Reklama

Mroczek: – Sędziowie mieli spory wpływ na spadki i mistrzostwo w tym sezonie

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

31 maja 2022, 10:26 • 16 min czytania 103 komentarzy

– U nas z Wisłą Płock facet trzyma piłkę pod pachą, przyciska ją i sędzia mówi: ta ręka się nie liczy, nie ma jedenastki. Tutaj trzeba coś zmieniać! Tymczasem potem widzę mecz Wisły Kraków i przez pięć minut się zastanawiają, czy piłka dotknęła opuszka palca, czy nie. W końcu – nie wiem na jakiej podstawie, bo na żadnym z obrazków nie było widać zmiany kierunku piłki – jest dyktowany rzut karny. Kiedy u nas była pod pachą i przewinienia nie było! Oczywiście usłyszę, że UEFA ma takie przepisy, interpretacje i tak dalej. Tylko dlaczego nie widzę podobnych cudów w zagranicznych meczach albo występują one tam znacznie rzadziej? Przecież nie ma możliwości zbudowania przepisów, które opisywałaby każdą sytuację. To zależy od podejścia do futbolu. Na czym nam zależy – chcemy grać w piłkę, czy chcemy mieć panów sędziów, którzy są najważniejsi i decydują o mistrzostwie i spadku – mówi Jarosław Mroczek, prezes Pogoni Szczecin. Podsumowujemy sezon w wykonaniu Portowców, ale również rozmawiamy szerzej o bolączkach polskiego futbolu. Zapraszamy.

Mroczek: – Sędziowie mieli spory wpływ na spadki i mistrzostwo w tym sezonie

Gdy z perspektywy tygodnia ocenia pan ten sezon Pogoni, to mówi pan o rozczarowaniu, czy też zrozumieniu albo zadowoleniu?

Ani w perspektywie tygodnia, ani w perspektywie miesiąca nie byłbym rozczarowany. To jest rezultat, który pokazuje stabilność tego, co robimy. A fakt, że zabrakło kilku punktów, jest zbiegiem kilku okoliczności, przypadków, różnych zdarzeń. Najlepiej podsumował to chyba trener Skorża, który na gali Ekstraklasy zaczął od tego, że to był dla niego najtrudniejszy tytuł mistrzowski, bo rywalizacja była duża i nie miał żadnej pewności, iż to się tak skończy. Tak to rzeczywiście wyglądało – równie dobrze pierwszy mógłby być Raków albo my. Dlatego jestem usatysfakcjonowany, bo jesteśmy w czołówce na minimalnym dystansie do liderów.

Nie było nawet skromnego rozczarowania, typu „kurde, tak blisko”?

Oczywiście, oprócz tego, że jestem prezesem, to jestem też kibicem. Marzy mi się tytuł. Racjonalnie kładę wszystko na szali – pozytywy i negatywy – i nie mogę być rozczarowany, ale już emocjonalnie, wiadomo, że chciałoby się więcej.

Reklama

Co pana zdaniem było kluczowe, że zabrakło dystansu do Lecha i Rakowa?

Kilka takich rzeczy. Niepotrzebne dwie porażki z Wisłą Płock, kluczowa sprawa. Po drugie – wracając do początku sezonu, nie wolno tracić bramki z Lechem w doliczonym czasie gry…

albo z Wartą, podobny przypadek.

Dokładnie. To są takie historie, które potem wpływają na końcowy wynik. W większości z 34. spotkań wyglądaliśmy dobrze i wygrywaliśmy, ale cóż, na finiszu zdecydowały takie detale.

A wydawało się, że możecie to tempo wytrzymać, bo zbudowaliście doświadczoną kadrę, która swoje już wygrywała.

Tak, tyle że jednak w paru momentach nie udźwignęliśmy tego psychicznego aspektu. Na przykład w drugim meczu z Lechem, u siebie – w pierwszej połowie byliśmy zbyt zestresowani i skupieni jedynie na tym, żeby nie stracić gola. Ale tak do końca nie chciałbym tego oceniać, bo to nie moja rola. Moją rolą jest stworzenie takich warunków piłkarzom w klubie, by ten sukces był możliwy. Wniosek jest taki: on był możliwy. Natomiast kilka historii wpłynęło na to, że tak się nie stało. Niemniej jestem pełen wiary, że w końcu uda nam się ten sukces osiągnąć. Oby w kolejnym sezonie.

