Jeszcze wczoraj Lech był… krainą mlekiem i miodem płynącą? Chyba w nikim tak mocne określenie nie wywoła wielkiego oburzenia. „Kolejorz” dopiero co zdobył mistrzostwo Polski, schował do szuflady słynną „mokrą szmatę” i miał wszystko, by zaufać mu, że może awansować do europejskich pucharów.
Dziś ma niespodziewany kryzys, którym musi mądrze zarządzić.
Maciej Skorża zrezygnował z powodów osobistych, więc to nie tak, że należy za tę sytuację kogokolwiek winić. Raczej zrozumieć i oddać szacunek, o czym pisał wczoraj Damian Smyk. Nie zmienia to faktu, że z czysto sportowego punktu widzenia, w Lechu nagle zapanował ogromny chaos. Chaos, którego nikt nie zakładał. Chaos, który trzeba opanować.
Cokolwiek wydarzy się w przyszłości – bo przecież nikt nie przesądza, że kiedyś nie dojdzie do wielkiego powrotu na ławkę „Kolejorza” – niewielu trenerów będzie w Poznaniu cenionych tak, jak Maciej Skorża. A prawdopodobnie żaden. To szkoleniowiec, który dał Lechowi dwa mistrzostwa Polski. Przyzwyczailiśmy się już do tego, jak dobrze funkcjonującą ekipą są poznaniacy, dlatego łatwo zapomnieć o momencie, w którym Skorża zaczynał swoją pracę. Dopiero gdy zaczniemy ocenę od punktu wyjścia, przekonamy się, jak wielką robotę wykonał ów trener w Poznaniu.
Gdy Skorża obejmował Lecha, ten był na w dolnej części tabeli. Nieradzący sobie w lidze, nieudolnie goniący Legię (nie w sezonie 20/21, a ogólnie), pogrążony w permanentnym kryzysie, którego nie zmazał nawet awans do Ligi Europy, w której, w jednym meczu, „Kolejorz” postanowił grać rezerwami, by oszczędzać się na Podbeskidzie. Ten obrazek to świetne podsumowanie ówczesnego Lecha – ma przed sobą tak świetną przygodę, a woli grać w Lizbonie Marchwińskim i Dejewskim, by jakimś cudem dokulać się jeszcze do ligowej czołówki. Skorża nie okazał się czarodziejem. Dostał kilka miesięcy na to, by poznać drużynę i atakować od przyszłego sezonu. Jego jedyny dobry moment poprzedniej wiosny? Mecz z Lechią, który zakończył się wynikiem 3:0. Jak pokazała historia, to był jedyny przebłysk Lecha w tamtej rundzie. Przebłysk, który zdradzał potencjał. Przebłysk, który dawał nadzieję na przyszłość. Ale jednak tylko przebłysk.
Lech był w naprawdę średnim położeniu – z wąską i niepoukładaną kadrą, z doprowadzonymi do szału (przeradzającego się w zrezygnowanie) kibicami, z położeniem, w którym głupio było nawet mówić o celach na stulecie klubu. I nagle, po przepracowaniu okresu przygotowawczego, po transferach, wszystko odpaliło. Piłkarze, którzy przyszli zimą – Karlstrom, Salamon i Milić – początkowo prezentowali się solidnie, ale nie dawali żadnego efektu wow, nie robili wielkiej różnicy. U Skorży stali się ligowymi gwiazdami na swoich pozycjach. Nowi zostali szybko wkomponowani. Oczywiście, można wyciągać przykład Adriela Ba Loua’y, na którego Lech wciąż czeka, ale można też podać nazwiska Joela Pereiry, Pedro Rebocho czy Radosława Murawskiego. Po prostu – wszystko świetnie zażarło. Pewnym tego dowodem jest fakt, że piłkarz, do którego za sezon 20/21 można mieć najmniejsze pretensje, stał się nagle czwartym środkowym pomocnikiem w hierarchii.
Za transfery trzeba chwalić klub, co oczywiste, bo wyciągnął wnioski, ale spory udział miał w nich też sam Skorża, który był w komitecie transferowym. Jego los ważył najwięcej, bo jako jedyny miał w nim prawo weta. Innymi słowy – Piotr Rutkowski, Tomasz Rząsa czy Karol Klimczak mogli zakochać się w jakimś piłkarzu, ale jeśli Skorża powiedział „nie”, to grzecznie dziękowali za rozmowy. Sam trener nie przynosił do klubu konkretnych propozycji, ale to jego opinia była najbardziej istotna. Sam też odgrywał ważną rolę w rozmowach z zawodnikami – to między innymi dzięki niemu Dawid Kownacki jest dziś blisko związania się z „Kolejorzem” na stałe, namawiał też Daniego Ramireza na to, by został w Poznaniu.
I teraz nagle – chwilę przed startem nowego sezonu – trzeba wywrócić cały ten system i szybko znaleźć nowego trenera, szybko znaleźć piłkarzy, którzy wpasują się w jego koncepcję. Bo w Lechu jest sporo kadrowych luk do załatania. Przede wszystkim – trzeba zastąpić Jakuba Kamińskiego, a obecni skrzydłowi wciąż grają na zaciągniętym ręcznym. Trzeba znaleźć bramkarza. Trzeba wykreować młodzieżowca, bo choć Lech nigdy nie miał problemu z tym tematem, to na teraz nie da się wskazać młodego piłkarza, który nie obniży jakości składu. Trzeba wreszcie zadbać o naprawdę szeroką kadrę, by nie popełnić błędów sprzed dwóch lat.
I to wszystko tematy, którymi trzeba się zająć na już. W sobotę, za ledwie cztery dni, Lech wraca do pracy i zaczyna przygotowania do kolejnego sezonu. Za równo tydzień pozna rywali, z którymi zmierzy się w eliminacjach do europejskich pucharów. Za jedenaście dni rozegra pierwszy sparing (z Widzewem). Za trzynaście wyjedzie na tygodniowy obóz do Opalenicy. Za miesiąc z hakiem zagra pierwszy mecz w eliminacjach do Ligi Mistrzów.
Sytuacja jest naprawdę trudna. Wczoraj przy Bułgarskiej debatowano już nad tym, kim można Skorżę zastąpić. Trwała burza mózgów. Bo to problem numer jeden do rozwiązania. Ale takich “czy…” lub “a skoro, to co…” mnoży się wokół Lecha. Bo skoro trenera nie ma, to kto będzie opiniował transfery? Czy jeśli przyjdzie nowy trener, to ze własnym sztabem? Co wtedy z ludźmi, którzy wywalczyli to mistrzostwo razem ze Skorżą? Lepiej kontynuować tę myśl z Rafałem Janasem na ławce? Czy może uznać, że życie nie wybiera, stawia nas przed trudnymi wyborami i trzeba przeprowadzić rewolucję w zarządzaniu tym zespołem? Wybierać w trenerze podobnym do Skorży czy poszukać kogoś zupełnie innego?
Znak zapytania na znaku zapytania.
To wszystko sprawia, że przed Lechem nagle pojawiła się ekstremalna sytuacja. Jest ona tym trudniejsza, że Skorża okazał się architektem, który perfekcyjnie poukładał klocki po swojemu. Pozostaje życzyć poznaniakom, by wyjęcie najważniejszego elementu nie posypało całej układanki.
WIĘCEJ O ODEJŚCIU MACIEJA SKORŻY:
- Poznań nigdy nie zapomni panu tego, jak mocnym jest pan człowiekiem
- Triumfalny powrót. 7 meczów, które zdefiniowały drugą kadencję Skorży w Lechu
- Maciej Skorża jest zwycięzcą. I życie toczy się dalej
Fot. FotoPyK