Już jutro rozpoczną się mistrzostwa świata kobiet w siatkówce. Polska, która organizuje turniej razem z Holandią, zagra na tej imprezie po raz pierwszy od dwunastu lat. Jak przebiegły przygotowania drużyny prowadzonej przez Stefano Lavariniego? Jakiego wyniku możemy oczekiwać od Biało-Czerwonych? I dlaczego, pomimo statusu współgospodyń, Polki rozpoczną rywalizację w Holandii? Poniżej odpowiadamy na te oraz kilka innych pytań.
Spis treści
TURNIEJ DLA FANÓW UDZIWNIEŃ
Jeżeli oglądaliście mistrzostwa świata w siatkówce mężczyzn, to mogła was zaskoczyć formuła tych zawodów. Jak na standardy tego sportu, była ona bardzo… normalna. Najpierw faza grupowa, później play-offy. Wprawdzie wzbudzało kontrowersje to, że Polacy i Słoweńcy jako gospodarze turnieju zajmowali w pucharowej drabince najlepsze miejsca, ale generalnie wszystko było przejrzyste dla kibiców. Ten normalny dla fanów innych dyscyplin system był czymś nadzwyczajnym w siatkówce. No bo jak to tak, bez żadnego kombinowania? Bez kilku faz grupowych, przenoszenia wyników z jednej fazy do drugiej (ale wyłączając mecze z najsłabszym zespołem z pierwszej fazy), tworzenia małych tabelek w fazie numer dwa dla drużyn z niższych miejsc, i tak dalej? Toż to zamach na siatkarską tradycję komplikowania zawodów!
Oczywiście piszemy to wszystko z przymrużeniem oka. Ale jeżeli tęskniliście za tego rodzaju wariacjami, to mamy dla was dobre wieści. Mistrzostwa świata kobiet powracają do korzeni. Dwadzieścia cztery zespoły rozpoczną rywalizację w czterech grupach – po sześć drużyn każda. Cztery najlepsze reprezentacje z każdej grupy przejdą do następnej fazy grupowej. Dodajmy, że przejdą wraz z wszystkimi wynikami, które uzyskają w pierwszych zmaganiach grupowych. Innymi słowy, nie ma spotkań o pietruszkę, bo zwycięstwa w pierwszej fazie mogą bardzo pomóc na następnym etapie rozgrywek.
W drugiej fazie powstają dwie ośmioosobowe grupy – E i F. Cztery najlepsze drużyny grupy A, zagrają z najlepszą czwórką grupy D. Analogicznie reprezentacje z grupy B zagrają z tymi z grupy C. Do ostatniej fazy finałowej wychodzi najlepsza czwórka z każdej grupy – i tu dzieje się rzecz najbardziej bezsensowna. W fazie pucharowej zespoły z E oraz F się nie mieszają. Co to oznacza w praktyce? Ano to, że mecze pomiędzy zespołami z tych grup zostaną zdublowane. Na przykład silna Turcja w może w drugiej fazie zagrać z mocną reprezentacją USA, po czym ponownie trafi na Amerykanki w ćwierćfinale lub półfinale. Tym sposobem drużyny z grup A i D spotkają się z zespołami z grup B i C wyłącznie w finale i meczu o trzecie miejsce.
Dziwacznie zostało dobrane również samo miejsce rozegrania poszczególnych meczów. Mistrzostwa odbędą się w Polsce oraz Holandii. W naszym kraju – a dokładnie w Gliwicach, Gdańsku i Łodzi – zostanie rozegranych 40 spotkań. Holendrzy zorganizują u siebie 60 meczów, w tym finał oraz spotkanie o brązowy medal. Impreza rozpocznie się w Arhnem, gdzie będą grały grupy A i D. Odbędą się tam również trzy spotkania grupy B – czyli tej z Polską – która następnie przeniesie się do Gdańska, oraz sześć meczów grupy C, która dokończy swoje granie w Łodzi.
Nie wiemy, co kierowało osobami, które postanowiły tak to zorganizować, ale naszym zdaniem sensu za wiele w tym nie ma. Bo chyba lepiej dla kibiców oraz samych zespołów byłoby, gdyby w środku grupowego grania nie musiały zmieniać miejsca destynacji. Szkoda że PZPS nie powalczył mocniej o to, by dwie grupy od początku mogły zagrać w Polsce. Nasz związek jest na tyle dużym graczem na siatkarskiej scenie, że z pewnością coś podobnego można było ugrać.
CZY KADRA JEST GOTOWA DO MISTRZOSTW?
