworzą mi furtkę na przyszłość. Zdecydowałem się na taką opcję, że zamawiam maszynkę i bawię się we fryzjera. Podłapałem też dorywczą pracę, żeby spróbować odnaleźć się w innych rzeczach, bo poza piłką nic dla mnie nie istniało. Myślę, że to były te sposoby, myślałem o czymś innym, dzięki temu leżałem w łóżku i nie rozpaczałem.

Długo trwał szok po wynikach badaniach?

Wiadomość przyszła z dnia na dzień, to był duży szok, nie mogłem sobie uświadomić tego, że to się może skończyć w ten sposób. Mam 21 lat, wszystko szło w dobrą stronę, rozwijałem skrzydła jako piłkarz. Dopiero po kilku dniach dotarło do mnie, że to może się wydarzyć. Nie wiem, jak to rozłożyć w czasie, bo teraz czuję się dobrze, ale ostateczna wiadomość przyszła tydzień, dwa tygodnie temu. Przez pół roku z tyłu głowy był ten mentalny problem, ale każdy może inaczej zrozumieć pojęcie szoku.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Bartłomiej Burman ™ (@__buri_)

Reklama

A jak w ogóle doszło do tego, że wykryto u ciebie wadę serca?

Pod koniec maja, gdy jeszcze trwał sezon i byliśmy przed ostatnim meczem ligowym, przez tydzień czułem kłucie w klatce, nieprzyjemny ból, nawet w spoczynku. Niepokoiło mnie to, myślałem, żeby iść do kardiologa prywatnie, na echo serca. Konsultowałem to w klubie, większość mówiła o nerwobólach, że mi to przejdzie, że szkoda wydawać na badania. Stwierdziłem jednak, że to sprawdzę, bo nigdy nie robiłem badania echa serca. Na badaniach sportowych zwykle robi się EKG, to nie jest szczegółowe. Pojechałem więc prywatnie do kardiologa, który uznał, że mam za duże serce, ale to akurat normalne. Większość sportowców ma większe serce, bo ono przystosowuje się do dużej eksploatacji. Mimo to lekarz skierował mnie na rezonans magnetyczny i w zasadzie wtedy się zaczęło. W treningu czułem się bardzo dobrze, nie miałem problemów z wysiłkiem. Do czasu rezonansu normalnie trenowałem, poza drobną kontuzją kolana. Zagrałem nawet w lidze z Chojniczanką i po tym meczu przyszedł wynik rezonansu.

Byłeś zaskoczony, że wyszło to po tylu latach? Grałeś w dużych klubach, jesteście sprawdzani, więc można było myśleć, że wszystko jest w porządku, skoro żadnych sygnałów od lekarzy wcześniej nie było.

To jest w tym wszystkim najciekawsze. Wczoraj byłem we Wronkach i śmiałem się z trenerem, który mnie prowadził w akademii Lecha Poznań, że wszystkie testy wytrzymałościowe, bip testy wychodziły mi najlepiej. Żartowaliśmy, że może za dużo i za szybko biegałem i stąd ta wada. Ale tak było, zawsze byłem w topce wytrzymałościowej, w Skrze Częstochowa grałem na wahadle, gdzie biega się więcej niż na innych pozycjach. Tak jak mówiłem, moje wcześniejsze badania zamykały się na EKG, nic więcej. Przez te pół roku poznałem szereg badań, o których nie miałem pojęcia. Nie jesteśmy w stanie określić, ilu piłkarzy gra z wadą serca, bo te badania nie są po prostu wykonywane. Wiadomo, że to są większe koszta, ale mogę być przykładem, że warto robić takie badania — chociaż okresowo.

Miałeś myśli, że to może być przejściowy problem, czy lekarze od początku stawiali sprawę jasno?

Przez to, że nigdy wcześniej nie miałem rezonansu czy echa serca, nie byliśmy w stanie z kardiologami — ani sportowymi, ani zwykłymi — określić, czy ten kłopot jest ze mną całe życie, czy pojawił się teraz. Jeśli pojawił się teraz, to hipotetycznie mogło dojść do zapalenia mięśnia sercowego, a z tym niektórzy zawodnicy się uporali. Mateusz Mak miał taki problem, konsultowałem się z nim, wrócił do grania. Patryk Dziczek też miał problem z sercem, trochę bardziej złożony, ale wrócił do piłki. To były rzeczy, które miały się zabliźnić, wrócić do poprzedniego stanu po odpoczynku i u nich wszystko jest dobrze. Po pierwszych badaniach podejrzewaliśmy, że to może się zregenerować i po konsultacjach sugerowano mi trzy, maksymalnie sześć miesięcy przerwy, bo po takim okresie wszystko jest dobrze. Do końca października byłem przekonany, że prędzej czy później będę zdrowy i wrócę do piłki.

Później było drugie badanie.

Dokładniejszy rezonans magnetyczny, w lepszym szpitali, lepiej opisany. Tam wyszło duże prawdopodobieństwo kardiomiopatii rozstrzeniowej, w tym kierunku zrobiliśmy badania genetyczne, które dały jednoznaczny, zero jedynkowy wynik.

Przez te pół roku śledziłeś piłkę, czy był żal, że nie możesz być jej częścią?

Obejrzałem kilka meczów Skry Częstochowa. Po raz ostatni byłem na spotkaniu z ŁKS-em, potem wyjechałem z miasta. Poza tym trochę się odciąłem. Wiadomo, mundial oglądałem, bo co by się nie działo, to szkoda go ominąć, ale zszedłem z “obciążeń”. Teraz do tego wracam, trochę pogodziłem się z moją sytuacją. Od wtorku jestem na stażu w akademii Lecha Poznań, więc znów mam sporo do czynienia z piłką.

To była twoja inicjatywa, czy Lech zgłosił się do ciebie, wyciągnął rękę?

Można powiedzieć, że wyszło to z dwóch stron. Na siłę się tam nie wpychałem, ale odezwałem się do kilku trenerów, z którymi pracowałem. W akademii bardzo ciepło mnie przyjęli, są otwarci na to, że wychowanek Lecha Poznań chce rozwijać się jako trener. Po pierwszych dniach muszę powiedzieć, że fajnie to wygląda. Ze strony trenera są perspektywy na rozwój.

Co cię zaciekawiło w trenerce i w jakim kierunku patrzysz, bo są różne specjalizacje?

Tak naprawdę nie wybrałem jeszcze swojego docelowego kierunku. Obecnie jestem jednym z asystentów w zespole U-13, chcę zasmakować każdej strony, zobaczyć jak to wygląda. Patrząc teraz na pracę pierwszego trenera, myślę, że to fajna rzecz. Można być pierwszoplanową postacią, a ja lubię być na pierwszym planie, być osobą decyzyjną. Tak samo jest na boisku — trener narzuca taktykę, ale to ty jesteś wykonawcą i decydujesz, jak potoczy się sytuacja na boisku. Trener ma — zaraz po zawodnikach — największy wpływ na wygląd meczu, dlatego w tym momencie bliżej mi do pracy pierwszego trenera niż np. do analityka, ale planuję zacząć i taki temat.

Akademia Lecha Poznań daje ogromne możliwości, chyba sam dobrze o tym wiesz.

Jasne. Byłem na dwóch treningach Akademii Reissa w Murowanej Goślinie, to była moja pierwsza styczność z prowadzeniem młodzieży, bo studiuję na AWF-ie, poznałem trochę teorii, ale to były pierwsze praktyczne zajęcia. Porównując Akademię Reissa z Lechem Poznań widać różnicę, przeskok. Lech to najlepsze miejsce, żeby się rozwijać, dowiedzieć się czegoś więcej, bo drugiego takiego miejsca w mojej okolicy, a może i w całej Polsce, nie ma.

Taka skills.lab Arena musi robić wrażenie.

Miałem przyjemność być na treningach A1 i rezerw, miałem szansę skorzystać. Mega sprawa, mogę tylko przekazać tym chłopakom, którzy są w internacie we Wronkach, żeby to doceniali, bo gdy ja przez sześć lat żyłem w tym samym miejscu, to wyglądało to nieco inaczej.

