Reklama

Rok Elsner: – Na transfer do Ekstraklasy trzeba sobie zasłużyć

Arek Dobruchowski

Autor:Arek Dobruchowski

05 września 2022, 15:25 • 18 min czytania 7 komentarzy

Słoweńscy piłkarze w Ekstraklasie – hot or not? Rok Elsner, mistrz Polski z Śląskiem Wrocław z 2012 roku, po zakończeniu piłkarskiej kariery został menadżerem i jak sam podkreśla, będzie swoim zawodnikom polecał Polskę, bo jego zdaniem to świetne miejsce do rozwoju, ale trzeba zasłużyć na to, żeby tu grać. – Trzeba zapracować na to, żeby otrzymać ofertę z Polski. To nie jest taka łatwa rzecz, jak może się wydawać.

Rok Elsner: – Na transfer do Ekstraklasy trzeba sobie zasłużyć

W tym roku minęło dziesięć lat od ostatniego mistrzostwa Polski Śląska Wrocław. Rok Elsner mocno zapadł w pamięć kibicom WKS-u, gdyż był autorem gola na wagę tytułu w ostatniej kolejce Ekstraklasy w starciu z Wisłą Kraków (1:0). Jak Słoweniec wspomina to trafienie? Czy od razu uwierzył w kunszt trenerski Oresta Lenczyka? Czy miał moment, gdzie postrzegał go za nauczyciela WF-u? O czym myślał, gdy musiał biegać z krzesłem ogrodowym nad głową podczas zgrupowania? 

Co słychać u Roka Elsnera? Jak wygląda twoje życie po zawieszeniu korków na kołek?

Karierę piłkarską zakończyłem w 2020 roku. Moim ostatnim przystankiem przygody z piłką był Oman (Al-Nasr SC – przyp. red.). To był czas, kiedy mój ojciec miał poważne problemy ze zdrowiem, chciałem być przy nim, dlatego wróciłem do Słowenii i odstawiłem piłkę na bok. W tym roku stworzyłem swoją agencję menadżerską w moim rodzimym kraju. Z uwagi na fakt, że byłem profesjonalnym zawodnikiem i grałem w wielu krajach, zbudowałem sieć kontaktów i znajomości, które przydają się mi w mojej nowej pracy. Gdybym grał tylko w Słowenii, ciężko byłoby pójść w tym kierunku, gdyż nasz rynek jest mały. W tym roku wróciłem też do piłki nożnej, ale nie jest to już profesjonalny poziom. Pogrywam w amatorskim austriackim klubie na szóstym poziomie rozgrywkowym (DSG Ferlach – przyp. red.).

Z uwagi na twój nowy zawód, mamy się spodziewać w niedługim czasie więcej Słoweńców w Ekstraklasie z polecenia Roka Elsnera?

Reklama

Mam nadzieję, że tak. Aczkolwiek rynek piłkarzy słoweńskich jest niewielki. Nie ma u nas wielu zawodników, którzy mogliby regularnie grać w polskiej Ekstraklasie. Chciałbym, żeby moi podopieczni trafiali do Polski, ale to nie jest też tak, że zamykam się na jeden kierunek. Tak, jak powiedziałem wcześniej, grałem w piłkę wiele lat, nie tylko w Polsce, i dzięki temu mogę wyszukiwać też inne miejsca, w których moi zawodnicy będą mogli się rozwijać.

W przeszłości sporo Słoweńców grało w Ekstraklasie, może nie wszyscy prezentowali wysoki poziom, ale przez te lata przewinęło się kilku solidnych ligowców.

Tak, gdy Słoweńcy już przyjeżdżali do Polski, to raczej prezentowali dobry poziom. Gdy jeszcze ja grałem w Ekstraklasie, to Andraz Kirm świetnie sobie radził i sięgnął po tytuł mistrza Polski z Wisłą Kraków. W Śląsku Wrocław występowałem z Daliborem Stevanoviciem i też możemy pochwalić się mistrzostwem Polski. Poza tym z dobrej strony w waszej lidze prezentowali się też: Damjan Bohar, Sasa Zivec, David Tijanić, Uros Korun czy Nemanja Mitrović. Zazwyczaj jest tak, że gdy piłkarz ze Słowenii przyjeżdża do Polski, to musi mieć już określone umiejętności i renomę w rodzimej lidze.

