Reklama

Kiedyś osmolony węglem, dziś okryty złotem. Historia Angela Di Marii

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

23 grudnia 2022, 17:05 • 16 min czytania 27 komentarzy

Jego ojciec miał epizody w profesjonalnym futbolu, ale pewnej poprzeczki nigdy nie przeskoczył. Kontuzje kolana zabiły piłkarza, natomiast życiowe przeszkody stworzyły robotnika o niecodziennym zajęciu. Z niską i niepewną pensją, raz w kopalni głęboko pod ziemią, raz w domowym ogrodzie, pracującego przy wytwarzaniu węgla przez blisko 16 lat. Matka z kolei miała problem ze znalezieniem stałej pracy, co sprawiało, że cały dobytek rodziny opierał się tak naprawdę na jednym człowieku. Nie był on jednak wystarczający, bo na wiele domowych dóbr po prostu brakowało pieniędzy. Widząc, jak rodzice z trudem wiążą koniec z końcem, nastoletni Angel Di Maria zaczął im pomagać.

Kiedyś osmolony węglem, dziś okryty złotem. Historia Angela Di Marii

Angel pracował fizycznie, szuflą napełniał worki z czarnym minerałem. Zdarzyło mu się nawet raz zjechać z ojcem pod ziemię, lubił to robić, ale chodziło przede wszystkim o tworzenie węgla drzewnego na powierzchni. Choć niemal codziennie chodził po domu osmolony od stóp do głów, miał na twarzy uśmiech. Brał kąpiel i szykował się na trening w Rosario. Tak wykuwał charakter, który został z nim do dziś.

Angel Di Maria i jego historia wejścia na szczyt

Zaczęło się od węgla…

Często przychodził do mnie zmęczony, ale wtedy zawsze mówiłam: „Angel, zjedz banana i będziesz silny”. Do dziś się z tego śmiejemy – opowiadała Diana Hernandez, mama Di Marii, który okres pracy przy węglu drzewnym wiąże z wyjątkowym wspomnieniem: – Jako dzieciak pomagałem tacie w przewożeniu węgla. To była bardzo ciężkie zajęcie, ale dzięki niemu zarobiłem trochę pesos na pierwsze buty piłkarskie. Nigdy nie zapomnę tego uczucia.

Di Maria opowiadał na łamach „The Players Tribune” o swoich przeżyciach z dzieciństwa: – Ściany naszego domu były białe. Ale nigdy nie potrafię sobie przypomnieć, że były białe. Na początku były szare. Potem zrobiły się czarne od pyłu węglowego. Mój ojciec tworzył węgiel drzewny głównie na tyłach naszego domu. To bardzo brudny biznes. Pakował do worków wszystkie kawałki węgla, które potem sprzedawał na targu. Przed szkołą lub w dni wolne budziłem się bardzo wcześnie rano z moją młodszą siostrą, żeby mu pomóc. Mieliśmy zaledwie 10 czy 11 lat. Kiedy nadjeżdżała ciężarówka z węglem, musieliśmy przenosić torby przez salon, a następnie przez frontowe drzwi, więc z czasem nasz dom pociemniał. Ale w ten sposób pozyskiwaliśmy pieniądze na jedzenie. Ojciec chronił nas przed bankiem, który chciał zabrać nasz dom. Wcześniej rodzice zaufali i pomogli komuś, kto ostatecznie ich oszukał. Były z tego ogromne problemy, mogliśmy stracić więcej niż dach nad głową. 

Reklama

 

Pamiętam, jak pewnego dnia pakowałem z tatą węgiel. Było naprawdę zimno, padał deszcz. Mieliśmy tylko blaszany dach nad głowami. Po kilku godzinach dotarłem do szkoły, gdzie było ciepło, ale mój tata musiał tam pracować cały dzień. Gdyby tego dnia nie sprzedawał węgla, może nie mielibyśmy co jeść, serio. Ale pamiętam, jak myślałem i szczerze wierzyłem, że w pewnym momencie wszystko zmieni się na lepsze.

Starym rowerem po nową przyszłość

Proces zmieniania życie na lepsze zaczął się w chwili, kiedy młodego Angela wypatrzyło Rosario Central. Chciało go u siebie, ale problemem była odległość dziewięciu kilometrów do klubu. A rodzice nie mieli samochodu. Angel nie mógł przemieszczać się sam, bo był jeszcze za mały. Wtedy jednak narodziła się „Graciela”, dwukołowy lek na wiele problemów.

Byłem dobry. Zapraszali mnie do radia, żebym opowiedział, jak strzelam tyle goli. Stąd zainteresowanie Rosario, ale tata powiedział, że to za daleko. Mama powiedziała: „Nie, nie, nie! Nie martw się, wezmę go. To nie problem.” I wtedy narodził się pomysł, żeby przewozić mnie „Gracielą”. Starym, zardzewiałym, żółtym rowerem. Z przodu miał koszyczek, a z tyłu miejsce dla drugiej osoby, ale był problem, bo moja młodsza siostra też musiała z nami jeździć. Więc mój ojciec zrobił małą drewnianą platformę i przymocował ją do boku roweru, gdzie siedziała siostra. Wyobraźcie sobie taką sytuację: kobieta jadąca rowerem przez miasto z małym chłopcem z tyłu i małą dziewczynką z boku. W koszyku torba z moimi butami i przekąskami. Po drodze wzgórza i niebezpieczne dzielnice. W deszczu, zimnie, ciemności. Ale dla mamy to nie miało żadnego znaczenia. Ciągle pedałowała – wspomina Di Maria.

Pewnego dnia Di Maria chciał zakończyć przygodę z futbolem. Wrócił z treningu, ukrywał emocje, ale gdy zamknął się w pokoju, zaczął płakać. Okazało się, że trener wyżył się na nim, skrytykował jego mikrą sylwetkę i zapowiedział porażkę. Powód? Angel nie wygrał żadnego pojedynku w powietrzu.

Reklama

Gdy jego mama o tym usłyszała, chciała pojechać do klubu, żeby pobić trenera. Zamiast tego, wsparła syna, który następnego dnia przeżył coś wyjątkowego: Koledzy z drużyny nie śmiali się ze mnie. Właściwie to pomogli! Kiedy piłka wzbijała się w powietrze, obrońcy pozwalali mi wygrywać główki. Upewnili się, że czuję się dobrze. Naprawdę zaopiekowali się mną tamtego dnia. Piłka nożna to gra polegająca na rywalizacji, zwłaszcza w Ameryce Południowej. Dzięki niej wszyscy próbują sprawić, żeby żyło im się lepiej. Dlatego zawsze będę pamiętał ten dzień, ponieważ koledzy z drużyny widzieli, że cierpię. Nie chcieli jednak mnie w tym dobić. Wyciągnęli rękę. Nabrałem pewności siebie, ale niedługo później, kiedy miałem 16 lat, wciąż nie zadebiutowałem w dorosłej drużynie. Tata się martwił. Dał mi opcje: albo praca z nim, albo ukończenie szkoły, albo ostatni rok próby w piłce nożnej. Potrzebowaliśmy pieniędzy. Po czasie go rozumiałem. Razem uzgodniliśmy „Tak, to ostatni rok”. I udało się.

W Rosario Di Maria poznał wszystko, co było mu potrzebne do podbicia Europy: pokorę do życia, własne możliwości, przyszłą żonę. I smak gry dla reprezentacji Argentyny, która zawsze wyciągała do niego dłoń w chwilach, gdy najbardziej tego potrzebował. Zaciągnął u niej dług, który prędzej czy później spłacał. Zaczęło się od  lata w 2007 roku, wygranych mistrzostw świata U-20 w Kanadzie, na których 19-letni „Makaron” strzelił kilka goli. Pół roku przed turniejem był po słowie z Rubinem Kazań – Rosario Central pilnie potrzebowało gotówki – ale poczekał z decyzją o transferze. Opłaciło się. Do drzwi zapukali przedstawiciele z Lizbony, którzy przelicytowali wówczas Boca Juniors czy Real Madryt. Real, który za pierwszym podejściem do Di Marii nie był jeszcze tak zdeterminowany.

Benfica kolejnym testem charakteru. „Chciałem wracać do domu”

Miałem za sobą tylko dwa niepełne sezony. Mój ojciec pojechał ze mną do Portugalii, oddalił się od matki. Były takie noce, kiedy słyszałem jego rozmowy. Płakał do słuchawki, mówiąc mamie, jak bardzo za nią tęskni. Wtedy myślałem, że mogłem popełnić błąd. Nie chodziło tylko o tatę, ale też o moje występy. Grałem mało, chciałem odejść i wracać do domu. Wszystko jednak zmieniły Igrzyska Olimpijskie [sierpień 2008 roku].

Angel Di Maria otrzymał list z powołaniem do reprezentacji olimpijskiej, która w składzie z Messim, Aguero, Zabaletą czy Mascherano miała sięgnąć po złoto. Rezerwowy Benfiki nie wierzył własnym oczom, wątpił, że na to zasłużył. Poleciał jednak do Pekinu i zapisał się w historii. Strzelił jedynego gola w finale z Nigerią po asyście… Lionela Messiego.

To spektakularny zawodnik, który rozwija się z miesiąca na miesiąc. Zawsze idzie w drybling z obrońcą, za co ludzie płacą dzisiaj duże pieniądze. Mam nadzieję, że Benfica sprzeda go za 200 mln euro – powiedział wówczas Diego Maradona, który przejął argentyńską kadrę w październiku 2008 roku. Ten sam Maradona bronił Di Marię, kiedy ten w przegranym meczu el. do MŚ z Boliwią, 7 minut po wejściu na boisko, otrzymał czerwoną kartkę za kopnięcie rywala. Akt frustracji swojego zawodnika skwitował ironicznym komentarzem: „Zabił kogoś?”.

Z biegiem czasu Di Maria wyglądał w Portugalii coraz lepiej, choć długo trzeba było czekać na to, aż stanie się decyzyjny na boisku. Odnalazł najlepszą wersję siebie dopiero w sezonie 2009/2010 za kadencji Jorge Jesusa, czyli ostatnim przed transferem do „Królewskich”. Ostatnim także przed mundialem w RPA, który ani on, ani reprezentacja Argentyny nie może zaliczyć do udanych. To był słodko-gorzki okres dla Angela. Z jednej strony strzelił 10 goli i zaliczył 19 asyst w kampanii ligowej, a z drugiej nie dołożył żadnej cegiełki do i tak chwiejnej budowli, jaką stworzył Diego Maradona. Na szczęście dla piłkarza Benfiki, po porażce 0:4 w ćwierćfinale z Niemcami, pozostało myśleć o wyborze domu w Madrycie. Nadszedł czas na podbicie Hiszpanii.

Moje marzenia często były blisko śmierci. Tata pracował pod blaszanym dachem w deszczu. Mama pedałowała codziennie po 20 kilometrów. Ja ciągle biegałem, ale nie wiedziałem, w jakim kierunku. Nie wiem, czy wierzycie w przeznaczenie, ale pierwszy gol, jakiego strzeliłem dla Realu Madryt, padł z Herkulesem CF. A przecież „Hercules” był samolotem, którym leciałem z drużyną do Kolumbii na mecz Copa Libertadores przeciwko Nacional. Słuchawki na uszy, ciemność, czerwone światło, krzyki wojskowych „Nie ruszajcie tego przycisku, bo wszyscy stracimy życie!”. Tak musiało być.

Angel Di Maria na łamach „The Players Tribune”

Angel Di Maria w Madrycie odnalazł chwałę, ale też cierpienie

W Realu Angel Di Maria odnalazł się jak ryba w wodzie. Nie było takiego sezonu, w którym nie robił wrażenia. Był gwarancją 25-30 bramek na sezon wartą jedynie 33 mln euro, co z perspektywy czasu brzmi śmiesznie i imponująco zarazem, w zależności od przyjętej perspektywy. Nikt nie miał wątpliwości od samego początku, że pozyskanie Argentyńczyka to złoty interes. Tak złoty jak okres, który przeżywał w swojej karierze „Makaron”. Trudno się jednak dziwić, skoro w madryckim zespole grali Higuain, Ozil, Benzema, Xabi Alonso, Ronaldo, a potem Bale czy Modrić. Dream team. Było komu kończyć akcje, było komu dogrywać piłki na nos.

Di Maria w Realu Madryt na wszystkich frontach sezon po sezonie:

  • 2010/2011: 53 występy – 9 goli, 26 asyst
  • 2011/2012: 32 występy – 7 goli, 17 asyst
  • 2012/2013: 52 występy – 9 goli, 16 asyst
  • 2013/2014: 52 występy – 11 goli, 26 asyst

Do Hiszpanii przyjeżdżał z mistrzostwem Portugalii na koncie. Wyjeżdżał zaś z pucharem za wygranie Ligi Mistrzów i La Liga, a ogółem potroił swój dorobek klubowych osiągnięć. Przed kolejnym mundialem znów brylował formą, rozegrał sezon życia, co miało swoją przyczynę w przykrym, aczkolwiek finalnie szczęśliwym przeżyciu.

