Reklama

Starboy. Jak Aleksandar Prijović podbija świat

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

26 czerwca 2022, 14:43 • 14 min czytania 22 komentarzy

Czarne Ferrari 812 stoi przed knajpą w dzielnicy Belgradu — Vracar. Stolica kraju jest skąpana w słońcu, ale to jeszcze nie ta pora dnia, żeby żar przeganiał ludzi z ulic. Jest poranek, a w jednej z okolicznych kawiarni espresso pije wytatuowany gość o posturze strażnika więziennego. Aleksandar Prijović za moment odstawi filiżankę i wsiądzie do superszybkiego auta, podgłośni tradycyjną, serbską muzykę i zacznie kolejny dzień królewskiego życia, na które pracował przez ostatnie kilka lat.

Starboy. Jak Aleksandar Prijović podbija świat

Kochają go w Grecji, uwielbiają w Australii. Aleksandar Prijović przychodząc do Legii Warszawa był obieżyświatem, który najlepszy sezon w karierze rozegrał na zapleczu tureckiej ekstraklasy. Niby żaden wstyd, ale też żaden powód do dumy. Kilkanaście miesięcy przed przybyciem do Polski opowiadał, że jego kobieta pomogła mu schudnąć 12 kilogramów. Wszystko dzięki diecie przeznaczonej dla modelek.

Prijo mógł nawet uwierzyć, że jego podobieństwo do Zlatana Ibrahimovicia w połączeniu z tym, że w tamtym okresie akurat grał w Szwecji, pozwolą mu zrobić większą karierę w branży swojej ukochanej, niż na boisku. Legia sięgnęła po niego, gdy miał 25 lat, a gdy w wieku 25 lat zamieniasz drugą ligę turecką na polską Ekstraklasę, jesteś daleko od odpalania serbskiej muzyki w wartym kilkaset tysięcy euro nowym modelu Ferrari.

W Warszawie wszystko się jednak zmieniło. Urodzony w Szwajcarii napastnik nagle stanął przed drzwiami do wielkiej kariery.

Aleksandar Prijović – kariera po Legii Warszawa

Najpierw jednak spotkanie z Prijoviciem zaliczyły drzwi do gabinetu Michała Żewłakowa. Na szczęście nie w taki sposób, w jaki odgrażał się Serb, gdy były dyrektor sportowy Legii odmówił sprzedania go do drugiej ligi chińskiej za grosze. Za grosze dla klubu, rzecz jasna, bo sam zainteresowany miał dostać kwotę, która sprawiła, że Prijo wypalił coś o tym, że na następne rozmowy przyjdzie z bejsbolem. Żewłakow tłumaczył mu, że dublet w starciu z Borussią Dortmund i asysty z Realem Madryt oraz Sportingiem są dla niego biletem do znacznie poważniejszych klubów. Być może była to rada, która ustawiła Aleksandara do końca życia. Porzucił on bowiem myśli o egzotyce i trafił do greckiego PAOK-u Saloniki.

Reklama

Nie wiedzieliśmy o nim zbyt wiele. Patrzyliśmy na liczby i wydawało nam się, że to dobry napastnik, tyle. Nikt nie spodziewał się, że do PAOK-u trafi zawodnik tej klasy, który ma niezwykłą łatwość w zdobywaniu bramek, który będzie liderem prowadzącym klub w nową erę i zapewni tytuły, których brakowało latami — wyjaśnia nam grecki dziennikarz George Tsanakas.

Serb trafił do Grecji zimą, w pierwszym miesiącu zdobył sześć bramek. Wśród nich było trafienie w prestiżowym meczu z Olympiakosem Pireus czy gol na wagę awansu do półfinału pucharu kraju. Aspromavri zresztą wygrali te rozgrywki. Dla Prijovicia te kilka miesięcy było jednak jedynie preludium przed show, jakie dał w kolejnym sezonie. Napastnik został wówczas królem strzelców ligi, a jego gole i asysty pozwoliły PAOK-owi obronić krajowy puchar. W Polsce mogliśmy być delikatnie zaskoczeni, bo choć Prijo zawsze był solidnym zawodnikiem, to jednak stał w cieniu Nemanji Nikolicia, króla pola karnego.