Masz obecnie takich zawodników u siebie, którzy daliby radę w Ekstraklasie?

Mam jednego, który już grał w Ekstraklasie – Nemanja Mitrović. Obecnie występuje w NK Maribor. Mam nadzieję, że jeszcze wróci do Polski. Poza nim mam jeszcze kilku młodych zawodników, którzy za rok lub dwa będą mogli sprostać wymaganiom Ekstraklasy np. Kevin Doukoure obecnie występuje w rumuńskiej elicie (FCV Farul – przyp. red.).

Gdy twoi zawodnicy będą otrzymywać oferty z Polski, będziesz im doradzał ten kierunek?

Reklama

Oczywiście, że tak, bo ja patrzę na to przez pryzmat swojej kariery piłkarskiej. W Polsce czułem się bardzo dobrze, są tu świetni ludzie. To był jeden z moich najlepszych okresów w życiu. Moim zawodnikom mówię o Ekstraklasie w samych superlatywach, bazując na swoich doświadczeniach. Powtarzam im, że trzeba zapracować na to, żeby otrzymać ofertę z Polski. To nie jest taka łatwa rzecz, jak może się wydawać. Polska Ekstraklasa to świetne miejsce do wybicia się dalej. Podkreślam swoim piłkarzom, że w waszym kraju są piękne stadiony, mnóstwo kibiców, a kluby pod względem organizacyjnym są na wysokim poziomie. Do tego też dochodzą pieniądze, które są bardzo ważne dla piłkarza. Ekstraklasa daje zawodnikowi pakiet możliwości. Dla słoweńskich piłkarzy jest to świetne miejsce do rozwoju.

Czy jesteś w pełni zadowolony z przebiegu swojej piłkarskiej kariery?

Nie mogę powiedzieć, że jestem w pełni zadowolony z przebiegu swojej kariery. Gdy stawiałem pierwsze kroki, marzyłem o tym, żeby zagrać w FC Barcelonie, a to mi się nie udało. Aczkolwiek, gdy później obserwuję moich rówieśników i kolegów z przeszłości, którzy ze mną zaczynali i nie osiągnęli w połowie tego co ja, to muszę być z tego faktu zadowolony. Chciałem grać zawodowo w piłkę i to mi się udało, a nie każdy dochodzi do tego miejsca. Nigdy nie traktowałem piłki nożnej jako pracy. To zawsze było moje hobby, za które otrzymywałem pieniądze. Każdy piłkarz powinien to szanować, że robi to, co lubi i z tego żyje. Dlatego niezmiernie cieszę się, że grałem w piłkę i mogłem się z niej utrzymywać.

Czy najpiękniejsze chwile w twojej piłkarskiej karierze przypadają na okres gry w Śląsku Wrocław? 

Tak, mimo że początki nie były obiecujące. Przyszedłem do Śląska Wrocław zimą 2011 roku i w pierwszych ośmiu meczach nie znajdowałem się nawet w kadrze meczowej. Jeśli dobrze pamiętam, to był taki moment, gdzie dwóch środkowych pomocników wypadło z gry z powodu kontuzji, i wtedy Orest Lenczyk stwierdził, że wystawi mnie w pierwszym składzie. Wypadłem na tyle dobrze, że zagrałem wszystko od dechy do dechy do końca sezonu. Zdobyliśmy wtedy wicemistrzostwo Polski. Rok później byliśmy już mistrzami Polski. W sezonie 2012/13 zajęliśmy 3. miejsce w Ekstraklasie i sięgnęliśmy po Superpuchar Polski. To był piękny czas. Gdy sobie przypomnę tę atmosferę na stadionie, wspaniałych kibiców – coś kapitalnego. To był też okres, kiedy urodził mi się syn. Wszystko, co najlepsze w moim życiu spotkało mnie w momencie, gdy byłem zawodnikiem Śląska Wrocław.

Gdy słyszę nazwisko Rok Elsner, to od razu przed oczami mam twojego gola strzelonego z Wisłą Kraków w 2012 roku. Ta bramka była na wagę mistrzostwa Polski. To jest najważniejsze i najcenniejsze trafienie w twojej karierze?

