Czwartek to już prawie piątek. Wpadasz sobie do roboty, zabierasz arbuza z owocowego czwartku, odwalasz swoje i jesteś jedną nogą na weekendzie. Tak samo Raków Częstochowa wpadł do Trnawy, zrobił swoje i jest jedną nogą w czwartej rundzie eliminacji do Ligi Konferencji.
To w sumie powinna być normalność – polski klub melduje się na meczu w roli faworyta, gra w sposób przewidywalny, ale jednocześnie skuteczny, ani przez moment nie dając rywalowi nadziei na to, że może coś ugrać. Wiedzieliśmy, czego można spodziewać się po Rakowie – i oni po prostu to zrobili. Jak mawiają trenerzy w niższych ligach – zagrali swoje. Wynik 2:0 to nie jest oczywiście ten kaliber spokoju, co po 5:0 w pierwszym meczu z Astaną. Ale to też rezultat, który powinien zapewnić Rakowowi lajtowy awans do kolejnej fazy eliminacji. Fazy, która być może zdecyduje o historycznym awansie do grupy europejskich pucharów.
Pomysł Rakowa na ten mecz? Spokój, cierpliwość, czekanie na okazje. Pomysł Spartaka? Faule, faule i jeszcze raz faule. Tylko w pierwszej połowie zanotowali ich aż trzynaście (podczas gry Raków tylko dwa), dopiero w drugiej połowie zaczęli grać w piłkę. Trochę dziwiło nas, że arbiter zwleka z kartkami (finalnie pokazał ich pięć – cztery dla Słowaków), bo spokojnie mógł wręczyć ich znacznie więcej. Koniec końców nie powinniśmy jednak narzekać na sędziowanie, bo przecież Ivi Lopez otworzył wynik będąc na spalonym. Lekkim, minimalnym, ale jednak – spalonym.
Akcja marzenie 🥰 W taki sposób Ivi Lopez zdobył pierwszego gola dla Rakowa 💪⚽️ Ale czy tam nie było minimalnego spalonego❓🤏 #TRNRCZ #tvpsport #ConferenceLeague
Transmisja z drugiej połowy 👉 https://t.co/4OUCP3rzhW pic.twitter.com/p2UJe42Nbz
— TVP SPORT (@sport_tvppl) August 4, 2022
Uznajmy jednak, że los oddał nam to, co zabrał w meczach Lechii czy Pogoni. Przy tej akcji pomógł zresztą nie tylko sędzia, ale także szczęście, bo Hiszpan nieczysto trafił w piłkę przy strzale. Mimo to zdołał zaskoczyć bramkarza, który rzucił się w ciemno jeszcze przed kopnięciem futbolówki. Cała akcja była jednak kompletnie nieprzypadkowa – najpierw walkę o piłkę, niemalże w parterze, wygrał Kun, a potem ta krążyła jak po sznureczku – od Gutkovskisa, przez Ledermana, po Wdowiaka, aż do Iviego Lopeza.
Raków Częstochowa interesuje się Aleksandarem Prijoviciem [NEWS]
Do tego momentu działo się niewiele. Spartak zaczął ofensywnie, postraszył dwoma wrzutkami w pierwszych sekundach, później strzał Erika Daniela zablokował jeden z obrońców, polska drużyna z kolei dyskretnie podchodziła do tematu ofensywy. Aż do końcówki pierwszej odsłony, gdy w polu karnym został sfaulowany przymierzający się do strzału Wdowiak. Gdyby mu nie podłożono nogi, pewnie oddałby groźne uderzenie, więc nawet nie ma z czym polemizować – karny i tyle. Bramkarz wprawdzie wyczuł intencje Iviego Lopeza, ale strzał z jedenastki był na tyle precyzyjny, że wpadł tuż przy słupku.
45 minut, 2:0, plan niemalże wykonany. Raków skupił się w drugiej połowie na tym, by nie zaliczyć żadnej przykrej historii. Po prostu przypilnował, by nie roztrwonić tego, co już udało się ugrać. Drużyna Marka Papszuna bardzo mądrze się broniła, nie dając dojść Spartakowi do żadnej realnej sytuacji bramkowej.
Oczywiście, Słowacy coś tam sobie stworzyli, im bliżej końca meczu, tym atakowali coraz bardziej zapalczywie. Ale czy były jakieś setki? No nie. Lekkim smrodem zapachniało, gdy Stetina uderzał głową po stałym fragmencie gry, atakując krótki słupek – refleksem wykazał się jednak 18-letni Trelowski, zastępujący dziś w bramce Vladana Kovacevicia (kontuzja). Była groźna wrzutka, której nikt nie zdołał przeciąć, mimo że obrona Rakowa zaspała. Była też kanonada strzałów z dystansu, przeróżnych. Spartak próbował nawet lobować Trelowskiego. Na nic to się zdało – albo młody bramkarz odbijał piłki, albo te lądowały poza boiskiem. Nawet już w doliczonym czasie gry, gdy Spartak przystąpił do strategii „hokejowy zamek”, nie wydarzyło się nic groźnego. Wszystko kończyło się na defensorach, zwłaszcza na Zoranie Arseniciu, który rośnie w ostatnich tygodniach i pod nieobecność Petraska czy Niewulisa staje się dla nich równorzędnym partnerem.
I chwała dla Rakowa – rozegrał dziewiąty mecz w europejskich pucharach, po raz ósmy zakończył z czystym kontem. Można? Można. Czekamy na to, by za tydzień dopełnić formalność. A potem Slavia albo Panathinaikos (dziś Czesi wygrali 2:0) – rywal znacznie trudniejszy niż każdy z dotychczasowych częstochowian, ale też rywal będący w zasięgu tej świetnie funkcjonującej drużyny.
WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:
- Problemy Lecha Poznań, które nie występują w Rakowie Częstochowa
- Raków Częstochowa interesuje się Aleksandarem Prijoviciem [NEWS]
- Ku przestrodze – jak Legia odpadała ze Spartakiem Trnawa
Fot. newspix.pl