Stefano Lavarini obejmował kadrę kobiet dokładnie w tym samym czasie co Nikola Grbić jej męski odpowiednik. Nie mamy zamiaru wymagać od Włocha tego, czego oczekiwaliśmy od Serba i jego reprezentacji. To mijałoby się z celem, bo potencjał drużyny pań po prostu nie pozwala realnie myśleć o medalach. Ale to nie znaczy, że pracy selekcjonera nie będzie można rozliczyć, czy ocenić decyzji sztabu szkoleniowego. A te już można porównać do ruchów, które w swojej kadrze przeprowadzał Grbić, wyróżniający się żelazną konsekwencją. Niestety w zespole Lavariniego, z różnych względów konsekwencji budowy zespołu nie było widać.
Poza jednym przypadkiem, który omówmy na początku. Powołania nie otrzymała Malwina Smarzek, która ani razu nie zagrała w kadrze prowadzonej przez Lavariniego. Postawa siatkarki na boisku – przynajmniej na początku – nie miała nic do rzeczy. Wraz z wybuchem wojny ukraińsko-rosyjskiej, Polka grała w Lokomotiwie Kaliningrad – drużynie kraju agresora. Jej postawę względem rosyjskiej agresji cechowała bierność. Kiedy w końcu zdecydowała się rozwiązać kontrakt w Rosji, stwierdziła że wyjeżdża z tego kraju, choć sama tego nie chce. Chociaż wówczas na trybunach Lokomotiwu częste i gęste były plakaty z literką „Z”, symbolem poparcia rosyjskiej agresji. Ostatecznie Malwina podpisała krótkoterminowy kontrakt z DevelopResem Rzeszów, jednak nad Wisłą nie miała łatwo u kibiców innych drużyn. W półfinale Tauron Ligi kibice ŁKS-u Łódź przygotowali jej taki oto transparent.
Ostatecznie Smarzek podpisała kontakt w mocnej, aczkolwiek odległej lidze brazylijskiej, wiążąc się z Osasco Voleibol Clube. Ale powołania się nie doczekała. Mówi się, że to wspólna decyzja siatkarki i selekcjonera. Jaki konkretnie był powód rezygnacji Malwiny z kadry? Być może słaba forma, i chęć dobrego przygotowania się do sezonu klubowego? A może stało za tym coś więcej? Tego oficjalnie się nie dowiedzieliśmy.
– Dyspozycyjność, motywacja i zdrowie były ważne. Chcę też podkreślić, że jesteśmy drużyną, więc trzeba brać pod uwagę, co każda z zawodniczek może wnieść do zespołu i w jaki sposób mu pomóc – twierdził Lavarini w rozmowie z Przeglądem Sportowym. – O prywatne sprawy Malwiny trzeba pytać ją samą, bo ja nigdy nie ingeruję w życie zawodniczek poza boiskiem. Dla mnie ważne jest to, co mamy do zrobienia w reprezentacji i kto może pomóc drużynie, a nie chcę bez końca wyjaśniać moich wyborów.
Na temat ostatecznego składu kadry porozmawialiśmy z Natalią Bamber-Laskowską, mistrzynią Europy z 2005 roku oraz brązową medalistką tej imprezy z roku 2009 roku.
– W przypadku Malwiny nie mamy jasnej sytuacji, wszystkiego musimy się domyślać. Nie uważam, abym była kompetentną osobą do komentowania tej decyzji. Jednak gdzieś chciałabym wierzyć w to, że o jej absencji decydują wyłącznie względy sportowe. Bo jeżeli trener tak dobrze przeanalizował inne kwestie dotyczące Malwiny, to mam nadzieje że był równie rygorystyczny wobec pozostałych dziewczyn. To bardzo wrażliwy temat dla obu stron – powiedziała Bamber-Laskowska, która zaliczyła równe sto występów w barwach naszej reprezentacji.
Tak oto prezentuje się skład reprezentacji Polski, który Włoch oficjalnie zatwierdził we wtorek:
Rozgrywające: Katarzyna Wenerska, Joanna Wołosz
Atakujące: Monika Gałkowska, Magdalena Stysiak
Libero: Maria Stenzel, Aleksandra Szczygłowska
Środkowe: Klaudia Alagierska-Szczepaniak, Agnieszka Korneluk, Anna Obiała, Kamila Witkowska
Przyjmujące: Monika Fedusio, Zuzanna Górecka, Olivia Różański, Weronika Szlagowska
Możemy tu zauważyć kilka ciekawych zwrotów akcji. Ogromne nadzieje na grę na mistrzostwach miała Martyna Czyrniańska. Osiemnastoletnia przyjmująca Grupy Azoty Chemika Police uchodzi za jeden z największych talentów polskiej siatkówki kobiecej. W tym roku wywalczyła z Policami mistrzostwo Polski, a w drugim meczu finałowym została MVP spotkania. Niestety, przyjmującą wyeliminowała kontuzja mięśni brzucha.
– Było mi bardzo przykro, że mistrzostwa mnie ominą. Nie myślałam wtedy [kiedy przytrafiła się kontuzja – dop. red.] w ogóle o tym, co dalej. W głowie miałam tylko to, że ucieknie mi ta impreza. Kontuzje to jednak nieodłączna część sportu, więc nie miałam poczucia niesprawiedliwości. Trzeba być w pewnym sensie na to gotowym. Każdego to mogło spotkać. Jest jak jest – powiedziała Czyrniańska dla TVP Sport.
Podczas tegorocznej Ligi Narodów Stefano Lavarini nie mógł skorzystać również z Magdaleny Stysiak, która zmagała się z kontuzją kolana. Wobec tego kadra grała w zasadzie bez nominalnych atakujących – w tę rolę wcielała się Olivia Różański, zwykle grająca na przyjęciu. W ostatniej chwili, bo pod koniec lipca, powołanie do reprezentacji otrzymała Monika Gałkowska. Wcześniej nie mogła pojawić się w kadrze, gdyż przebywała na wakacjach w Stanach Zjednoczonych.
– Kiedy pojawiły się nasze problemy z atakującymi, to było już za późno, by można było dokonać zmian w składzie na LN. Ale już wtedy byliśmy z nią w kontakcie. Nie było możliwości, by w ciągu dnia czy dwóch zmienić swoje plany. Nie grała już wtedy od kilku tygodni, więc też nie była gotowa dołączyć do drużyny. Było jej z tego powodu bardzo przykro, bo ostatecznie niewiele brakowało, by wystąpiła w LN. Ale monitorowaliśmy jej sytuację tak, jak w przypadku innych zawodniczek. Tak jak mówiłem wcześniej, to może wyglądać, że obudziliśmy się pewnego dnia i zdecydowaliśmy się ją dołączyć teraz, ale tak nie było – tłumaczył Lavarini w rozmowie ze sport.pl.
Zatem na mistrzostwach zobaczymy mocniejszy skład osobowy Biało-Czerwonych niż ten, który mogliśmy oglądać podczas ostatnich meczów Ligi Narodów. Jednak wciąż będzie to zespół na papierze osłabiony brakiem Smarzek oraz Czyrniańskiej i nie do końca zgrany. Skoro już jesteśmy przy Lidze Narodów, to wyniki w niej osiągane nie napawają optymizmem. Reprezentacja Polski zajęła w tych rozgrywkach 13. miejsce. Nasze siatkarki wygrały zaledwie 4 z 12 spotkań. Ale ku niewielkiemu pokrzepieniu serc dodajmy, że Polki triumfowały z Koreą Południową, Tajlandią, Niemcami i Kanadą. Z zespołami z Azji będziemy walczyć w pierwszej fazie grupowej. Z kolei w drugiej zapewne trafimy na kogoś z dwójki Niemcy-Kanada, albo nawet obie te drużyny.
– Trener bierze odpowiedzialność za wynik. To on jest zatrudniony po to, by dobrać zawodniczki które pomogą mu osiągnąć cel postawiony przez PZPS. Osoby spoza kadry mogą nie do końca wiedzieć, co dzieje się w jej środku. A jeżeli zdają sobie z czegoś sprawę, to nie mogą o tym mówić. Wiadomo, tyle ludzi, ile opinii. Ale jeżeli trener uważa że taki skład jest optymalny, to okej – ja nie mam nic przeciwko temu. Ten zespół dopiero się kształtuje, a pierwsze konkrety otrzymamy dopiero po mistrzostwach – mówi nam Bamber-Laskowska.
NA CO STAĆ POLKI?
Jeżeli szukacie tekstów pompujących balonik, to musimy was rozczarować – w tym miejscu ich nie znajdziecie. Tak, Polacy są zakochani w siatkówce, Polacy są potęgą w tym sporcie. Ale mowa tu o męskiej odmianie tego sportu. Wielkie sukcesy naszych pań to już powieść lat minionych, poprzednia epoka. Bo tak trzeba traktować brązowy medal mistrzostw Europy z 2009 roku (Polska była gospodarzem imprezy), czy mistrzostwa Starego Kontynentu z 2003 i 2005 roku, w wykonaniu kadry prowadzonej przez Andrzeja Niemczyka.
