Zabijani i porywani. Więzieni, torturowani, zastraszani. Karani za szukanie prawdy, uciszani z zimną krwią. Nie żołnierze, nie agenci wywiadu czy politycy. Zwyczajni pasjonaci, w niektórych aspektach podobni do nas, aczkolwiek niosący na swoich barkach nieporównywalnie większą odpowiedzialność. I podejmujący ryzyko, które imponuje oraz przeraża zarazem. Dziennikarze śledczy, choć to opowieść nie tylko o nich.
Brazylia, Meksyk, Peru, Haiti, Sri Lanka, Burundi, Mozambik, Tanzania, Syria, Afganistan, Kazachstan, Rosja – co łączy te kraje? Te i wiele innych, w których obok zepsutych korzeni cenzury w większym lub mniejszym stopniu tuż obok wyrosły wolne media?
Cena prawdy. Najczęściej śmierć.
Spis treści
- Historie o zaginionych i zabitych dziennikarzach
- Zaginieni jak martwi. Milczą od lat
- Polowanie na dziennikarzy. "Ginie średnio dwóch na tydzień"
- "Zginął, bo był dziennikarzem"
- Od Meksyku do Rosji, ale po trupach
- Wyrok za prawdę nieobcy nawet dziennikarzom w USA
- Waluta, którą niejeden musiał wymienić na śmierć
Historie o zaginionych i zabitych dziennikarzach
Zawód dziennikarza posiada niejednolitą naturę. Obejmuje szerokie spektrum działalności, przez lata ewoluując. Dziś dziennikarzem może nazwać się każdy, kto posiada ponadprzeciętną wiedzę w konkretnej dziedzinie i potrafi w zgrabny sposób przelać ją na papier. No, dobra, nawet tych elementów nie zawsze uda się doszukać, ale nie w tym rzecz. Bo choć mowa o naprawdę rozległej profesji, dziennikarz dziennikarzowi nierówny. Od dziesiątek lat mianem elitarnych określa się tylko tych, którzy realnie ryzykują życie z myślą o odkrywaniu prawdy. Kosztownej, bo niewygodnej dla możnych. Tak kosztownej, że niejeden dziennikarz śledczy przypłacił ją złotem. Ale złotem specyficznym, takim, które ucisza na wieki.
„Niejeden” to oczywiście spore niedopowiedzenie. Komitet Ochrony Dziennikarzy pod koniec 2020 roku wydał raport, z którego zwyczajnie wieje grozą. Można było w nim przeczytać, że status zaginięcia otrzymało 64 dziennikarzy na całym świecie. W ostatnich dwóch latach ta liczba wzrosła, grono nieodnalezionych wcale nie maleje. Część z nich zniknęła już tak dawno, że nawet ludzie wierzący w cuda mocno pokręciliby głową. 16 lat, 13, 12, 9… Ci ludzie powoli trafiają do odmętów pamięci.
Tak naprawdę jedynie rodziny zaginionych wciąż nie tracą nadziei – choć to raczej złudna wiara – że ich mężów, synów czy córki los kiedyś przywróci do żywych. W znaczeniu metaforycznym, acz chyba nikt znający realia wcześniej wymienionych krajów nie wątpi, że również w sensie dosłownym. Dla wielu dziennikarzy rzetelna praca okazała się biletem w jedną stronę, tyle że nie do ciepłych krajów, a na drugi brzeg Styksu.
„Gdzie oni są?”
Zaginieni jak martwi. Milczą od lat
– Uważam, że to jedna z najgorszych zbrodni na świecie. Nie wiesz, czy bliska ci osoba żyje, czy nie. Cała rodzina jest wtedy psychicznie zabita – powiedziała w 2012 roku Sandya Eknelygoda, żona Prageetha, o którym słuch zaginął 13 lat temu.
Pragheet Eknelygoda – dziennikarz ze Sri Lanki, rysownik i felietonista. Razem z redakcją zgłosił medialny sprzeciw wobec rządów nowego prezydenta, Mahindy Rajapaksy. Pewnego dnia wyszedł z domu i nigdy nie wrócił.
Oralgaisha Omarshanova – kobieta z Kazachstanu, dziennikarka śledcza. Pisała o starciach etnicznych w Ałmatach, była szefową wydziału antykorupcyjnego. Gdy znalazła istotny trop w swoim dochodzeniu, usłyszała groźby śmierci. Ale dalej drążyła sprawę, publikowała artykuły. I zniknęła. 16 lat temu.