Jakie masz wspomnienia z Lecha Poznań?

Bardzo duży sentyment. Tam się rozwinąłem, tam mnie wychowali. Może rozstanie, gdy odchodziłem z drużyny rezerw, nie było szczęśliwe, bo podejrzewam, że niektórzy stawiali na mnie krzyżyk — odchodziłem do trzeciej ligi, praktycznie nie dostawałem propozycji. Zawodnicy odchodzący w tym wieku niżej raczej już nie wracają wysoko, jest mały odsetek piłkarzy, którzy w krótkim czasie przebijają się z niższych lig. Temu rozstaniu towarzyszyły różne emocje, ale nie mam do nikogo żalu, jestem wdzięczny za te dziewięć lat. Pamiętam, jak pierwszy raz zagrałem przy ul. Bułgarskiej, to była UEFA Youth League i mecz przeciwko Hercie Berlin. Mistrzostwa Polski U-17, U-19 to też duże rzeczy, zwłaszcza że trener uświadomił mi, że jesteśmy ostatnimi mistrzami kraju do lat 17 z Lecha Poznań, a myślałem, że komuś po nas też się to udało. Sklejając to w całość – pozytywny czas, dużo dobrych wspomnień. Na starość pochwalę się dzieciakom, że zagrałem z paroma piłkarzami.

Do szkoły podchodziłeś na zasadzie “po co mi to, skoro gram w piłkę” czy raczej “warto się zabezpieczyć”?

Rodzice od początku bardzo uczulali mnie, że szkoła jest ważna. W podstawówce miałem dobre wyniki, więc później nauka przychodziła mi z łatwością. Nie musiałem poświęcać dużo czasu na naukę, a wyniki były, udawało mi się wszystko godzić. Teraz jestem na drugim roku AWF w Poznaniu, czyli cały czas jakieś zaplecze miałem, dbałem o to.

Teraz pewnie jeszcze bardziej to doceniasz.

Tak i jestem wdzięczny rodzicom za to, że czasami gonili mnie do nauki, gdy mi się nie chciało.

Wspominałeś o trenerce czy fryzjerstwie, więc parę planów na przyszłość masz.

Powoli będę musiał decydować o tym, w którym kierunku będę szedł, bo jak się tych rzeczy namnoży, to nie będę w stanie tego fizycznie udźwignąć. W Lechu treningi są wieczorami, planuję też iść na staż jako barber w salonie, na razie to pogodzę i zobaczę, na co jest większa zajawka i w czym mogę osiągnąć sukces.

Skąd w ogóle pasja do fryzjerstwa?

Trochę się uśmiecham na myśl o tym, bo to bardzo przyziemna rzecz w piłkarskim środowisku, ale po prostu siedziałem w Częstochowie i myślałem: kim mogę zostać? Z tego to się urodziło, zaprosiłem kilku kolegów, żeby ich obciąć, poczułem, że sprawia mi to przyjemność.

 

Nie uciekli, więc zobaczyłeś, że warto.

To znaczy… Jak sobie patrzę na zdjęcia tych pierwszych fryzur sprzed pięciu czy sześciu miesięcy, to współczuję im, że wyszli ode mnie tak wyglądając! I podziwiam, że odważyli się w ogóle przyjść. Nożyce fryzjerskie trzymałem wtedy tak, jak szkolne, ale z tygodnia na tydzień robiłem progres, to mnie pobudzało, otwierało wyobraźnię. Nie wygląda to już tak, jakbym obcinał ludzi w domu i ci, którzy wychodzą ode mnie, są zadowoleni. Jest w tym perspektywa, jestem świadomy, że nie trzeba zamykać się w świecie piłki, bo jest wiele rzeczy w życiu do zrobienia.

Wracając do piłki nożnej — wspominałeś w swoim poście o spełnieniu kilku marzeń. Jakie to marzenia?

