Reklama

Od złotej generacji do remisu z Gibraltarem. Dlaczego upadł bułgarski futbol?

Kacper Bagrowski

Autor:Kacper Bagrowski

21 czerwca 2022, 13:01 • 15 min czytania 110 komentarzy

W latach 90. reprezentacja Bułgarii święciła największe sukcesy. Z Bułgarami liczyć musiał się każdy przeciwnik, a postać Christo Stoiczkowa na zawsze wryła się w pamięć fanów futbolu. Od pamiętnego mundialu z 1994 roku minęło niecałe 30 lat. Dziś bułgarska piłka jest na peryferiach poważnego futbolu, a reprezentacja dostaje oklep od Gruzji i nie potrafi pokonać Gibraltaru. Jakie czynniki spowodowały jeden z najbardziej spektakularnych upadków krajowej piłki w XXI wieku?

Od złotej generacji do remisu z Gibraltarem. Dlaczego upadł bułgarski futbol?

Choć już w 1958 roku udało im się wywalczyć olimpijski brąz, to na piłkarskiej mapie świata Bułgarzy zaczęli znaczyć coś więcej w latach 60. XX wieku. Wtedy to cztery razy z rzędu zakwalifikowali się na mistrzostwa świata, grając na turniejach w Chile, Anglii, Meksyku i RFN. Na samych turniejach nie udało im się co prawda wygrać ani jednego meczu, co nie oznacza, że był to czas naznaczony brakiem jakichkolwiek sukcesów. Te przyszły w roku 1968, kiedy to Lwy sięgnęły po srebrny medal Letnich Igrzysk Olimpijskich w Meksyku. W ćwierćfinale wyeliminowali Izrael po losowaniu – w regulaminowym czasie gry było 1:1, w kolejnej rundzie pokonali faworyzowanych gospodarzy. Finału, rozegranego na oczach 75 tysięcy kibiców  wygrać się jednak nie udało. Ulegli w nim reprezentacji Węgier 1:4. I choć wynik na to nie wskazuje, wszelkie zachowane relacje mówią, że był to mecz zacięty i wyrównany. Dość powiedzieć, że Bułgarzy kończyli go w… ósemkę. Trzech piłkarzy wyleciało wówczas z boiska z czerwonymi kartkami.

To był ostatni sukces okraszony jakimkolwiek medalem, choć ludzie zdecydowanie częściej wspominają bułgarską złotą generację z lat dziewięćdziesiątych.

Złota Generacja

Bułgarzy na mundial wrócili w roku 1986, w jakże szczęśliwym dla nich Meksyku. Tam znów jednak nie udało się osiągnąć żadnego znaczącego sukcesu, znów skończyło się bez ani jednego zwycięstwa. Wtedy jednak do głosu powoli dostawało się nowe pokolenie. Pokolenie, które zszokowało świat na turnieju w 1994 roku.

Reklama

Paryż. 17 listopada 1993 roku. Mecz, który miał zadecydować o tym, kto pojedzie na turniej do USA, Francja mierzy się z Bułgarią. W 90. minucie spotkania jest 1:1, gospodarze dośrodkowują w pole karne rywali, ale piłka trafia do nikogo. Przejmują ją goście z Bułgarii, którzy wyprowadzają kontrę. Cała akcja idzie prawą stroną boiska, w końcu do piłki dopada Emil Kostadinow i potężnym, precyzyjnym strzałem umieszcza ją pod poprzeczką francuskiej bramki. Gospodarze w szoku, stadion momentalnie milknie. Deschamps, Blanc, czy Papin sensacyjnie nie pojada na mistrzostwa świata. Zatrzymali ich niesamowici Bułgarzy, na których przecież tak niewielu stawiało. A oni pokazali, że trzeba się z nimi liczyć. Że teraz nie będą już chłopcami do bicia. Czas na złotą generację.

Co ciekawe – Kostadinow i Ljubosław Penew mogli w ogóle nie zagrać w tym meczu. Przed wyjazdem na mecz okazało się bowiem, że obaj panowie nie mieli ważnych wiz do Francji! BFS zdecydowała się więc na tajną operację nielegalnego przekroczenia granicy. Georgi Georgiew znał przejście graniczne między Niemcami a Francją, gdzie strażnicy nie zatrzymywali samochodów mających tablice rejestracyjne z tych dwóch państw. Kostadinow i Penew w Niemczech zostali więc wrzuceni do lokalnych samochodów i wjechali na terytorium Francji, gdzie nie mieli prawa przebywać. Po tym czym prędzej udali się na paryskie lotnisko, gdzie uregulowali wszystkie prawne zobowiązania.

Na mundialu w USA w 1994 roku podopieczni Dymitara Penewa trafili do grupy z Argentyną, Nigerią i Grecją. Choć rozpoczęli od porażki z ekipą z Afryki, wygrali dwa pozostałe spotkania i awansowali do fazy pucharowej z drugiego miejsca. W 1/8 finału zmierzyli się z Meksykiem, który pokonali po serii rzutów karnych. W nich bułgarski bramkarz wybronił trzy jedenastki z rzędu, dzięki czemu pobił mundialowi rekord. Ćwierćfinał to potyczka z Niemcami, w której znów nikt nie widział Bułgarów w roli faworytów. I znów zszokowali świat, tym razem w trzy minuty. Lothar Matthaus wyprowadził swój zespół na prowadzenie w 47. minucie, ale pół godziny później sytuacja zmieniła się o 180 stopni. W 75. minucie Bodo Illgnera pokonał legendarny Christo Stoiczkow, a niecałe 240 sekund później swoich rodaków do strefy medalowej MŚ pierwszy raz w historii wprowadził Jordan Leczkow.

I choć ostatecznie medalu zdobyć się nie udało, bo w półfinale lepsi okazali się Włosi, a w meczu o brąz Szwedzi – do dziś nikt nie ma wątpliwości, że to właśnie reprezentacja ze Stoiczkowem (który został wówczas królem strzelców), Kostadinowem, Leczkowem, Sirakowem czy Bałykowem była najlepszym zespołem w historii bułgarskiego futbolu. Wielu ówczesnych reprezentantów podejmie później próbę ponownego wzniesienia kadry na szczyt – tym razem jako selekcjonerzy – ale z marnym skutkiem.

Reklama

Kapitanem tamtego zespołu był wówczas bramkarz – Borisław Michajłow, który w historii upadku bułgarskiej piłki odegra jeszcze niezwykle istotną rolę.

Powolna degrengolada

EURO 1996 i mundial w 1998 roku to turnieje, w których blask złotej generacji powoli gasł. Na obu turniejach Bułgaria zagrała, ale nie wyszła z grupy. Po nieudanych eliminacjach do EURO 2000 buty na kołku zawiesił Christo Stoiczkow, co było najjaśniejszym symbolem zakończenia pewnej ery. Jak się później okazało – ostatniej dobrej w historii bułgarskiej piłki.

W kolejnych latach Lwy stały się zwyczajnym europejskim średniakiem. Awansowali na portugalskie EURO 2004, ale w grupie trzykrotnie wyraźnie przegrywali. Odpadali w kolejnych eliminacjach, zaliczając w nich prawdziwe sinusoidy. Kończyli na trzecim miejscu w grupie eliminacyjnej (MŚ 2010), by za chwilę skończyć na samym dnie (EURO2012). Wciąż rotowali selekcjonerami, a na dłużej zatrzymano tylko Stoiczkowa. Prowadził kadrę przez trzy lata, ale w połowie eliminacji do EURO 2008 odszedł do Celty Vigo w atmosferze skandalu. Skandalu, który wywołał wówczas… remis z Albanią.

Próbowano z wieloma szkoleniowcami. Powrócono do legendarnego Penewa, spróbowano z Matthausem, znalazło się nawet miejsce dla Iwajło Petewa. Wszyscy jednak odchodzili po porażkach, lub z powodów finansowych. Bułgaria przestała być jakkolwiek atrakcyjnym miejscem pracy, z posady selekcjonera rezygnowały nawet legendy ze złotej generacji. Nawet te, którym udało się nieco wyjść z ogólnego marazmu i dać nadzieję na lepsze jutro. Bo Bułgarzy miewali przebłyski.

W latach zerowych ich sprawcą był głównie Dymityr Berbatow, który stał się wówczas najlepszym strzelcem w historii reprezentacji Bułgarii. W 79 meczach w narodowych barwach pokonywał rywali 48 razy. O tym, jaki regres zaliczyła bułgarska piłka niech świadczy fakt, że jest on jedynym piłkarzem na liście dziesięciu najlepszych strzelców, który grał w XXI wieku. Szarpał więc Berbatow, szarpali Petrowowie, ale na niewiele się to zdawało. W kraju zapanowała narracja (znana nam skądinąd), że “Berba” to potrafi strzelać gole tylko za angielskie pieniążki w Manchesterze, a w reprezentacji to mu się już nie chce. Nie powinno więc dziwić, że jego zapał do gry w kadrze gasł z każdym kolejnym meczem, po którym był wygwizdywany. W końcu zrezygnował przez to z gry w reprezentacji. Dopiero po latach wielu kibiców zrozumiało, jak ważnym i wielkim piłkarzem był w tym okresie Berbatow. Wielu, bo nie wszyscy – prezes Slawii Sofia, Wencisław Stefanow do dziś nazywa go przecież zdrajcą.

Szansą na ostatni przebłysk była pierwsza edycja Ligi Narodów. Dzięki zajęciu drugiej pozycji w dywizji C, trafili do baraży o awans na EURO2020. W decydującym meczu okazali się jednak dużo słabsi od Węgrów, przegrywając 1:3 i tracąc nadzieję na pierwszy awans na wielki turniej od 2004 roku. Człowiekiem, który podłączył Bułgarów do tlenu był Petyr Chubczew. W kluczowym momencie porzucił on jednak kadrę, na rzecz pracy w Lewskim Sofia. Tyle oto znaczyła dla legend bułgarskiego futbolu praca selekcjonerska.

Jego następny nie byli w stanie wykrzesać z tego zespołu już nic. Ani Bałakow, ani nielubiany przez piłkarzy, stosujący staromodne metody Deremdżijew, ani kreowany na rewolucjonistę Petrow, ani Iwanow. Za każdego kolejnego selekcjonera reprezentacja wyglądała coraz gorzej, nie było widać ni krzty postępu. I choć może trudno w to uwierzyć – poza boiskiem działo się jeszcze gorzej…

Cyrk w związku

Kulminacją wszechobecnego burdelu w bułgarskim futbolu była porażka 0:6 z Anglią w 2019 roku i jej konsekwencje. Podczas meczu doszło bowiem do skandalu z udziałem bułgarskich kibiców, którzy na trybunach „heilowali” sobie w najlepsze. Premier Bojko Borisow zdecydował się po nim na niezwykle populistyczny, ale też idealnie podsumowujący jego kadencję ruch. Zagroził, że jeżeli prezes związku – Borisław Michajłow nie ustąpi ze stanowiska, to odetnie bułgarski futbol od pieniędzy. Oczywiście nie było to zgodne z przepisami UEFA, które kategorycznie zabraniają organom państwowym ingerencji w stanowiska w związkach piłkarskich. Ostatecznie prezes zrezygnował, a premier zrobił z siebie prawdziwego bohatera. Tylko że… ta historia wcale tak się nie skończyła.

Na marzec 2020 roku zaplanowano wybory na nowego prezesa Bułgarskiego Związku Piłki Nożnej. Ale przyszła pandemia COVID-19, która uniemożliwiła walne zebranie delegatów, przez co wybory zostały przełożone. Ostatecznie przekładano je trzykrotnie, a cały proces trwał ponad rok. Co działo się w międzyczasie? Inne wybory. Parlamentarne. Te z kolei musiały odbyć się trzykrotnie, bo Bułgarzy nie byli w stanie utworzyć rządu. To udało się ostatecznie w listopadzie 2021 roku, kiedy to władzę przejęła koalicja stworzona z kilku mniejszych ugrupowań, a na jej czele stanął 41-letni Kirił Petkow, który miał być nadzieją na oczekiwane zmiany i rozwój kraju. Miał, bo teraz jego rząd stał się rządem mniejszościowym i Bułgarom grożą czwarte wybory parlamentarne w ciągu kilkunastu miesięcy… Niemniej jednak cała okołowyborcza afera sprawiła, że pozycja ówczesnego premiera-populisty Borysowa mocno podupadła. Wykorzystał to Michajłow, który wrócił do związku na białym koniu. I to w nieprzypadkowym momencie.

27 kwietnia swój start w wyborach na nowego prezesa BFU zapowiedziała legenda najnowszej bułgarskiej piłki – Dymityr Berbatow, z hasłem „(R)evolution is here!” na ustach. Wspierali go dwaj inny słynni piłkarze – Martin i Stilijan Petrow. Były piłkarz m.in. Manchesteru United chciał zrewolucjonizować piłkę w swojej ojczyźnie. Odciąć się od wszechobecnej korupcji, zainwestować w szkolenie, wprowadzić pełną przejrzystość działań związku, które do tej pory budziły spore wątpliwości.

Michajłow pojawił się już dzień później. Aby konkurować z Berbatowem w wyborach? Nic z tych rzeczy. Prezes, piastujący swoją funkcję od 2005 roku stwierdził, że on tak naprawdę wcale nie podał się do dymisji. Jego kadencja wcale nie wygasła, a jedynie została zawieszona. Dlatego też wraca on na stanowisko prezesa Bułgarskiego Związku Piłki Nożnej, a jego kadencja skończy się dopiero w 2022 roku. Michajłow stwierdził, że okres, w którym nie pełnił oficjalnie roli prezesa nie wlicza się do czasu trwania jego kadencji, bo przecież w czasach covidowych i tak nie grało się w piłkę – więc po co komu prezes.

– Wracam przy wsparciu moich kolegów z Zarządu. Federacja otrzymała w tym czasie 353 prośby, by prezes powrócił na stanowisko i dokończył swoją kadencję. Dlatego też jestem – mówił.

Jak można było się spodziewać – rozwścieczyło to Berbatowa, który domagał się swoich racji w sądzie. Ten stanął po jego stronie i w październiku 2021 roku ostatecznie odbyły się wybory na prezesa BFU, które wygrał… Borisław Michajłow, stosunkiem głosów 241-230. Do dziś trwają spory o to, czy były one uczciwe. Berbatow utrzymuje, że jego delegaci byli zastraszani, a część klubów dających mu poparcie nie została dopuszczona do wyborów. Związkowy beton miał bowiem tuż przed wyborami zmienić przepisy tak, aby mniejsze kluby (które w większości popierały zmiany) nie miały prawa głosu. Michajłow nie był mu dłużny i twierdził, że delegaci Berbatowa próbowali przekupić głosujących w związkowych toaletach, dając im wódkę i pieniądze.

Ostatecznie jednak protesty „Berby” nic nie dały, a władzę utrzymał związkowy beton.

Opleceni winoroślą nieufności

Fani niemalże wszystkich klubów bojkotowali powrót prezesa na stanowisko, wyrażali wsparcie dla Berbatowa. Ultrasi CSKA Sofia rozbili nawet miasteczko namiotowe pod siedzibą związku, gdzie przez kilka dni protestowali i obrzucali budynek wszystkim, co tylko wpadło im w ręce. Ale nie tylko fanatyków można nazwać przeciwnikami Michajłowa. Także zwyczajni kibice nie są przekonani do tej postaci i związkowego betonu, który nieodłącznie kojarzy im się z korupcją i defraudacją pieniędzy. Dlatego też Bułgarzy masowo odwracają się od reprezentacji. Ludzie przestali chodzić na mecze i nie chcą kibicować takiej drużynie. Na meczach kadry trybuny świecą pustkami. Niewielu zdecydowało się przyjść nawet wtedy, gdy związkowcy postanowili rozdawać darmowe bilety.

Trudno znaleźć jakąkolwiek rzecz, która w Bułgarii funkcjonowałaby dobrze. Albo chociaż przyzwoicie. Problemem jest bowiem także infrastruktura. Przykład? Ostatnie mecze Bułgarzy rozgrywali nie na narodowym w Sofii, ale w Razgradzie, na obiekcie Łudogorca. Dlaczego? Obiekt w Sofii przestał spełniać wymogi UEFA dotyczące lumenów. Teraz to właśnie razgradzki stadion jest najnowocześniejszym w kraju, choć znajduje się w miejscowości zamieszkanej przez raptem 47 tysięcy mieszkańców. Dla porównania stolica kraju, Sofia liczy sobie ponad 1,2 miliona mieszkańców. W 2014 roku rozpoczęto budowę stadionu w Botewu Płowdiw.

Oczywiście, miało to miejsce przed wyborami i do dziś obiekt nie jest ukończony. Prace wznowiono po wkroczeniu do klubu rosyjskiego inwestora, ale te znów stanęły, gdy zaprotestowały władze Lokomotiwu Płowdiw. Lokalny rywal Botewu domaga się także renowacji swojego obiektu z publicznych pieniędzy. Na większości obiektów stosowane są jednak tylko środki doraźne, takie jak wymiana krzesełek czy ławek rezerwowych. Żeby po prostu jakoś to wyglądało. Inwestuje się jednak tylko w stadiony, a nie w ośrodki treningowe czy akademie. Nie istnieją plany szkoleniowe. I to jest dziś bolączka bułgarskiego futbolu.

Syf pudrowany Europą

No ale skoro jest tak źle, to dlaczego bułgarskie kluby grają w europejskich pucharach?! No właśnie. Mamy tu do czynienia z klasycznym „pudrowaniem syfa”, bo te sukcesy rzeczywiście są. Ale jakim kosztem…

W ostatnich pięciu sezonach zespoły z tego kraju siedmiokrotnie meldowały się w fazach grupowych europejskich pucharów. W Lidze Europy pięć razy pokazał się Łudogorec Razgrad, a CSKA Sofia raz zagrała w LE i raz w Lidze Konferencji Europy. Jest to skutek budowania klubów na „tu i teraz”, bez myśli o przyszłości. Cierpi na tym bułgarski futbol reprezentacyjny. W zespole Łudogorca w zeszłym sezonie zagrała łącznie dwóch zawodników poniżej 21 roku życia. To 20-letni Brazylijczyk Igor Thiago i 21-letni Bułgar Dominik Jankow. Na podobnej zasadzie działa większość klubów w tym kraju. Najważniejsze są sukces na już, próba zdetronizowania ekipy z Razgradu, awans do grupy w Europie. Choćby miało się do odbywać za pomocą podstarzałych piłkarzy z Brazylii. Młodzi Bułgarzy nie znajdują sobie miejsca we własnej lidze, nikt nie daje im czasu na adaptację i rozwój.

Oczywiście to nie tak, że na tej piłkarskiej pustyni nie ma żadnych samorodnych talentów. Oczywiście, tacy gracze są. Ale nie mają się gdzie szkolić i… grać. Przebijają się tylko nieliczni – ci, na których kluby mogą bardzo szybko zarobić, a pieniądze zainwestować w kilku graczy z Ameryki Południowej czy trzeciej ligi francuskiej. Lub schować je do kieszeni. Utalentowani młodzieżowcy bardzo szybko wyjeżdżają z kraju, nie zastanawiając się nawet, czy miejsca, do których się udają będą dla nich dobre. Czym prędzej uciekają z Bułgarii, choćby do włoskich Primaver (Inter, Fiorentina). Niestety – tak szybko, jak wyjeżdżają, tak szybko przepadają.

Przykłady? Walentin Antow był kapitanem CSKA Sofia, grał w reprezentacji Bułgarii. Najpierw odbił się od Bologni, potem od drugoligowej Monzy. Zagrał w sześciu meczach, resztę sezonu przesiedział na ławce. Przepadł. Filip Krastew, zauważony przez Manchester City, został wykupiony przez City Football Group do Lommel SK – belgijskiego drugoligowca. Bezradność, szereg wypożyczeń, w końcu powrót do Bułgarii. Stanisław Szopow wyjechał z Botewu Płowdiw do holenderskiego Heerenveen, za chwilę wróci na mocy transferu definitywnego do kraju, tym razem co CSKA Sofia.

Braki w szkoleniu sprawiają, że produkowani są piłkarze, którzy wyjeżdżają do takich klubów jak Sparta Praga, Hajduk Split czy wspomniane wyżej Heerenveen. I to dla znamienitej większości jest niestety maksimum możliwości.

Kadra w rozkładzie

Wszystko to przekłada się na grę reprezentacji. Selekcjoner ma bowiem do wyboru albo słabych piłkarzy w rytmie meczowym, albo młode talenty, które przesiedziały większość sezonu na ławce.

Rotacja selekcjonerów trwa, ale to często nie jest ich wina. Przeciwnie, ciągłe zmiany działają na niekorzyść kadry, nowi selekcjonerzy muszą co chwila poznawać i zgrywać zespół, ich wizje często kłócą się ze sobą. Sytuację bułgarskiej piłki reprezentacyjnej dość dobrze obrazują też ostatnie wyniki.

  • Gruzja – Bułgaria 0:0
  • Gibratlar – Bułgaria 1:1
  • Bułgaria – Gruzja 2:5
  • Bułgaria – Macedonia Północna 1:1
  • Chorwacja – Bułgaria 2:1
  • Katar – Bułgaria 2:1
  • Szwajcaria – Bułgaria 4:0
  • Ukraina – Bułgaria 1:1
  • Bułgaria – Irlandia Północna 2:1
  • Litwa – Bułgaria 3:1

Patrząc na klasę rywali, bilans 1W-4R-5P jest co najmniej kompromitujący. Warto spojrzeć też na to, w jakich klubach grają piłkarze występujący w reprezentacji. Weźmy na tapet chociażby ostatni mecz z Gruzją, zremisowany 0:0

Lewski Sofia – CSKA Sofia, Stal Mielec, Maccabi Netanja, Łudogorec Razgrad – Sparta Praga, Arsienał Tuła, Lewski Sofia, Lewski Sofia – Ascoli, Lewski Sofia.

Delikatnie rzecz ujmując – nazwy tych klubów nie porywają. Największą gwiazdą obecnej reprezentacji jest Martin Minczew ze Sparty Praga, co może przypominać nam, Polakom, zachwyty nad występami Andrzeja Niedzielana w NEC Nijmigen. Bo mniej więcej na tym etapie jest teraz bułgarska piłka. Czołowi reprezentanci tego kraju bujają się po europejskich przeciętniakach, rzadko z sukcesami.

Iwielin Popow zwraca też uwagę na to, że gra w narodowych barwach przestała być atrakcyjna dla młodych piłkarzy. Innymi słowy – mają ogromne problemy z motywacją.

Kadra narodowa to nie jest przedszkole, gdzie przychodzisz, pokopiesz piłeczkę i każdy pogłaszcze cię po główce. Tak nie jest i nigdy tak nie było! Kiedy ja zaczynałem grę dla Bułgarii, trzeba było się starać, walczyć na każdym treningu, aby z dumą reprezentować narodowe barwy. Teraz młodzi przyjeżdżają, żadnej motywacji, żadnej ciężkiej pracy. Schodzą z treningu i siedzę na Instagramie. Nie ma tu komu pracować!

Z jednej strony pewnie ma trochę racji, z drugiej – trudno im się dziwić. Grają przecież dla reprezentacji, której mało kto chce teraz kibicować, gdzie ciągle zmieniają się selekcjonerzy, a jakichkolwiek perspektyw i nadziei w tym momencie brak.

Wszystko wskazuje na to, że jedyną szansą na zmiany w futbolu w tym kraju są zmiany w związku. Bułgarom pozostaje mieć nadzieję, że Berbatow ostatecznie nie zniechęci się i będzie walczył o posadę prezesa w następnych wyborach. To w nim upatruje się teraz szansę na odratowanie będącej w agonii bułgarskiej piłki. Postrzega się go jako człowieka z zachodnimi standardami, który już swoje w życiu zarobił – dlatego nie będą interesowały go łapówki. Jest człowiekiem z zewnątrz. Nie jest umoczony w korupcyjnym bagnie, trzyma się z dala od starego, związkowego betonu. Ma pomysł na rozwój młodzieży i rozpoczęcie jakiegokolwiek programu szkoleniowego. Na kogoś takiego liczą teraz kibice. Pytania pozostają dwa – czy Berbatowowi wystarczy determinacji, aby walczyć z Michajłowem i… czy wybory, w których potencjalnie wystartuje będą przeprowadzone uczciwie. Bo w takim środowisku, jak BFU, nie można być pewnym absolutnie niczego.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

fot. Newspix

Rodem z Wągrowca, choć nigdy nie pokochał piłki ręcznej. Woli tą kopaną, w wydaniu polskim i chorwackim. Student dziennikarstwa, który lubuje się w felietonach i reportażach. Miłośnik absurdu i Roberta Makłowicza.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
1
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

110 komentarzy

Loading...