Reklama

Saperzy, drony i kontener. Szczecin gotowy na imprezę życia

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

01 października 2022, 09:20 • 18 min czytania 48 komentarzy

Prowizoryczny daszek zakrywający 1500 osób. Obdrapane krzesełka. Brak jakiegokolwiek zaplecza. Wyszydzana Papricana zamieniła się w godny podziwu stadion o europejskim standardzie. Pogoń Szczecin już dawno dobiła organizacyjnie do polskiej czołówki. Od dziś może poszczycić się także topową infrastrukturą. Bo to właśnie dziś, podczas meczu z Lechią, nastąpi oficjalne otwarcie nowego obiektu, budowanego od 2019 roku. Czy Pogoń jest gotowa? Jak przebiegała budowa? Co oferuje nowoczesna arena? Odwiedziliśmy Szczecin dzień przed jednym z najważniejszych wydarzeń w historii klubu.

Saperzy, drony i kontener. Szczecin gotowy na imprezę życia

Pogoń Szczecin. Budowa i otwarcie stadionu

Brązowy medal Ekstraklasy, wypromowanie Mateusza Łęgowskiego do reprezentacji Polski, spektakularne pozyskanie Kamila Grosickiego, jeszcze bardziej spektakularny transfer Kacpra Kozłowskiego do Brighton, który okazał się największą sprzedażą w historii ligi. Choć Pogoń wciąż nie doczekała się niczego konkretnego w gablocie, jej rozwój może imponować. Nie tylko rozwój w ostatnich latach. Także ten w ostatnich miesiącach.

To wszystko wydarzyło się w miejscu, które bardziej niż siedzibę czołowego polskiego klubu przypomina…

Czy jest sens, by szukać efektownych porównań? Chyba nie. To zwykły barak. Tymczasowy kontener, w którym „Portowcy” funkcjonowali przez ponad dwadzieścia miesięcy, będący tylko namiastką poważnego biura. To tam dokonywały się transfery. To tam zarządzano kryzysami. To tam załatwiano wszystkie bieżące sprawy. To tam funkcjonował klub.

Reklama

Jednocześnie to barak o niezwykle rodzinnej atmosferze. Choć na pozór wygląda on jak skrajnie niekomfortowe miejsce do pracy, nikt nie narzeka na brak komfortu. Większość pracowników Pogoni będzie wspominać go jak grę na osiedlowym, asfaltowym boisku, w którego miejscu powstał nowiutki orlik.

Było fajnie, klimatycznie. Ale dobrze, że już za momencik będzie profesjonalnie.

Chłopaki z baraków

Malutkie pokoiki wyposażone w meble ze starej siedziby. Wąski korytarz, na którym nie zawsze jest przestrzeń do tego, by bezkolizyjnie wyminąć drugą osobę. Podłoga, która momentami zdaje się wędrować wraz z przechadzającymi się nią osobami. Siedząc w pokoju rzecznika prasowego słyszy się, jak kontener żyje. Dwa pokoje obok jeden z pracowników odbiera telefon. Drugi zajmuje się właśnie zaproszeniami dla specjalnych gości na otwarcie stadionu. Nie wiem nawet, jak wygląda, ale słyszę, jakie sprawy załatwia. Ktoś wchodzi. Ktoś wychodzi. Ktoś się wita. Ktoś się żegna. Przemiał ludzi na tej niewielkiej powierzchni jest ogromny. Prawie nikt nie zamyka drzwi swojego „gabinetu” w poszukiwaniu ciszy i komfortu.

Najpierw zastanawia mnie jedno: jak tu można pracować?

Reklama

Potem drugie: dlaczego nikt nie narzeka?

Następnie trzecie: jakim cudem wytworzyła się tu tak fajna atmosfera?

Po chwili domyślam się odpowiedzi. Wystarczy wyjść z baraku, by przypomnieć sobie, jakie warunki do pracy Pogoń będzie miała już za chwilę.

– Biura są gotowe i mogliśmy się do nich przeprowadzić już dwa-trzy tygodnie temu. Uznaliśmy, że zrobimy to po meczu otwarcia. Nasz niebieski kontener pożegnamy z łezką w oku – przekonuje mnie Dariusz Adamczuk, dyrektor akademii i pionu sportowego, którego w przejściowej siedzibie klubu wszędzie pełno. Podobnie jak każdego innego pracownika. W większości polskich klubów ma się wrażenie, jakby nikt tam nie pracował. A w Szczecinie? W tej konfiguracji, wciąż jeszcze obowiązującej, na pewno nie da się pomyśleć w ten sposób.

