Reklama

„Moje marzenie? Zostać milionerem i być dobrym bossem dla ludzi!”

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

12 stycznia 2023, 13:51 • 11 min czytania 12 komentarzy

Joseph Colley trafił do Wisły Kraków z Chievo, w którym jego kariera zahamowała na dwa lata. Szwedzki obrońca odrzucił nowy kontrakt z Chelsea, żeby podbić Włochy, ale zamiast tego spotkały go nieprzyjemne zdarzenia. Porozmawialiśmy właśnie o nich, a także o Szwecji, rasizmie, Gambijczykach, mieszkaniu z Marcinem Bułką, czasie w akademii „The Blues”, islamie czy medytacji. Zapraszamy.

„Moje marzenie? Zostać milionerem i być dobrym bossem dla ludzi!”

Wisła Kraków przebywa w hotelu tuż obok, dosłownie za płotem, tak jak Korona i Widzew. Grzechem było zatem nie skorzystać z okazji, tym bardziej że w zespole jest kilka ciekawych postaci, a Joseph to jedna z nich. Miałem wrażenie, że mógłby mieć coś ciekawego do powiedzenia. Szwed o gambijskich korzeniach, w CV angielska i włoska przygoda. Nic, tylko pytać.

Stwierdziłem, że podejmowanie tematu Wisły nie ma większego sensu. W tej chwili pytania związane z klubem skończyłyby się przewidywalnymi odpowiedziami, jakimiś potwierdzeniami faktów, które widzi każdy, albo łatwo się ich domyśleć, albo mogłyby ulec modyfikacji w autoryzacji. Poza tym, taki wywiad Joseph na koncie już ma, jeszcze sprzed spadku z Ekstraklasy. Dlatego też pogadaliśmy o jego przeszłości i o nim samym. Turcja, wywiad trzeci.

***

Warto wybrać się do Gambii?

Reklama

Sam nie byłem tam od 14 lat, ale wiem, że ludzie ze Szwecji potrafili jeździć do Gambii na wakacje. Słyszałem, że warto.

Myślałem, że masz tam rodzinę, którą odwiedzasz.

Mam, oczywiście. W Gambii nadal żyje mój tata i rodzina ze strony mamy. Ale ona pojechała ze mną do Szwecji, w której się wychowywałem.

Gambijczycy różnią się w jakiś sposób od przedstawicieli innych krajów w Afryce?

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, ale mogę ci powiedzieć, że Gambijczycy to wyjątkowo weseli ludzie. Są otwarci, nie przestają się uśmiechać i nawet jeśli cię nie znają, potrafią się z tobą przywitać na plaży czy ulicy.

Reklama

Duża różnica względem tego, co zastałeś w Szwecji, prawda?

Ogromna. Szwedzi są bardziej stonowani, a nawet można odnieść wrażenie, że ciągle są na coś źli! Mają inną energię, to czuć. Kulturowo mówimy o zupełnie innym świecie w porównaniu do tego, z którego się wywodzę.

W Szwecji miałeś problem z rasizmem?

Wszędzie, w Szwecji też. Można powiedzieć, że to standard. Raz doświadczyłem tego na boisku, kiedy byłem młody.

Taka sytuacja potrafi odcisnąć piętno na psychice?

W moim przypadku niekoniecznie. Raczej byłem na to odporny, ale wiem, że nie wszyscy czarnoskórzy ludzie mogą powiedzieć tak samo.

Rasizm… Odwieczny problem.

Ale nie powiedziałbym, że objawia się w bezpośredni sposób. Ludzie nie podchodzą do ciebie na ulicy i tak po prostu nie rzucają obelgami. Chodzi bardziej o różnicę w traktowaniu, często subtelną. Miałem taki jeden przypadek w Szwecji. Jechałem po mieście autem i w pewnym momencie zobaczyli mnie policjanci. Kazali się zatrzymać i powiedzieli: „Samochód wygląda za dobrze jak na tego kierowcę”. Nie wyobrażam sobie, żeby powiedzieli coś podobnego o Szwedzie z jasnym kolorze skóry. Puścili mnie wolno, gdy zobaczyli, kim jestem.

Jak wyglądało twoje dzieciństwo – proste, trudne?