W kwietniu 2013 roku, trzy miesiące przed planowanym porodem, na świat przyszła Mia, córeczka Di Marii. Lekarze dawali jej zaledwie 30% szans na przeżycie. Angel dzień później miał zagrać w półfinale Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund, ale nawet się nie zastanawiał i pojechał do szpitala. Wspierał żonę i nowo narodzone dziecko. Każdego dnia modlił się o jego życie, które w każdej chwili mogło zostać brutalnie odebrane. Angel cierpiał, jego żona oczywiście też. Dopiero po dwóch miesiącach na oddziale intensywnej terapii Mia była bezpieczna. Ta historia miała happy end.

Córka nauczyła mnie, że wszystko, co wydaje się być naprawdę trudne, może okazać się łatwe, jeśli włożysz w to wysiłek i zaczekasz na nagrodę. Przekazała mi tyle dobrej energii, że musiałem ją przekazać na boisku. Dzięki niej przeżyłem tak spektakularny rok – powiedział Di Maria.

„Jak konkurencja daje ci więcej, bierzesz taką pracę”

Gdy Argentyńczyk żegnał się z kibicami Realu, odchodził jako zwycięzca, choć (według wersji samego piłkarza) wcale nie musiał zmieniać otoczenia, gdyby nie potrzeba klubu: – Nigdy nie chciałem opuszczać Madrytu. Cristiano zawsze mnie wspierał i mówił, że muszę być w zespole. Ale wiedziałem też, że Real chce wielkich pieniędzy, jakie proponował Manchester United. Chcieli na mnie zarobić i dalej inwestować – przyznał Di Maria, który miał zostać zastąpiony Jamesem Rodriguezem, ówczesną rewelacją MŚ w 2014 roku.

Co innego mówiła żona Angela, Jorgelina Cardoso, sprawiając, że fani „Królewskich” mieli do niego ogromne pretensje: – Pamiętam, jak przyszedł i powiedział: „Pojawiła się oferta z Manchesteru. Może będziemy bardziej bezpieczni finansowo”. Nie chciałam się na to zgodzić, ale przekonał mnie. Później zarzucali mu w Madrycie, że zrobił to dla pieniędzy. I mieli rację! Jak konkurencja daje ci więcej, bierzesz taką pracę.

A zatem mistrzostwa świata znów rozdzieliły różne rozdziały w życiu Angela Di Marii. Te w Brazylii były lepsze, mimo wszystko zwieńczone srebrnym medalem. „Makaron” strzelił nawet bramkę w dogrywce ze Szwajcarią na wagę ćwierćfinału, ale co z tego, skoro ostatecznie cała Argentyna czuła ogromny niedosyt, a on sam z powodu urazu nie mógł zagrać z Niemcami. Jeśli na czyjejś twarzy widać było łzy, nie oznaczały one radości. Porażka w finale wyryła piętno. Na Messim, Di Marii, wszystkich Albicelestes. Pierwszy z nich dostał nagrodę pocieszenia w postaci MVP turnieju, a drugi zapracował na miano najlepszego piłkarza z Argentyny za rok 2014. Pierwszy 10 miesięcy później triumfował w Lidze Mistrzów z Barceloną, a drugi… cóż, nabawił się wyspiarskiej depresji.

Real wysłał list do sztabu, w którym było napisane, że nie mogę zagrać w finale z Niemcami, bo kontuzja na to nie pozwala. Wiedziałem, że po powrocie będą chcieli mnie sprzedać. Rozerwałem jednak kopertę i poszedłem do trenera Sabelli. Powiedziałem: „Jeśli na mnie postawisz, okej. Jeśli nie, zrozumiem to. Po prostu chcę wygrać mistrzostwa świata. Jeśli zagram, będę grał tak, jakby to miał być mój ostatni mecz w karierze”. Potem zacząłem płakać. Nie mogłem nic poradzić. Czułem ból. Ten moment mnie przerósł.