Dzień dobry. Dzień dobry. Cześć. Cześć. Dzień dobry. Dzień dobry. Cześć. Cześć. Ma to swój niepowtarzalny klimat. Klimat, którego już za chwilę nie będzie, bo Pogoń w najbliższych dniach przeprowadzi się do pachnących jeszcze farbą biurowców umieszczonych na oddanej kilkanaście dni temu do użytku trybunie, która już dzisiaj zostanie oficjalnie zainaugurowana.

– Nieważne, w jakim biurze siedzisz, ale z kim pracujesz. Ludzie, którzy tutaj pracują, nie potrzebują złotych klamek. Dla nas najważniejsza jest atmosfera, wyniki drużyny, wyniki akademii. Jadąc na stadiony w Ekstraklasie oczywiście zazdrościliśmy: tam już wszystko jest gotowe, a my wrócimy do naszych baraków. Ale nie był to dla nas żaden problem – dopowiada Adamczuk.

W podobne tony uderza prezes i współwłaściciel klubu, Jarosław Mroczek. – Da się żyć. Te kontenery wbrew pozorom nie wyglądają w środku źle. To normalne pokoje. Bardziej baliśmy się tego przed przenosinami niż po nich. Trzy lata budowy wydawało nam się wtedy terminem bardzo odległym, a przeleciało to błyskawicznie.

Z jednej strony doglądanie efektów było fajne, z drugiej wszechobecny hałas często przeszkadzał w pracy, tak nam jak i piłkarzom. Było to połączenie budowy z koniecznością funkcjonowania w budowie. Mamy to za sobą. Świetnie nam się współpracowało z wykonawcą, będę zawsze chwalił tę współpracę. Nawet jak były między nami różnice, to siadaliśmy do stołu i tak długo gadaliśmy, aż nie znaleźliśmy sensownego wyjścia dla obu stron – opowiada Mroczek.

W piątek, dzień przed meczem z Lechią, trwające za ścianą przygotowania już nikomu nie przeszkadzają. Ciężki sprzęt dawno wyjechał z obiektu przy Karłowicza. Kiedy gościłem w Szczecinie po raz ostatni, mniej więcej równo rok temu, nie dało się go nie usłyszeć.

Młoty.

Szlifierki.

Dźwigi.

Koparki.

Gdzieś pośrodku tego wszystkiego przeprowadzono największy transfer w historii Ekstraklasy.

***

– Kawa, herbata czy zupa? – pada pytanie, które na stałe powinno wejść do kanonu polskiej gościnności.

Klub stacjonujący w baraku z zupą czy nowoczesna siedziba bez zupy?

Pytanie retoryczne.

***

Stadion czy hotel?

Podobna atmosfera, pokrewna z kontenerowym poczuciem tymczasowości, panuje też na samej trybunie północnej, na której kibice zasiądą po raz pierwszy na spotkaniu z Lechią. To jednak inna tymczasowość. Oznaczająca wyczekiwanie na to, aż wszystko zostanie w stu procentach ukończone. Bo choć Pogoń oddaje swój stadion do użytku, jeszcze nie wszystko jest na nim gotowe. W Szczecinie śmieją się, że dzisiejszy mecz to parapetówka. Już można wprowadzić się do nowego mieszkania, ale wciąż trzeba je urządzić, umeblować, dokupić kwiatki i inne ozdoby.

Trytytka – nierozerwalny element każdego niedokończonego stadionu, ale też nierozerwalny element Polski

Jeszcze w tamtym tygodniu nie było pewne, czy piłkarze przed meczem z Lechią będą przebierać się w nowych szatniach. Wykończono je – w zależności od wersji – w czwartek wieczorem lub piątek rano. Kiedy dzień przed meczem gościmy w pomieszczeniach przeznaczonych dla piłkarzy, ci jeszcze nie widzieli miejsca, które będzie ich drugim domem przez najbliższe lata. Po raz pierwszy zobaczyli je dopiero na piątkowym, popołudniowym treningu. Aż do tego momentu prace wciąż trwają. Panie sprzątające usuwają ślady po robotnikach. Kierownik zespołu dopina ostatnie detale. Piłkarze mają do dyspozycji nie tylko szatnię, ale także strefę relaksu (kanapy i telewizory), pokój do rozgrzewki, siłownię (co ciekawe: mniejszą niż zawodnicy akademii), pomieszczenie do odnowy biologicznej, pralnię, magazyn na obuwie.