Zresztą nawet wtedy, w złotych latach kobiecej siatkówki w Polsce, Biało-Czerwonym na mistrzostwach świata po prostu nie szło. W 2002 roku, jeszcze przed Niemczykiem, zespół Zbigniewa Krzyżanowskiego zajął na siatkarskim mundialu piętnastą pozycję. Cztery lata później drużyna znajdowała się w zupełnie innym miejscu. Ale fatalna postawa Polek w Grand Prix (odpowiednik ówczesnej Ligi Światowej mężczyzn) doprowadziła do tego, że Niemczyk podał się do dymisji. I tak, z Ireneuszem Kłosem za sterami, Polki zakończyły imprezę na tym samym miejscu co cztery lata temu – czyli piętnastym.
-Występowałam na dwóch mistrzostwach świata, w 2002 i 2006 roku. To nie są łatwe imprezy. Ich ranga jest jednak wyższa od mistrzostw Europy. Tam trzeba umieć się odnaleźć i podejść do każdego kolejnego meczu z chłodną głową. Nie trzeba pompować bańki, bo sami zawodnicy sami siebie wzajemnie tak pompują, że jedno słowo – nawet trenera – potrafi zaszkodzić – wspomina Natalia Bamber-Laskowska.
Na dwóch ostatnich zmaganiach o tytuł najlepszej drużyny globu, Polski brakowało. Nasze siatkarki wystąpią na mistrzostwach świata pierwszy raz od 2010 roku. Przy czym złośliwi mogliby powiedzieć, że dostały się tam kuchennymi drzwiami, jako współgospodynie imprezy. Na jaki wynik możemy zatem liczyć w wykonaniu Polek?
Reprezentacja Polski znajduje się na trzynastej pozycji rankingu FIVB. W kontekście tego, że na mistrzostwach wystąpi 26 drużyn, miejsce Biało-Czerwonych w światowym zestawieniu dobrze oddaje ich możliwości. I na taki wynik powinniśmy się nastawiać. Cytując Anatolija Diatłowa z serialu Czarnobyl – not great, not terrible.
Awans z pierwszej fazy grupowej traktujemy jak obowiązek. Turcja i Dominikana to wyżej rozstawione zespoły. Reprezentacja znad Bosforu regularnie leje nasze dziewczyny. Z kolei Dominikanki pokonały Polki 3:2 w Lidze Narodów. Jednak poza spotkaniem z Chorwacją, pozostałe mecze w grupie Biało-Czerwone zagrają przed własną publicznością. Przy spotkaniach drużyn o zbliżonym poziomie, gra we własnej hali, przy dopingu publiczności, może być cennym atutem naszych siatkarek. Jak wspomnieliśmy, awans wywalczy cztery z sześciu zespołów. Nie znalezienie się w tym gronie, mając za rywalki Tajki, Chorwatki i Koreanki – czyli zespoły będące w naszym zasięgu – będzie ogromnym rozczarowaniem.
Kiedy w kwietniu tego roku rozmawialiśmy z Joanną Wołosz, kapitan naszej reprezentacji stawiała drużynie następujący cel:- Co do mistrzostw świata – byłoby wspaniale wyjść z grupy i znaleźć się w najlepszej ósemce. Patrząc racjonalnie, jest na to szansa i wydaje mi się, że musimy postawić sobie to za cel minimalny. Gra przed swoją publicznością powinna dać nam kopa. Ale jeszcze raz podkreślam – najważniejsze jest to, by od początku kreować nasz zespół i wypracować sobie wizję gry
Bamber-Laskowska: – Asia Wołosz wspominała, że bycie w pierwszej ósemce byłoby sukcesem tego zespołu. Moim zdaniem, jest to możliwe i tego im życzę z całego serca. Zobaczymy jak będzie wyglądał pierwszy mecz z Chorwatkami. Odbędzie się na wyjeździe w Holandii, ale pozostałe Polki zagrają u siebie, gdzie powinno im się o wiele lepiej grać.
Ale z drugiej strony, nie znajdujemy logicznych argumentów, by nagle oczekiwać od naszych reprezentantek rozstawiania najlepszych reprezentacji po kątach. Udowodnił to ostatni etap przygotowań do mistrzostw, którym był rozgrywany w zeszłym tygodniu DHL Test Match Tournament w Neapolu. Nasze siatkarki zagrały tam z najmocniejszymi drużynami Europy: Włochami, Serbią i Turcją. Każde ze spotkań przegrały w stosunku 1:3.