On i Marcus Berg byli najlepszymi napastnikami w Grecji. PAOK latami szukał napastnika z takimi umiejętnościami, ale też pasją. Kibice tego klubu są bardzo wymagający, jednak jeśli nawiążesz z nimi więź, będą mieli cię w sercu na zawsze. Tak było z Prijoviciem — tłumaczy Tsanakas.

No właśnie, bo Serb strzelał gole, ale przede wszystkim zabawiał i urzekał fanów. Bramki zawsze świętował przed trybuną najzagorzalszych kibiców. Po triumfach w Pucharze Grecji zamieniał się w bębniarza i prowadził z nimi doping.

Miał swój “zlatanowaty” styl bycia. W rozmowie z nami potrafił rzucić, że razem z Nikoliciem tworzą najlepszy duet napastników na świecie, nie uwzględniając trzech najlepszych lig świata. Grekom tworzenie takiej narracji się podobało. Wystarczy przypomnieć, że Prijović trafił na czasy, w których właściciel PAOK-u paradował po murawie z gnatem, a piłkarze i trener wprost mówili, że mistrzowski tytuł w 2018 roku po prostu im ukradziono.

Reklama

To był “bad guy”, ale nie w złym znaczeniu — dodaje nasz grecki kolega po fachu, który przytacza historię potwierdzającą miłość kibiców do Serba. – Kiedy odchodził z PAOK-u grupa fanów pojechała za nim aż na lotnisko, pod granicę z Macedonią. Przed kontrolą paszportową zatrzymali jego samochód i żegnali go śpiewami.

Najbardziej szaloną historią jest jednak ta, w której główną rolę odegrał pies Prijovicia. Serb pojechał na mecz reprezentacji kraju (kolejny warty uwagi fakt — grał tak dobrze, że został regularnym kadrowiczem), zostawiając swojego ukochanego pupila w hotelu dla zwierząt. W trakcie pobytu na zgrupowaniu pies zmarł w dziwnych okolicznościach. W Salonikach szerzyły się plotki o tym, że właściciel przybytku, do którego napastnik oddał czworonoga, jest kibicem Olympiakosu. Teoria spiskowa dotarła do Aleksandara, który postanowił wyjaśnić temat. Na szczęście (dla właściciela) okazało się, że to oddany fan PAOK-u. Zamiast awantury były wspólne zdjęcia i autografy.

Prijović odchodzi z PAOK-u. Foch i oferta życia

Oczywiście showtime Prijo w Grecji nie mógł się obejść bez kilku wątków dotyczących kłótni o transfer. Im więcej Serb strzelał, tym więcej ofert spływało do klubu. Mówiło się o Sportingu Lizbona, Championship, a nawet Premier League, nie odpuszczały także zespoły z egzotycznych krajów (Chiny), z kolei konkretne oferty złożyły Levante i Rennes. Napastnik nastawił się na przeprowadzkę, zaczęły się przepychanki i fochy. Ostatecznie PAOK przekonał go, żeby jeszcze chwilę został w Grecji. Przekonał, podwajając jego dotychczasową pensję. Nikt w kraju nie zarabiał takich pieniędzy, jakie w Salonikach kasował Serb.

Rok po odejściu z Warszawy Prijović zarabiał już blisko cztery razy tyle, ile w momencie przeprowadzki na Łazienkowską 3. Wszystkie te bonusy były jednak tylko chwilową przeszkodą, opóźnieniem ostateczności.