Maria Esther Aguilar Cansimbe – meksykańska dziennikarka śledcza. Skupiała się na przestępczości zorganizowanej, nadużyciach policji i współpracy wojska z kartelami. Niewidziana od 13 lat, tak jak wielu innych dziennikarzy z Meksyku z tamtego okresu.
Samir Kassab – libański fotograf pracujący dla „Sky News Arabia”. Zaginął 9 lat temu na terenie Syrii w trakcie robienia reportażu. Co ciekawe, w tym kraju zanotowano najwięcej zaginięć dziennikarzy-obcokrajowców.
Vladijmir Legagneur – niezależny fotoreporter z Haiti, zapadł się pod ziemię w 2018 roku. Pracował nad artykułem o wysokim wskaźniku brutalnej aktywności gangów. Miesiąc po jego zaginięciu znaleziono szczątki szkieletu i kapelusz w miejscu, w którym widziano go po raz ostatni. Wyniki testów DNA nie dały rozstrzygnięcia.
To tylko pięć historii z dziesięciu, które znalazły się w raporcie KOD zatytułowanym „10 najpilniejszych przypadków zaginięcia dziennikarzy na całym świecie”. Ledwie odbić globalnego problemu, jaki dotyka dziennikarzy w mniej cywilizowanych krajach. Takie listy pojawiają się regularnie co roku, są odświeżane. Komitetowi Ochrony Dziennikarzy zależy, żeby władze poszczególnych państw przeprowadzały dokładne śledztwa w wyróżnionych sprawach. Albo uwalniały zaginionych, o ile żyją, albo po prostu wskazywały, gdzie znajdują się ich szczątki. Jak można się domyśleć, w krajach trzeciego świata to walka skazana na niepowodzenie.
Grupa zaginionych to jednak zaledwie pewien ułamek. Najwięcej jest tych dziennikarzy, którzy za swoją pracę, poglądy czy znalezienie się w niewłaściwym miejscu i czasie zapłacili najwyższą możliwą cenę.
Polowanie na dziennikarzy. „Ginie średnio dwóch na tydzień”
Przerażający obraz zabójstw popełnianych na dziennikarzach przedstawiła Międzynarodowa Federacja Dziennikarzy z Brukseli. Oto najciekawsze wątki:
- w latach 1990-2020 odnotowano zabójstwa 2658 dziennikarzy (reporterzy, kamerzyści, pracownicy medialni) na całym świecie – to średnio dwóch na tydzień
- ponad 50% dziennikarzy zabito w dziesięciu najbardziej niebezpiecznych miejscach świata, w których występuje przemoc wojenna, wysoki poziom przestępczości i spory odsetek korupcji
- to przede wszystkim: Irak (339), Meksyk (175), Filipiny (159), Pakistan (138), Indie (116), Rosja (110), Algieria (106), Syria (96), Somalia (93), Afganistan (93)
- 75% dziennikarzy zostało zabitych w wyniku zastrzelenia przez „losowego” kierowcę, zasztyletowania w pobliżu domu lub miejsca pracy lub licznych tortur
- najbardziej morderczy okres, zwany „krwawą łaźnią”, to lata 2006-2007 (okres wojny w Iraku)
- Irak określany jest najbardziej morderczym krajem dla dziennikarzy od 2003 roku
- największa pojedyncza masakra – Filipiny, 30 dziennikarzy uśmierconych w trakcie jednego incydentu w prowincji Maguindanao
- w 90% przypadków śledztwa nie są prowadzone lub szybko wygasają
- w 2020 roku przynajmniej 235 dziennikarzy w 34 różnych krajach było uwięzionych – najwięcej w Europie (91, z czego 67 w Turcji), najmniej w Ameryce Południowej (1)
Liczba zabójstw dziennikarzy podzielona na kontynenty
Walka ze sprawiedliwością w krajach tego pokroju przypomina starcie z trójgłową hydrą. Co z tego, że odrąbiesz jej łeb, skoro zaraz wyrośnie następny. Twój już nie, ty zwyczajnie polegniesz. Dziennikarze śledczy nie są przecież pół-bogami o wyjątkowych zdolnościach, ba, są obywatelami bez szeregu przywilejów, jakimi mogą poszczycić się choćby organy śledcze. Specjalnie oddelegowane, mające budzić zaufanie społeczeństwa. W praktyce jednak – często skorumpowane, zepsute, budzące odrazę. W środkowej czy zachodniej części Europy tego rodzaju przypadki mamy jedynie w wersji mikro. Dla dziennikarzy z innych części świata spotkanie ze zwykłym funkcjonariuszem policji potrafi być zdecydowanie bardziej osobliwe i bolesne.