Gdy przypominam sobie tego gola, to zawsze pojawia mi się uśmiech na twarzy. Sebastian Mila zagrał mi wtedy świetną piłkę. Miałem trochę szczęścia, bo bramkarz się poślizgnął i nie zdążył z interwencją, ale najważniejsze było to, że futbolówka po moim uderzeniu głową wpadła do siatki. To był bardzo ciężki mecz. W końcówce musieliśmy grać o jednego mniej (w 80. minucie Krzysztof Wołczek zobaczył drugą żółtą kartkę – przyp. red.). To był gol, który zadecydował o mistrzostwie Polski! Jednak to nie jest tak, że to tylko moja zasługa. Cały zespół ciężko na to pracował. Graliśmy dobrze, osiągaliśmy dobre wyniki i to poskutkowało końcowym triumfem. Owszem, mieliśmy moment kryzysu, ale z niego wybrnęliśmy. Cały klub ciężko pracował na ten tytuł mistrzowski. Nie tylko piłkarze, bo za tym sukcesem stoi wiele osób, które nie były na pierwszym planie, a swoją cegiełkę dołożyły. Fakt, Rok Elsner zdobył gola na wagę mistrzostwa, ale na uwagę zasługują też inni ludzie, bo to nie tylko moja zasługa.

Oczywiście, że nie tylko twoja, ale to była taka wisienka na torcie.

Tak, w taki sposób można to odbierać. Niewątpliwie był to mój najważniejszy gol w karierze. Nie strzelałem ich wiele, ale ten ma najważniejsze miejsce w mojej pamięci. I nie tylko mojej, bo kibice Śląska lubią wracać do tego trafienia, które wiąże się z pięknymi wspomnieniami. Ostatnio byłem we Wrocławiu i zaczepił mnie jeden z kibiców. Poprosił o zdjęcie i pierwsze, o czym wspomniał, to o moim golu przeciwko Wiśle Kraków. Od tamtego czasu minęło już 10 lat, a ludzie pamiętają. I pewnie nigdy nie zapomną.

Pamiętam bardzo dobrze ten mecz. Przed ostatnią kolejką wiele mówiło się o tym, że Wisła Kraków odpuści, bo Śląsk i „Biała Gwiazda” to zaprzyjaźnione kluby i na pewno Wrocławianie wygrają ten mecz. Podopieczni Michała Probierza jednak nie złożyli broni i stworzyli sobie kilka dogodnych sytuacji do zdobycia gola. Jak ty wspominasz to spotkanie?

Media pisały przed tym starciem, że będzie to mecz przyjaźni. I tak było, ale na trybunach. Gdy jesteś zawodowym piłkarzem to zawsze idziesz na sto procent, nie zważasz na to, z kim grasz. Wisła Kraków postawiła trudne warunki. Mieliśmy też sporo szczęścia. Pamiętam doliczony czas gry, gdy jeden z zawodników Wisły minął się z piłką, będąc kilka metrów przed Marianem Kelemenem. Serce mocniej zadrżało, bo remis w tym spotkaniu pozbawiał nas mistrzostwa. W przerwie dostaliśmy informację, że Ruch Chorzów prowadzi 2:0 z Lechią Gdańsk. W szatni powiedzieliśmy sobie, że musimy zrobić wszystko, żeby ten mecz wygrać, bo inaczej mistrzem Polski będzie Ruch Chorzów. Emocje były do samego końca, ale najważniejsze jest to, że po ostatnim gwizdku sędziego mogliśmy świętować mistrzostwo.

Co było największą siłą Śląska Wrocław w tamtym okresie? To był taki czas, gdzie nagle WKS wbił na sam szczyt polskiej ligi i przez trzy lata utrzymywał się w czołówce. 

Trudno wymienić jedną rzecz, dlatego, że na siłę Śląska Wrocław w tamtym okresie wpływało wiele czynników – prezes, który miał wizję na rozwój klubu i zatrudnił kompetentnych pracowników, dyrektor sportowy pozyskał zawodników, którzy wpasowali się do zespołu, trener, który potrafił świetnie przygotować drużynę do sezonu. I na samym końcu są też sami piłkarze, którzy świetnie funkcjonowali w tej maszynie. Trudno wskazać jednego zawodnika, o którym mógłbyś powiedzieć, że był najlepszy. Każdy na swojej pozycji dawał coś od siebie. Marian Kelemen w bramce nieraz ratował nam skórę. Sebastian Mila odnotowywał kilkanaście asyst w sezonie – jego podania często dochodziły do celu, potrafił zagrać idealnie „na nos”. W środku pola nieoceniony był Przemysław Kaźmierczak. Piotr Celeban trzymał defensywę, ale też strzelił kilka ważnych bramek głową. W ataku Cristian Omar Diaz potrafił nas wesprzeć w kluczowych momentach – miał naprawdę duże umiejętności. Mógłbym jeszcze wymienić kilka kolejnych nazwisk, bo na sukces drużynowy składa się wiele ogniw.

Sebastian Dudek w wywiadzie dla klubowego portalu podkreślał to, że siłą mistrzowskiego Śląska było to, że zawodnicy byli ze sobą zżyci i lubili razem spędzać czas. Dudek wymienił jedną z pierwszych wspólnych imprez, po której wiedział, że ci ludzie mogą razem osiągnąć sukces. Też tak uważasz?

Tak, bo jedną rzeczą są codzienne treningi, które są naszą pracą, obowiązkiem i tak dzieje się w każdym klubie. Istotny jest też ten czas po zajęciach – wspólny obiad, kawka, a po wygranych meczach zdarzało się wyjście na miasto. Atmosfera w drużynie jest bardzo ważna. Gdy wytworzy się więź między zawodnikami, wtedy łatwiej jest „umierać” na boisku za kolegę z drużyny. Gdy jednemu nie idzie, to drugi go wesprze i weźmie większą odpowiedzialność na swoje barki. Miałem to z tyłu głowy, że jak przydarzy mi się słabszy mecz, to mam wokół kolegów, którzy mi pomogą.

Gdy sięgam pamięcią do mistrzowskiego sezonu Śląska, to pamiętam, że brakowało w tej drużynie jednej lub dwóch wyróżniających się postaci, które byłyby odpowiedzialne za zdobywanie bramek. W każdym spotkaniu inny piłkarz zostawał bohaterem. W moim odczuciu waszą siłą był zespół. Nie byliście zlepkiem najlepszych piłkarzy w lidze, a sięgnęliście po mistrzostwo Polski.

Zgadzam się z tobą. Siłą Śląska nie były indywidualności a cała drużyna. Nie pracowaliśmy tylko dla jednego czy dwóch zawodników, którzy strzelali bramki. Każdy z nas potrafił wziąć odpowiedzialność za wynik na swoje barki. Jednak chciałbym też zaznaczyć, że mieliśmy w drużynie zawodników z dużymi umiejętnościami. Samą atmosferą i zespołowością nie zdobędziesz mistrzostwa Polski. Mieliśmy silną kadrę.

Tak, ale brakowało wam np. napastnika z prawdziwego zdarzenia. Odpowiedzialność za strzelanie goli spadała na całą drużynę. Pochwaliłeś Diaza, ale on nie gwarantował kilkunastu bramek w sezonie. Miewał przebłyski, ale raczej był to piłkarz, który lepiej wyglądał na treningach niż na meczach. Dlatego też przed eliminacjami do Ligi Mistrzów Śląsk Wrocław pozyskał Johana Voskampa, króla strzelców zaplecza holenderskiej ekstraklasy. On miał być waszym zbawieniem w ataku.

Masz rację, ale Diaz miał takie umiejętności, jakich nie mieli inni zawodnicy w Śląsku Wrocław. To był błyskotliwy zawodnik, który potrafił zrobić różnicę i strzelił dla nas kilka ważnych bramek. W szatni bardzo ceniliśmy i poważaliśmy Diaza. Wspomniałeś Voskampa, to był zupełnie inny typ napastnika niż Diaz. Miał inne atuty. Był groźny tuż przed bramką rywala. Dobrze mi się z nim współpracowało. Może nie spełnił oczekiwań kibiców, ale ja go dobrze wspominam i uważam, że to dobry zawodnik.

Jak wspominasz trenera Oresta Lenczyka? Wielu byłych piłkarzy, którzy mieli przyjemność z nim współpracować, podkreśla, że to był bardziej nauczyciel WF-u aniżeli trener. Jego metody treningowe były dość nietypowe.

Więcej czasu na treningach spędzaliśmy na przygotowaniu fizycznym aniżeli na taktyce czy technice. W szatni między sobą mówiliśmy o tym, że metody treningowe Oresta Lenczyka są nietypowe, dziwne. Aczkolwiek mam jedno pytanie czy to jest słaby trener, dlatego, że prowadził takie jednostki treningowe? Czy może jednak jest to dobry szkoleniowiec, bo ma na swoim koncie mistrzostwa Polski? Jak oceniłbyś trenera, który prowadzi świetne treningi, bazuje na taktyce, jego zespół gra ładną piłkę, a na końcu sezonu zajmuje 7. miejsce w tabeli? Taki szkoleniowiec jest lepszy od Oresta Lenczyka, który zdobył mistrzostwo Polski ze Śląskiem Wrocław? Trzeba pamiętać, że Lenczyk to był starszy szkoleniowiec, który miał inną filozofię gry, może przestarzałą, ale przynosiła efekty. Szanuję trenera, jestem mu wdzięczny, bo gdyby nie on, nie miałbym takich wspomnień i sukcesów. Owszem, nieraz było tak, że jako zawodnik miałeś dość tych treningów, nie miałeś motywacji i chęci do pracy, gdy pomyślałeś o tym, co cię czeka, ale to wszystko było po coś. Zostaliśmy mistrzami Polski.

Odpowiadając na twoje pytania, podkreślę, że wyniki go bronią, bo był w stanie zrobić kapitalny rezultat z drużynami, które wydawało się, że nie mają potencjału na takie wysokie miejsca w tabeli. Jednak podejrzewam, że gdy zagraniczny piłkarz u niego trenował, to mogło się pojawić zwątpienie w zasadność działań Oresta Lenczyka. Czy w tamtym okresie wierzyłeś w trenera Lenczyka? Czy zmieniłeś swoje zdanie dopiero po tym, jak jego nietypowe metody treningowe zaczęły przynosić wyniki?

Na co dzień mieliśmy mętlik w głowie. Były takie dni w miesiącu, gdzie szliśmy na halę i robiliśmy różne ćwiczenia znane z zajęć wychowania fizycznego. Gdy przychodziłeś na taki trening, to pojawiały się takie myśli w głowie: „po co ja to robię?”. Nieraz też były to ciężkie zajęcia. Zajeżdżałeś się, a nie miało to nic wspólnego z piłką nożną. Aczkolwiek tak, jak powiedziałem wcześniej, na końcu to wyniki robią dobrego trenera. Gdyby Lenczyk zajął ze Śląskiem Wrocław 10. miejsce w tabeli, wtedy osoby zarządzające klubem podnosiłyby ten argument, że treningi są nieodpowiednie na ten poziom i trzeba zmienić szkoleniowca. Zawsze będę dobrze wspominał tego trenera. Na pewno miałbym inne spojrzenie na to, gdybym nie grał regularnie u tego szkoleniowca. Bo wtedy miałbym w głowie to, że trenuję ciężko, wykonuję te wszystkie nietypowe ćwiczenia, a na końcu siedzę na ławce. Gdy jesteś w rytmie meczowym i sezon nabiera tempa, gdzie mecze są co trzy dni, wtedy nie odczuwasz tak tych treningów, bo kluczowa jest regeneracja.

Lenczyk. Historia mędrca czy aroganta?

Jak ty pamiętasz te nietypowe treningi Oresta Lenczyka? Bo w środowisku piłkarskim krąży legendarna anegdota o tym, że zawodnicy biegali z krzesłami ogrodowymi nad głową. Gdybym był w tym zespole, to na pewno miałbym takie myśli: „co ja tu robię? Gdzie ja jestem? To jest recepta na mistrzostwo Polski, naprawdę?”

Na końcu każdego miesiąca piłkarz dostaje wypłatę za wykonaną pracę na treningach i meczach. Naszym przełożonym jest trener i trzeba wykonywać jego polecenia, bo to nasz obowiązek, i za to dostajemy pieniądze. Gdy Orest Lenczyk mówił, że mamy mieć krzesło ogrodowe nad głową, to mieliśmy krzesło ogrodowe nad głową (śmiech). Najgorzej mieli zawodnicy, którzy nie grali w meczach. Bo nie widzieli sensu w tych ćwiczeniach, a w dodatku siedzieli na ławce rezerwowych. W takiej sytuacji możesz czuć się mocno poirytowany. Aczkolwiek finalnie te wszystkie nietypowe ćwiczenia dały nam mistrzostwo Polski. Czy faktycznie były bez sensu, skoro wygraliśmy ligę (śmiech)?

Jaka sytuacja związana z Orestem Lenczykiem najbardziej utkwiła ci w pamięci, bo była absurdalna, śmieszna, szokująca?

Wspomniałeś krzesła ogrodowe i od razu przed oczami miałem ten obóz przygotowawczy na Cyprze. Jedno z ćwiczeń, które wykonywaliśmy w parach, polegało na tym, żeby biegać z piłką przy nodze dookoła kolegi, trzymając jednocześnie nad głową krzesło ogrodowe. To bardzo śmiesznie wyglądało. Inne drużyny, które trenowały obok nas, pękały ze śmiechu. Zabawny też był trening na reakcję z  krzesłami ogrodowymi. Jeden zawodnik siedział na krześle, a drugi w pewnym momencie musiał go zepchnąć z tego krzesła. Kluczowy czas reakcji po upadku z krzesła.

Orest Lenczyk też słynie z niewyparzonego i ciętego języka. Czy pamiętasz jego jakiś tekst, który cię rozbawił lub zszokował?

Gdy przychodziłem do Śląska to w ogóle nie znałem języka polskiego. Potrzebowałem trochę czasu, żeby załapać wasz język, dlatego nie pamiętam za wiele powiedzonek Oresta Lenczyka, bo ich nie rozumiałem. Jednak a propos nietypowych sytuacji, pamiętam dobrze dzień, kiedy zorganizował spotkanie dla całej drużyny i zrobił nam wykład na temat… funkcjonowania serca człowieka. Opowiadał z czego składa się serce, jak działa, jak należy dbać o serce. Oczywiście jest to bardzo ważny temat, ale byliśmy zszokowani, że wykład na ten temat poprowadził trener piłkarski.

A propos szkoleniowców chciałbym jeszcze poruszyć temat Stanislava Levy’ego. Jakbyś porównał ze sobą Levy’ego z Lenczykiem? Zupełnie inni? Czy mają jakieś cechy wspólne?

Trener Levy pracował tak jak 90% szkoleniowców na świecie. Treningi były normalne, piłkarskie. To zupełnie inny trener niż Orest Lenczyk. Czy lepszy? Na końcu zajął z nami 3. miejsce w lidze i awansował do finału Pucharu Polski, więc też był w stanie osiągnąć dobre wyniki, ale ja bardziej cenię Oresta Lenczyka. Nie mówię, że Levy to zły trener, ale my, piłkarze też czasem mamy tak, że oceniamy szkoleniowców na podstawie tego, czy daje nam grać. W pewnym momencie Levy ze mnie zrezygnował i to też mam z tyłu głowy, bo finalnie był to mój ostatni sezon w Śląsku Wrocław.

Czy żałujesz, że odszedłeś ze Śląska Wrocław? 

Tak, to był moment, kiedy kończył mi się kontrakt ze Śląskiem Wrocław, a trener Levy nie widział mnie jako podstawowego zawodnika drużyny. To był też czas, kiedy miasto przejęło klub i miało inną wizję na budowanie zespołu. Kontrakt mi się kończył, a nikt nie zaproponował nowej umowy. Musiałem odejść. Znalazłem się wtedy w Grecji. Szkoda, że nie mogłem zostać w Śląsku Wrocław. Miałem ochotę, żeby spędzić tam jeszcze trochę czasu.

Gdy spojrzymy na twoje CV to trudno nie odnieść wrażenie, że byłeś tzw. piłkarskim obieżyświatem, czyli piłkarzem, który zwiedza różne miejsca na świecie, a przy okazji gra w piłkę. Takim zawodnikiem jest też twój kolega za czasów Śląska Wrocław – Łukasz Gikiewicz. Czy dla ciebie podczas piłkarskiej kariery było ważne to, żeby zwiedzać świat i poznawać różne kultury? Grałeś w Chinach, Kuwejcie, Omanie, czyli mocno egzotyczne kierunki. 

Gdybym w 2013 roku dostał nowy kontrakt w Śląsku Wrocław, który byłby ważny przez następne trzy, cztery lata, to podpisałbym go. To nie jest tak, że chciałem odejść i podróżować po świecie. Dużo zależy od szczęścia i danej sytuacji, w której się znalazłeś. Dlaczego pojechałem do Kuwejtu? Bo to była jedyna oferta, jaką miałem na stole. Dlaczego byłem w Norwegii? Bo tylko z Norwegii miałem ofertę. Nie każdy piłkarz ma takie szczęście, że może przebierać sobie w ofertach pracy. Oczywiście, że chciałem grać w Europie, ale w tych danych momentach nie miałem żadnej propozycji, a dalej chciałem grać w piłkę i z niej żyć. Dlaczego pojechałem do Omanu? Bo tam pracował trener, z którym pracowałem w przeszłości. Zaprosił mnie do siebie i pojechałem. Nigdy nie chciałem wyjeżdżać z Europy, ale nie lubiłem tego momentu, gdy długo zostajesz bez klubu. Wyjazd do Azji wiąże się też z dobrymi zarobkami, i możesz tam przyjechać tylko na sezon, żeby być w rytmie meczowym i czekać na oferty z Europy.

Ale lubisz podróżować i poznawać nowe kultury? Czy po prostu sytuacja życiowa cię zmusiła, to wyjechałeś? Miałeś problemy z aklimatyzacją w tych egzotycznych krajach? Czułeś się tam nieswojo? 

Nie ciągnie mnie do podróżowania i zwiedzania całego świata. Sytuacja życiowa mnie pokierowała do tych miejsc, ale jestem takim człowiekiem, który jest otwarty na poznawanie nowych kultur, więc gdy już pojawiałem się w Chinach, Kuwejcie czy Omanie, to chciałem lepiej poznać te kraje. Oczywiście, na początku czujesz się nieswojo. Dam przykład – mamy mecz, schodzimy do szatni na przerwę, a tam trener i wszyscy zawodnicy klęczą i się modlą. A ja w takiej sytuacji nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Całą przerwę między połowami się modlili.

W maju odbyło się we Wrocławiu dedykowane spotkanie dla mistrzów Polski z 2012 roku. Jak ono przebiegło, bo miałeś okazję w nim uczestniczyć? I czy utrzymujesz do dziś kontakty z piłkarzami, z którymi grałeś w Śląsku?

To było bardzo fajne spotkanie, które zorganizował klub. Wiesz, zawsze miło spotkać się po latach i powspominać stare, dobre czasy. Jeśli chodzi o utrzymywanie kontaktów z piłkarzami, z którymi grałem w Śląsku, to oczywiście nie jestem w stanie ze wszystkimi się spotykać i rozmawiać, bo mieszkamy w innych krajach, mamy swoje życie. Jednak mam kontakt z tymi, z którymi bliżej się trzymałem we Wrocławiu, od czasu do czasu ze sobą piszemy. Mam swoją paczkę dobrych znajomych, w której skład wchodzi m.in. Vuk Sotirović, Amir Spahić i Dalibor Stevanović. W ostatnim czasie rozmawiam też częściej z Dariuszem Sztylką, czyli dyrektorem sportowy Śląska Wrocław. Mam stały kontakt też z Waldemarem Sobotą, braćmi Gikiewiczami. To spotkanie po latach było też świetne z tego powodu, że niektórych kolegów mogłem zobaczyć i pogadać z nimi po długiej przerwie.

WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW:

Fot. Newspix

Entuzjasta młodzieżowego futbolu. Jest na tym punkcie tak walnięty, że woli oglądać Centralną Ligę Juniorów niż Ekstraklasę. Większą frajdę sprawia mu odkrywanie nowych talentów niż obserwowanie cały czas tych samych twarzy, o których mówi się, że są „solidnymi ligowcami”. Twierdzi, że szkolenie dzieci i młodzieży w Polsce z roku na rok się prężnie rozwija, ale niestety w Ekstraklasie dalej są trenerzy, którzy boją się stawiać na zdolnych młodych chłopaków. Aczkolwiek nie samą juniorską piłką człowiek żyje - masowo pochłania również mecze Premier League, a w jego żyłach płynie niebieska krew sympatyka londyńskiej Chelsea.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
3
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
5
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Ekstraklasa

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
3
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
5
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Komentarze

7 komentarzy

Loading...