W swojej sportowej karierze trenerem był… od zawsze. Sam w siatkówkę nigdy nie grał zawodowo. I choć to nietypowa droga, doszedł na szkoleniowe szczyty i prowadzi jeden z lepszych zespołów ligi włoskiej. Teraz ma też doprowadzić do sukcesów reprezentację Polski. Co Stefano Lavarini może jej dać? Jak radził sobie w swojej karierze do tej pory? I dlaczego PZPS zdecydował się zatrudnić na stanowisko trenera kadry kobiet właśnie jego?
Bohater Korei
Celem był ćwierćfinał. I to celem bardzo ambitnym, bo reprezentacja Korei Południowej na igrzyskach do faworytów nie należała. Tamtejsze siatkarki, pod dowództwem Stefano Lavariniego, poradziły sobie jednak zdecydowanie lepiej. A Włocha zaczęto porównywać do Guusa Hiddinka, który w 2002 roku doprowadził piłkarską reprezentację Korei do czwartego miejsca na mundialu.
Lavarini też skończył czwarty. A i tak został bohaterem.
Na stanowisko głównego trenera kadry został wybrany w 2019 roku. Choć tak naprawdę dostał znacznie mniej czasu, niż mógł oczekiwać. – W 2020 roku nie mogliśmy trenować. Prowadziłem zespół przez pięć miesięcy w 2019, a potem wróciłem do niego po półtora roku przerwy – wspominał. To tylko utrudniło mu, i tak niełatwe, zadanie. Poradził sobie jednak. Zespół oparł w sporej części na mniej doświadczonych zawodniczkach, w dużej mierze przebudowując skład. Choć największą gwiazdą i liderką drużyny pozostała Kim Yeon-koung.
– Są wielcy zawodnicy i wielcy liderzy. Kim łączy w sobie to wszystko. Jest jedną z najlepszych przyjmujących na świecie, ale jest też naprawdę charyzmatyczną liderką. Wszystkie zawodniczki w nią wierzą, a ona wierzy w to, co mogą osiągnąć i zabiera je w miejsca, do których nie spodziewały się dotrzeć. Budujemy coś, w czym każdy członek zespołu jest elementem układanki i łączymy wszystkie te elementy, aby stworzyć kompletny obraz. Pod przywództwem Yeon-koung budujemy zespół, w którym każdy jest ważnym komponentem naszego sukcesu – mówił Włoch.
Ta mała rewolucja, jaką przeprowadził, wyszła mu znakomicie. Mimo że w Lidze Narodów 2019 Koreanki zajęły dopiero 15. miejsce, to już na mistrzostwach świata były szóste, a niedługo później wywalczyły olimpijską kwalifikację. Szybko spełnił wszelkie cele, jakie zostały przed nim postawione. Osiągał świetne wyniki. Nauczył Koreanki, jak grać z mocnymi zespołami z Europy czy obu Ameryk, mającymi przewagę fizyczną.
– Uważam, że pomogliśmy zespołowi dostosować się do różnych międzynarodowych przeciwników, którzy prezentują różne style gry. Myślę, że razem z moim sztabem wypracowaliśmy dobrą siatkarską kulturę wewnątrz drużyny i napełniliśmy ją koreańską tradycją. Taka mieszanka dała coś więcej – wspominał. W tym wszystkim nie opierał się na jednej taktyce. Przeciwnie, dostosowywał ją do rywali, starał się znaleźć ich słabe punkty. Wiedział, że inne zespoły są mocniejsze, bardziej doświadczone, ograne na największej scenie.
Efekt był taki, że Koreanki najpierw wyszły z grupy na igrzyskach olimpijskich, a potem – ku zaskoczeniu ekspertów – ograły zdecydowanie faworyzowany Turczynki. Dla Lavariniego był to swego rodzaju prywatny triumf – przeciwniczki trenował jeden z jego siatkarskich mentorów, Giovanni Guidetti. Mecz sam w sobie był zresztą znakomity. Trwał ponad dwie godziny, Koreanki wygrały po pięciu setach, 15:13 w tie-breaku piątej partii.
– W zespole są dziewczyny, które wiedzą, jak ważne jest to, by pozostać na ziemi. Zachowują się i myślą odpowiednio do tego, by osiągnąć swoje marzenia. Myślą o siatkówce, motywacji i swojej pasji. Zbudowaliśmy tu coś z każdym członkiem zespołu. To jak puzzle, wszystkie ułożyliśmy na właściwych miejscach, wyszedł nam pełen obraz. Mamy dobry, utalentowany technicznie zespół. Jeśli zawodniczki uwierzą w swoje możliwości, mogą zajść naprawdę daleko – mówił Lavarini.
