Reklama

Niechciany pucharowicz. Sepsi OSK, węgierski klub, który podbija Rumunię

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

28 lipca 2022, 10:57 • 9 min czytania 56 komentarzy

Ria, ria, Hungaria – niesie się po trybunach stadionu. Jest 21 lipca 2022 roku, a Sepsi OSK pisze kolejny rozdział historii klubu. Historii, która w ostatnich miesiącach mocno przyśpieszyła, bo Szekelyek dopiero co wygrali krajowy puchar, a następnie także superpuchar.

Niechciany pucharowicz. Sepsi OSK, węgierski klub, który podbija Rumunię

Teraz po raz pierwszy w dziejach wygrali spotkanie w ramach międzynarodowych rozgrywkach, pokonując Olimpiję Ljubljana 3:1. Sukces stał się faktem na oczach Viktora Orbana, premiera Węgier, który przybył na trybuny ze swoją świtą. To jego rząd sfinansował budowę obiektu, który po raz pierwszy gościł pucharowe zmagania. To jego rząd finansuje klub, który zamierza walczyć o Ligę Konferencji i sukces na krajowym podwórku.

Ta opowieść mogłaby być piękną, romantyczną historią, w której założone nieco ponad dekadę temu Sepsi podąża drogą, dajmy na to, Rakowa Częstochowa i w krótkim czasie przeradza się z kopciuszka w topową drużynę w kraju. Mogłaby nią być, gdyby nie jeden, drobny szczegół.

Mimo wszystkich węgierskich wstawek i wspomnień w poprzednich zadaniach mówimy o klubie z Rumunii.

Reklama

Sepsi OSK. Węgierski klub w Rumunii – historia

Zwycięstwa Szekelyek nie pokazała żadna lokalna telewizja. Klub transmitował mecz z Olimpiją na swoim kanale, pokazała go także stacja z Węgier. Zdobywca Pucharu Rumunii okazał się zbyt mało atrakcyjny dla nadawców, choć nie tak dawno dał pstryczka w nos Cluj, mistrzowi kraju. CFR na starcie sezonu skompromitowało się, odpadając w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów z Pjunikiem Erywań (0:0 i 2:2, 3:4 w karnych), a w międzyczasie eksgracz Radomiaka Mario Rondon sprawił, że to Sepsi, a nie Cluj zdobyło superpuchar kraju (2:1). Chwilę przed meczem, który dla telewidzów nie istniał, cała Rumunia obejrzała żenujący popis innego ligowego potentata — FCSB. Wicemistrz przegrał w Gruzji z Saburtalo 0:1.

Sepsi, jako jedyne, dało show. 3:1 to jedno, Szekelyek w spotkaniu z Olimpiją oddali 26 strzałów, wypracowali xG 6,09 (!), zgnietli rywala pressingiem i kulturą gry. Futbol na tak, powiedziałby Jerzy Engel. Jaka szkoda, że państwo tego nie widzą, nie powiedział żaden rumuński komentator.

Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nasz zespół jest tak ignorowany. Wygląda to tak, jakbyśmy zdobywali punkty w rankingu UEFA dla Afganistanu, a nie Rumunii. To okropne. Jakby nie patrzeć wygraliśmy puchar i superpuchar kraju, jesteśmy w formie, gramy ładną piłkę, to ma być nasza nagroda? – grzmiał Attila Hadnagy, dyrektor zarządzający klubu, a także najlepszy strzelec w historii Sepsi.

Attila Laszlo, bo tak brzmi jego pełne imię, najpewniej jednak zdaje sobie sprawę, dlaczego Rumuni nie pokazali spotkania jego zespołu. Musi to wiedzieć, w końcu wychował się w Sfantu Gheorghe, ostoi węgierskości. Musi, bo zna swój klub od podszewki, wie, kto za nim stoi i słyszał, co skandowali kibice, gdy okazało się, że Viktor Orban przyjechał do Rumunii i z czerwono-białym szalikiem na szyi wyczekuje zwycięstwa Sepsi OSK.

Najbardziej nierumuńskiego klubu w kraju.

Reklama

Sepsi OSK z pucharem Rumunii – pierwszy sukces projektu Orbana

W mediach zignorowanie Sepsi OSK tłumaczono na różne sposoby. Całkiem logiczny wydaje się argument o braku zainteresowania ze strony kibiców. Szekelyek może i grają ładnie w piłkę, ale zupełnie nie obchodzą rumuńskiego kibica. Ich popularność nie wykracza poza regiony, w których dominuje węgierska mniejszość. Jak słyszymy to nie tak, że Sepsi jest klubem znienawidzonym i wzgardzanym przez resztę kraju. Po prostu funkcjonuje gdzieś z boku piłkarskiego ekosystemu. Uczestniczy w rozgrywkach, ale nie wzbudza zainteresowania przeciętnego kibica. Telewizje tłumaczyły więc, że lepiej było pokazać spotkania zespołów, które przyciągną kogoś przed telewizory.

Inna kwestia to fakt, że przez długi czas nie było wiadomo, kto pokaże mecze CFR i FCSB, czołowych ekip w kraju. Temat zakupu praw do tych spotkań ciągnął się jak cukierki-krówki. Poza tym, żeby pokazać mecz Sepsi, trzeba było samemu wyprodukować sygnał, co miało obarczać rumuńskie media dodatkowymi kosztami. Mamy więc wersję jednej strony, ale — oczywiście — Węgrzy widzą to zgoła inaczej. Jako dowód na to, że są inni i niechciani. Jako manifestację polityczną. Rumuni odpowiadają: manifestacją było raczej to, co 7600 osób zgromadzonych na trybunach wybudowanego przez węgierski rząd stadionu skandowało w kierunku węgierskiego premiera.

Obawa przed takimi ekscesami także wymieniana jest jako powód pominięcia spotkania Szekelyek z Olimpiją w telewizyjnej ramówce. Rumuńscy telewidzowie już dość nasłuchali się o Hungarii, gdy Sepsi zwyciężało puchar kraju, a 3000 kibiców, którzy przybyli do Bukaresztu, zarzuciło słynną przyśpiewkę naszych bratanków. Na drugi dzień prasa pisała o najeździe Węgrów. Ta rumuńska, bo węgierska umieściła zwycięzców pucharu na okładce i bardzo obszernie zrelacjonowała finałowe spotkanie. Dla Viktora Orbana i spółki, którzy poprzez futbol przypominają rodakom, że kiedyś ich kraj rozciągał się aż po Słowację (DAC Dunajska Streda), Serbię (Backa Topola), Chorwację (NK Osijek), Słowenię (NK Nafta) i właśnie Rumunię (Sepsi), sukces drużyny ze Sfantu Gheorghe miał wyjątkowe znaczenie.

Mimo że DAC czy Osijek grywały już w pucharach, to właśnie Sepsi zostało pierwszym klubem, który sięgnął po istotne trofeum w swoim kraju.

Legia Warszawa vs Sepsi OSK - sparing w 2022 roku

Rumunia i Węgry – dwaj wielcy rywale

Dodatkowym smaczkiem całej historii było to, że sukces przydarzył się akurat w tym kraju, który ma z Węgrami najgorsze relacje. W Rumunii nie ukrywają, że za sąsiadami nie przepadają. Przeszłość pełna jest przykrych wydarzeń z udziałem obydwu narodów — na początku XX wieku doszło między nimi do wojny, pod koniec poprzedniego stulecia przez Transylwanię przetoczyły się brutalne zamieszki na tle etnicznym. Futbol też swoje widział — w 2013 roku kibice z Węgier przyjechali na mecz do Bukaresztu z koszulkami “Hungary on Tour — Gypsyland 2013”. Gospodarze odpowiedzieli wygwizdaniem hymnu rywala. Sytuacja powtórzyła się rok później, na stadionie doszło do ogromnych burd. W powietrzu latało dosłownie wszystko, w końcu goście wpadli na sektory gospodarzy. Każde starcie drużyn narodowych kończy się w ten sam sposób: ksenofobiczne przyśpiewki, zagłuszanie hymnu, rozróby i awantury.

Na co dzień na meczach Sepsi OSK aż takiej agresji nie obserwujemy, ale gdy zespół pierwszy raz wywalczył start w europejskich pucharach (jako finalista krajowych rozgrywek), nikt tego nie świętował. Region, którego stolicą jest Sfantu Gheorghe, w 75% zamieszkuje węgierska mniejszość. Rumuni narzekają na „madziaryzację” imion, nazwisk, miejscowości, teraz także futbolu. Sukcesy Szekelyek wspierają węgierscy potentaci — MOL (paliwa), OTP (bank), Gyermelyi (branża spożywcza). Rząd sąsiada finansuje akademię powstałego w 2011 klubu, dzięki czemu zespół szybko zyskuje przewagę i popularność wśród mniejszości. Podobne sceny obserwujemy w Miercurea Ciuc, innym regionie zdominowanym przez Węgrów. Tamtejsza Csikszereda jest już w drugiej lidze rumuńskiej, także oni będą mieli nowy obiekt, który otworzy premier Viktor Orban.

Za ten, na którym gra Sepsi, zapłacono 20 milionów euro. Mecze na nim wyglądają jak międzynarodowe rozgrywki. Goście przyjeżdżają z flagami rumuńskimi, gospodarze wywieszają flagi Węgier. Raz nawet zdarzyło się, że jeden z kibiców Dinama Bukareszt zerwał fanę gospodarzy i prawie dostarczył ją do sektora swoich kibiców. Rumuni odbierają to, co z piłką nożną w ich kraju wyprawiają ich sąsiedzi, jak jedną wielką prowokację. Niedawno zorganizowano nawet nielegalny mecz pomiędzy młodzieżową reprezentacją Węgier i „reprezentacją” regionu węgierskiej mniejszości. Nielegalny, bo dla bezpieczeństwa służby zakazały jego organizacji, ale nic sobie z tego nie zrobiono. Z drugiej strony Rumuni dają Sepsi paliwo do napędzania historii o nierównym traktowaniu. W pierwszej kolejce Liga I VAR nie zagościł na jednym meczu. Tak, było to spotkanie w Sfantu Gheorghe z Arges, w dodatku wyznaczone na najgorszy dla gospodarzy termin.

Szekelyek wygrali jednak 4:0 i pokazali, że technologia nie jest im potrzebna. I tak są wystarczająco silni.

Węgierski futbol wstaje z kolan dzięki miliardom od rządu

Czy Sepsi OSK zostanie mistrzem Rumunii?

Siła Sepsi OSK to jednak kolejny temat, który niepokoi Rumunów. Bo co, jeśli puchar to pierwszy krok? Co, jeśli węgierski klub zostanie mistrzem kraju? A nie jest to scenariusz nierealny. Szekelyek mają piąty budżet w lidze, ok. 6-7 milionów euro. Nad innymi górują jednak organizacją i zarządzaniem. W szalonym świecie rumuńskiej piłki, gdzie długi, kuriozalne zmiany trenerów i afery są na porządku dziennym, są zieloną wyspą. Płacą zawsze na czas i to nawet nie w reklamówkach pod stołem. Zamiast problemów finansowych mają rozwijające się zaplecze. Szkolą coraz lepszych piłkarzy. Nad wszystkim czuwa trener Cristiano Bergodi, ciekawe nazwisko na tamtejszym rynku. Nie ma co ukrywać: Sepsi to jeden z faworytów w walce o tytuł, a że w trakcie sezonu Dan Petrescu zapewne pokłóci się z każdym w Cluj, a Gigi Becali zwolni pół kadry razem z trenerem, końcowe rozstrzygnięcia w Lidze I mogą być naprawdę ciekawe.

Zresztą, skoro już o Becalim. Szef FCSB zdążył już rzucić wyzwanie Sepsi i… Viktorowi Orbanowi.

Jeśli tylko Sepsi podniesie głowę, przeznaczę wszystkie swoje pieniądze wyłącznie na piłkę. Zniszczymy wszystko, co z nimi związane. Nie pozwolę im zdobyć tytułu, będziemy trzymać Orbana na dystans. Obiecuję wam, że jeśli tylko Sepsi albo Csikszereda będą czuły się zbyt mocne, zainwestuję mnóstwo pieniędzy. Jestem gotów wydać 10 milionów euro, żeby tylko Węgrzy nie byli lepsi niż moje FCSB – oznajmił Becali.

Kontrowersyjny biznesmen dorzucił w gratisie nazwanie Orbana Putinem i wyzwanie dla węgierskiego rządu. – Rzucam wam rękawicę. Wszystko, co porusza się w tym kraju, każda rzeka, to mój przyjaciel, a twój wróg. Wyzywam was do walki, zobaczymy, kto jest silniejszy – deklarował właściciel FSCB.

Na słowa Becaliego zareagował już Laszlo Dioszegi, prezydent Sepsi OSK. Dioszegi spokojnie i z opanowaniem zadeklarował, że w palenie pieniędzy bawił się nie będzie. – Obawiam się, że wciąż nie mamy wystarczająco dużego budżetu, żeby myśleć o walce o tytuł. Nie mówię oczywiście, że w głębi serca tego nie chcemy. Stąpamy jednak twardo po ziemi. Zadowolą nas play-offy.

Właściciel Szekelyek dodał, że jego klub interesuje tylko futbol. A to, że na mecze Sepsi przyjeżdża premier Węgier we własnej osobie?

To nic szczególnego, pan Orban odwiedza nas co roku. Nigdy nie zaprzeczaliśmy, że węgierski rząd pomógł nam z budową stadionu i bazy treningowej, ale gdyby nas sponsorował, nie mielibyśmy sześciu milionów budżetu, tylko sześćdziesiąt. Gdyby było tak, jak sugerują niektórzy, dostalibyśmy wielkie pieniądze i wygrali mistrzostwo bez problemu. Nasi węgierscy sponsorzy płacą nam rynkowe stawki. Nasz sukces bierze się z rozsądku, odpowiedniego doboru zawodników. Sprowadzamy tych, których inni nie chcieli i odnosimy z nimi sukcesy – tłumaczył Dioszegi, który na koniec, wciąż ze stoickim spokojem, wystosował pewien apel.

Każdy punkt, który zdobywamy w Europie, wędruje na konto Rumunii, nie Węgier. Gramy dla Rumunii i miło byłoby, żeby świat to zrozumiał i zaakceptował. Sport ma łączyć, a nie dzielić.

Podział będzie trwał

Czy rumuńscy kibice i media zastosują się do tej prośby? A czy fani Sepsi przestaną wywieszać węgierskie flagi na meczach swojej drużyny? No właśnie, odpowiedź na te pytania jest retoryczna. W każdym razie niedługo może się okazać, że Szekelyek zostaną jedynym przedstawicielem Rumunii w Europie. Patrząc na kolejne wpadki tamtejszych drużyn, jest to całkiem prawdopodobne. Tak jak i to, że Węgrom w 11 lat udało się postawić od zera klub, który zacznie dominować na krajowym podwórku. Wypowiedzi Becaliego wskazują jednak, że mieszkańcy Bukaresztu i okolic nadal nie zauważają wycia syreny alarmowej.

Syreny, która jasno wskazuje, że to sposób, w jaki Rumuni zarządzają swoimi klubami i ligą, w największym stopniu przyczynił się do tego, że parę lat potentatem na ich podwórku może być klub niezbyt lubianej, węgierskiej mniejszości.

WIĘCEJ O WĘGIERSKIEJ PIŁCE:

SZYMON JANCZYK

fot. Facebook Sepsi OSK, Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

56 komentarzy

Loading...