Przy piaszczystym boisku z bramkami bez siatek ktoś zaparkował samochód z włączonymi reflektorami, żeby dwóch młodych chłopaków dobrze widziało, kiedy cieszyć się z gola. Kilkadziesiąt metrów obok starszyzna ma już lepsze warunki. Im widoczność poprawiają już słupy z lampami rodem z prawdziwych stadionów, na placu gry jest też pewnie mniej kamieni, a i bramkarze mogą się po piłkę schylać, a nie za nią biegać, gdy ta wpadnie do siatki — bo ma gdzie wpadać. To jednak i tak nic, bo po drugiej stronie ulicy stoi piękne centrum treningowe. Złote, jak na jeden z najbogatszych klubów w Arabii Saudyjskiej przystało.
Stojąc dokładnie pośrodku tego futbolowego Trójkąta Bermudzkiego, masz wrażenie, że właśnie poznałeś wszystkie odcienie saudyjskiej piłki nożnej. Kraju, w którym nastolatkowie uczą się dryblować, wzbijając piasek z kamieniami. Kraju, który jest tak bogaty, że ktoś bez wahania postawił maszty oświetleniowe przy, spolszczając temat, wiejskim klepisku. Bo co to dla kogoś, kto pompuje w futbol tak ogromne pieniądze, że Qiddiya, rządowy sponsor, potrafi dać po 26 milionów euro na sezon trzem największym klubom, jednocześnie dobrodusznie zrzekając się miejsca na koszulkach?
Za ogromną bramą, którą strażnik z trudem uchyla, żeby można było wcisnąć się do środka, kryje się ośrodek, który powoduje uczucie deja vu. Odwiedziłem centra treningowe czterech saudyjskich drużyn i każde wygląda z zewnątrz bliźniaczo podobnie. Z prostego powodu: to także prezent od rządu, więc niesprawiedliwie byłoby, gdyby któreś dziecko dostało lepszą zabawkę. Mamy więc mały stadion do treningów, basen i maty dla sekcji pływackich oraz judo, a także halę dla amatorów koszykówki, jakieś boczne boisko, siłownię. Baza ma służyć lokalnej społeczności, a przecież nie wszyscy chcą grać w piłkę.
Al-Nassr, bo to ten klub tym razem odwiedzam, to jednak „Zwycięzcy”, nawet jeśli mają na koncie dwukrotnie mniej tytułów niż rywal zza miedzy — Al-Hilal. “Zwycięzcy” mają to do siebie, że chwalą się swoją wielkością, więc gdy mijam próg budynku klubowego, sukces Al-Nassr wręcz razi mnie w oczy.
Mateusz Łajczak, polski trener w Arabii Saudyjskiej, o życiu i piłce na Bliskim Wschodzie [WYWIAD]
Jak wygląda piłka nożna w Arabii Saudyjskiej?
Zwycięzcy. Z wizytą w Al-Nassr
Złoto, złoto i jeszcze więcej złota. Klub z Rijadu odkrył jeden sprytny plan na to, jak sprawić, żeby nawet bliźniaczo podobne do innych centrum treningowe, było wyjątkowe. W Al-Hilal wita nas wielka rzeźba trofeum za zwycięstwo w azjatyckiej Lidze Mistrzów. Al-Shabab na wejściu zaprasza do magicznego świata Evera Banegi, który z różdżką i w kapeluszu uśmiecha się do mnie z plakatu. Najlepszym, co do zaoferowania ma Al-Nassr, jest natomiast złoto. Złote są ramy, w których wiszą portrety rodziny królewskiej, złotymi wstawkami udekorowane są meble, złoto zwisa z sufitu i wystaje z ziemi, złote są nawet obszycia flag narodowych, za którymi ciągnie się długi korytarz z trofeami w gablotach, który prowadzi do pokoju z… trofeami w gablotach.