Może to dla niektórych zabrzmi śmiesznie, ale zagrałem sobą w FIFA, to było dziecięce marzenie. Nie będę już kupował nowej, zostaję przy tej z 2022 do końca życia! Z bardziej normalnych marzeń: debiut w Ekstraklasie. Jestem wdzięczny trenerowi Piotrowi Tworkowi, że mi zaufał, bo gdy przychodziłem do Warty Poznań z Nielby Wągrowiec to założenie było takie, że pójdę na wypożyczenie. Szukaliśmy czegoś w pierwszej, drugiej lidze, ale trener wpuścił mnie na boisko już w pierwszym meczu w lidze. Druga rzecz to występ na Pogoni Szczecin w wyjściowym składzie, to były moje dwudzieste urodziny. Brakuje mi tylko bramki, a kilka okazji było.

Sama historia twojego transferu do Warty Poznań jest ciekawa.

W Nielbie u trenera Radosława Kołackiego spędziłem cały rok, w tym czasie odwołano rozgrywki, bo trzecia liga w czasie koronawirusa nie grała, więc zagrałem tak naprawdę jedną rundę. To była moja pierwsza runda w seniorskiej piłce, w której zagrałem od deski do deski. Złapałem dużą pewność siebie, nie spodziewałem się, że mogę zaliczyć taki postęp w trzeciej lidze. W ostatnim meczu ligowym, na koniec listopada, zdobyłem fajną bramkę z Polonią Środa Wielkopolska.

Trochę jak Diego Maradona!

Na tym meczu podobno był dyrektor Warty Poznań, wtedy pojawił się ten temat. Był też temat Puszczy Niepołomice, z którą byliśmy w zasadzie dogadani, że przyjeżdżam za tydzień podpisać kontrakt. Przedtem jednak pojechałem na trzy dni na treningi do Warty, pokazałem się z dobrej strony i trener Tworek powiedział, że chce mnie na obozie, że tam podpiszę kontrakt z zespołem. Decyzja była łatwa: klub z Ekstraklasy, w dodatku z Poznania, więc długo się nie zastanawiałem.

To musiało być zaskoczenie, że tak szybko przebiłeś się z trzeciej ligi do Ekstraklasy.

Wtedy, jako piłkarz codziennie trenujący w Warcie, nie odnosiłem takiego wrażenia jak teraz, bo myślałem o kolejnych celach, następnym meczu. Gdy nie wyszedłem na boisko przez cztery spotkania z rzędu, to bardziej czułem frustrację niż szczęście z samego debiutu.

Czułeś, że jesteś gotowy na grę w Ekstraklasie, czy grając w pierwszej lidze uświadomiłeś sobie, że to jednak dobre przetarcie?

Miałem różne momenty jak większość młodzieżowców. Ci na topowym poziomie mają stabilną formę, ale u innych młodych zawodników forma się waha, są wzloty i upadki. W lepszych momentach pokazywałem na treningach, na boisku, że zasługuję na grę w Ekstraklasie. Były też jakieś “incydenty”, np. przed meczem z Górnikiem Zabrze byłem przewidywany do gry w pierwszym składzie, Jan Grzesik miał grać na prawym skrzydle, ja na obronie. Niestety zdrowie nie dopisało, nie wsiadłem do autokaru. To małe rzeczy, które mogły zdecydować, że nie pójdę na wypożyczenie, tylko zostanę w Ekstraklasie. Zimą, gdy odchodziłem do Skry Częstochowa, czułem, że to bardzo dobry krok dla mnie i przekonałem się o tym wiosną, gdy dostałem dużo szans na grę. Czułem, że się rozwijam we właściwym kierunku, a to wypożyczenie to tylko mały krok w tył, żeby się rozpędzić.

Piotr Tworek odezwał się do ciebie, gdy zakończyłeś karierę?

Tak, powiedział mi, że na pewno sobie poradzę. To bardzo miłe, dziękuję każdemu, kto się do mnie odezwał.

Wniosek końcowy jest taki, że jeszcze cię w piłce zobaczymy, tylko w innej roli?

Niczego nie obiecuję, ale wierzę, że za kilka lat zadzwonisz do mnie i będziemy rozmawiać o pozytywnych tematach.

Na przykład o mistrzostwie Polski z juniorami Lecha Poznań.

Możemy się na to umówić!

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Felietony i blogi

Komentarze

4 komentarze

Loading...