Było w porządku. Jedyną trudnością była tak naprawdę nauka języka. Do Szwecji przybyłem jako ośmiolatek, który znał tylko angielski, bo takim w Gambii się posługujemy. Szwedzki też musiałem opanować, to się udało, ale przez pierwszych kilka lat nie radziłem sobie wystarczająco dobrze. Pomagał mi fakt, że 90% Szwedów zna także angielski. Kiedy byłem trochę starszy, w ramach dodatkowych lekcji uczyłem się jeszcze hiszpańskiego. Wymyśliłem sobie, że chcę zostać piłkarzem Realu Madryt! W przyszłości zaś chciałbym nauczyć się francuskiego i portugalskiego.

Ale macie też rdzenny język w Gambii?

Tak, język wolof. Ogółem można wyróżnić trzy-cztery, ale pozostałych nie znam. Wszyscy Gambijczycy znają wolof. Ja używam go do rozmowy z tatą, więc można powiedzieć, że mam stałą praktykę.

Miałeś okazję żyć w kilku krajach: Szwecji, Anglii, Polsce i we Włoszech. Gdzie najlepiej się czułeś?

Na pewno nie we Włoszech. To był do tej pory najgorszy okres w mojej karierze. Najlepiej czułem się w Anglii, gdzie m.in. za sprawą języka rozumiałem wszystko. Grałem w świetnej akademii Chelsea i czułem, że rozwijam się z roku na rok. To było dobre uczucie.

Co stało się we Włoszech?

Długa historia… Zanim odszedłem z Chelsea, dostałem ofertę przedłużenia umowy. Odmówiłem, bo wiedziałem, że dalej będę grał w rezerwach i raczej nie dostanę szansy w pierwszym zespole. Byłem ze sobą szczery. Kiedy zdecydowałem się na zmianę otoczenia, otrzymałem wiele propozycji. Pojechałem do Włoch, do Chievo, które spadło z Serie A. Usłyszałem tam, że chcą młodych i głodnych sukcesów zawodników. Taki był plan na nowy zespół. Powiedzieli też, że mnie oglądali i będę jednym z podstawowych obrońców. Jeden z moich kuzynów, Omar Colley, który gra w Sampdorii na pozycji środkowego obrońcy, jeszcze bardziej mnie zachęcił. Zapewniał, że Włochy to jedno z najlepszych miejsc dla stoperów. To wszystko brzmiało dobrze, dlatego podpisałem kontrakt z Chievo.

Zanim przeszedłem do Werony, dostałem informację od klubu, że oprócz mnie jest jeszcze dwóch środkowych obrońców w drużynie. Kiedy przyszedłem na pierwszy trening, zobaczyłem czterech, a jeszcze tego samego dnia podpisali piątego! Było nas zatem sześciu. Zdziwiłem się, ale powiedziałem sobie w duchu: „Joseph, masz jakość i wygrasz rywalizację”. Nie narzekałem i walczyłem o swoje miejsce, choć muszę przyznać, że pierwsze miesiące były trudne. Włoski futbol jest zdecydowanie inny niż angielski. Codziennie taktyka, taktyka i jeszcze raz taktyka. Po kilka godzin.

Pewnego dnia trener Chievo podszedł do mnie i zapowiedział, że da mi szansę. Sęk w tym, że wysłał mnie do Primavery. Powiedział: „Nigdy nie widziałem, jak grasz, więc muszę cię sprawdzić”. To było dziwne. Dlaczego trener wziął piłkarza, którego wcześniej nie oglądał? Przyjąłem to jednak z pokorą, bo nie lubię zadawać za dużo pytań. Jeśli na horyzoncie pojawia się jakieś wyzwanie, po prostu je akceptuję. Tym bardziej, że potrzebowałem minut. Na początku nie miałem problemu, ale to trwało i trwało. Co jakiś czas słyszałem „Jeszcze raz zagrasz dwa mecze”. Po każdym tygodniu wracałem do pierwszego zespołu z nadzieją, że to koniec. Aż w końcu trener powiedział, że w drużynie młodzieżowej zostanę na stałe.

Zdenerwowałem się, bo nie przyszedłem z Chelsea U-23 do Chievo, żeby grać w gorszej Primaverze. Odmówiłem i zostałem ukarany. Totalnie odsunięto mnie od gry. Byłem skazany tylko na treningi. Niedługo później tamtego trenera zwolnili, pojawił się nowy, w klubie zrobił się niezły bałagan. Jeśli nie siedziałem na trybunach i akurat byłem brany do kadry meczowej, nigdy nie wysyłano mnie do rozgrzewki. Nigdy! Nie ukrywam, że to było ciężkie przeżycie. Aż trudno mi dzisiaj uwierzyć, że spędziłem w tym miejscu ponad dwa lata.