Reklama

Łatwo dorabiać tezę do wydarzeń, ale zapytam: czy i jaki wpływ na drużynę miała decyzja Runjaicia o odejściu?

Moje zdanie jest takie, że to nie miało żadnego wpływu albo jakiś znikomy. Jak obserwowałem podejście i reakcje chłopaków, to byli spokojni i skupieni. Może, ale tylko może, w jednym tygodniu po tej informacji, gdy nie byli pewni czy pozostali trenerzy zostaną w klubie, czy nie, to mogło mieć pewien wpływ. Ale ogólnie? Bez przesady. Zresztą nie ma dobrego momentu na ogłaszanie takich decyzji, a przecież w końcu musieliśmy to powiedzieć publicznie. Gdybyśmy tego nie zrobili, co tydzień mielibyśmy falę pytań od dziennikarzy i kibiców, co się dzieje. Trzeba było więc powiedzieć, że trener nie chciał już pracować w Pogoni, że sens naszej współpracy przestał istnieć. Zresztą – nie różniliśmy się w tym odczuciu. Jednak rozstaliśmy się w bardzo przyzwoity sposób, nie mając do siebie żadnych pretensji. Ok, coś się wypaliło, potrzeba było nowych impulsów i one przyjdą ze Skandynawii.

Czyli nie przedłużyłby pan umowy z Runjaiciem nawet, gdyby ten chciał zostać?

Trudno powiedzieć. Można było grać i powiedzieć: w zależności od wyników będziemy ustalać, czy pracujemy dalej razem, czy nie. No, ale trener powiedział, że to już nie ma sensu, więc myśmy go też specjalnie nie namawiali. Jeśli pracownik, szczególnie tak istotny z punktu widzenia klubu, nie do końca już czuje Pogoń w sercu, to trudno wierzyć, że jego pozostanie w klubie ma sens. Zresztą to nie była żadna tajemnica, kto z kim rozmawia i do czego namawia. Mogliśmy udawać, że jest inaczej, ale po co, skoro mieliśmy tę świadomość.

A więc ostatecznie odejście Runjaicia było wam na rękę?

Nie powiedziałbym tak – na rękę to było trenerowi, bo przecież on podjął ostateczną decyzję. Nam z kolei było to na rękę w ten sposób, że decyzja zapadła szybko i otworzyła nam możliwość szukania nowego szkoleniowca. My zachowywaliśmy się naprawdę przyzwoicie – przed podjęciem decyzji przez trenera, nie podejmowaliśmy żadnych rozmów z nikim. Gdy decyzja została ogłoszona, przyśpieszyliśmy poszukiwania i zaczęliśmy rozmowy.

Legia zachowywała się przyzwoicie? Pamiętamy serial z Markiem Papszunem.

Uważam, że tak. Nie mówili o niczym publicznie, utrzymywali to w tajemnicy, nie obnosili się z tą historią. I chyba dobrze. Natomiast w pewnym momencie było dla wszystkich jasne, że tak się stanie. Rozmawiałem z prezesem Mioduskim, bo spotkaliśmy się na posiedzeniu Rady Nadzorczej, trochę wręcz pożartowaliśmy na ten temat, jednocześnie nie potwierdzając tego ruchu. Moim zdaniem wszystko było ok.

Trener do końca na 100% był z wami? Czy negocjacje go rozregulowały?

Nie wiem, musiałby pan spytać trenera, nie jestem i nie byłem w jego głowie.

Gdyby miał pan przekonanie, że był na 100% głową w Szczecinie, to pewnie by pan to teraz powiedział.

Nie, bo ja tego po prostu nie wiem. Nie wiem, co Kosta robił od 18 do 24. Może siedział i oglądał wszystkie mecze Legii, a może siedział i zastanawiał się, jak mamy zagrać w kolejnym meczu.

Skąd pomysł na Jensa Gustafssona?