Koreanki faktycznie uwierzyły. W swoje możliwości, ale też w Lavariniego. I tak jak mówił – zaszły daleko. Dla nich półfinał igrzysk, nawet bez medalu, był spełnieniem marzeń. A Włoch potwierdził swoją trenerską klasę.
Klasę, którą nabył, mimo że sam nigdy nie był siatkarzem.
„Słaby we wszystkim”
Zaczynał od piłki nożnej w ASD Cireggio, niewielkim klubie z jego rodzinnej miejscowości – Omegny. Potem próbował tenisa, wpatrywał się w mecze na największych turniejach. Chciał być jak Stefan Edberg, znakomity szwedzki gracz, który na szczycie był akurat wtedy, gdy Lavarini miał kilka lat. Czy to przez imię upodobał sobie właśnie Szweda? Nie wyjaśniał. Ale mówił, że kilkuletni Stefano, biegający z drewnianą rakietą, szybko odkrył, że do tenisa też nie ma talentu.
– Byłem słaby we wszystkim, za co się tylko zabrałem. Nie było dyscypliny sportu, w której czymkolwiek bym się wyróżnił. Jak zacząłem grać w piłkę nożną, to szybko wylądowałem na ławce rezerwowych. Jak zabrałem się za karate, to ciągle wracałem do domu z wielką śliwką na oku. Zrozumiałem, że kariera zawodnicza jest nie dla mnie. Natomiast zawsze pociągała mnie praca trenera. Imponowało mi zawsze jak wybitni sportowcy zdobywają złoto olimpijskie i stwierdziłem, że jedyną możliwość, by kiedyś brać w czymś podobnym udział, stworzy mi zawód szkoleniowca – mówił niedawno „Super Expressowi”.
W szkolnej klasie miał Eleonorę Lo Bianco, później wielką włoską siatkarkę. W bliskim sąsiedztwie mieszkała Paola Cardullo, w przyszłości również jedna z czołowych zawodniczek reprezentacji. – Omegna przeżywała wtedy boom na siatkówkę. Nie było dziewczyny, która nie próbowałaby w nią grać. Przy nieobecności innych sportów, my, chłopcy, też zaczęliśmy śledzić wyniki zespołu. Pewnego dnia trener młodzieży zapytał mnie, czy nie chciałbym mu pomóc. Zgodziłem się – wspominał Stefano.
Miał wtedy ledwie kilkanaście lat i od tego momentu zaczęła się jego trenerska droga. Pierwszą osobą, którą na niej spotkał i niezmiennie wspomina? Paolo Cerutti, miejscowy trener, to on pokazał mu, na czym ta robota polega. Był też Luciano Pedulla, inny z trenerów w Omegnie. Lavarini już jako szesnastolatek siedział na ławce trenerskiej w trakcie meczów. I od początku trenował wyłącznie kobiece drużyny. Gdy pytają go, czy uważa, że z kobietami trzeba specyficznego podejścia odpowiada – „nie wiem, nie znam podejścia potrzebnego do prowadzenia męskich drużyn”.
Zaczynał jako asystent w Omegnie, potem zaliczał kolejne włoskie drużyny: La Spezię, Chieri, ale też Club Italia, czyli odpowiednik naszych Szkół Mistrzostwa Sportowego, gdzie pracował jako asystent trenera z najzdolniejszymi włoskimi siatkarkami. W jednej z młodzieżowych reprezentacji pracował w podobnej roli, ale też jako gość odpowiedzialny za analizę wideo. Żył siatkówką. Spał w salach gimnastycznych, by nie tracić czasu i być pierwszym na treningu.
– Zbudowałem swoją karierę z niczego. Poświęciłem wiele – wspominał. – Od początku lubiłem rolę głównego trenera. Kiedy byłem młody, poznałem trenera siatkówki moich przyjaciółek, zafascynowałem się jego pasją do tej pracy i świetnymi relacjami, jakie utrzymywał z zawodniczkami.
W końcu trafił do Foppapedreti Bergamo, też w roli asystenta. Ale po roku dostał szansę pracy na własny rachunek. Wykorzystał ją całkiem nieźle – przeszedł z klubem przez drobny kryzys, wyprowadził go z powrotem na dobry poziom, w 2016 roku pieczętując swoją pracę zdobytym Pucharem Włoch.