Patrząc na to z innej strony, wiele się nauczyłem. Nie mówiłem sobie, że nie powinienem był przychodzić do Chievo, że popełniłem błąd. Podjąłem pewną decyzję i musiałem zmierzyć się z jej konsekwencjami. Wielu ludzi na moim miejscu mogłoby złamać się psychicznie, ale ja myślałem o tym, jak rozwijać się mentalnie, fizycznie i piłkarsko. Wiedziałem, że nie zawiniłem. Uwierzyłem w plan, który na mnie mieli. Owszem, okazał się bajką, ale ja chciałem dobrze. Zacząłem robić wiele dodatkowych rzeczy, żeby wskoczyć na wyższy poziom. Medytacja, joga, siłownia w mieszkaniu… Słowem: codzienna praca nad sobą. Wstawałem wcześniej, robiłem swój trening i szedłem do klubu. Wracałem, jadłem, szedłem na drzemkę i znów dokładałem swoje rzeczy treningowe. Byłem niezwykle zdyscyplinowany.

W głowie miałem myśl, że mój dzień szansy prędzej czy później nadejdzie. Tak się motywowałem. Każdy wokół widział, jak się poświęcam i jakie mam umiejętności. Nawet trener potrafił podejść czasami po treningach i mnie pochwalić. Klubowy fizjoterapueta był w szoku, że nie gram. Mając te wszystkie sygnały, wiedziałem, że idę w dobrym kierunku. Ale szansa nie nadeszła. Stwierdziłem, że to nie może trwać dłużej, ale pojawiły się kolejne komplikacje. Chievo żądało za mnie jakąś chorą kwotę, mimo że nie zagrałem nawet minuty w pierwszym zespole. Najwyraźniej wiedzieli, że mam jakość, ale chodziło o trenera. Albo mi nie ufał, albo miał problem, że nie mówię po włosku. Wydawało mi się, że zdecydowanie bardziej cenił Włochów, choć to też naciągana teoria, bo był ze mną inny Szwed, który dostawał trochę minut. Sam nigdy nie zapytałem, dlaczego nie gram. Trener w ogóle ze mną nie rozmawiał. Ale wiem, że robiłem wszystko, żeby być gotowym. Już nie tylko z myślą o teraźniejszości, lecz także o kolejnym klubie. Na szczęście to przetrwałem.

W jakimś stopniu Chievo mogło być stratą czasu.

Nie zgodzę się, ponieważ dzięki Chievo lepiej poznałem siebie. Kiedyś zadawałem sobie pytania, czy jestem wystarczająco dobry, żeby zawodowo grać w piłkę. Okres we Włoszech to zmienił, wzmocnił mnie mentalnie. Znalazłem dodatkową energię w rzeczach, które wcześniej wymieniłem. Dzięki temu doszedłem w do miejsca, w którym nie zagnie mnie absolutnie nic. Jestem mocny. Nie chciałbym tego cofnąć.

Wcześniej trafiłeś do akademii Chelsea, spędziłeś w niej cztery lata. Jakie najważniejsze nauki stamtąd wyciągnąłeś?

Nauczyłem się, że nie można odpuszczać na żadnym treningu. W Chelsea jest wielu dobrych zawodników, a miejsc w składzie zdecydowanie mniej. To jak gra w gorące krzesła. Nie ma szans, żebyś długo przetrwał, jeśli czasami trenujesz na 50%. Na twoją pozycję jest kilku kandydatów o takiej samej jakości, może nawet większej, ale tę różnicę da się akurat nadrobić ciężką pracą.

Tam widziałeś najlepszych piłkarzy?

Na czele z Edenem Hazardem, który był wtedy jednym z pięciu najlepszych piłkarzy na świecie. W Madrycie to się zmieniło, ale w Chelsea mogłem zobaczyć na treningach pierwszej drużyny, jakim był czarodziejem.

Przed przyjściem do Wisły Kraków miałeś jakąś styczność z Polską?

Z jednym polskim zawodnikiem…

Jakim?

Marcinem Bułką.

Opowiadaj!

Mieszkaliśmy przez kilka miesięcy w jednym domu, który należał do angielskiej rodziny. Mieliśmy po 15/16 lat, przyjechaliśmy do Anglii bez rodziców, więc musieliśmy zostać wzięci pod opiekę. Były tam trzy, cztery pokoje dla zawodników Chelsea. Marcin przyszedł do akademii chwilę po mnie. Jego angielski był okropny! Musiałem go trochę poduczyć.

Ale przyznaj: wesoły facet?

Nawet bardzo, ciągle żartował. Bardzo pozytywny człowiek.

Dobrana była z was para.

Dogadywaliśmy się. Wypadało zresztą, bo on jest bramkarzem, a ja obrońcą. Po meczach często rozmawialiśmy, co można poprawić w następnych spotkaniach.

Teraz Marcin ciebie może uczyć, ale francuskiego. 

Nauczył już trochę słów w języku polskim, kiedy miałem 16 lat. Chyba nie muszę mówić jakich! I muszę przyznać, że byłem w szoku, kiedy niedawno zobaczyłem jeden z jego wywiadów we Francji. Mówił tak, jakby spędził w tym kraju całe życie. Francuski nie jest łatwy, a mimo to Marcin bardzo szybko go opanował.

Myślisz, że do tej pory mogłeś osiągnąć więcej?

Możliwe, ale życie to jedno wielkie doświadczenie. Idziesz przez nie i uczysz się wielu rzeczy. Od ciebie zależy, jak te nauki wykorzystasz. Dla mnie z każdej sytuacji można wyciągnąć dobre i złe rzeczy.

Sprawiasz wrażenie pozytywnego gościa. To na pewno pomaga.

Jestem też odpowiednio zdystansowany. Jeśli wierzysz, że nic nie dzieje się bez przyczyny, nie kwestionujesz niczego, co pojawia się w twoim życiu. Wcześniej tak nie myślałem, zadawałem sobie pytania: dlaczego znowu ja? Co mogłem zrobić inaczej? Odpowiedzi nie było, dlatego przestałem to robić. Lepsze okazały się refleksje na przyszłość. Nie rozpamiętywanie wydarzeń, które już miały miejsce.

Wierzysz w Boga?

Tak, wyznaję islam.

Wiara ci pomaga?

Zdecydowanie. Modlę się w złych i dobrych momentach. Akceptuję wszystko, co dzieje się w moim życiu, nawet jeśli coś mi się nie podoba. Wiara pomaga mi zachować spokój w takich sytuacjach.

A polecasz medytację?

Oczywiście, choć wiem, że nie każdemu się spodoba. Uważam, że czasami warto wyciszyć swój umysł, uspokoić się, spędzić czas tylko z samym sobą. Nie z telefonem czy konsolą. Wtedy też możesz być sam, ale nie o to chodzi. Czujesz korzyść z medytacji dopiero wtedy, gdy nie przeszkadzają ci inne bodźce.

Masz jakieś inne pasje poza piłką nożną czy jesteś futbolowym maniakiem?

Lubię oglądać mecze w wolnym czasie, szczególnie Premier League, ale przez największą część wolnego czasu rozmawiam ze swoją dziewczyną, z którą obecnie żyjemy na odległość. Robimy to codziennie. Czasami pogram też na konsoli, poza tym próbuję czytania, na które często brakuje czasu…

Ale na konsolę czasu nie brakuje?

Dokładnie! Czytanie trzeba lubić, w innym razie człowiek trochę się męczy. Robię jednak postępy.

Co konkretnie teraz czytasz?

Książkę o pracy nad mentalnością. Przeczytałem zaledwie połowę w pół roku, ale z czytaniem będzie u mnie lepiej, obiecuję.

Kim byłbyś, gdyby nie futbol? I kim chciałbyś być?

Ostatnio rozmawiałem o tym z przyjacielem. Nie pamiętam, jak zaczęliśmy ten temat, ale powiedziałem „Wiesz co, nie wiem, kim bym został, gdyby nie piłka”. Nigdy nie miałem planu B. Okej, kiedy byłem dzieckiem, marzyłem o zostaniu policjantem czy strażakiem, ale realną opcją bym tego nie nazwał. Co do opcji życzeniowej… byłbym zawodnikiem futbolu amerykańskiego. Mam wrażenie, że w poprzednim życiu grałem w NFL. Bardzo lubię ten sport.

Na koniec – twoje marzenia.

Słuchaj, trafiłeś na marzyciela. Generalnie wolę zachowywać marzenia dla siebie, bo spotykałem ludzi, którym zwierzanie się z takich rzeczy nie kończyło się dobrze. W Szwecji takie zjawisko nazywamy „złym okiem”. Krótko mówiąc, nie każdy chce dla ciebie dobrze. Ale czymś mogę się z tobą podzielić. Na przykład: chciałbym kiedyś wyjechać do USA, mieć dużo pieniędzy, duży dom, nie mieć pracy.

Życie milionera?

Tak. Ludzie chodziliby wokół mnie, a ja byłbym dla nich dobrym bossem!

WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Piłka nożna

Komentarze

12 komentarzy

Loading...