Trenerów na rynku jest sporo i to raczej nie jest tak, że pada nazwisko i rozpoczyna się wyścig po tego jedynego. Nie, szuka się po cechach, możliwościach. To naprawdę długi proces. Spora grupa osób, z którą współpracujemy i się przyjaźnimy, opowiada nam, jak dany trener pracuje, jak się zachowywał w danym klubie, jaki ma pomysł na grę i tak dalej. Te pytania nie dotyczyły tylko Jensa. My na liście kandydatów mieliśmy kilka nazwisk. Kolejne się jednak wykruszały i Jens został na szczycie tej piramidy, bo jesteśmy głęboko przekonani, że nasze oczekiwania dotyczące prowadzenia drużyny, będą przez niego spełnione. Chemia jest wyraźna. Od pierwszego kontaktu, gdy spotkaliśmy się w Sztokholmie. Wie pan, nieraz jest tak, że spotka się człowieka, wymieni dwa zdania i czuje się, że będzie bardzo dobrze. Podobne wrażenia mieliśmy z Jensem.

To jakie cechy trenerskie przekonały Pogoń do Gustafssona?

Nie będę zdradzał całej kuchni, bo to pewnie nie jest ostatni trener, jakiego zatrudniamy! No, ale te cechy w większości są pewnie powszechnie znane – chcemy mieć drużynę, która gra widowiskowy futbol, gra piłką, a nie „laga i do przodu”. Chcemy trenera, który współpracuje z młodzieżą i jest świetnym motywatorem. A przypomnę, że Jens jest po psychologii, skończył studia, jego wiedza w tym kierunku jest bardzo duża.

Biorąc pod uwagę, ż Pogoń chce trofeów, nie martwiło pana to, że Gustafssona w swojej karierze nie zapełnił jeszcze gabloty?

A Kosta miał trofea? Nie. Może to jest zaleta, może będzie głodny sukcesów? On, gdy padła propozycja, zareagował bardzo szybko i pozytywnie, bo chciał wrócić do piłki klubowej, żeby zbudować zespół, który osiągnie wymierny sukces. Wierzę, że jeśli ta współpraca będzie wyglądać tak, jak ją sobie wyobrażamy – a jestem przekonany, że będzie – to odniesiemy sukces.

Runjaić nie miał trofeów i Pogoń też wciąż nie ma.

Tyle że Kostę zatrudnialiśmy w zupełnie innej sytuacji. Pogoń była na dnie tabeli w tragicznej sytuacji, gorszej niż Wisła pod koniec tego sezonu. Większość komentatorów mówiła, że Pogoń już właściwie spadła z Ekstraklasy. No i my szukaliśmy trenera, który podejmie się nie zdobycia mistrzostwa, tylko wyciągnięcia nas z tego olbrzymiego kryzysu. Kosta to zadanie świetnie wykonał. Nie ma żadnych wątpliwości.

Pan jest zrażony do polskich trenerów?

Nie, dlaczego?

Tak strzelam.

Nie. Był okres małej karuzeli w Pogoni, ale mamy szacunek do tych szkoleniowców. Natomiast trudno teraz rozmawiać o Papszunie w Pogoni czy kimś innym. Zagraniczna myśl szkoleniowa jest nieco inna niż polska. Ale przecież dwóch trenerów, którzy są Polakami i zostali wyszkoleni w Polsce, zajęło w tym sezonie pierwsze i drugie miejsce, więc chyba nie jest z naszymi szkoleniowcami tak tragicznie.

Był temat Macieja Stolarczyka?

Nie. To był tylko dziennikarski temat. Maciek jest przez nas bardzo szanowany, jest przyjacielem klubu, stąd wyszedł, świetnie się rozumiemy, dużo rozmawiamy, ale akurat o przejęciu przez niego Pogoni nie rozmawialiśmy.

Wyciągnęliście wnioski przed pucharami, by tym razem nie pożegnać się po pierwszej rundzie?

Uważamy, że tak, ale zobaczymy. Na pewno to przetarcie było bardzo ważne, bo nie ukrywam, że dla większości z nas wiele rzeczy było wówczas nowych. Sama organizacja meczu inaczej wygląda w Europie niż codzienne, ligowe spotkania. Trafiliśmy wtedy na bardzo trudnego rywala i może dobrze. Niewiele nam brakowało. Wiemy, co zrobiliśmy źle, mamy innego trenera z pewnym doświadczeniem, oby to zaprocentowało.

Wojtek Kowalczyk jest przekonany, że zabrakło wam wtedy napastnika, tam samo jak i pod koniec sezonu. Podzielam tę opinię. A pan?

Musielibyśmy wejść w bardzo głęboką dyskusję, bo jak spojrzeć na statystyki Luki Zahovicia, czyli liczbę rozegranych minut i liczbę bramek – jedenaście, żadnej z karnego – to twierdzenie, że nie mieliśmy napastnika, jest moim zdaniem nieprawdziwe. To, że zapadały takie decyzje co do składu, a nie inne – proszę pytać trenera. Jednocześnie nie znaczy to, że nie rozumiemy faktu, iż ta pozycja jest bardzo ważna i wzmocnienie jej może uprawdopodobnić sukces. Analizujemy wielu zawodników, jeśli znajdziemy takiego, który naszym zdaniem wpisze się w tą drużynę i podniesie jej jakość, to pewnie dojdzie do transferu. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Czyli poniekąd spodziewa się pan też, że u nowego trenera Zahović otrzyma więcej szans.

Nigdy nie usłyszy pan ode mnie żadnych sugestii dotyczących składu, bo świętą zasadą jest ta, że o personaliach decyduje trener. Byłbym wręcz niegrzeczny, gdybym mówił – może ten, a nie tamten. Stawiałbym szkoleniowca w niewdzięcznej sytuacji, gdybym opowiadał podobne głupstwa.

Natomiast chyba można powiedzieć, że inny napastnik, Parzyszek, okazał się rozczarowaniem.

Sam Piotrek powiedział na koniec, że jest rozczarowany, bo nie udało mu się dojść do odpowiedniej dyspozycji. Ale muszę powiedzieć, że był znaczącą postacią w szatni. To jest wspaniały facet, który jest absolutnym profesjonalistą i nigdy nie robił problemu z tego, że nie grał albo gdy trener mu zwrócił uwagę, że zagrał słabiej. Budował pozytywną atmosferę, był ważna postacią w szatni. Nie dam powiedzieć o nim złego słowa.

Ale gdyby strzelił pięć bramek więcej i miał trudniejszy charakter, to pewnie by się pan nie obraził.

Tak, to jest jasne.

Czy Kamil Grosicki zostaje w Pogoni?

Nie słyszałem, by miał inne plany. Na pewno nie przyszedł i nie powiedział, że ma skądś super oferty i chce odejść.

Zimą oferta była.

Nie była to poważna oferta. Ani dla nas, ani dla niego.

A czuł pan wtedy choć jakkolwiek, że Kamil jeszcze myśli o wyjeździe?

Nie, Kamil jest całym sercem z Pogonią. Gra w drużynie, w której zawsze chciał grać, dostał wcale nie takie złe warunki finansowe, żyje w mieście, które kocha, ma tu przyjaciół i rodzinę przy sobie cały czas. Jemu strasznie zależy, żeby Pogoń odniosła sukces i chce być tego elementem. Plus chce pojechać na mistrzostwa świata.

Życie bez Kacpra Kozłowskiego okazało się trudniejsze?

Kacper strasznie chciał wyjechać, uważał, że spokojnie może zafunkcjonować w zachodniej piłce i to spotkało się z naszymi planami, że ten transfer w takim momencie może być opłacalny. Sądzę, że on da radę i odnajdzie się w angielskiej piłce, kiedy już uzyska pozwolenie na pracę w Wielkiej Brytanii. A my też sobie radzimy – mamy bardzo dobrych młodych chłopaków. Niektórzy czekają na szansę, a niektórzy odnajdują się już na boisku i odgrywają tam dobrze swoją rolę. Wyzdrowiał Kacper  Smoliński, wraca Marcel Wędrychowski. Jest Mruk, który nie dostał do tej pory szansy, a ewidentnie jest utalentowany. W przedsionku czeka jeszcze masa nazwisk na swoją okazję.

To, że przepis o młodzieżowcu zostaje, jest pana zdaniem dobrym wyborem?