Rozmawialiśmy wcześniej w klubie, że jeśli trafi się coś bardzo fajnego dla wszystkich stron, to przeprowadzamy transfer. Życie jest krótkie, jeżeli trafia się okazja, trzeba z niej korzystać, bo nie wiesz, czy jutro jeszcze będzie z czego wybierać. W karierze Aleksa już kilka razy się o tym przekonaliśmy — mówił nam wówczas agent piłkarza.

Agent Prijovicia: PAOK zrobił to, czego nie zrobiła Legia

Jesienią 2018 roku Aleksandar Prijović miał za sobą debiut na mistrzostwach świata, bramki strzelane w Lidze Europy, a także w kwalifikacjach Ligi Mistrzów (trafił każdego z rywali: Basel, Spartak i Benfikę, ale PAOK wyłożył się na ostatniej prostej). Znów był w czołówce strzelców ligi greckiej. Wtedy Al-Ittihad, niedawna potęga z Arabii Saudyjskiej, wpłacił klauzulę w wysokości 10 milionów euro, jednocześnie dając piłkarzowi połowę tej sumy w ramach rocznej pensji. Do tego 25 tysięcy euro premii za bramkę i 50 tysięcy euro za zwycięstwo w meczu.

Kiedy przychodzi taka oferta, nie masz co się zastanawiać. Musisz ją zaakceptować — przyznaje George Tsanakas.

Prijović opuścił więc Grecję, choć ta nigdy nie opuściła jego. Mniej więcej co pół roku, gdy zaczyna się okienko transferowe, pojawiają się plotki łączące Serba z powrotem do PAOK-u Saloniki. On sam chętnie i otwarcie mówi o przywiązaniu do Aspromavri, sugeruje, że mógłby jeszcze kiedyś zagrać w biało-czarnych barwach. Jeśli tak się stanie, zapewne znów znajdzie się grupa kibiców, która wybierze się na lotnisko. Tym razem nie po to, żeby płakać, ale żeby świętować.

Al-Ittihad. Aleksandar Prijović zarobił miliony

Gdy Prijo przechodził do PAOK-u z Legii, niektórzy śmiali się, że tak naciskałem na tę klauzulę, że jest za wysoka i odrealniona. A gdyby nie ona, o żadnym transferze nie byłoby teraz mowy, Grecy nie oddaliby go nawet za 20 mln euro — to znów agent zawodnika, tym razem gdy pytaliśmy go o transfer do Arabii Saudyjskiej.

10 tysięcy. Tyle komentarzy napisali kibice Al-Ittihad pod zdjęciem Aleksandara Prijovicia, gdy jego transfer do ekipy z Arabii Saudyjskiej był na etapie finalizacji. Być może gdzieś między nimi znalazło się miejsce dla kibiców Guangzhou Evergrande, które także miało chrapkę na Serba. Spośród dwóch tygrysów (obydwa kluby tytułują się takim przydomkiem — przyp.) Prijo wybrał jednak odmianę bliskowschodnią. Tym samym zdecydował się na wyjątkowo trudny kierunek dla europejskiego zawodnika.

Ciężko się tu żyje. Obcokrajowcy mieszkają w hotelu, raczej bez rodzin. Po kilku miesiącach pracy tutaj wiem już, kto by to wytrzymał, a kto nie. Początkowo myślałem, że zawodnik, który robi różnicę w Ekstraklasie, może być gwiazdą ligi arabskiej. Teraz myślę, że tak nie jest, że mógłby się nie zaaklimatyzować. Prezydent powiedział mi to już na początku: nie każdy piłkarz z Europy, o którym myślisz, da sobie tu radę — opowiadał nam Maciej Gil, który pracuje jako skaut w lidze arabskiej.

Maciej Gil – jak funkcjonują kluby w Arabii Saudyjskiej?

Prijović trafił do Jeddah, gdzie według Gila jest „bardziej europejsko”. W Al-Ittihad spędził ostatecznie dwa i pół roku, ale był to czas dziwny, niejednoznaczny. W pierwszej rundzie Serb zanotował dwa dublety i hattricka, pogrążył np. lidera rozgrywek. Pomógł Muluk Asiaa w awansie do finału Pucharu Króla i strzelił gola otwierającego wynik finałowego spotkania. Tyle że ani Al-Ittihad nie szło w górę, ani progresu nie robił sam Prijović. 800 minut na boisku, potem 600. Pół roku stracone, brak występu w Azjatyckiej Lidze Mistrzów, gdzie jego zespół dotarł do ćwierćfinału.

Transfer życia! – krzyczał w tytule serbski „Telegraf”, gdy Aleksandar zmieniał klub. Wszyscy cieszyli się sukcesem rodaka, on sam pewnie też nie miał powodów do płaczu. Pensja, jaką dostał na Bliskim Wschodzie, sprawiała jednak, że od Prijovicia wymagano wiele, a on nie zawsze potrafił tym oczekiwaniom sprostać.

Jeśli miałbym podsumować jego pobyt tutaj jednym słowem, wybrałbym „niefortunny”. Do Ittihad trafił chyba w najgorszym momencie w najnowszej historii klubu. Nie miał wielu jakościowych partnerów do gry, zwłaszcza w linii pomocy. Z drugiej strony on sam też nie wykorzystywał wszystkich sytuacji, które mu stwarzano. Można było zauważyć, że to wysokiej klasy piłkarz: świetne przygotowanie fizyczne, wyjście na pozycję. Ale wykończenie czasami zawodziło — tłumaczy nam Wael, dziennikarz zajmujący się ligą arabską.

W tamtym czasie największe kluby w kraju miały swoje niekwestionowane gwiazdy w ataku. Bafetimbi Gomis, Omar Al Somah, Abderazzak Hamdallah. Każdy z nich potrafił strzelić 20 bramek w sezonie, tymczasem Prijović — choć był w Arabii Saudyjskiej stosunkowo długo, jak na gracza z Europy — zamknął licznik na 23 trafieniach. Łącznie.

Prijović przychodził do Ittihad, żeby pomóc ratować jeden z największych klubów kraju, gdy ten walczył o utrzymanie w lidze. Były na to pieniądze, a potem, po wielu zmianach i przy problemach finansowych, postrzegano go jako zbyt drogiego zawodnika. Sam Aleksandar zniknął, nie potrafił się odnaleźć. Być może chodziło o rotacje trenerów i konieczność dopasowywania się do nowej taktyki, ale po prostu nie był tak dobry, żeby mieć jedną z najwyższych pensji w lidze. Mentalnie chyba też nie był na miejscu — dodaje Abdul Algabbani, inni arabski dziennikarz sportowy.

Duży wpływ na przygodę Serba w Al-Ittihad miały także zmiany w regulaminie ligi. Ministerstwo Sportu Arabii Saudyjskiej, które opłacało kontrakty zawodników, zmieniło zasady. Wprowadzono finansowe fair play, co odbiło się na najdroższym piłkarzu w drużynie. Aleksandar Prijović zarabiał wówczas pięć razy więcej niż jego koledzy w zespole. Rozpoczęła się długa przepychanka o pieniądze. Arabowie w końcu rozwiązali umowę z napastnikiem, ale musieli wypłacić mu 7,4 mln euro odszkodowania.

Prijović odchodzi z Al-Ittihad. Miliony odszkodowania i awantura w Belgradzie

31-letni Prijo wciąż był gorącym towarem na rynku transferowym. Łączono go z Besiktasem, pojawiały się plotki dotyczące Grecji czy nawet sugestie dotyczące zainteresowania ze strony Legii. Sam zainteresowany postanowił, że po skasowaniu milionów w Arabii Saudyjskiej chce przeprowadzić się do miłego i spokojnego miejsca na ziemi. Tak zresztą obiecał swojej rodzinie, która była jego oczkiem w głowie. W tej sytuacji poważna oferta z Crveny Zvezdy Belgrad wydawała się rozsądna. Aleksandar pierwszy raz w karierze mógłby zagrać w kraju, który reprezentuje na międzynarodowej arenie. Urodził się przecież w Szwajcarii, a potem zwiedzał Włochy, Anglię, Norwegię, Szwecję i Turcję, aż trafił do Polski.

Potencjalny, sentymentalny transfer był głównym tematem serbskich mediów przez kilka, jednak sprawa się rypła. Oczywiście, jak to w przypadku Prijovicia, rypła się w skomplikowany i głośny sposób. Powodów, przez które napastnik nie trafił do Belgradu, było wiele. On sam był obrażony na Serbów, bo podczas kwarantanny wpakował się w kłopoty. Wyszedł do kawiarni, został aresztowany, wybuchł spory skandal. Pojawiał się także wątek finansowy – „Telegraf informował, że zawodnik oczekiwał trzyletniej umowy, która miała opiewać na łączną kwotę 2,6 mln euro. Zvezdę na to stać, w końcu jej sponsorem jest “Gazprom”, ale nie oznacza to, że takie kwoty gwarantuje z miejsca. W końcu głos zabrał Zvezdan Terzic, dyrektor klubu.

Przychodzili do nas znacznie więksi piłkarze, którzy pokazywali szacunek do klubu i chęć gry w nim. Nie widzieliśmy tego u Aleksandara. Nie pasuje do nas nie tylko pod względem finansowym, ale na wielu poziomach. Ze swoim podejściem nie odnalazłby się w szatni i na boisku. Chcemy tylko takich zawodników, którzy skupią się w stu procentach na wspólnym celu — atakował Prijovicia jeden z działaczy Crveny Zvezdy Belgrad.

Lato się kończyło, jednak Serb wciąż nie miał klubu. Przebąkiwano o MLS, pojawiła się nawet informacja o zainteresowaniu Rakowa Częstochowa, jednak w końcu padło na Australię. Napastnik podpisał kontrakt z Western United, absolutnym świeżakiem tamtejszej ligi. Zespołem, który powstał w 2018 roku, w którym swego czasu grał Filip Kurto i którego gwiazdą jest włoski weteran Alessandro Diamanti. W Melbourne zastąpił gościa, który w przeciwieństwie do niego chciał wrócić do domu. Najlepszego snajpera ostatnich lat: Besarta Berishę.

W Szwajcarii mawiamy, że podróżnika nie można powstrzymywać od podróży — mówił nam kiedyś Prijo i doskonale zobrazował swoje własne słowa.

Prijović: W Szwajcarii wciąż jestem kojarzony z kontrowersjami

Western United. Aleksandar Prijović gwiazdą w Australii

Druga minuta finału A-League, Melbourne City, mistrzowie sezonu zasadniczego, grają z sensacją: Western United. Piłka po dośrodkowaniu z rzutu rożnego spada na głowę Prijovicia, odbija się jeszcze od obrońcy i wpada do siatki. Najszybszy gol w historii finałów stał się faktem. 26 minut później Prijo raz jeszcze odnajduje się w polu karnym. Początkowo bramkę zabiera mu decyzja asystenta sędziego, jednak VAR naprawia sprawę: 2:0 dla kopciuszka, Serb jest bohaterem meczu. Po końcowym gwizdku odbiera nie tylko złoty medal, ale i nagrodę dla MVP spotkania. W kluczowej fazie sezonu serbski napastnik był niezawodną bronią.

  • gol na wagę awansu do półfinału
  • bramki na 1:0 i 2:1 w drugim półfinale (do tego asysta na 3:1)
  • gol i wypracowana bramka w finale

Australijczycy nazwali go „big game man”. Nic dziwnego. – Gdy tutaj przyszedłem, mówiono mi, że finały to najważniejsza część sezonu i muszę być na to gotowy. Cóż, chyba się przygotowałem — stwierdził po meczu sam zainteresowany.