Jeżeli Polki awansują do drugiej fazy (czyli grupy F) zmierzą się z zespołami z grupy C. Gdybyśmy mieli obstawiać potencjalne rywalki, byłby to siatkarki z USA, Serbii, Niemiec oraz ktoś z dwójki Kanada-Bułgaria. Przypomnijmy, że z drugiej fazy grupowej wychodzą cztery zespoły. Przy zawodniczkach ze Stanów Zjednoczonych (mistrzynie olimpijskie), Serbkach (obrończynie tytułu mistrzyń świata, wicemistrzynie Europy), Turczynkach (brąz ME) oraz bardzo solidnych Dominikankach, będzie o to bardzo ciężko.
– Amerykanki są faworytkami do mistrzostwa, tu nie mam żadnych wątpliwości. To zespół, który bardzo długo się ze sobą zgrywał. Znakomicie przygotowały się na igrzyska, zdajemy sobie sprawę z tego, jak dobrze przygotowane są pod względem mentalnym. Ale jak wcześniej wspomniałam, zbudowanie takiej reprezentacji to długofalowy projekt. Jednak w wieloletnim projekcie efektów należy się spodziewać dopiero za jakiś czas. Reprezentacja USA znalazła się właśnie na tym etapie – mówi Bamber-Laskowska.
TO TYLKO KOLEJNY ETAP PRZYGOTOWAŃ
Zakończenie rywalizacji na grupie F wydaje się scenariuszem na miarę możliwości Polek, a wyjście z niej będzie sporym sukcesem. Oczywiście trzymamy kciuki za to, by nasze dziewczyny sprawiły co najmniej taką samą sensację, jaką ostatnio widzieliśmy w wykonaniu koszykarzy, którzy zajęli czwarte miejsce na EuroBaskecie. Ale biorąc pod uwagę potencjał naszego zespołu, jest to myślenie życzeniowe.
W ramach ciekawostki dodajmy, że awans do ćwierćfinałów – czyli zajęcie miejsca w pierwszej ósemce imprezy – byłby najlepszym wynikiem od 1962 (!) roku, kiedy to Polki zdobyły brązowe medale. I niech ta informacja posłuży za dowód, jak bardzo na przestrzeni lat naszym siatkarkom nie szło na mistrzostwach świata.
Jednak w tym całym rozważaniu na temat potencjalnego wyniku zapominamy, że być może nie jest on kluczową kwestią w przypadku reprezentacji Polski. W końcu startująca w piątek impreza nie jest celem, lecz przystankiem na drodze polskich siatkarek. W rozmowie z nami mówiła o tym Joanna Wołosz:- Oczywiście, mistrzostwa świata to będzie super impreza. Udział w nich powinien być świętem dla każdej siatkarki. Pamiętam jak oglądałam chłopaków, którzy grali mistrzostwa świata w Polsce. Jako kibic byłam na kilku meczach i atmosfera była nieziemska. Mam nadzieję, że będę mogła tego doświadczyć jako zawodniczka. Ale ten nadrzędny cel to Paryż 2024.
Do podobnego wniosku dochodzi Natalia Bamber-Laskowska, która podaje przykład reprezentacji mężczyzn. W końcu Nikola Grbić również buduje kadrę na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Rozgrywane w Polsce i Słowenii mistrzostwa świata były dla Polaków niezwykle istotnym, ale wciąż tylko sprawdzianem. Biorąc pod uwagę taki sam staż Grbicia i Lavariniego na stanowiskach selekcjonerów, oraz to że obie kadry grają u siebie, trudno nie doszukiwać się tutaj analogii.
– Kiedy myślimy o kadrze męskiej, to mamy nadzieję na to, że jej trzon będzie grał nie tylko w jednym sezonie. Inwestujemy w ludzi, ich rozwój mentalny, fizyczny czy funkcjonowanie w grupie. Mam nadzieję, że w podobny sposób podchodzimy do reprezentacji kobiet. Że to nie jest drużyna na jeden sezon, tylko w przyszłych latach będzie składała się co najmniej z połowy zawodniczek, które obecnie w niej występują. Chciałabym abyśmy postrzegali przemianę reprezentacji jako długofalowy proces. Podobne zmiany widzieliśmy w kadrach innych krajów podczas Ligi Narodów. Wychodzi to z różnym skutkiem, ale na przykładzie Brazylii wiemy czym to jest spowodowane. Doświadczone zawodniczki, które grały w tamtej kadrze przez lata, pokończyły kariery. W ich miejsce weszły nowe, które potrzebują czasu i obycia w kadrze. Tak samo jest u nas – kończy Bamber-Laskowska.
SZYMON SZCZEPANIK
Zdjęcie główne: Newspix
Czytaj też:
– Joanna Wołosz: Moim celem są igrzyska olimpijskie [WYWIAD]
– Gra, która ma nieść nadzieję. O ukraińskich klubach w polskich ligach