– Był wtedy jeszcze młodym trenerem, aspirującym do tego, by być szkoleniowcem na bardzo wysokim szczeblu. Widać było u niego cel, ambicje. Stale zmierzał do ich osiągnięcia. Był przygotowany i wymagający. Nie mogę złego słowa o nim powiedzieć, świetnie mi się z nim współpracowało – mówi Milena Sadurek, która przez rok grała w Bergamo za czasów Lavariniego. – Że nigdy nie grał w siatkówkę? Nawet o tym nie wiedziałam. Na treningach był w stanie wykonać wszystkie ćwiczenia. Przebijał, przyjmował, atakował, rozgrywał. Nie widziałam u niego braków siatkarskich. Wiadomo, że wzrost nie kwalifikuje go do grania, ale jeśli chodzi o podstawowe rzeczy – wszystko to robił.
W 2017 roku Lavarini opuścił jednak Włochy, decydując się na obranie kierunku, który popularny nie był – rozpoczął pracę w brazylijskiej ekipie Minas Tenis Clube. Został tym samym pierwszym włoskim trenerem w tamtejszej lidze. I to tam odniósł znaczące sukcesy, dwukrotnie wygrywając klubowe mistrzostwo Ameryki Południowej i zdobywając srebro Klubowych Mistrzostw Świata. – Na profesjonalnym poziomie to doświadczenie dało mi znacznie więcej, niż się spodziewałem. Ale było też ważne dla mnie jako człowieka. Znalazłem się w nowej kulturze, zobaczyłem inny sposób na uprawianie sportu – wspominał.
Po trzech owocnych latach postanowił wrócić do ojczyzny, dostał angaż w Novarze, gdzie przez sezon prowadził Malwinę Smarzek. W tym klubie pracuje do dziś, łączył tę funkcję z trenowaniem zawodniczek z Korei. Teraz będzie równocześnie selekcjonerem reprezentacji Polski.
Potrzeba było zmiany
Reprezentantki Polski od dłuższego czasu chciały dostać nowego trenera. Dobitnie pokazały to w 2019 roku, gdy – po naprawdę udanych mistrzostwach Europy – wystosowały w tej sprawie list otwarty. Wtedy nie zdecydowano się jeszcze na zwolnienie Jacka Nawrockiego. Ten odszedł dopiero po ubiegłym sezonie reprezentacyjnym. Polki otrzymały więc ostatecznie, co chciały. I to podwójnie, bo zależało im nie tylko na odejściu Nawrockiego, ale też na zatrudnieniu szkoleniowca z zagranicy.
– Zawodniczki faktycznie domagały się zmiany trenera przez ostatnie sezony. Dużo z nich chciało, żeby to był Włoch. Lavarini na pewno będzie sporo od nich wymagał, to trener wyczulony na wszelkie błędy. U niego na treningach nie ma miejsca na obijanie się. Od każdej zawodniczki będzie chciał uzyskać sto procent zaangażowania, profesjonalizmu i skupienia – mówi Milena Sadurek.
– Lavarini był moim faworytem spośród finałowej czwórki kandydatów. Patrząc na jego pracę trenerską i w Brazylii, i w kadrze Korei, i we Włoszech, bardzo podoba mi się siatkówka, jaką prezentują jego zespoły oraz to, jak zachowuje się na czasach w stosunku do swoich zawodniczek. To spokojny, wyważony człowiek, który jest profesjonalistą. To wszystko, plus sposób, w jaki odbierają go jego byłe zawodniczki, dla mnie daje idealny zestaw. Naszej kadrze potrzeba innego spojrzenia, a Stefano je wniesie – dodaje Justyna Żółkiewska z portalu Strefa Siatkówki.
Do ostatnich dni trwała podobno rywalizacja między Lavarinim, a Daniele Santarellim, czyli klubowym trenerem Joanny Wołosz i sprawcą wielkich sukcesów Imoco Volley Conegliano. PZPS postanowił jednak postawić na szkoleniowca mniej uznanego, ale równie ambitnego.
– Bardzo szanuję Daniele, to świetny trener, który pokazuje wielkie umiejętności w pracy z Imoco Volley Conegliano. W zeszłym roku wygrał wszystko. To jasne, że miał bardzo duże szanse na to, by wygrać także wybory na trenera Polek. Cieszę się, że to właśnie z nim przyszło mi rywalizować. Na boisku zawsze triumfuje, ale w końcu i ja dostałem szansę, by go pokonać – choć na innym polu (śmiech) – mówił Lavarini w TVP Sport.