Aleksandar Prijović znów został królem. Może nie strzelców, ale ligi na pewno: żaden inny zawodnik w skali całego sezonu nie wypracował większej liczby bramek. Nie był tak efektowny jak Diamanti, włoski czarodziej, ale gdy ten wypadł z powodu kontuzji, wystarczyły konkrety od Serba, żeby Western United napisało historię.

Sezon regularny miał taki sobie, ale to był najlepszy piłkarz całych play-offów. Początkowo podchodzono do niego średnio-chłodno, nie było hejtu, za to potem kupił ich sobie na trzy lata do przodu. Obejrzałem chyba wszystkie ich mecze i wyróżniał się w każdym z nich, a to raczej „dziewiątka”, która nie angażuje się w rozegranie. W play-offach, gdy tylko dostawał piłkę, było groźnie — mówi nam Adam Kotleszka, ekspert od australijskiego futbolu.

Prijović dzięki show, jakie dał w finałach, zostawił w tyle bardziej znane nazwiska. Daniel Sturridge rozczarował na całej linii, podobnie Manuel Pucciarelli. Jack Rodwell, który grał w Premier League, były reprezentant Holandii Luciano Narsingh, gwiazda z Kostaryki: Marcos Urena — oni wszyscy okazali się przynajmniej ciut gorsi niż chłopak, którego parę lat wstecz Legia znalazła w drugiej lidze tureckiej. Z drugiej strony transfer Serba wcale nie był anonimowy w porównaniu z wymienionymi wyżej nazwiskami.

Sprzedawali go jako zawodnika, który strzelał w Lidze Mistrzów, witali kompilacją bramek z Legii Warszawa. To był trochę casus Michała Kopczyńskiego, który w tej Lidze Mistrzów miał jakiś epizod, ale był nawet kapitanem, więc w Australii przedstawiono go jako kapitana drużyny z tych rozgrywek.

W Australii rzecz jasna nawiązują także do podobieństwa Prijovicia do Zlatana Ibrahimovicia. Strzelający napastnik, który wygląda jak światowa supergwiazda: marketingowy strzał w dziesiątkę dla A-League. Ważnym aspektem jest też to, że Prijo pochodzi z Bałkanów, a mniejszości z tego regionu są w tym kraju sporą siłą. Skoro już gwiazda Aleksandara świeci już jasno, co czeka go w przyszłości?

– Jest wykonalne to, że przechwyci go bogatszy klub. Western United to nie jest hegemon, Sydney FC oddaje teraz swoją serbską gwiazdę, to inna pozycja, ale miejsce dla “DP” będzie wolne. Zważywszy na jego wiek raczej nie będzie już podbijał Europy. Może załapie się na MLS? – objaśnia nam Kotleszka. – W całej lidze znalazłbyś pewnie pięciu lepszych zawodników jeśli chodzi o walory techniczne. Bardzo fajnie wykorzystuje jednak swoją siłę: potrafi wygrać pojedynek z obrońcami, wstawić gdzieś nogę. Obrońcy w Australii nie są na świetnym poziomie, więc spokojnie strzela tam golę. Idealnie wpasował się do klubu, tam bardzo często sprawdzają się napastnicy, którzy są mocni. 

W “najgorszym” przypadku Prijović zostanie w Western United i powalczy o obronę tytułu. A także o niespodziankę w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Co prawda australijskie kluby nie należą do faworytów tych rozgrywek, ale przecież parę lat temu nikt nie spodziewał się, że Serb będzie o krok (konkretniej o poprzeczkę) od hattricka z Borussią Dortmund, grając dla kopciuszka z Warszawy. Prijo jest dziś stałym bywalcem takich salonów, więc znów może namieszać.

Ze swojej kariery i tak wycisnął już maksa.

WIĘCEJ O ALEKSANDARZE PRIJOVICIU:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
29
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

22 komentarzy

Loading...