Reklama

Coraz bliżej szczęścia. Raków Europy nie zdobył, ale dzielnie ją goni [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

26 sierpnia 2022, 09:40 • 7 min czytania 96 komentarzy

Blisko 40 minut podczas rewanżowego spotkania ze Slavią Praga ukradli piłkarze Rakowa Częstochowa przy wznowieniach gry. Na koniec okazało się jednak, że zabrakło jeszcze jednej, może dwóch, żeby dać sobie szansę na awans w serii rzutów karnych. Faza grupowa europejskich pucharów jeszcze nigdy nie była tak blisko „Medalików”, ale wciąż pozostaje nieodhaczonym okienkiem na liście marzeń rosnącego z roku na rok klubu.

Coraz bliżej szczęścia. Raków Europy nie zdobył, ale dzielnie ją goni [REPORTAŻ]

Marek Papszun delikatnie się obruszył na wspomnienie o chomikowaniu sekund przez jego podopiecznych, ale zupełnie niepotrzebnie. Gdy zapisywałem w zeszycie kolejne „dwudziestki” i „trzydziestki”, bo mniej więcej tyle sekund trwały wznowienia gry w wykonaniu Rakowa, stadion w Pradze brzmiał jak filmik, na którym gość ugniata cały kosz gumowych kurczaków w markecie. Slavia oznajmiła, że na spotkanie o awans sprzedały się wszystkie bilety, więc prażanie głośno i dobitnie demonstrowali, że nie podoba im się pomysł gości na wybijanie ich z rytmu.

Miałem jednak w głowie wyliczenia Filipa Dutkowskiego ze “Sports Solver”, który udowadniał, że to wszystko nie opiera się na zwyczajnym strachu przed rywalem i na braku pomysłu.

Raków nie jest zły, ale tu był underdogiem (procent wygranej 30%, remisu 30%) i zrobił wszystko, co powinien zrobić underdog, czyli optymalnie zarządził prawdopodobieństwem. Zwiększył wariancję, obniżając tempo gry (suma xG w meczu 1.03, efektywny czas gry 43% vs średnia 49% Slavii i 50% Rakowa), zwiększył szanse wygranej rozkładem xG/strzał: strzały 7:8, xG/strzał 0,11 – 0,04 (sic!), podjął ryzyko — więcej wysokich odbiorów od rywali.

Tempo gry było obniżane i tym razem, efektywny czas gry także nie był wysoki — w końcu udowodniliśmy, że sam Raków „zabrał” 1/3 spotkania, a większość z tych minut udało się „ukraść” jeszcze przed dogrywką. Stara piłkarska prawda mówi, że gdy grasz na czas, to czasu w końcu może ci zabraknąć. Ale nie zapominajmy, że taktyka gości nie sprowadzała się tylko do tego, żeby celebrować auty i kopnięcia z „piątki”.

Reklama

Raków, czyli miejsce kontrastów. Reportaż z Częstochowy

Liga Konferencji nie dla Rakowa Częstochowa. Reportaż z Pragi

Dokładnych danych z tego spotkania jeszcze nie ma, ale możemy się założyć, że „Medaliki” nie odstawały od rywala w statystyce expected goals. – Nie doceniliśmy Rakowa, chciałem wyrazić podziw i szacunek dla tego zespołu. W pewnym sensie szkoda, że w ostatniej rundzie spotkały się dwie tak dobre drużyny, bo Raków zasługuje na to, żeby grać w fazie grupowej — mówił na konferencji prasowej Ivan Schranz, autor zwycięskiego gola. Nie była to kurtuazja, bo gospodarze męczyli się niemiłosiernie. Przez godzinę odbijali się od skorupy stworzonej przez gości jak od ściany. Raków w fazie bez piłki ustawiał się w formacji 5-1-3-1 i stosował może nie zawsze wysoki, ale często po prostu inteligentny pressing, który skutecznie zamykał rywalom drogę do bramki.

900 kibiców Rakowa Częstochowa w Pradze

Raków to drużyna, która obronę pola karnego ma na poziomie topowych lig europejskich — mówił ostatnio Dawid Szwarga w podcaście „Jak Uczyć Futbolu” na „Weszło Junior” i bardzo długo było to widać. Strzelona przez gospodarzy bramka mocno przechyliła szalę i w końcu udawało im się oddawać strzały z pola karnego częstochowian, ale idąc na stadion co chwilę dostawaliśmy przypomnienia w postaci szalików, które pokazywały, z kim w ostatnich latach grała Slavia.

  • Feyenord i Fenerbahce (w fazie pucharowej)
  • Leicester, Rangers i Arsenal (w fazie pucharowej)
  • Inter, Barcelona i Borussia (w fazie grupowej Ligi Mistrzów)
  • Sevilla i Chelsea (w fazie pucharowej)

Dziewiętnastotysięczny tłum nie przywykł do tego, żeby męczyć się z mało znanym polskim zespołem. Nawet jeśli mógł mieć w pamięci porażkę z Legią Warszawa sprzed roku. Zresztą ze wspomnianych wyżej marek kilka (Sevilla, Rangers, Leicester, Fenerbahce) przekonało się, że nie tak łatwo wywieźć z Pragi punkty. Być może to kwestia akustyki, bo doping prowadził w zasadzie tylko główny młyn Slavii, ale na obiekcie było naprawdę głośno. Apele o to, żeby stworzyć rywalowi piekło, zostały wysłuchane, a strzelony gol tylko napędził wsparcie dla prażan.

Reklama

Z drugiej strony przeraźliwa cisza, jaka na blisko minutę zapadła po niewykorzystanej sytuacji sam na sam Iviego Lopeza pokazała, że nie tylko przez głowę Ivana Schranza przeszła myśl, że Raków może tę Slavię skrzywdzić i zdecydowanie potrafi grać w piłkę. Siedzący obok mnie pracownicy klubu ze stolicy Czech irytowali się na decyzje arbitra, ciskali lokalnymi przekleństwami, gdy któryś z częstochowian leżał zbyt długo na murawie, ale też oddychali z widoczną ulgą, kiedy groźne wypady gości — poza Ivim rzecz jasna najbardziej te Wdowiaka i Gutkovskisa oraz strzał Rundicia z pierwszych minut gry — kończyły się niepowodzeniem.

Zresztą: to, że Slavii strach zajrzał w oczy, najlepiej pokazała druga bramka. Gdy gospodarze ją zdobyli, na murawę wysypali się kibice, którzy przełamali barierki, żeby świętować z zespołem. W stronę trybuny rzuciła się także cała ławka rezerwowych. To oczywiste, że nie ma nic piękniejszego niż gol w doliczonym czasie spotkania, natomiast reakcje te wyglądały jak wizualizacja powiedzenia o kamieniu, który spada z serca.

Raków miał plan, Slavia miała jakość

Marek Papszun po meczu stwierdził, że jego zespół zrobił wiele, żeby awansować. Nie użył słowa „wszystko”, jakby chciał wyraźnie zaakcentować, że Raków miał jeszcze jakiegoś asa w rękawie, albo że można było wykorzystać to, co się wypracowało. Ławka przyjezdnych żyła spotkaniem — nie da się zliczyć, jak często sędzia techniczny upominał Szwargę, asystenta Papszuna, żeby nie wychodził z wyznaczonej strefy. Jeśli mnie wzrok nie mylił, w pewnym momencie udało się go przechytrzyć, bo wskazówki dla drużyny przekazywał fizjoterapeuta, który mógł swobodnie poruszać się przy linii bocznej.

Slavii przechytrzyć się nie udało, ale momenty były. Nawet w dogrywce, gdy Raków zdecydował się na śmiały manewr. Ivi Lopez (tym razem starannie kryty przez rywali) wywalczył rzut wolny w bocznej strefie boiska, a w pole karne ruszyli wszyscy piłkarze z Częstochowy, wyłączając Vladana Kovacevicia. Instrukcję do takiego rozegrania stałego fragmentu gry wydał im wcześniej Papszun wraz z asystentem. Obaj do końca energicznie gestykulowali, zachęcając piłkarzy do rzucenia wszystkich sił w „szesnastkę” zdezorientowanego rywala. Misja była bliska zakończenia się sukcesem, bo wstrzelona piłka narobiła problemów defensywie drużyny z Pragi.

Można więc założyć, że Raków w żadnym momencie się nie bał. Ta pewność biła nawet od pracowników klubu, którzy nie dali po sobie odczuć presji związanej z najważniejszym meczem w historii. Może wynikało to z tego, że — jak wspominaliśmy w relacji — takie mecze zdarzają się Częstochowie co chwilę, wraz z podnoszeniem sobie poprzeczki. A może z tego, że gdy masz plan i mocno w niego wierzysz, nie ma sensu się bać. Wicemistrzowie Polski go mieli, mieli też wiarę, o której przed startem dogrywki przypomniały okrzyki 900 fanów, którzy przybyli do Pragi, żeby zobaczyć, jak pisze się historia. I, mimo że Raków drugi raz odbił się od znaczącej europejskiej marki, tę historię napisał.

Rok temu pucharowa przygoda zaczęła się od rzutów karnych z litewską Suduvą w drugiej rundzie eliminacji. Teraz mogła zakończyć się serią “jedenastek” przeciwko ekipie regularnie grającej w fazie pucharowej Ligi Europy czy Ligi Konferencji. Siedem zwycięstw, trzy remisy i tylko dwie, choć fakt, że w najważniejszych meczach, porażki. To nie jest bilans wstydu polskiej ekipy na salonach, to cenne punkty do rankingu, które pomogą budować przyszłość częstochowskiego klubu. To bilans, który w połączeniu z tym, jak Raków zaprezentował się w Pradze, daje nadzieję, że najlepsze wciąż przed nimi.

WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:

SZYMON JANCZYK

fot. własne

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Lekkoatletyka

Matusiński: Naszą siłą była równość i waleczność. Ostatnie lata wyglądają inaczej

Kacper Marciniak
0
Matusiński: Naszą siłą była równość i waleczność. Ostatnie lata wyglądają inaczej

Liga Konferencji

Komentarze

96 komentarzy

Loading...