Może ja o czymś nie wiem, ale chyba nie ma jeszcze ostatecznej decyzji? To nie jest tak, że PZPN oficjalnie to ogłosił. Nie będę mówił z kim i o czym rozmawiałem, ale według mojej wiedzy poszczególne warianty – niektóre całkiem interesujące – będą jeszcze dyskutowane. To otwarta sprawa. A z punktu widzenia naszego klubu – jest to dla nas kompletnie bez znaczenia. My będziemy mieli młodych chłopaków na boisku tak czy siak i to nie dlatego, że są młodzi, ale dlatego, że są bardzo utalentowani i po prostu na tyle dobrzy, by mieć szanse pokazywania się na boiskach Ekstraklasy.

Natomiast z punktu widzenia całej polskiej piłki: szczególnie tam, gdzie nie ma akademii i szkolenia, przyda się jakaś forma nacisku, by dawać szanse naszym młodym piłkarzom, a nie tym z zagranicy, którzy nie poprawiają jakości drużyn i do Polski przyjeżdżali tylko dla kasy. Choć sam system, dość sztywny, chyba trzeba zmienić, słyszałem o pomysłach, żeby rozliczać kluby z minut młodych piłkarzy spędzonych na boisku. Byłaby określona całkowita ich liczba w sezonie, kiedy młodzieżowiec musi być na boisku i jeżeli zespół tego warunku nie spełnia, płaci jakąś formę kary, całkiem znaczącą, by miało to sens. No i to daje trenerom większą elastyczność, możliwość wyboru, który mecz jest dobry dla młodzieżowca, a który niekoniecznie. Wydaje się to rozsądną ideą, bo sztywność dzisiejszego przepisu może być błędna.

To jest jednak frustrujące, że co dwa lata zmieniamy przepisy.

Tak, mieliśmy ESA37 z dzieleniem punktów, potem bez, teraz jest ESA34. Słyszałem argumenty broniące ESA37, że jest rywalizacja, emocje, a przy ESA34 tego nie będzie. Pierwszy sezon zadał temu kłam. Możemy grać normalny sezon mecz i rewanż, a wciąż może być rywalizacja. Daj Boże, żeby nie było nowych pomysłów co do liczby zespołów, spadków i tak dalej, bo zmieniając co chwilę, poziomu na pewno nie podniesiemy. Zresztą uważam, że format rozgrywek ma zdecydowanie mniejsze znaczenie niż szkolenie, infrastruktura. Nie rozumiem na przykład, dlaczego nie ma przepisu, który zmuszałby do tego, by w Ekstraklasie mieć nie tylko podgrzewane główne boisko, ale i co najmniej jedno treningowe. Musi być taki wymóg i koniec. Jak ktoś nie ma pieniędzy albo nie chce się do tego dostosować, to nie może być w Ekstraklasie. Jeśli chcemy gonić świat, musimy w te aspekty inwestować. Albo jeszcze inny przykład: u nas jest olbrzymia grupa chętnych trenerów chcących uzyskać licencję UEFA PRO. Szkolenie organizowane przez PZPN daje taką szansę tylko garstce. Gdy słyszę o tych liczbach, ogarnia mnie czarna rozpacz. W Czechach mają trzy razy więcej szkolonych w każdym roku, w wielu innych krajach jeszcze więcej.

PZPN powie, że UEFA…

Tak, tak, ja słyszę te tłumaczenia. Jak wiceprezesem od szkolenia był pan Marek Koźmiński, to mówił o limitach UEFA, teraz jest to samo. Nie rozumiem tego. Nie rozumiem jak tak poważny związek nie potrafi uzyskać zgody UEFA na istotne zwiększenie liczby szkolonych trenerów. Zamiast ciągle gdzieś jeździć, reprezentować, bywać, może warto powalczyć o tę tak istotną sprawę. Jeśli nie będziemy mieli dobrych trenerów, to choćbyśmy zmienili pięć razy format rozgrywek, nic nam to nie da. Jesteśmy dużym krajem, mamy masę młodzieży, jest w czym wybierać, ale ona musi być odpowiednio przygotowywana.

Do zmiany jest naprawdę dużo. Pewnie każdy z nas oglądał finał Ligi Mistrzów i z przyjemnością patrzyłem, jak sędzia gwizdnął może z dziesięć razy w meczu i pokazał ledwie jedną żółtą kartkę. Nie widziałem praktycznie żadnego zawodnika, który po kontakcie z rywalem krzyczał, jakby mu urwało nogę. A u nas prawie każdy faul kończy się wrzaskiem piłkarzy, jakby obdzierali ich ze skóry. Sędziowie od razu przerywają grę, dają kartki na prawo i lewo, zamiast dać kartkę temu, który bardzo często udaje, bo wie, że jego drużyna będzie miała z tego korzyść. Nie wiem, czy tak jest, ale czasami mam wrażenie, że 90% takich zdarzeń nie wiąże się z jakimś znaczącym bólem, a piłkarz po korzystnej decyzji dla niego i jego zespołu, wstaje i gra dalej, jakby nic się nie stało. Najważniejsze jest to, że nie można mieć pretensji do piłkarzy – wykorzystują po prostu naiwność sędziujących. To zjawisko ewidentnie nie służy płynności w grze, uczy bezsensownych zachowań. Uważam, że sędziowie mają tu wielką rolę do odegrania, mogliby właściwymi zachowaniami wpłynąć na poprawę jakości grania polskich zespołów.

Dużo mieliśmy kontrowersji sędziowskich w tym sezonie.

Bardzo. To są przedziwne rzeczy. U nas z Wisłą Płock facet trzyma piłkę pod pachą, przyciska ją i sędzia mówi: ta ręka się nie liczy, nie ma jedenastki. Tutaj trzeba coś zmieniać! Tymczasem potem widzę mecz Wisły Kraków i przez pięć minut się zastanawiają, czy piłka dotknęła opuszka palca, czy nie. W końcu – nie wiem na jakiej podstawie, bo na żadnym z obrazków nie było widać zmiany kierunku piłki – jest dyktowany rzut karny. Kiedy u nas była pod pachą i przewinienia nie było! Oczywiście usłyszę, że UEFA ma takie przepisy, interpretacje i tak dalej. Tylko dlaczego nie widzę podobnych cudów w zagranicznych meczach albo występują one tam znacznie rzadziej? Przecież nie ma możliwości zbudowania przepisów, które opisywałaby każdą sytuację. To zależy od podejścia do futbolu. Na czym nam zależy – chcemy grać w piłkę, czy chcemy mieć panów sędziów, którzy są najważniejsi i decydują o mistrzostwie i spadku?

A mieli wpływ na mistrzostwo i spadki w tym sezonie?

Patrząc na kontrowersyjne sytuacje, uważam, że spory. Wisła Kraków może mieć swoje pretensje – pamiętny mecz z Lechem. Podobnie Raków. Niewątpliwie dochodzimy do tego, że prowokuje się zupełnie niepotrzebne sytuacje. Centymetrowy spalony na przykład. Bo jak się zatrzyma klatkę o jedną-setną sekundy wcześniej, to przecież spalonego nie ma… To kwestia podejścia do naszej piłki i tego, kto ma być w niej najważniejszy?

A czy arbitrzy powinni wypowiadać się po meczach w sprawie kontrowersji?

To jest taki korporacyjny ład, no bo każdy zawód broni swoich zasad. Tutaj akurat nie mam pretensji. Tak zawsze było i pewnie niestety będzie. Bardzo trudno jest przyznać się do winy, a jeszcze do tego publicznie. Nie wymagajmy tego, wolałbym, by arbitrzy w wewnętrznie prowadzonych rozmowach nie szukali usprawiedliwień, ale sposobów w jaki usprawnić sędziowanie tak, by w meczu piłki nożnej główną rolę odgrywała piłka nożna i dwa zespoły walczące o swój sukces. Nieustannie mam wrażenie, że w lepszych ligach dopuszcza się do ostrej gry – nie brutalnej – a u nas co chwilę jest gwizdek. Nie wiem, skąd ta wiara, że jak zawodnik krzyknie, bo ktoś mu dotknął stopy, to rzeczywiście ma poważną kontuzję albo doświadczył jakiegoś strasznego bólu. I jego przeciwnikowi trzeba dać kartkę oraz podyktować rzut wolny. Gdyby arbiter trzy razy zignorował takie próby wymuszenia, a może sięgnąłby po żółty kartonik by ostrzec symulanta, takie zjawiska szybko by zniknęło z polskich boisk. Z korzyścią dla polskiej piłki.

Czytaj więcej o Pogoni Szczecin:

Fot. Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

103 komentarzy

Loading...