Angel Di Maria

Manchester niczym labirynt pełen pułapek z tylko jednym wyjściem

Pobyt w Premier League nie służył rozkwitowi kariery Di Marii. W nowych realiach argentyński skrzydłowy nie potrafił już odnaleźć się tak dobrze, choć po latach statystyki w postaci czterech goli i dwunastu asyst w 32 meczach nie brzmią tragicznie. Większość tego dorobku przypadła jednak na pierwsze miesiące gry. Później pojawiały się trudności z urazami, problemy z aklimatyzacją czy wreszcie kluczowe kwestie natury obyczajowej: – Louis van Gaal był najgorszym trenerem w mojej karierze – powiedział bez ogródek Angel Di Maria w trakcie mundialu w Katarze, co było wystarczająco klarowną opinią w odniesieniu do przeszłości. Nic dodać, nic ująć. Obaj panowie nie dogadywali się najlepiej: Di Maria chciał grać jako ofensywny pomocnik, a holenderski szkoleniowiec rzucał go po różnych pozycjach. M.in. dlatego Argentyńczyk nie zabawił w Anglii zbyt długo. Częściowo poszedł w ślady Carlosa Teveza, za którym mało kto w Manchesterze United zatęsknił.

Z kolei Angel Di Maria na pewno nie zatęskni za Manchesterem. Kiedy w 2015 roku wrócił po Copa America, jasno postawił sprawę: – Życie w Anglii nie jest proste dla ludzi z Ameryki Południowej. Nie zaaklimatyzowałem się. Po włamaniu do naszego domu zrozumiałem, że nie powinniśmy dłużej mieszkać w Manchesterze. Moja rodzina była nieszczęśliwa, córka bardzo cierpiała. To było kluczowe w podjęciu ostatecznej decyzji. Zdarzyło się zbyt wiele złych rzeczy. Nie miałem wyjścia, musieliśmy wyjechać.

Swoim wyznaniem podzieliła się także żona Argentyńczyka: Przyjaźniłam się z Gianinną Maradoną, żoną Sergio Aguero. Odwiedziłam ją rok wcześniej na dwa czy trzy dni. To było okropne. Dlatego mówiłam Angelowi: „Jedź do jakiegokolwiek kraju, tylko nie do Anglii”. Nic mi się tam nie podobało. Wszystkie kobiety mają blade twarze. Idziesz ulicą i nie wiesz, czy ludzie nie chcą cię zabić. Jedzenie jest obrzydliwe. Dziewczyny zawsze są perfekcyjnie „odstawione”, a ja chodziłam w koku i bez makijażu.

Anglia okazała się zatem bolesną pomyłką, natomiast Francja wydawała się znakomitym miejscem do odzyskania radości z życia. Szczególnie Paryż, który oferował podobne pieniądze i lepsze standardy życia. Tam „Makaron” na nowo zakochał się w futbolu. Niczego mu nie brakowało, może poza kolejnym triumfem w Lidze Mistrzów. Nie brakowało nawet wspólnej gry z Messim.

Angel Di Maria w PSG kwintesencją określenia „gwiazda nr 2”

Powiedzmy sobie szczerze: do pewnego momentu Di Maria we Francji się po prostu bawił. W latach 2015-2020 wykręcał liczby, które z perspektywy czasu muszą robić wrażenie. Sezon 2015/2016 to szczyt formy w jego karierze nad Sekwaną, a ogółem double-double w bramkach i asystach było dla niego standardem. Ot, w Paryżu mieli gwiazdę z krwi i kości, nawet jeśli czasami chimeryczną i podatną na kontuzje mięśniowe. Di Maria stracił w PSG ponad 30 meczów, ale na przestrzeni pozostałych 295 niewątpliwie spłacił 63 mln euro, jakie paryżanie na niego wyłożyli.

  • 2015/2016: 47 występów – 15 goli/25 asyst
  • 2016/2017: 43 – 14/15
  • 2017/2018: 45 – 21/12
  • 2018/2019: 45 – 19/17
  • 2019/2020: 41 – 13/23
  • 2020/2021: 43 – 6/18
  • 2021/2022: 31 – 5/9

Niestety nawet w Paryżu do życia Di Marii wracały stare demony. Jego rodzina znów została zaatakowana i obrabowana we własnym domu. Tym razem, konkretnie w marcu 2021 roku, w bardziej brutalny sposób. Najpierw dowiedział się o tym Leonardo, potem Mauricio Pochettino, aż wreszcie sam Angel na boisku. Kiedy schodził do tunelu w 62. minucie spotkania z Nantes, miał w oczach łzy. Znów musiał zmierzyć się ze złą nowiną, a następnie szybko wrócić do porządku dziennego.