– Jesteśmy największym klubem w Rijadzie i w całej Arabii Saudyjskiej — podkreśla pracownik Al-Nassr, który oprowadza mnie po budynku, w którym Midas musiał mieć pełne ręce roboty. – Jako pierwszy saudyjski zespół i pierwsza drużyna z Azji graliśmy w Klubowych Mistrzostwach Świata — kontynuuje, wskazując na gablotę z proporczykami rywali: Real Madryt, Corinthians, Raja Casablanka. Wstydu nie było, „Zwycięzcy” wygrali raz, ale strzelili nawet gola Realowi. – Znasz Adriana Mierzejewskiego? Patrz, w tej gablocie trzymamy puchary, które z nami wygrał — ożywia się mój przewodnik. – Był znakomitym piłkarzem. Nie tylko świetnym technicznie, ale walczącym. Dlatego wszyscy go kochają i wspominają, gdy ktoś daje z siebie wszystko dla drużyny, kibice nigdy o tym nie zapomną.
Mierzejewski widział Al-Nassr nieco inne niż dziś, w końcu od wspominanego przez pracownika klubu tytułu minęło już siedem lat. Od tamtej pory zespół tylko raz wygrał ligę, raz też finiszował drugi. “Zwycięzcom” nie wolno jednak insynuować, że nie są najlepsi. Czy w ciągu siedmiu lat zatrudnili 15 trenerów? Tak, ale to z chęci rozwoju, a nie desperackiej próby dotrzymania kroku Al-Hilal, które w tym okresie zdobyło 10 trofeów, w tym dwa międzynarodowe.
– Cristiano Ronaldo w Al-Hilal? Czcze gadanie. Ciągle to słyszę, obiecują, że go ściągną, że jest już blisko — odpowiada mi kierowca, fan Al-Nassr, którego zagaduję o plotkę podgrzaną przez prezydenta Hilal akurat w trakcie mojej wizyty w Arabii Saudyjskiej. – Powiedz mi, przyjacielu, co Ronaldo miałby tutaj robić? Pośrodku pustyni? – mój rozmówca zanosi się śmiechem.
Miesiąc później saudyjskie media żyją potencjalnymi przenosinami Portugalczyka do „Zwycięzców”. Oczywiście nie z powodu rywalizacji z Al-Hilal, a chęci rozwoju. Zapewne teraz wspomniany kierowca wymieniłby jednym tchem wszystkie atrakcje i atuty Rijadu, które sprawią, że Cristiano zamarzy o przechadzkach po złotych korytarzach Al-Nassr.
Mrsool Park – stadion-perła Rijadu
Problem z transferem Cristiano Ronaldo jest jeden: nie da się nim podzielić, nie można go też sklonować i rozdać wszystkim zainteresowanym. A skoro pieniądze na futbol w Arabii Saudyjskiej łoży głównie rząd, to piłkarski socjalizm — każdemu obiecać i dać to samo — jest istotny. Dlatego większe są szanse na to, że Portugalczyka zobaczymy w niebieskiej, a nie żółtej (szok, że nie złotej!) koszulce. Al-Hilal to klub zamożniejszej części społeczeństwa.
– Mają pieniądze od państwa, ale poza tym mają także bogatych sponsorów, którzy łożą na klub, mimo że nie muszą — wyjaśnia lokalny przewodnik. – Al-Hilal i Al-Nassr mają podobną liczbę fanów. Bardzo dużo kibiców ma także Al-Ittihad z Dżuddy. Al-Shabab, rewelacja rozgrywek, nie ma takiego wsparcia, ale dzieli z Al-Hilal stadion.
Herve Renard: Musimy być silni jako jedność, perfekcyjni w niwelowaniu różnic [WYWIAD]
Stadion to szumne słowo. Obiekt, na którym grają dwa rijadzkie kluby, przypomina Stadion Dziesięciolecia, na którym wciąż ktoś kopie piłkę. Trybuny pod gołym niebem tłumaczą, dlaczego derby Rijadu Hilal vs Shabab pozwalają nam dobrze przyjrzeć się wyblakłym krzesełkom. Al-Nassr też nie zawsze przyciąga komplet widzów, jednak wrażenia z Mrsool Park są zupełnie inne. To obiekt, do którego mogą wzdychać nawet kluby z Polski, która przecież uchodzi za kraj z nowoczesnymi i pięknymi stadionami.
Podczas gdy najważniejsze spotkania Al-Hilal trzeba przenosić na stadion narodowy, największy obiekt w Arabii Saudyjskiej, Mrsool nie tylko nie zmusza „Zwycięzców” do czasowych wyprowadzek, ale i przyciąga zagraniczne ekipy.
– Gościmy u nas mecze np. o Superpuchar Włoch. Kiedy zagraniczne kluby przyjeżdżają do Rijadu, są zachwycone tym, jak wygląda ten obiekt i zawsze wybierają grę na nim — objaśnia mi pracownik Al-Nassr, a jego słowa potwierdza kapitalna gra świateł, która towarzyszy zawodnikom wyłaniającym się ze specjalnie zaprojektowanego tunelu przed rozpoczęciem spotkania. Na tym polu „Zwycięzcy” faktycznie wygrali.
Pieniądze przekleństwem saudyjskiej piłki?
Paradoksem tej sytuacji jest fakt, że Mrsool Park jest perełką Al-Nassr, ale nawet nie należy do Al-Nassr. Nowoczesny stadion na 25 tysięcy miejsc, który w Polsce byłby jednym z piękniejszych obiektów w Ekstraklasie, był domem sportowców z miejscowego uniwersytetu, którzy wynajęli go klubowi. Obrandowany żółto-niebieskimi barwami nie przypomina już nawet szkolnego obiektu, czego nie można powiedzieć o futurystycznym, złotym stadionie w Al-Ahsa, który wciąż pozostaje uniwersytecką areną. Po co saudyjskim polibudom i uniwerkom stadiony, na których mogłyby się odbywać mecze europejskich pucharów?
– Nie wiem, w sumie nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu taki sobie postawili, więc jest — rozbrajająco szczerze odpowiada znajomy, który pokazuje mi Rijad.
Niewyczerpywalny dopływ pieniędzy wcale nie jest błogosławieństwem saudyjskiej piłki. Nie może nim być, gdy sprawia, że rozleniwieni zawodnicy zadowalają się przelewem na konto i przesiadywaniem na trybunach, skąd dobrze widać wszystkie popisy zagranicznych gwiazd. W Al-Shabab wyraźnie widać, kto liznął prawdziwej piłki. Grzegorz Krychowiak i Kim Seung-Gyu po godzinnym treningu idą na siłownię, do masera, na regenerację. Gdy reprezentant Polski wychodzi po kolejnej godzinie dodatkowych zajęć, w klubie ciężko trafić na rodzimego zawodnika. Dwóch ostatnich ładnych kilkadziesiąt minut wcześniej opuszcza budynek zajadając się lodami.
Zagraniczni trenerzy nie rozumieją, czemu spora część piłkarzy z Arabii Saudyjskiej zadowala się tym, co ma i nie szlifuje swoich umiejętności, nie dba o lepsze zrozumienie gry. Ciężko im się jednak dziwić, bo są przepłacani bardziej niż zawodnicy Ekstraklasy. Herve Renard żartuje, że czołowi saudyjscy piłkarze musieliby trafić do Manchesteru City, żeby dostać takie pensje, na jakie mogą liczyć w najlepszych ekipach z Rijadu i Dżuddy. Salem Al-Dawsari, autor zwycięskich bramek w dwóch ostatnich meczach Arabii Saudyjskiej na mundialach, inkasuje 3,5 miliona euro rocznie. Brazylijczyk Talisca czaruje widzów na Mrsool Park za skromne 6,5 mln euro, podobne pieniądze dostawał Aleksandar Prijović. Wkrótce w życie wejdzie umowa, która gwarantuje klubom 2,3 miliarda dolarów do podziału ze znanego nam funduszu PIF.
Starboy. Jak Aleksandar Prijović podbija świat?
Saudyjczycy wydają pieniądze stosunkowo mądrze, nie na ślepo. Większe nazwiska w Azji przyciągały Chiny czy nawet Katar. Największy kraj na Bliskim Wschodzie przeważnie zasilali zawodnicy o określonym profilu, często byli to piłkarze z Bałkanów, Afryki lub Ameryki Południowej. Ściągano bramkarzy, stoperów z wprowadzeniem, reżyserów gry, klasowe „dziewiątki”. Mało kto narzeka na to, że publiczne pieniądze można wydać inaczej, bo i na co rząd miałby je wydać? Nawet wyłożenie 100 milionów euro na pensję dla Cristiano Ronaldo nie skomplikuje planów budowy futurystycznych miast czy renowacji tych już istniejących.
Narzekać mogą jednak ci, którzy chcą, żeby Europę przypominały nie tylko saudyjskie miasta, ale i piłkarze. Gdy na boisku może przebywać siedmiu obcokrajowców, ciężko wychować grono solidnych kopaczy, nawet jeśli ci mogą czerpać z wiedzy bardziej doświadczonych kolegów. Czasami zresztą aż za bardzo doświadczonych, bo średnia wieku zagranicznych piłkarzy w tutejszej ekstraklasie dobija do trzydziestki. Ciężko mówić o powiewie świeżości.
Arabia Saudyjska i futbol kobiet. Ruszyła oficjalna liga
Powiewem świeżości jest za to liga kobiet, której utworzenie stało się dużym wydarzeniem. Arabia Saudyjska jako pierwszy bliskowschodni kraj najpierw zorganizowała oficjalny mecz kobiecej reprezentacji, a potem skrzyknęła osiem ekip, w tym sekcje najważniejszych klubów z Rijadu i Dżuddy, doprowadzając do prawdziwej rewolucji. Kobiece zespoły zyskały tych samych rządowych sponsorów, co męskie, choć rzecz jasna mówimy tu o mniejszych stawkach. W lidze pojawiło się też sporo piłkarek z innych, mniej liberalnych krajów. Liderką Al-Nassr jest dla przykładu Hessa Allsa z Bahrajnu, która już w pierwszym meczu sezonu zapisała na koncie hattricka. Trudno nie było, bo „Zwycięzcy” – czy raczej „Zwyciężczynie” – strzeliły aż 18 bramek.
Dwa dni z życia Al-Fateh. Jak wygląda futbol na saudyjskiej prowincji?
– Jeśli chcesz spotkać szefostwo, to będzie ciężko. Wszyscy pojechali na mecz sekcji kobiet, dzisiaj wielka inauguracja sezonu — usłyszałem w Nassr. To właśnie to spotkanie stołeczny klub wygrał 18:0. Działacze musieli być zadowoleni, bo do listy rekordów, które zajmują całą ścianę klubowego korytarza, można było dopisać najwyższy sukces w historii kobiecej ligi. Gorzej, że parę tygodni później 18:0 wygrało Al-Hilal. Nawet tutaj miłujący się w złocie przedstawiciel Rijadu musi zgrzytać zębami z powodu bogatszego sąsiada.
Władzom ligi te przepychanki jednak nie przeszkadzają, bo rywalizacja dwóch wielkich marek może sprawić, że o kobiecych rozgrywkach zrobi się głośno na świecie, a Saudyjczykom zależy na dobrej opinii i na pokazaniu, że kobieta też człowiek. Zanim panie się na mnie obrażą, wytłumaczę tylko, że dla mnie jest to oczywistość, jednak w części świata, o której opowiadam — nie do końca. Bliskowschodnie królestwo uchodzi za opokę tradycji muzułmańskich, jak przystało na kraj, na którego mapie znajdziemy Mekkę i Medynę. Mohammed bin Salman dba o to, żeby Arabia Saudyjska była blisko korzeni, ale jednocześnie chce pokazać zachodowi, że tradycja to nie zaściankowość.