„Zginął, bo był dziennikarzem”
W tym momencie warto przypomnieć – lub w ogóle przedstawić komuś tę historię po raz pierwszy – że w Polsce też mieliśmy głośny przypadek zabójstwa dziennikarza. Co prawda stwierdzonego nieoficjalnie, ciała nie znaleziono, lecz raczej nikt się już nie łudzi, że po 30 latach nagle w progu czyjegoś domu ukaże się Jarosław Ziętara. Bydgoski dziennikarz „Gazety Poznańskiej”, człowiek, który w latach 90. pisał artykuły o działalności grup przestępczych. Zaginął 1 września 1992 roku w drodze do redakcji, miał 24 lata. Jego sprawę szczegółowo opisano w „Superwizjerze”, w reportażu o tytule „Dziennikarz, który wiedział za dużo”.
Dzisiaj na nagrobku Ziętary widnieje jakże wymowny napis – zginął, bo był dziennikarzem…
Od Meksyku do Rosji, ale po trupach
Wróćmy jednak do dylematów globalnych, bliższych dziennikarzom, którym kompulsywnie zdarza się obracać za siebie w ciemnych uliczkach. Pod tym względem nieciekawy żywot prowadzą w Meksyku, gdzie w ciągu ostatnich kilkunastu lat zaginęło najwięcej dziennikarzy wśród krajów po zachodniej stronie półkuli. Mowa konkretnie o 21 ludziach, pomijając 2022 rok. Ten jest rekordowy, zbiera największe żniwa – po sierpniu to aż 14 dziennikarzy.
Jako że dziennikarze prezentują hermetyczne i znane sobie wzajemnie grono, śmiało można pokładać wiarę w tego typu statystyki. O tym warto pamiętać, tak jak o fakcie, że Meksyk jest dla dziennikarzy śledczych swego rodzaju dżunglą, w której na każdym kroku coś może ich zabić. Jeśli któryś z nich robi coś na własną rękę, podąża niezależnym nurtem wbrew polityce lokalnych rządzących – ot, zazwyczaj dostaje kulkę. Film „Miasto śmierci”, oparty na dość brutalnych faktach, zręcznie obrazuje tę meksykańską rzeczywistość.
W innym rejonie świata, Rosji, dzieją się nie gorsze rzeczy. Tylko za panowania Borysa Jelcyna w latach 1991-1999 zostało zabitych 42 dziennikarzy, a gdy władzę nad krajem przejął Władimir Putin, w 2007 roku stwierdzono zgon 22 dziennikarzy. Przez kolejne 15 lat licznik się oczywiście nie zatrzymał. I trudno sobie wyobrazić, żeby w przyszłości miało być inaczej, skoro mówimy o królestwie cenzury. Tam „kara za prawdę” jest prawnie ustanowiona.
Dla dziennikarzy śledczych uczciwa praca w Federacji Rosyjskiej jest niczym życie w syberyjskiej tajdze. Kiedy do niej wchodzą, stają się zwierzyną, na którą polują drapieżne bestie. Wiedząc o takich realiach, nikogo nie powinien dziwić fakt, że zza ściany rosyjskiej propagandy wychyla się coraz mniej przedstawicieli wolnych mediów. To skrajnie ryzykowne, a więcej w tym temacie możecie dowiedzieć się z tekstu „Rosyjska propaganda. Hydra, która programuje mózgi”.
Wyrok za prawdę nieobcy nawet dziennikarzom w USA
W opisywaniu zjawiska, jakim jest swego rodzaju polowanie na dziennikarzy, nie można być wybiórczym. Skora na scenie pojawia się Rosja, Meksyk czy Irak, muszą też wystąpić Stany Zjednoczone.
