Życie mitem polskich skrzydeł jest fajne – na przykład podczas poobiedniej drzemki, gdy rzeczywistość miesza się z fantazją. W ostatniej dekadzie, albo i nieco dłużej, mieliśmy dwóch skrzydłowych, którzy realnie potrafili być wartością dodaną dla reprezentacji. O aktualnym zgrupowaniu możemy powiedzieć sporo złego, nieco mniej dobrego, ale jakimś pozytywem na pewno jest to, że dostaliśmy nadzieję na lepsze skrzydła.
Nie wiemy skąd wziął się ten mit polskich skrzydłowych. Że chłopaki szybko biegają – no dobrze, Adam Kszczot też szybko biega, ale tutaj trzeba grać jeszcze w piłkę. A z tym u naszych bocznych pomocników w ostatniej dekadzie były problemy. Kamil Grosicki w szczycie formy był na pewno elementem pozytywnego chaosu i ta grosikowa maszyna losująca regularnie dostarczała asysty oraz bramki. Był Jakub Błaszczykowski, ale on właściwie od Euro 2016 powoli schodził ze swojego topu, zdrowie go nie oszczędzało i z czasem zaczął być bardziej hamulcowym niż napędowym tego zespołu. Testowaliśmy dziesiątki nazwisk, ekstraklasowe meteoryty, hity jednego sezonu, szybkobiegaczy, postacie epizodyczne. Ale od dobrych kilku lat obraz polskich skrzydeł wyglądał tak, że ciągle liczyliśmy, że Grosicki “da z wątroby, wejdzie i się urwie”. Albo że któryś z młodych nagle tak wystrzeli z formą, że aż nam się wrzutki Kamila Kosowskiego przypomną.
Problem jednak polegał na tym, że Grosicki coraz mniej grał w klubie, więc coraz rzadziej był cenny dla reprezentacji. A młodzież – nawet jeśli wyjeżdżała z Ekstraklasy – to przepadała w klubach zachodnich. I to raczej nie tych z czołowych klubów lig TOP5, a nawet w przeciętnych zespołach przeciętnych lig. Zawsze, gdy przychodził ten moment na koniec roku, gdy wewnątrz redakcji dzieliliśmy się pozycjami przy pisaniu całorocznych rankingów, na pozycję “10 najlepszych skrzydłowych Polski” patrzyliśmy przez palce i przerzucaliśmy z rąk do rąk jak gorącego ziemniaka. No bo w kim tu wybierać…
Widzieli to też selekcjonerzy, bo zmiany systemów nie wynikały przecież z genialnego sznytu taktycznego, a raczej z potrzeby dostosowania taktyki do potencjału. Wypływali nam kolejni środkowi pomocnicy w niezłych klubach europejskich, na bokach obrony czy pomocy mieliśmy ograniczonych technicznie szybkobiegaczy… No to co? To może jakieś wahadła i granie w ustawieniu 3-4-2-1? Albo spróbujmy klasycznie na czwórkę z tyłu, ale bez skrzydłowych, z czwórką środkowych pomocników? A później pojawiała się refleksja, że przecież “Polacy to tylko z kontry potrafią, a jak z kontry, to przecież trzeba mieć szybkich zawodników na bokach!” i że “z tymi wahadłami to fajnie, że nie trzeba wystawiać skrzydłowych, ale problem w tym, że wahadłowych tez nie mamy”. I tak w koło Macieju.
Pozytywy ze strony Zalewskiego i Kamińskiego
– Skrzydłowi? Trzeba poczekać, aż ich wyszkolimy – słychać było z PZPN-u, gdy pytano o to, gdzie szukać nadziei. I wygląda na to, że jednego faktycznie sobie wyszkoliliśmy, a drugiego wyszkolili nam Włosi. Oczywiście wciąż dalecy jesteśmy od tego, by wchodzić teraz na stołek i wykrzykiwać w głos “uwaga, nadchodzi nowa era polskich skrzydeł!”, natomiast po tym zgrupowaniu pojawiło się światełko w tunelu na to, że faktycznie coś może tutaj się poprawić.
Z Walią świetne wejście z ławki zaliczył Jakub Kamiński. Wprowadzony po przerwie wychowanek Lecha został ustawiony na lewej stronie pomocy i był najjaśniejszą postacią tego starcia. Strzelił bramkę po swojej firmowej akcji – krótki zwód na prawą nogę i uderzenie przy dalszym słupku. Pazernie popędził też na piłkę przy drugiej akcji bramkowej, dograł do Lewandowskiego, a strzał kapitana dobił Świderski. I generalnie podobać się mogła ta jego chęć do tego, by napędzać akcję do przodu za wszelką cenę – bez kalkulacji, bez zbytniego bawienia się w markowanie wrzutek i oglądanie się na asekurację. Mamy piłkę? No to jedziemy, bo po to na tej pozycji gram.
Wczoraj w meczu z Holandią z kolei z ofensywnych piłkarzy najbardziej przypadł nam do gustu występ Nicoli Zalewskiego. Daliśmy mu siódemkę, wyższą notę zgarnął tylko bramkarz Skorupski. Pisaliśmy tak:
Zuch chłopak! Fajna jest ta jego bezczelność – tu przysapie do Dumfriesa, tam pierwszy ruszy do przepychanki, nie jest zahukany. Ale nie będziemy go przecież chwalić za chęci do bitki. Są inne powody, by zacmokać nad tym młodzieńcem. Ma luz, nie boi się wejść w pojedynek, przy tym gra odpowiedzialnie i na „ura-bura ciocia Agata”. Pierwsza połowa lepsza niż druga, po przerwie z rzadka dochodził do pole karne Holendrów, raczej ograniczał się do przesuwania wzdłuż linii. Ale do przerwy chyba – obok Kiwiora – najlepszy w naszej kadrze. No i ta asysta – rzut oka na to, co przed nim, krótkie przygotowanie piłki, crossowy przerzut do Casha w punkt.
Tak już na chłodno przyszedł nam do głowy jeszcze jeden wiosek – Zalewski pokazał, że nie musimy bać się Holendrów. To znaczy oczywiście, trzeba podejść z respektem, zachować trzeźwość umysłu. Natomiast po bęckach od Belgów pewnie wielu piłkarzy miało w głowie myśli typu “cholera, trzeba zagrać bezpiecznie, nie wystawić się na krytykę, nie zawalić nic durnego w defensywie”. To usztywnia i sprawia, że nie podejmujesz ryzyka. A Zalewski długimi fragmentami był jedynym gościem, który wchodził w dryblingi, szukał nieoczywistych zagrań, chciał pocieszyć się piłką. Z pięciu prób dryblingów wyszedł zwycięsko czterokrotnie, najwięcej w polskiej drużynie.
Do tego dorzućmy asystę Frankowskiego z wczorajszego spotkania. Wiadomo, Frankowski ma swoje ograniczenia, raczej jest typem gościa doklejonego do linii, któremu trzeba jasno wytyczyć cele. Pewnego poziomu nie przeskoczy, dryblerem nie zostanie. Natomiast godnym odnotowania jest fakt, że Frankowski po czterech meczach bez gry w kadrze (Szkocja, Szwecja, Walia, Belgia) zaczął od początku i dorzucił konkret w postaci asysty, a w innej akcji bardzo przytomnie wystawił piłkę Krychowiakowi przed polem karnym.
W przypadku młodych będzie tylko lepiej?
Piszemy o “nadziei na lepsze skrzydła”, a nie “lepszych skrzydłach”, bo już nacięliśmy się w przeszłości kilka razy na błysk któregoś z bocznych pomocników, który później nie był potwierdzony dobrą grą w kolejnych starciach. Fajny okres miał w kadrze chociażby Kamil Jóźwiak, gdy dobrze wyglądał na tle Węgrów w eliminacjach czy w starciu z Holandią. Później jednak zakopał się w beznadziejnym Derby, gdzie on sam nie błyszczał.
Ale w przypadku Kamińskiego i Zalewskiego są spore perspektywy na to, by wykonać ten kolejny krok. Kamiński w Ekstraklasie doszedł do ściany. Zaliczył absolutnie najlepszy sezon w karierze, był mocnym punktem Lecha. Nawet jeśli wiosną nie miał już tak dobrych liczb, to i tak zawsze stanowił zagrożenie po tej lewej flance. Rozwinął się pod względem wykorzystywania wolnej przestrzeni i przy gubieniu przeciwników samym przyjęciem. Pół roku temu podjął decyzję o odejściu, ostatnim meczem pożegnał się z Poznaniem i wyfrunął do Wolfsburga.
Teraz wszystko w jego nogach. Biorąc pod uwagę to, jak szybko minuty w tym zespole zaczął łapać Bartosz Białek, to możemy być optymistami w tym względzie, że Kamiński nie zaliczy rundy a’la Puchacz w Unionie. Wolfsburg grał często ustawieniem 3-4-2-1, więc 20-latek mógłby być opcją na obu wahadłach i na obu pozycjach za napastnikiem. Kwestia tego, by wykorzystywać szanse i to możliwie jak najszybciej, bo wiemy przecież, że runda kończy się na początku listopada, a jeśli mamy liczyć na Kamińskiego w kontekście mundialu, to musimy liczyć też na to, że Michniewicz będzie miał do dyspozycji piłkarza grającego. Pewnie nie etatowego gracza pierwszej jedenastki klubu z Bundesligi, bo aż takimi optymistami nie jesteśmy, ale niech to będzie chociaż kwadrans czy dwadzieścia minut co weekend.
Pewnie lepsze perspektywy stoją przed Zalewskim. Jesienią był marginalną postacią w Romie, ale już tylko w 2022 roku zaliczył 19 z 28 możliwych do rozegrania spotkań. W lidze od 19 lutego nie opuścił żadnego starcia, od 1/4 finału Ligi Konferencji za każdym razem grał w wyjściowej jedenastce. Mourinho w niego wierzy, Mourinho mu zaufał. Pytanie – co będzie z nim dalej? Spinazzola wrócił po kontuzjach na sam finisz sezonu i od razu dostał swoje minuty. A to przecież pozycja Polaka. Wygra doświadczenie po stronie Włocha? A może dobra forma i młodość Zalewskiego?
W obu przypadkach jest nadzieja na to, że obaj skrzydłowi nie zakopią się w głębokiej rezerwie swoich zespołów.
Nie będą sobie wchodzić w paradę?
Zalewski z Kamińskim są wychowani już na skrzydłowych nowej generacji, ich atutu nie skupiają się tylko wokół przyspieszenia i szybkości. Kamiński – za co bardzo chwalili go w Lechu – gra po prostu mądrze, potrafi wykorzystywać wolne przestrzenie za plecami obrońców (o to apelował do Frankowskiego w przerwie z Holandią selekcjoner), dobrze czuje się w tłoku, ma to swoje firmowe zejście z akcją z lewego skrzydła do środka. Zalewski z kolei bardzo dobrze panuje nad piłką, uczy się gry na wahadle, widać u niego progres przy współpracy ze stoperami, a przy tym ma taką fajną wrodzoną zadziorność. Poza tym – dużo widzi, skanuje przestrzeń boiska, czego przykładem może być dostrzeżenie Casha przy golu na 1:0.
Pytanie tylko – czy to nie są czasem piłkarze dedykowani pod… tę samą pozycję? Zalewski w tym sezonie grał tylko na lewej flance. Kamiński podobnie, choć w Lechu dochodziło do roszad skrzydłowych flankami, ale gdy wybiegł z Holandią na prawej stronie pomocy, to widać było, że pozbawiony został w ten sposób części swoich atutów. Być może zatem rozpisując skrzydła Kamiński-Zalewski popełnia się błąd, to to piłkarze, którzy będę rywalizować o to samo miejsce w wyjściowej jedenastce?
Tak czy siak – po tym zgrupowaniu będziemy mądrzejsi o jeden aspekt. Wciąż szukamy skrzydłowych do reprezentacji, co do których będziemy mieli pełne zaufanie. Ale przynamniej jest w kim pokładać nadzieję.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
Fot. FotoPyK