Jak wspominał, wybory trwały na tyle długo, że w pewnym momencie spotkał się nawet właśnie z Daniele. Obaj powiedzieli sobie, że kto nie zostałby wybrany, to będzie w porządku. Ostatecznie świętować mógł Stefano oraz… zawodniczki reprezentacji. Bo te w większości są zadowolone z wyboru nowego trenera. Mówią o tym, że praca z zagranicznym szkoleniowcem powinna poszerzyć im horyzonty, że zmiana była niezbędna i wyjdzie im na dobre. A Lavarini wydaje się być typem trenera, który powinien sobie szybko zyskać ich szacunek i sympatię.
– Potrafi umiejętnie oddzielić treningi, mecze, życie boiskowe od tego, co poza nim. To, że będzie luźny poza boiskiem, nie przekłada się potem na to, że zawodniczki go lekceważą w trakcie meczu czy treningu. Dzięki temu bardzo duży wygrywa. Jest fajnym, dobrym człowiekiem. Do dziś utrzymuję z nim zresztą kontakt, a współpracowałam z nim siedem lat – mówi Sadurek.
Lavarini jest też absolutnym perfekcjonistą. Sadurek pamięta treningi, na których jako rozgrywająca miała stać w jednym miejscu, choć normalnie na tej pozycji sporo się biega. Chodziło o to, by jej koleżanki dograły piłkę idealnie do niej. W trakcie meczów Stefano, owszem, potrafi się zdenerwować, ponoć krzyczy też przy każdym ataku swoich podopiecznych. Ale po spotkaniach jest znacznie bardziej wyważony. Przede wszystkim jednak – ten gość żyje siatkówką.
– Spędza mnóstwo czasu oglądając i analizując wideo z gry naszych przeciwniczek, żeby przygotować się do meczów. Przed spotkaniami mówi o tym, jak chciałby, żebyśmy w danym dniu zagrały. Rozkłada nam spotkanie na czynniki pierwsze. To pomaga przygotować się też odpowiednio pod względem mentalnym. Niezmiennie musimy myśleć o każdym aspekcie gry – obronie, bloku, ataku. Tak grałyśmy przeciwko Turcji na igrzyskach. Trener starał się popchnąć nas w odpowiednim kierunku. To dało efekt – wspominały jego koreańskie podopieczne.
Z nich wyciągnął 110 procent możliwości. Czy uda mu się to z naszą kadrą?
Powrót Wołosz i cała reszta. Co Lavarini może dać Polsce?
– Myślę, że to jest trener, który ma ogromny potencjał, tak samo jak nasza żeńska kadra. Moim zdaniem jest to człowiek charyzmatyczny, pracował z młodzieżą, z reprezentacją Korei sięgnął po czwarte miejsce na igrzyskach olimpijskich. Wskazał mankamenty, rzeczy, nad którymi nasza drużyna musi pracować – zwrócił uwagę m.in. na poprawę przyjęcia czy gry w systemie blok – obrona. Zaznaczył też, że istotny jest powrót Joanny Wołosz. Wierzę, że to jest trener, który da nam jakość i dzięki niemu polska reprezentacja będzie walczyć o najwyższe cele – mówiła Aleksandra Jagieło, przewodnicząca grupy wybierającej nowego selekcjonera kadry kobiet.
Sam Lavarini faktycznie już w kilku wywiadach powiedział, że chciałby by Wołosz wróciła do kadry. To w końcu jedna z najlepszych – o ile nie najlepsza – polska siatkarka, a wiadomo, że na boisku najwięcej zależy od rozgrywających.
– Z tego, co słyszałem, jest otwarta na powrót do reprezentacji. Nie wykluczam, że w przeszłości pojawiły się nieporozumienia na temat jej obecności w kadrze. Nie mam na ten temat żadnej wiedzy, nie wiem, co się stało wcześniej i prawdę mówiąc, w ogóle mnie to nie obchodzi. Jak rozumiem, nie ma z jej strony problemu, natomiast nie rozmawiałem z nią o tym. Głównie dlatego, że jak spotykam Joannę, to stoi ona po drugiej stronie siatki, naprzeciw mojego zespołu w ważnych meczach. I na dodatek wygrywa. To nie są najlepsze warunki do dyskutowania o innych kwestiach – mówił „Super Expressowi”.
Powrót Wołosz dałby przede wszystkim ważny sygnał – że to już inna kadra, kadra, w której grać chcą wszystkie nasze siatkarki i razem walczyć o najwyższe cele. Lavarini, jak wspomnieliśmy, potrafi kreować dobrą atmosferę. Same reprezentantki Polski, pytane o to, na co przede wszystkim liczą pod przywództwem Włocha, mówiły, że na zmianę mentalności, atmosfery właśnie. Bo pod koniec pracy Jacka Nawrockiego ta po prostu nie była najlepsza. Ba, wielu twierdziło, że w ogóle nie istnieje. Stefano ma to zmienić.
Wiadomo jednak, że na tym nie koniec. Włoch ma przede wszystkim wprowadzić naszą reprezentację na wyższy poziom. Od kilku lat powtarza się, że mamy utalentowane zawodniczki – w tym grupę naprawdę zdolnej młodzieży – które w kadrze nie potrafią osiągnąć wyników na miarę potencjału. Wśród atutów Stefano często wymieniano fakt więc, że na swojej trenerskie drodze pracował też z młodzieżą i wie, jak wykrzesać z takich siatkarek grę na miarę ich talentu. Równie ważne będzie jednak dla niego zarządzanie naszymi największymi gwiazdami – obok Wołosz będą to przede wszystkim Malwina Smarzek i Magda Stysiak. Już w Korei pokazał jednak, że doskonale potrafi wkomponować w zespół liderki i oprzeć na nich grę, nie zamykając się przy tym na inne rozwiązania taktyczne.
– Z pewnego punktu widzenia obecność takich mistrzyń na boisku skupia na sobie uwagę i stawia na jej barkach więcej obowiązków. Przy drużynach złożonych z młodszych siatkarek, lub takich o równiejszym poziomie sportowym, więcej czasu potrzeba na zbudowanie systemu gry, mniej zależnego od jednostki. Takiego, który pozwalałby na maksymalne wykorzystanie potencjału wszystkich dostępnych elementów. Potem drużyna będzie bardziej wszechstronna i bardziej konkurencyjna – opowiadał.
Szybko też zdiagnozował część problemów kadry. Mówił, że nasza reprezentacja ma problemy z przyjęciem, że musimy poprawić grę w kontrze. Nie wdawał się w bardziej szczegółowe rozważania, bo te zostawił na okres, gdy będzie już pracował bezpośrednio z grupą. Widać jednak, że nie przychodzi do Polski bez wiedzy o naszej drużynie. Dodawał, że nie widzi potrzeby przeprowadzania rewolucji, raczej chce się skupić na doprowadzeniu pewnych elementów do perfekcji, choć w niektórych sprawach zaproponuje zapewne nowe podejście.
To wszystko doprowadzić ma nas po pierwsze do najlepszej ósemki mistrzostw świata, a po drugie do kwalifikacji na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Choć na razie wszystkie oczy zwrócone będą pewnie na tę pierwszą imprezę – w końcu odbywać się ona będzie w Polsce i Holandii na przełomie września i października. To ona będzie dla Lavariniego pierwszym poważnym sprawdzianem.
– Każda impreza jest wyzwaniem. Ta reprezentacja będzie teraz rozliczana przez pryzmat tego, że siatkarki dostały to, czego chciały i czego się domagały. Nie będzie wymówek. A to, że impreza jest w Polsce, uważam, że będzie dla nas dużym atutem. Na mistrzostwach Europy w 2019 roku, które były u nas, nasza reprezentacja zaprezentowała się świetnie. Uważam, że to właśnie dzięki grze u siebie, dziewczyny awansowały do najlepszej czwórki. Gra przed polskimi kibicami może je tylko nakręcić – mówi Sadurek.
– W tej chwili nie mam wielkich oczekiwań. Sam Lavarini mówi, że trzeba od razu walczyć, bo czekają nas mistrzostwa świata. Nie chcę jednak wskazywać konkretnych miejsc, których oczekuję od kadry. Bardziej będzie mnie interesowało to, w jaki sposób reprezentacja gra i to, co konkretnie pokazuje na boisku – dodaje Żółkiewska.
I to całkiem dobre podejście. Bo Lavarini z pewnością będzie potrzebować czasu i spokoju. Do tej pory udowadniał, że jeśli je otrzyma, jest w stanie osiągnąć naprawdę świetne wyniki. Oby tak było i w Polsce.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix