Na pewno byli dziś tacy, którzy po naszym prowadzeniu 1:0 uwierzyli, że to może być kolejny „taki” mecz drużyny Michniewicza. To znaczy – tamci cisną, prowadzą grę, ale to my dzięki jednej akcji, a potem defensywie i bożej opatrzności wywozimy zwycięstwo. Przez pewien czas mogliśmy się łudzić, że tak będzie. Ale ostatecznie pewnie nawet gdybyśmy grali w trzynastu, ba, piętnastu, nie zatrzymalibyśmy Belgów. Za szybcy. Za dobrzy. Za mocni. A my… Skompromitowani.
Fajnie, że zaskoczyliśmy ich piękną kombinacją (aż przypomniała się ta przeciwko Portugalii sprzed sześciu lat). Zieliński przyjął kierunkowo, podprowadził wzdłuż pola karnego do Szymańskiego, a ten idealną wcinką obsłużył Lewandowskiego, który podobnych sytuacji nie marnuje.
Ale jednak – to było raz i później się już do tego nie zbliżyliśmy, więc w sumie pozostaje mieć nadzieję, że do 2028 roku nie będziemy wspominać tej akcji. Gdy w pozostałych przypadkach zbliżaliśmy się do pola karnego Belgów, to bardziej na zasadzie „a nuż”. A nuż się Lewandowski przepchnie, a nuż Kamiński się jakoś urwie, może Zieliński coś wymyśli.
Niestety: zderzaliśmy się ze ścianą. Mówiąc dosadniej: pieprznęliśmy w nią z hukiem. Słychać było w Holandii i Luksemburgu jak krzyczymy „ała!”. Brakowało nam jakości, ale też nie potrafiliśmy wykorzystać tego, że Vertonghen czy Alderweireld to nie są młodzieniaszki, którzy chcą się ścigać na pełnym gazie co parę chwil. Pewnie na początku drugiej połowy był moment, kiedy chwilę dłużej graliśmy piłką, pod koniec, gdy okazje mieli Zalewski i Buksa, ale w kontekście całego meczu to wszystko są didaskalia, historie niewiele znaczące.
Szczerze mówiąc – można mieć to w dupie. Co nas obchodzi jakaś zmarnowana sytuacja Zalewskiego, jak w świat idzie wynik 1:6. Jakby do Belgów przyjechało San Marino czy inny Gibraltar, a nie drużyna z aspiracjami. Albo chociaż taka, która jedzie na mundial.
Pod względem piłkarskim Belgowie nas dziś zmietli. Po prostu. Jakbyśmy grali o realną stawkę i oni potrzebowaliby wygrać siedmioma bramkami, to pewnie by to zrobili. A tak rozmiar kary jest mniejszy niż mógł i powinien być, bo oni momentami nie łapali odpowiedniej skuteczności, po drugie świetnie bronił Drągowski.
Niemniej 1:6 w reprezentacyjnym meczu musi boleć (tutaj z kolei można się przecież odwoływać do 0:6 z Hiszpanią). 16 strzałów, w tym jedenaście celnych. Sorry, ale jak na defensywną taktykę, która już w trzeciej minucie skłoniła nas do bronieniu w dziesięciu w polu karnym – o wiele za dużo.
Dostaliśmy gola chyba w każdy możliwy sposób. Strzały z dystansu? Witsel, Trossard i Dendoncker mówią dzień dobry. Sam na sam? De Bruyne pokazuje „jestem”. Zejście ze skrzydła, nawinięcie naszych obrońców i po krótkim? Znów Trossard. Kombinacja i wywiezienie nas do lasu? Thorgan Hazard i Openda załatwili sprawę. Brakowało już chyba tylko lufy po stałym fragmencie gry, a i tutaj było blisko, tyle że wtedy dobrze zbijał Drągowski (trzeba podkreślić te jego kilka dobrych interwencji, bo momentami ratował nas w sytuacjach dramatycznych).
Zderzyliśmy się z futbolem na dzisiaj dla nas nieosiągalnym. Proste porównanie – jak my rozgrywaliśmy od tyłu, to można było mieć mdłości ze strachu, że zaraz stanie się coś złego. Jak oni – pełna kontrola, wiadomo, że wyjdą spod pressingu, niewiele im się może stać. Z kolei pod naszą bramkę Belgowie mieli niewiarygodną wręcz umiejętność grania w tłoku. Wydaje ci się, że podają w zbyt duży gąszcz, a tam ktoś przepuści, drugi się znajdzie i jest kłopot.
Nie gadajmy o tym, że przez godzinę był remis, więc w sumie – nie tak źle. Przecież więcej szczęścia niż rozumu. Jakby Eden Hazard w pierwszych minutach trafił na właściwie pustą z dziesięciu metrów, to Belgowie mogliby swój festiwal strzelecki rozpocząć wcześniej i strach się bać, co by było dalej. A tak – chwilę się pomęczyli z własną skutecznością, natomiast gdy odeszli od nas na odległość jednej bramki, zaczęli pełną masakrację.
Co więcej – nie przyjmujmy też postawy oj tam, oj tam, to tylko Liga Narodów i tak dalej. Nie. Stało się. Nie przywykliśmy w futbolu reprezentacyjnym przegrywać w takich rozmiarach. Ani za Brzęczka, ani za Sousy, ani za Nawałki. I to w meczach dużo poważniejszych niż czapka gruszek opakowana w ładniejszy papier.
No jednak wstyd. Rozumiemy – czerwiec, po trudnym sezonie, wyjazd na cholernie ciężki teren.
Ale wciąż…
Wstyd. Wyjeżdżamy czerwoni jak buraki, ale zagraliśmy jak ogórki.
BELGIA – POLSKA 6:1
Witsel 42′ De Bruyne 59′ Trossard 73′ 80′ Dendoncker 83′ Openda 90+3′
WIĘCEJ O MECZU BELGIA – POLSKA:
- Starość nie radość. Mundial w Katarze ostatnim tańcem „złotego pokolenia” Belgów?
- Lubański: – W Belgii ułożyłem sobie życie wokół ludzi, których cenię
Fot. FotoPyk