Strefa relaksu w nowej szatni piłkarzy Pogoni 

Pięciopiętrowa kondygnacja, mająca służyć nie tylko kibicom, ale także VIP-om, pracownikom klubu i wszelkim służbom, wygląda póki co jak połączenie hotelu z przychodnią. Białe ściany łączą się z miękką wykładziną lub płytkami. Wkrótce zostaną na nich zainstalowane wszelkie klubowe emblematy, które stworzą klimat nowego domu „Portowców”.

Ale czy to istotne? Niekoniecznie, przecież na parapetówce też nikt nie oczekuje, że mieszkanie będzie już w pełni wyposażone. Pogoni zależało na tym, by jak najszybciej oddać obiekt do użytku, bo przecież dla zwykłego kibica nie ma znaczenia to, czy ściany są jeszcze białe, czy już bordowo-granatowe.

Wiele pomieszczeń wciąż stoi pustych, jak na przykład dwie sale przeznaczone specjalnie dla telewizji, wyposażone w green screen, w których te będą mogły prowadzić swoje programy prosto z Karłowicza. Na klubowej loży VIP są póki co tylko stoliki, obrusy, pomalowane ściany i szyba, przez którą z komfortowego miejsca można oglądać spotkania „Portowców”. Na sali konferencyjnej przygotowano oznakowany, imponujący podest dla trenera, ale około 11:00 wciąż nie ma na niej krzesełek. Trzy godziny później odbyła się tam konferencja prasowa przed meczem z Lechią. 

To pokazuje, jak szalone dni – a w zasadzie: jak szalone godziny – przeżywają właśnie pracownicy klubu. Już teraz stadion ma wszystko, czego można oczekiwać od obiektu piłkarskiego. Cztery stanowiska komentatorskie ulokowane w osobnych pokojach. Specjalne pokoje dla służb i zaplecza organizatorów imprezy masowej. Pomieszczenie dla obsługi dwóch telebimów. Dwie szatnie dla sędziów – damska i męska. Dwie szatnie dla trenerów – gospodarzy i gości. Kabiny dla tłumaczy w sali konferencyjnej. Osobny pokój dla dziennikarzy, osobny dla fotografów. Strefę VIP umieszczoną na trzech piętrach, zawierającą 21 lóż, którymi operuje klub i które rozeszły się jak świeże bułeczki.

Kiedy szczecinianie dorobią się już pełnego wyposażenia, będzie na tym stadionie wszystko, czego tylko dusza zapragnie.

***

Oktoberfest w centrum polskiego miasta? Ludowych bawarskich strojów nikt nie zakładał, ale zabawa przednia.

***

Społeczny fenomen budowy stadionu 

– My już się przyzwyczailiśmy, bo trybuny były gotowe od pół roku. Nie czuję stresu. Jeśli czymś się przejmuję, to bardziej samym meczem niż otwarciem stadionu – mówi nam Dariusz Adamczuk. Choć w Szczecinie panuje ogólna ekscytacja, są kibice, którzy podzielają zdanie dyrektora pionu sportowego. Znają już ten stadion na wylot. I nie tylko dlatego, że w grudniu 2020 roku oddano do użytku pierwszą trybunę, z czasem dołożono kolejną, a trzecia została otwarta na ostatnim meczu z Lechem Poznań. To, co dziś zobaczymy, to tylko postawienie kropki nad i. Fani szczecińskiego klubu śledzili na bieżąco postępy prac. W niewielu miejscach w Polsce było tak duże zainteresowanie samą budową stadionu.

Kibice dyskutowali w mediach społecznościowych o tym, że na obiekt wjechały nowe komponenty. Amatorzy budowlanki interesowali się każdą koparką, która pojawiła się przy Karłowicza. Wymieniali się opiniami. Analizowali. Szacowali, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Wielu z nich przyjeżdżało regularnie na stadion tylko po to, by zobaczyć, co przez kilka dni zmieniło się na placu budowy.

– W okresie pandemii szukałem czegoś, czym mogłem zainteresować czytelnika, by zajrzał na mój serwis, gdy nie było meczów ligowych. Jeden z kibiców podesłał mi zdjęcie budowy stadionu z drona. Pomyślałem, by takiego drona kupić i cyklicznie publikować, jak idą postępy prac – opowiada nam Daniel Trzepacz z serwisu pogonsportnet.pl, który nagrał ponad sto odcinków z drona, na których pokazywał na bieżąco, jak idzie budowa stadionu „Portowców”. – Filmy pojawiały się w niedzielę przed 12. Jak nie było o 12 filmu, to niektórzy pytali, czy coś się stało, skoro jeszcze nie ma publikacji. Ludzie na to czekali – parafrazując Włodzimierza Szaranowicza – jak na telenowelę – opowiada lokalny dziennikarz.

To pewien społeczny fenomen, podsycony pewnie tym, że na stadion Pogoni – ze względu na brak ogrodzeń czy kołowrotków – można było wejść bez większych problemów. – Doglądając budowy poznałem kilku dobrych kolegów. Zaczęliśmy spotykać się pod stadionem obserwując, jak idą prace. Przyjeżdżałem sobie zobaczyć, co się dzieje, pochodzić po placu budowy, głównie w weekendy, kiedy nie było tu żadnego ochroniarza. Wytworzyła się grupa ludzi, która ma taką samą zajawkę. Wymienialiśmy się informacjami: słuchaj, byłem dzisiaj na stadionie, pojawiły się pierwsze krzesełka, są nowe przęsła dachu. 

– Zaskakującym momentem było, gdy przyszedłem w styczniu na pierwsze oficjalne zwiedzanie trybuny północnej. Podszedł do mnie jeden z kierowników budowy. Spytał, czy ja to Daniel. Chciał podziękować za materiały z drona, bo ekipa budowlana bardzo często z nich korzystała. Z góry lepiej widzieli pewne rzeczy i drukowali sobie te zdjęcia, nanosili sobie na nie jakieś projekty, poprawki. Fajnie dowiedzieć się, że to było wartościowe nie tylko dla kibiców, ale też dla tych, którzy budowali stadion i dzięki temu mogli ulepszyć swoją pracę – opowiada Trzepacz.

Obserwowanie postępów prac stało się rutyną praktycznie wszystkich pracowników klubu. – Przez te trzy lata codziennie znajdywałem dziesięć minut na to, żeby pochodzić po stadionie, poobserwować, jak idą roboty. Tu coś wbili, tu coś przewieźli, tu coś urosło. Fajna sprawa. Nie tylko ja tak miałem, wielu pracowników wychodziło by zobaczyć, jak idą prace. Żył tym cały klub – mówi nam Dariusz Adamczuk.

 

Tymczasowy budynek klubowy? Tymczasowa była także strefa VIP. W tym namiocie, gotowym na przyjęcie kibiców przy meczu z Lechią, organizowano catering dla VIP-ów. 

Saperzy na budowie

Zanim doszło do wbicia pierwszej łopaty na szczecińskim stadionie, przez kilka lat trwało przerzucanie się przeróżnymi pomysłami. Początkowo rozważano budowę nowego obiektu poza miastem, w Dąbiu. Grunty okazały się jednak zbyt drogie. Jeszcze wcześniej władze miasta mamiły sympatyków szczecińskiego futbolu wizją powstania w stolicy zachodniopomorskiego… pierwszej areny na mistrzostwa Europy 2012. Następnie zaproponowano budowę stadionu z trzema trybunami. Ani kibice, ani klub, nie chcieli zgodzić się na taki scenariusz. Pogoń rozpoczęła walkę o stadion z prawdziwego zdarzenia. Potrzebowała miliona złotych na zaprojektowanie czwartej trybuny. W ramach akcji crowdfundingowej zebrała od kibiców 300 tysięcy złotych. Resztę dołożył sam klub.

Udało się.

– My naprawdę na ten stadion długo czekaliśmy. Byliśmy wiele razy przez władze okłamywani. Jestem kibicem Pogoni od ponad dwudziestu lat. Widziałem różne wizualizacje. Różne plany. Byłem na wielu spotkaniach. Mamy to, co mamy, czyli zupełnie nowy stadion w tym samym miejscu. Jestem mega szczęśliwy, że doczekałem tego momentu. Pojawiały się myśli, że może moje dzieci, albo nawet wnuki, będą czekać na ten moment ze mną. Gdy pojawiła się informacja, że 10 marca 2019 roku z Zagłębiem Lubin zagramy ostatni mecz na starych trybunach, przyjechałem na ten stadion po prostu popatrzeć, jak on wygląda. Człowiek się jednak zżył z tym stadionem. Od swoich znajomych słyszałem: nie uwierzę, jak nie zobaczę koparki, która jeździ po trybunach – opowiada Daniel Trzepacz.

To nie była standardowa budowa. Stadion trzeba było zaprojektować z wykorzystaniem dwóch wałów, przez co jedna jego część, trybuna południowa, jest na wyraźnej górce względem przeciwległej strony. Czy w realizacji projektu zdarzyły się opóźnienia? Tak, w skali kraju – wręcz niezauważalne. Czy koszty wyniosły więcej niż zakładano? Tak, lecz znów – w skali projektu to marginalna kwota. – Na pewno nie przekroczono 400 milionów złotych, to mogę zaręczyć. Była bardzo duża dyscyplina finansowa – deklaruje Jarosław Mroczek. W oficjalnych danych koszt inwestycji to niespełna 365 milionów złotych. Mieści się w nim nie tylko stadion, ale i budynek klubowej akademii i modernizacja jej boisk. Tak lekka nadwyżka to trochę inna sytuacja, niż na przykład w Zabrzu, gdzie budowa trzech trybun pochłonęła 326 milionów złotych, a w momencie przyklepania tej decyzji miasto miało na ten cel 20 milionów.

Z czego wyniknęły symboliczne obsuwy? Opowiada Jarosław Mroczek: – Miałem po drodze wiele obaw, że proces może się zatrzymać, będzie kosztował więcej albo powstaną jakieś niespodziewane problemy. Kryzys covidowy albo gospodarczy mógł w każdej chwili zastopować tę budowę. Covid wstrzymywał prace, bo wielu pracowników chorowało. Większość z nich pochodziła z Ukrainy, więc po wybuchu wojny wykonawca stracił dużą część robotników. Już nie wspominając o problemach z dostępnością materiałów czy wzroście kosztów. Dzięki sensownej polityce wykonawcy, który wcześniej zdecydował się na zakup materiałów, udało się dociągnąć budowę bez znaczącego wzrostu kosztów. Niewielkie zmiany są, ale nie jest to kwota, która windowałaby cenę całego obiektu powyżej ustalonych ram. Po drodze walczyliśmy o wiele drobnych zmian. Nieraz nam się udawało, nieraz nie, ale dzisiaj nie będę opowiadał o tym, co się nie udało. Dzisiaj chcę się cieszyć z tego stadionu.

Prace wstrzymywało też kilkanaście wizyt… saperów. – W czasie prac budowlanych odkryliśmy dużo niespodzianek. Chociażby tunele, które są najpewniej pozostałością z czasów II wojny światowej. Były w nich napisy w języku niemieckim i rosyjskim, więc do ich budowy wykorzystywani byli prawdopodobnie jeńcy. Do tego dużo niespodzianek w postaci różnego rodzaju materiałów wybuchowych. Pociski artyleryjskie od 75 do 105 mm. Granaty przeciwpancerne i przeciwpiechotne. Łuski, naboje. Różnego rodzaju pozostałości po amunicji. Było tego bardzo dużo. Tak dużo, że wręcz liczyliśmy to w tysiącach. Saperzy interweniowali podczas budowy kilkanaście razy. Bezpieczeństwo najważniejsze, a wtedy, wiadomo, budowa musi stanąć. Trzeba zabezpieczyć znalezisko, wykopać je, sprawdzić teren wokół. Prawdopodobnie mieściło się tu podczas wojny jakieś gniazdo artyleryjskie i przeciwlotnicze. Liczyliśmy się z podobnymi historiami, ale nie w takiej ilości – mówi nam Piotr Zieliński, rzecznik prasowy urzędu miasta.

***

Tylko kilka sektorów szczecińskiego sektoru ma bordowo-granatowe barwy. Większość krzesełek nosi antracytowy kolor. Dlaczego?

Piotr Zieliński: – W przestrzeni publicznej funkcjonowało określenie „stadion miejski”, a nie stadion budowany przez Pogoń. Jedni utożsamiali go z klubem, drudzy z miastem. Żeby wyważyć te głosy, zdecydowano się na surową kolorystykę z kilkoma akcentami w barwach Pogoni. Żółty napis jest jakimś ukłonem w kierunku klubu.

O krzesełka zadbała firma „Nowy Styl”, która wyposażyła w siedziska sześć stadionów na mistrzostwa świata w Katarze.

***

Pogoń nie będzie zarabiać na stadionie

Nie jest to rzecz, która zmartwi statystycznego kibica. Ale klubową księgową – jak najbardziej. Mimo że dla wielu klubów budowa nowego obiektu to wejście do innego, finansowego świata, Pogoń nie zarobi na swoim stadionie. Koszta utrzymania nowego kompleksu szacuje się w sezonie 22/23 na 17,6 miliona złotych. Przychody nie zrekompensują tej kwoty.

– To trudny temat. Stadion nie generuje super przychodów. Koszty utrzymania całej infrastruktury – nie tylko stadionu, ale i centrum szkolenia – są wyższe niż możliwe do uzyskania przychody ze stadionu. Mamy tu pewien problem, szczególnie przy niestabilnym rynku, gdy ceny strasznie poszybowały w górę. Nie wiadomo, ile będzie kosztowała energia. Na szczęście mamy kontrakty z dostawcą energii w akceptowalnych cenach, ale nie wiemy, jak to będzie wyglądało od 1 stycznia. Ciągle o tym rozmawiamy. Ale nie mamy wyjścia, razem z gminą musimy sobie z tym poradzić – zdradza Jarosław Mroczek.

Wtóruje mu Dariusz Adamczuk: – Chcemy po prostu wychodzić na zero. Póki co jesteśmy na minusie, głównie przez koszty prądu czy inne czynniki. Na pewno będziemy dążyć do tego, żeby stadion się zwracał.

Na szczecińskim stadionie nie ma powierzchni komercyjnych, które mogłyby iść pod wynajem. Miasto i klub nie planują na nim także imprez kulturalnych, które mogłyby poprawić przychody. W Szczecinie uznali, że murawa – droga, zadbana, będąca oczkiem w głowie – jest ważniejsza niż przykładowy koncert, który przy niespełna 22 tysiącach krzesełek i tak nie przyniósłby wielkiego zysku.  Żeby zadbać o jak najlepszą nawierzchnię, dach na trybunie południowej jest przezroczysty. Dzięki temu trawa ma być lepiej nasłoneczniona.

– Zwracaliśmy uwagę na to, żeby murawa była dosłoneczniona. Mamy lampy i świetnych groundsmanów. Jak na ostatni dzień września, murawa jest w bardzo dobrym stanie. Porównuję to ze Szkocją, gdzie mieli hopla na tym punkcie. No więc murawę mamy szkocką! – twierdzi Dariusz Adamczuk. – Korzystamy też z usług sokoła. Puszczamy go czasem nad boiskami treningowymi, żeby nie latały tam wrony, które wydłubywały nam z trawy nasiona. Teraz jest OK, ale wiosną znów będziemy musieli z niego skorzystać. Obok są działki, to na pewno też wpływa na liczbę ptactwa. Ale obyśmy mieli tylko takie problemy – mówi dyrektor pionu sportowego.

Nie oznacza to jednak, że nowy stadion będzie dla „Portowców” ciężarem. Jego efekt widać już powoli przy transferach. – Gdybyśmy wciąż byli na starym stadionie, myślę, że nie mielibyśmy szans, by na mówić Pontusa Almqvista na grę dla Pogoni – zdradza Adamczuk. – Przy transferach na końcu muszą być pieniądze. Ale zawodnicy na pewno patrzą na naszą bazę, na nowy stadion. Nie jest to decydujący aspekt, ale pomaga. Pokazaliśmy Pontusowi bazę, stadion, wcześniej o infrastrukturze opowiadał mu Jens, który odbył już obóz w Szczecinie. I to pomogło przy transferze – dodaje człowiek odpowiedzialny za ruchy kadrowe Pogoni. W ostatnich latach potencjalnym piłkarzom pokazywano wizualizację, jak będzie wyglądał szczeciński stadion. Nie robiło to na nich takiego wrażenia jak realny widok nowych trybun, nowych krzesełek, nowych pomieszczeń klubowych.

***

Pogoń szykuje na otwarcie stadionu konkretne show. Jest ono owiane aurą tajemnicy.

– Nie chcę niczego zdradzać. Wiele osób włożyło dużo pracy, by przygotować oprawę otwarcia stadionu. Niech mają satysfakcję, gdy usłyszą oklaski. Mam nadzieję, że większość kibiców będzie zadowolona z tego, co zobaczą – przekonuje prezes klubu.

Zabytek, a nie stadion

Poprzedni stadion Pogoni był duży i klimatyczny. Tego nie można mu odmówić. Ale był też całkowicie niefunkcjonalny. Dach przysługiwał jedynie elicie. Kibice nie mieli zapewnionych normalnych toalet. Nawet piłkarze musieli przebierać się w wybudowanym na dostawkę budynku klubowym, a nie na obiekcie, na którym rozgrywali mecze.

Stary budynek klubowy. Z ręką na sercu – dużo gorszy niż kontener? 

– Wspominając stary stadion, jest coś, za czym się tęskni? – pytamy Jarosława Mroczka.

– Za atmosferą z lat 60. Przychodziło wtedy strasznie dużo ludzi. Czasem nawet i po 30 tysięcy. Choć tutaj tylu osób nie wpuścimy, maksymalnie 21 tysięcy, mam nadzieję, że ta atmosfera wróci, że cały stadion będzie cieszył się z sukcesów Pogoni.

– Ostatnie lata stadionu przyniosły jakiekolwiek pozytywne wspomnienie?

– Poza historią, która nas łączyła z tym miejscem… To już był zabytek, a nie stadion. Marzyliśmy o tym, żeby stamtąd uciec. Aż wstyd było nam ściągać zawodników.

– Co się czuje w momencie, gdy stoi się na trybunie ze świadomością, że to już koniec prac?

– Mam tylko jedną emocję. Jestem zwyczajnie szczęśliwy. Szczęśliwy, że doczekaliśmy tej chwili.

Dariusz Adamczuk opowiada: – Pamiętam mecze ligowe w 2007 roku, kiedy zaczynałem działać w Pogoni jako dyrektor akademii. Nie patrzyliśmy wtedy na to, z kim będziemy grać. Patrzyliśmy na pogodę. Frekwencja była uzależniona głównie od niej. Mieliśmy jedną zadaszoną trybunę na 1500 osób. Gdy padało, frekwencja nie była za duża. Gdy nie padało, przychodziło po cztery-pięć tysięcy osób.

– Trybuny nas niosą, niewiele meczów w Szczecinie przegrywamy. A gdy były tutaj rozkopy, mieliśmy okres, gdy częściej wygrywaliśmy na wyjazdach. Cieszę się, że na otwarciu stadionu jesteśmy drużyną, która walczy w Ekstraklasie o najwyższe cele. Znamy przykłady klubów, które otwierały stadion, a zespół spadał albo grał w niższej lidze. Był też przykład Lecha, gdzie otworzono stadion, a drużyna zdobyła mistrzostwo Polski – puszcza oko dyrektor pionu sportowego „Portowców”.

Kiedyś kibice chcieli, by ich klub był po prostu zdrowy i nie dopuszczał do sytuacji, gdy zdecydowaną większość jego kadry stanowią mniej lub bardziej przypadkowi Brazylijczycy, a zespół stacjonuje w Gutowie Małym. Potem pragnęli, by Pogoń po prostu istniała. Następnie, by wygrzebała się z niższych lig i awansowała do Ekstraklasy. Po kilku latach w elicie oczekiwali, że „Portowcy” przestaną być średniakiem, a urosną do rangi liczącej się w Polsce marki. Wreszcie – by na stadionie nie padało na głowę, toaleta nie była toi-toiem, a krzesełka nie zdawały się zadawać pytania „czy naprawdę chcesz tu usiąść?”.

To wszystko na przestrzeni ostatnich lat dostali.

Do pełni szczęścia brakuje jeszcze trofeów. Z nowym stadionem z pewnością będzie o nie łatwiej.

WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN: 

Fot. własne

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Bartosz Lodko
0
Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
1
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

48 komentarzy

Loading...