Tak, swego czasu nawet w ogródku Wujka Sama dziennikarze śledczy nie mogli czuć się bezpiecznie. To nigdy nie zostało oficjalnie potwierdzone, nikt nigdy się do tego nie przyznał – nic dziwnego – ale historia jednego człowieka postawiła przy amerykańskim rządzie duży znak zapytania. Chodzi o Garry’ego Webba, dziennikarza małej gazety “San Jose Mercury News”, który w 1996 roku napisał serię artykułów pt. „Mroczny Sojusz”. Opowiadał w nich o współpracy CIA ze sprzedawcami kokainy na terenie całego kraju, celowym uzależnianiu od narkotyków czarnoskórej części społeczeństwa. Ukazał logiczną układankę, która stawiała tamtejsze służby w bardzo niewygodnej sytuacji. Najpierw Webb został uznany dziennikarzem roku, a potem, za sprawą zaprzyjaźnionych z rządem mediów, doszczętnie zniszczony w przestrzeni publicznej.
Mimo że musiał żyć na banicji dziennikarskiej, Webb przez kolejne lata opowiadał o wszystkich faktach, do których udało mu się dotrzeć. Koniec tej historii był jednak smutny – w 2006 roku znaleziono jego ciało z dwoma postrzałami w głowę. Stwierdzono, że to akt samobójstwa. – Ten człowiek dosłownie stracił wszystko, żeby ukazać nam trochę prawdy – mówił wówczas jeden z Afroamerykanów, dla których Webb był bohaterem. Słusznie zresztą, bo po latach inny rząd USA przyznał się do czynów swoich poprzedników. Ale, rzecz jasna, życia czymś takim przywrócić się nie da.
– Wielu ludzi wkurzyłem. Wielu z nich jest na tej sali. Myślę, że na tym polega praca dobrego dziennikarza śledczego. Nie zwolniono mnie, a moi wydawcy nie wepchnęli mnie pod autobus. Długo nie napisałem czegoś wartościowego. Czegoś, co ma znaczenie dla ludzi, choć przeraża. Niczego nie odwołam i nie zamilknę, żeby zachować pracę. Myślałem, że moim zadaniem jest mówienie społeczeństwu prawdy. Nieważne, czy jest miła. Podane fakty mają pozwalać na zmianę naszego nastawienia i spojrzenia na wiele spraw. Teraz wiem, że się myliłem. A szukanie prawdy i przedstawianie jej w artykułach to jedyna rzecz, jaką chciałem w życiu robić – powiedział po wygraniu plebiscytu na Dziennikarza Roku Garry Webb, a właściwie to odtwórca jego postaci w filmie „Wyrok za prawdę”.
Waluta, którą niejeden musiał wymienić na śmierć
– Dziennikarstwo śledcze często kwestionuje istniejący porządek, ale to ryzykowne. Śledztwo wymaga odwagi – napisał David Spark w jednej ze swoich publikacji, autor książek o sposobie funkcjonowania dziennikarzy śledczych.
– Reporterzy dochodzeniowi demaskują, nagłaśniają i piętnują przejawy patologii życia publicznego – piszą w swojej książce polscy medioznawcy, Monika Worsowicz i Marek Palczewski.
Ryzyka w pracy dziennikarza śledczego nie da się porównać do żadnego innego odłamu dziennikarstwa. Zniszczony wizerunek w wyniku walki o sprawiedliwość, bliski oddech korporacji i polityków na plecach, wszelkie pogróżki czy wreszcie realne zagrożenie życia, także życia rodziny – to zupełnie inna bajka. – W tej pracy czasami trzeba stawiać trudne pytania ludziom sprawującym władzę. Pociąga to za sobą konfrontację z nimi, co z kolei może wiązać się z prawdziwym niebezpieczeństwem – stwierdził Spark.
Ryszard Kapuściński, słynny reporter, powiedział kiedyś, że do uprawiania dziennikarstwa przede wszystkim trzeba być dobrym człowiekiem. Uważał, że źli ludzie nie mogą być dobrymi dziennikarzami, bo jedynie dobry usiłuje zrozumieć innych. Ich intencje, wiarę, zainteresowania, trudności i tragedie. Coś w tym na pewno jest, to ciekawa kwestia pod dyskusję, choć akurat te dobre intencje… Cóż, nieraz paradoksalnie potrafią prowadzić do zguby. Każdego z nas, a szczególnie dziennikarzy śledczych, którzy jedną z najcenniejszych walut w świecie, jaką jest prawda, zdobywaną właśnie w dobrych intencjach, niestety zbyt często muszą wymieniać na śmierć.
Źródła: forbes.com, rsf.org, news.un.org, ifj.org, telanganatoday.com
Czytaj więcej o innej stronie dziennikarstwa: