Niewiele letnich transferów tak rozgrzało opinię publiczną, jak ten Roberta Picha do Legii Warszawa. Chociaż rozgrzało… to chyba nie najlepsze określenie. Niektórym kibicom opadły ręce. Wielu obserwatorów wysnuło wniosek, że ściąganie odpadów ze Śląska Wrocław to najlepsza oznaka kryzysu stołecznego klubu. Zastanówmy się jednak na chłodno – czy transfer 34-letniego Słowaka do Legii Warszawa coś znaczy, o czymś świadczy? Nie.
Legia Warszawa dała w ostatnich latach tysiąc powodów, by w nią uderzać. Niekończące się tornado koncepcji. Długofalowe wizje, które trwają kilka tygodni. Medialne wygrzewy Dariusza Mioduskiego. Pogłębiający się kryzys finansowy. Dziesiątki mniejszych i większych kompromitacji, jakie oglądaliśmy na przestrzeni minionego sezonu. Nie ma sensu przypominać tych wszystkich historii, wiecie, o co nam chodzi – to klub zepsuty, źle zarządzany, marnujący swój potencjał, hańbiący własną markę.
Czym jest przy tym wszystkim transfer Roberta Picha? Niczym.
Czym jest choćby przy transferze najszybszego piłkarza w Europie, za którego trzeba było dać bańkę, co później rozliczono w transferze Mahira Emreliego? Też niczym.
Robert Pich przychodzi za darmo, wielkich oczekiwań finansowych mieć nie może, wielkich ambicji też nie, a jego rola w drużynie jest z góry znana – ma po prostu zwiększyć rotację. Nikt w Warszawie nie widzi w Słowaku potencjalnego motoru napędowego. Jego rolą przy Łazienkowskiej będzie…
- łatanie dziur na prawym skrzydle,
- łatanie dziur na pozycji numer osiem/dziesięć,
- łatanie dziur na lewym skrzydle,
- wchodzenie z ławki, by dać impuls,
- sporadyczna gra w wyjściowym składzie, jeśli będzie w formie.
Transfery można generalnie podzielić na trzy grupy. Wzmocnienia pierwszego składu (jak na przykład Blaz Kramer), ściąganie zdolnych zawodników (jak wcześniej Ernest Muci) i poszerzanie kadry. Robert Pich to ten sam kazus, co kilka lat temu Mateusz Cholewiak – również piłkarz niespełniony w Śląsku, wówczas rezerwowy wrocławskiego klubu, który miał czekać w blokach na problemy kadrowe, w razie których mógłby załatać lukę na kilku pozycjach. Dopóki w Warszawie pracował Aleksandar Vuković (pomysłodawca transferu), Cholewiak spełniał swoją rolę. Aż nadto, bo pojawiał się na boisku niemalże w każdym meczu. Później Czesław Michniewicz po prostu nie widział go w swojej koncepcji. Ale wciąż był. Siedział na ławce. Dawał alternatywę. Oferował komfort.
Tak samo będzie z Pichem, którego Kosta Runjaić (tu również trener był pomysłodawcą transferu) zna z czasów Kaiserslautern. Zbyt długo razem nie popracowali, bo szkoleniowiec Legii został zwolniony po trzech kolejkach od dołączenia do drużyny pomocnika. Ale to on wówczas ściągał go do klubu. I doskonale zna go z polskich boisk, gdzie w niektórych piłkarzach potrafi dostrzec coś więcej niż wszyscy inni.
Wielu uśmiechało się, gdy Pogoń Szczecin ściągała Jeana Carlosa. Kazus był taki sam – no jak to, rezerwowy Wisły Kraków, odpalony bez żalu, ma teraz wzmocnić walcząca o puchary Pogoń? Ale jak? Ten sam Jean Carlos był jednym z najrówniej grających piłkarzy „Portowców” i zaliczył w zeszłym sezonie więcej minut niż tacy piłkarze jak Rafał Kurzawa czy Piotr Parzyszek. Ich transfery postrzegano w kategoriach „pewne wzmocnienie”. Tymczasem dali się przeskoczyć w hierarchii niedocenianemu Jeanowi Carlosowi, którego przyjście do Pogoni wywoływało reakcję „ale że co?”.
Oczywiście – Robert Pich jest już całkiem blisko drugiej strony rzeki. W Śląsku Wrocław należał do grona piłkarzy najbardziej rozczarowujących i najbardziej wypalonych. Z sezonu na sezon wyglądał coraz słabiej. Z drugiej strony – zawsze notował solidne liczby. No bo…
- 21/22: 6 goli, 1 asysta
- 20/21: 7 goli, 2 asysty
- 19/20: 7 goli, 6 asyst
- 18/19: 6 goli, 8 asyst
- 17/18: 6 goli, 5 asyst
Nie ma co się spodziewać, że Pich to zbawca Legii. Sezon jest długi, pełno w nim urazów, pełno niespodziewanych okoliczności i – jak pokazują poprzednie lata – trzeba zachować rezerwę na wypadek kolejnych niewypałów transferowych. Stołeczny klub rozpoczął przebudowę pomocy od rezerwowego, który ma pomóc w tym, by warszawski klub nie popełnił tego samego grzechu, co przed rokiem – grzechu zbyt krótkiej kołdry. Oczywiście, tym razem Legii nie grozi gra w pucharach, ale nawet w lidze – w obliczu zapowiadanego odradzania się klubu – przydadzą się ludzie, którzy w razie czego zagwarantują stabilny poziom. Dopiero przed nami transfery, za które trzeba będzie rozliczać Jacka Zielińskiego i Kostę Runjaicia.
Jeśli przyjmiemy, że nowy trener Legii będzie grał taką samą formacją jak w poprzednim klubie (4-1-4-1), potrzebuje solidnej obsady obu skrzydeł i środka pola. W środku dramatu nie ma – a para ósemek Josue-Kapustka to wręcz potencjał na ligowy top – za to na skrzydłach zostali jedynie Lirim Kastrati, Kacper Skibicki i Kacper Skwierczyński. Czyli nikt, przed kim taki Pich może czuć kompleksy. Może uda się wydostać Pawła Wszołka z Unionu, ale nie jest to przesądzone. Może uda się wykupić Makanę Baku, ale na razie Turcy odrzucają oferty. Może uda się ściągnąć dwóch innych jakościowych skrzydłowych – by mieć komfort – lecz póki co ich w klubie nie ma. Dlatego nie ma sensu czepiać się Picha, a patrzeć na transfery, które mają zmienić oblicze klubu i wydostać go z dołka. Legia zakupiła do swojego bolidu poduszkę bezpieczeństwa. Czas na wymianę silnika, sprzęgła i skrzyni biegów.
WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA:
- Goztepe SK odrzuciło ofertę za Makanę Baku
- Blaz Kramer – tur ze Słowenii. Kim jest nowy napastnik Legii?
- Runjaić: – Niektórzy zadawali mi pytania, dlaczego przychodzę do Legii
Fot. FotoPyK