Od tamtej pory Angel nie był już jednak tym samym Di Marią. W PSG tracił na znaczeniu, nawet mimo sympatii kolejnych trenerów, choć nadal potrafił czarować. A tu rzucił asystę raboną (swoją drogą, chyba nikt tak dobrze nie opanował tego elementu gry), gdzie indziej popisał się piękną asystą czy rajdem. Stał się piłkarzem momentów, ale wciąż było ich na tyle dużo, żeby z powodzeniem utrzymywać się na najwyższym poziomie. Największym problemem były kontuzje, które jednak całkowicie nie przysłaniały faktu, jak istotnym filarem w PSG był Argentyńczyk.

Każdy klub chciałby mieć kogoś takiego po swojej stronie. Swego rodzaju gwiazdę nr 2, Robina dla Batmana. Nigdzie przecież „Makaron” nie był pierwszoplanową postacią. Zawsze grał u boku większych od siebie: Ronaldo, Messiego, Mbappe czy Neymara. Pracował na nich i spełniał się w tej roli. Spiął to wszystko w piękną klamrę, na którą musiał czekać do 34. roku życia, ale było warto. Bo tak jak pomagał tacie w kopalni jako dzieciak, tak też pomógł Messiemu wygrać trzy trofea w koszulce Albicelestes. Od najmniejszego do największego. Od młodzieńczej radości do piłkarskiej nieśmiertelności. W 2008, 2021 i wreszcie w 2022. Był jakby stworzony do tego zadania od samego początku.

… skończyło na złocie.

– Kiedy będę już stary, opowiem swoim wnukom, że wygrałem Ligę Mistrzów i, jeśli się uda, mistrzostwa świata. Ale przede wszystkim powiem im, że ich dziadek grał z Lionelem Messim w jednym zespole – kilka lat temu powiedział Angel Di Maria, który w filmowej historii Messiego zajmuje wyjątkowe miejsce. Pomógł mu wygrać mundial w Katarze, znów okazując się człowiekiem od zadań specjalnych, a właściwie od finałów wielkich turniejów, które nadają się na osobny rozdział.

Jedno je łączy: gdy Di Maria grał w finałach u boku Leo od 1. minuty bez problemów zdrowotnych (cztery razy), trzy razy strzelał gola, które później przynosiły trzy pamiętne triumfy. Jedynym wyjątkiem od reguły był turniej Copa America w 2016 roku. Wówczas Di Maria spędził na boisku 57 minut, a Argentyna przegrała finał z Chile po konkursie rzutów karnych. Z drugiej strony, stracił dwa finałowe starcia: w 2014 roku z Niemcami (kontuzja) i podczas Copa America 2015, kiedy musiał zejść z murawy już w 29. minucie Ale co przez kilkanaście lat – od 2008 do 2021 – się nie udawało, Angel Di Maria nadrobił z nawiązką w ramach ostatnich podrygów w reprezentacyjnej karierze.

To nie było oczywiste, bo jego pozycja w kadrze w pewnym okresie mocno osłabła. Przez trzy lata – od ćwierćfinału mundialu przeciwko Francji w 2018 roku do meczu el. mundialu w Katarze przeciwko Chile w styczniu 2021 – Di Maria nie zaliczył żadnego epizodu dłuższego niż 45 minut. Co więcej, po transferze do Juventusu w czerwcu 2022 roku spędził na murawie zaledwie 18% możliwego czasu gry w Serie A i 27% w Lidze Mistrzów. Niewiele wskazywało na to, że na ostatnich mistrzostwach świata w swojej karierze zostanie jednym z bohaterów. A jednak.

Było w tym coś pięknego, że piłkarz, który w fazie pucharowej przed finałem rozegrał tylko 8 minut, a w dodatku zaczął szybko osuwać się ze szczytu klubowej piłki, na najważniejszy mecz w życiu wzniósł się na wyżyny. Nie zawiódł siebie, narodu, Messiego. Wywalczył rzut karny, a potem strzelił gola. Ocierał się o wybitność. Zasłużył na bajkowe zwieńczenie dzieła, którego początki sięgają kopalni węgla w Rosario.

Źródła: footchampion.com, sport360.com, planetfootball.com, theplayerstribune.com, en.psg.fr, the-sun.com

CZYTAJ WIĘCEJ O ARGENTYNIE:

foto. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
5
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Piłka nożna

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
5
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

27 komentarzy

Loading...