Dlatego kobiety grają tu w piłkę legalnie. A czasami nawet zarządzają klubami, czym chwalą się ich prezesi i prezydenci. Co prawda w tutejszych zespołach dział zarządzający składa się z 30 czy nawet większej liczby najróżniejszych pracowników, więc ktoś wciąż może wytknąć, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale tym razem byłby to błąd. W tym regionie świata jedna jaskółka znaczy tyle, ile jeden krok na Księżycu.
Misja 2030. Mistrzostwa Świata w Arabii Saudyjskiej zwieńczą rewolucję?
2030 rok. To wtedy świat ma na własnej skórze przekonać się, że z Arabią Saudyjską nie ma żartów i to na jej własnym podwórku. Herve Renard dziś musi swoim pomysłem niwelować różnice w poziomie saudyjskiej i światowej piłki, ale Francuz zaszczepia w niej tyle profesjonalizmu, ile tylko się da. Dzięki niemu reformowane są rozgrywki i system szkolenia, zmieniać ma się także mentalność i podejście do pracy. Saudyjczycy nie muszą — jak Katar — ściągać do sztucznie napompowanej akademii chłopaków z Afryki. Arabia kocha futbol, czuję to jeżdżąc taksówkami, czuję to, gdy moje stanowisko na obiekcie Al-Hilal znika pod sektorówką tutejszych ultrasów. Oni też mają młyn, mają swoje przyśpiewki, a czasami i race. Saudyjczycy są świetnymi technikami. Z piłką mogą zrobić wiele, bo tak jak Afrykanie futbolu uczą się na ulicy i piachu. Gdy przychodzi pora, w obroty biorą ich fachowcy z Bałkanów.
– Grałem kiedyś w juniorach lokalnego klubu, w Rijadzie. Mieliśmy trenera z Chorwacji, który wpajał nam jedną rzecz: nie bój się grać, ciesz się piłką. Był surowy, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Wymagał od nas zaangażowania i odwagi, kazał grać tak, jak lubimy — opowiada mi znajomy dziennikarz.
Arabia Saudyjska wciąż szuka swojej drogi. Wpada na głupie i niepotrzebne pomysły jak utworzenie akademii w Hiszpanii. “Falcon” nie dostarczył jednak kadrze talentów jak katarskie Aspire. Nie dostarcza w zasadzie nikogo, adepci tej akademii giną w tłumie, kopią w niższych ligach — nawet w Polsce, w rezerwach Legii Warszawa. Ich plan ma jednak większe szanse powodzenia niż ten sąsiadów zza miedzy, czy też Chińczyków, którzy jako pierwsi wymarzyli sobie piłkarski sukces. Przede wszystkim dlatego, że siatka połączeń tego kraju z futbolem nie jest w żadnym stopniu sztuczna.
W barze przy hotelu kilka osób przy kawie i daktylach ogląda Premier League. Newcastle bije rekordy popularności, to nowe oczko w głowie tutejszych kibiców. Czekają już tylko na kogoś tak dobrego, żeby nie musieli kupować koszulek Miguela Almirona. To nie stanie się zaraz, ale kto wie, co przyniesie przyszłość?
Ledwie parę dni temu Arabia Saudyjska udowodniła, że z ogórkami łączy ją jedynie kolor koszulek.
WIĘCEJ O PIŁCE NOŻNEJ W ARABII SAUDYJSKIEJ:
- Banega i Krychowiak w drodze po tytuł. Pokazujemy Al-Shabab od kulis!
- Maciej Gil o kulisach pracy skauta w Arabii Saudyjskiej
- Jak wygląda ligowy hit w Arabii Saudyjskiej? Reportaż z Al-Hilal vs Al-Shabab
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix