Raków Częstochowa przyjechał do Pragi na najważniejszy mecz w historii klubu, ale nie zjadła go trema. Bo czemu niby miała? W ostatnich latach „Medaliki” grają takie spotkania co regularnie, co kilka miesięcy, ciągle podnosząc sobie poprzeczkę.
W Czechach mobilizacja była ogromna. Do kibiców Slavii apelowano o jak najliczniejsze pojawienie się na stadionie i faktycznie — w Pradze dało się odczuć, że to teren niedawnego uczestnika Ligi Europy. Tyle że czuć to było jedynie na trybunach, bo gra podopiecznych Jindricha Trpisovsky’ego nie wskazywała, że jedna drużyna dopiero co walczyła o półfinał europejskich pucharów, a druga nie liznęła jeszcze fazy grupowej.
Raków, czyli miejsce kontrastów. Reportaż z Częstochowy
Dystans Rakowa, frustracja Slavii
I – trzeba uczciwie przyznać – duża w tym zasługa właśnie Rakowa, który klasycznie już odrobił taktyczne zadanie domowe i wiedział, jak zneutralizować atuty przeciwnika. Pierwsza połowa rewanżowego spotkania wyglądała w zasadzie tak, jakby mecz w Częstochowie przedłużono o 45 minut. Ekipa Marka Papszuna ustawiła się tak, żeby zostawić rywalowi jak najmniej miejsca pod własnym polem karnym. Efekt? Gospodarze nie potrafili stworzyć zagrożenia pod bramką Vladana Kovacevicia, który czujność musiał zachowywać głównie po kornerach. Bardziej niż on obrywał Walerian Gwilia, który ofiarnie zatrzymał dwa strzały Slavii. Konkretniej było po drugiej stronie boiska:
- Milan Rundić dostał płaskie podanie z narożnika boiska i uderzył mocno, ale niecelnie
- Bartosz Nowak i Ivi Lopez rozegrali dwójkową akcję, ten drugi stanął oko w oko z bramkarzem, ale przegrał ten pojedynek
Wiadomo, Raków rywala nie miażdżył, nie dominował. Chyba że za dominację uznajemy trzymanie groźnego przeciwnika na dystans i kilkukrotne przejechanie kijem po kratach. Slavia próbowała się uwalniać, dwaj ofensywni piłkarze zawsze ustawiali się bardzo szeroko, byli przyklejeni na dystans, ale zorganizowana defensywa nie dawała się wciągnąć w pułapkę. Bezbramkowy remis do przerwy był optymistycznym wynikiem.
Wdowiak nie strzelił, Uros już tak
Głównie dlatego, że gospodarze z każdą chwilą łapali coraz większą irytację. Trudno się temu dziwić, bo też nie ma co ukrywać, że Raków kiedy tylko mógł, kradł sekundy. Wznowienia z piątki, faule, auty — to wszystko momenty, w których stadion huczał od gwizdów, bo goście kupowali sobie czas. Brakowało jedynie kropki nad „i”, zwieńczenia tego planu golem, który ustawiłby mecz. Wpuszczenie na boisko Mateusza Wdowiaka i Vladislavsa Gutkovskisa miało w tym pomóc i faktycznie to ten duet odpowiadał za dwie bardzo groźne sytuacje:
- w 50. minucie meczu Wdowiak urwał się na boku, wpadł w pole karne i szukał Łotysza, ale ten został zablokowany
- w 57. minucie gry Gutkovskis posłał kapitalne prostopadłe podanie do Wdowiaka, który minął bramkarza, ale trafił w boczną siatkę
Do tego można dodać strzał Iviego Lopeza z rzutu wolnego prosto w trybuny, sytuacje z pierwszej połowy i wiemy już, że zebrało się zbyt dużo „niewiele brakowało”, żeby to się nie zemściło. Kara za nieskuteczność nadeszła wraz z przerzutem w pole karne Rakowa. Chwilę później Slavia świętowała trafienie Mosesa Usora i złapała wiatr w żagle. Potem „Medaliki” ratowali Vladan Kovacević (kapitalna interwencja na refleks po strzale z pola karnego) i Zoran Arsenić (dwa wybicia piłki po groźnym nieporozumieniu).
W końcówce spotkania Raków już w zasadzie nie notował ofensywnych akcji, za to Kovacević jeszcze dwukrotnie zatrzymał rywali i w Pradze doszło do dogrywki.
Awans w doliczonym czasie gry
Po dziewięćdziesięciu minutach takiej wojny nie można było oczekiwać cudów. Obydwaj trenerzy wzięli tablice w ręce, coś przesuwali, pokazywali, ale koniec końców sporo było gry w dwa ognie, czyli laga i walczymy. Parę razy w ten sposób urwała się Slavia, która oddała jeden czy dwa strzały. Parę razy dzięki temu okazji szukał Raków — najlepszą miał Vladislavs Gutkovskis, który wykańczał kontrę napędzoną przez Szymona Czyża. W polu karnym „Medalików” najgroźniej było po wstrzeleniu piłki, która przypadkowo się odbijała, krążąc z nogi do nogi. Obie strony były gotowe na serię „jedenastek”, widać to było też po zmianach — trenerzy zostawili na boisku liderów, ale okazało się, że te szachy nie były potrzebne.
121. minuta gry. Dośrodkowanie w pole karne Rakowa, skacze Ivan Schranz, który na dalszym słupku wygrywa walkę o piłkę i trafia do siatki. Radość na stadionie Slavii była tak ogromna, że na boisko wysypali się kibice, ale ciężko się dziwić. W końcu nie ma nic piękniejszego od bramki na wagę awansu w doliczonym czasie gry. My możemy tylko żałować, że to gospodarze, a nie Raków, zaznali tej radości.
Slavia Praga – Raków Częstochowa 2:0 (0:0)
Usor 62′, Schranz 120+1′
WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:
- Kogo goni Ivi Lopez? Najlepsi zagraniczni strzelcy w europejskich pucharach
- Czeski dziennikarz o Slavii Praga [WYWIAD]
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK