Od śmierci Pawła Zarzecznego minęło już ponad pięć lat. Paulina Zaczeczna, jego córka, opowiada nam o nieznanej dotąd twarzy wybitnego dziennikarza. Poznajemy Pawła, który w domu nie mówi o sobie i potrafi zawstydzić się po zwykłym prezencie. Dlaczego Paulina dowiedziała się o zawodzie ojca w momencie, gdy ten napisał o wyjściu na dziwki? Jak Paweł podrywał zakonnicę? Czemu to Paulina jest jego największym sukcesem? Kiedy odczuła na własnej skórze, że prawda nie może przeszkadzać w pisaniu? Dlaczego pisała za niego teksty? Co czuła, kiedy pił? Zapraszamy do wspomnień Pauliny – głębokich i jednocześnie na wesoło.

– Mam zapas chusteczek. Możemy rozmawiać.
Jeszcze siedzą w tobie bardzo bliskie, bezpośrednie emocje.
Zawsze będą. Nie potrafię wyobrazić sobie momentu, jak znikną. Dziś sama jestem psychologiem. Prowadzę dyżury psychologiczne, interwencje kryzysowe, wspieram ludzi w kryzysie samobójczym i innych problemach. Stykam się na co dzień w pracy z tym, że czas leczy rany, a trudne emocje mijają. W teorii też to wszystko wiem. Ale że ma to się wydarzyć mi? Nie wyobrażam tego sobie. Tata mówił: niewybierane szambo zawsze prędzej czy później wybija. Odłożysz to na rok, dwa, dziesięć, piętnaście. Ale w końcu będzie tego za dużo, nadmiar wybije górą, a wtedy masz kryzys w najmniej odpowiednim momencie, bo się go nie spodziewasz i nie jesteś na niego przygotowany.
U ciebie szambo w związku ze śmiercią taty już wybiło?
Ja go w ogóle nie próbowałam blokować od początku. Jak tata zmarł… Zmarł w marcu, a nie widzieliśmy się od ostatnich dni września. Studiowałam wtedy w Anglii, gdzie dziś mieszkam. Nie pojechałam do domu na święta Bożego Narodzenia. Tata miał marzenie, żeby za jego życia mama przyjechała do mnie i zobaczyła, jak żyję, poznała moich znajomych. Przyleciała więc na święta. Ktoś musiał zostać w domu z naszymi zwierzętami, więc tata się poświęcił: mama, jedź, ja będę karmił i wysyłał ci zdjęcia. Mama oczywiście była przekonana, że tata zapomni wpuścić kota do domu i będzie spał w ogrodzie, ale w końcu przyjechała.
Później miałam polecieć do domu na Wielkanoc. Miałam już kupiony bilet na samolot na 28 marca. Został mi do napisania ostatni egzamin. Pracowałam wtedy też na nocne zmiany w sklepie spożywczym. Wykładałam towar, kasowałam towar pijanych klientów, przyjmowałam obelgi od naćpanych typów. Taki klimat. O 4 w nocy skończyłam zmianę. Pomyślałam, że odeśpię, pójdę zaliczyć co mam na studiach i lecę na super wakacje.
Wstaję rano. Wiadomość od mamy: tata nie żyje.
To było abstrakcyjne.
Wstałam. Umyłam zęby. Pomyślałam: dziadek nie żyje. Miał wtedy ponad 70 lat. Chorowity, starszy…
Byłam w szoku i zaprzeczeniu.
Odpisałam dla pewności: – Ale dziadek? Dziadek nie żyje?
Mama oddzwoniła, w histerii, cała zapłakana i spuchnięta: – Nie, nie dziadek. Twój tata.
Mieliśmy zobaczyć się za trzy dni. A nie widzieliśmy się pół roku. To chyba najgorszy możliwy moment, o ile w ogóle jest jakiś dobry. Zabrakło trzech dni, żeby się pożegnać.
Twoja mama opowiadała w „Polsce The Times” historię, jak odwoziła Pawła na ostatni One Man Show.
I w takiej euforii zapytał mnie, czy jak Paulinka przyleci na święta, to wypada mu Paulę przytulić. No więc to podziałało na mnie jak płachta na byka. „Człowieku, ty jesteś jej ojcem! Ty się mnie pytasz, czy tobie wypada własną córkę przytulić? Każda córka czeka na to, żeby tata ją przytulił!”.
Staliśmy na światłach, ja się do niego odwróciłam, a Paweł zacisnął pięści, zacisnął powieki…
(Zarzeczna ma łzy w oczach)
…i powiedział: „Bo ja bym chciał ją tak mocno przytulić! Tak z całej siły!”.
Może coś czuł… Nie wiem… Powiedział, że jak Paula przyleci, to ją przytuli… Miała przylecieć w środę. Nie zdążył jej przytulić, bo umarł w sobotę…
Pocieszam się tym teraz, gdy myślę o naszej ostatniej rozmowie. Tata był bardzo twardy. Nigdy nie mówił mi komplementów wprost. W programach potrafił gadać, że jego córka jest najmądrzejsza w całej Anglii albo inną głupotę, przez którą znajomi się ze mnie śmiali, ale bezpośrednio do mnie był bardzo wymagający. „To jest niewystarczające”. „Zrób więcej”. „Nie spoczywaj na laurach”. „To jeszcze nie jest to”.
Podczas naszej ostatniej rozmowy na żywo, przed porannym odlotem, poszłam do pokoju taty się pożegnać.
Przytulił mnie: – Paula, jestem z ciebie dumny.
Potem mama zawiozła mnie na samolot i już się więcej nie zobaczyliśmy. To mnie pociesza, że ten koniec był ujęty w takich naprawdę dobrych słowach.
Kiedy pamiętam programy z udziałem Pawła, zawsze wypowiadał się o tobie niezwykle pozytywnie.
Do was tak!
Jak to wyglądało w domu?
Tata mówił zawsze: jak kocham to wymagam. I to nie jest tak, że powiedział o tym w telewizji, a się kompletnie nie stosował. Tak było. Mama go czasami piłowała:
– No powiedz jej coś miłego, pochwal!
– Nie, jeszcze nie ten moment – odpowiadał.
Nigdy nie mówił tego w sposób, który miał mnie urazić albo zrobić przykrość. Zawsze z drugiej strony. Masz czwórkę? Przecież ty masz potencjał na piątkę. Masz piątkę? Wierzę, że możesz mieć szóstkę. Po hektolitrach wylanych łez i setkach godzin korepetycji przyniosłam w końcu do domu szóstkę.
– Tato, tato, mam szóstkę z matmy! Wreszcie!
– To dobrze, ale twój brat był finalistą olimpiady.
Aha, dobra… Jak ze wszystkim, miało to swoje plusy i minusy.
Czułaś na sobie presję?
Ogromną. Ale, hej – moim tatą jest Paweł Zarzeczny! Też byś czuł presję na moim miejscu, gdy zewsząd spotykasz się z opinią, że twój tata jest geniuszem, erudytą, taki, śmaki. I ty wiesz, że nigdy mu nie dorównasz. To bywało ciężkie. Z drugiej strony, tata był pierwszą osobą do mówienia mi:
– Będziesz mądrzejsza niż ja. Ale jeszcze poczekaj. Jeszcze popracuj.
Jak sobie teraz o tym myślę, to dobrze na tym wyszłam.
W programach mawiał często, że szalenie ważne są dla niego twoje szkoły. Wszystkiego mógł sobie odmówić – choć on sam mówił o drogich autach i wielkich posiadłościach – ale edukacja dzieci była najważniejsza.
Zaczęło się od normalnej, publicznej podstawówki i gimnazjum z uczciwym, podwarszawskim przekrojem dzieci w klasie. Wiesz, dzieciaki, które od sześciu sezonów mają te same buty po starszym rodzeństwie i takie, które cztery razy w roku jeżdżą na wakacje. Jakoś w drugiej klasie podstawówki uparłam się, że będę kiedyś studiować prawo. Na komunię dostałam kodeks karny. To było moje marzenie. I przeczytałam go od deski do deski. Połowy nie zrozumiałam, ale przeczytałam. Nikt mi nie wierzył, a w szkole wszyscy się ze mnie śmiali.
To jak Paweł, który od małego chłonął encyklopedie.
Pamiętam, jak w szkole padło pytanie: kim chcesz zostać jak dorośniesz?
Inne dziewczynki mówiły, że piosenkarką, baletnicą, wizażystką. A ja? Biegłą sądową. Nauczycielka się ze mnie zaśmiała. Bardzo źle zareagowała. Siedziało to we mnie przez kolejne lata: co, ja nie dam rady?
W końcu skończyłaś prawo w Londynie.
Od podstawówki codziennie miałam po szkole jakieś zajęcia. Korepetycje z matematyki, angielski, hiszpański, zajęcia sportowe. Zawsze coś. Nie wiem, jak mojej mamie się chciało na te wszystkie zajęcia mnie wozić i skąd tata brał pieniądze, żeby za to płacić. W gimnazjum wymyśliłam sobie, że w soboty będę jeździć na wolontariat do schroniska dla kotów, sprzątać kupy i głaskać koty, których nikt nie kocha. Mały brzdąc byłam, pierwsza gimnazjum, to ile, trzynaście lat się ma. Tam spotkałam dziewczynę, Ewę, która powiedziała mi, że jest wolontariuszką, bo chce się dostać na weterynarię i realizuje program matury międzynarodowej w szkole sióstr nazaretanek. Dużo o tym rozmawiałyśmy. Stąd zaczerpnęłam inspirację, że to coś, co też mogłabym zrobić.
Zaczęłam ten temat delikatnie przynosić do domu. Że może studia zagranicą to coś dla mnie. Na początku rodzice nie traktowali tego poważnie, bo mi się wszystko szybko nudziło. Pod koniec gimnazjum trzeba było już poważniej pomyśleć. Matura, wiadomo, najważniejszy egzamin w życiu, takie gadki. Matura międzynarodowa w Polsce jest wyłącznie prywatna. Myślę: OK, mi z kościołem nie po drodze, ale Ewa mówiła, że u sióstr lekcje są w grupach cztero-pięcioosobowych. To prawie tak, jakbyś przez trzy lata chodził na korepetycje. To idę z misją do taty. „Tata, jest taka szkoła…”
Był za. A potem uciekłam do Anglii, gdzie skończyłam prawo, politologię i psychologię.
Całkiem sporo.
Poprzeczkę miałam postawioną bardzo wysoko, bo mój brat skończył dwa kierunki: prawo i finanse. Tata zawsze stawiał go za najlepszy przykład do naśladowania.
No tak!
Dzieci Pawła Zarzecznego muszą trzymać poziom. Po prawdzie, miałam tylko studiować prawo. W ciągu pierwszego tygodnia dowiedziałam się, że można zrobić dwa kierunki jednocześnie. Wzięłam więc jeszcze politologię, czyli coś, co lubię, żeby mieć stymulację umysłową bez napinki. Po czterech latach pomyślałam: i co teraz?
Na drugim roku umarł tata. Mocno się zachwiały fundamenty moich planów. Byłam wrzucona w sytuację, gdzie przymusowo musiałam zrewidować swoją przyszłość. Nagle byłam zupełnie inną osobą niż dwa lata wcześniej.
Byłam na psychoterapii, żeby przepracować śmierć taty, bo bardzo źle ją zniosłam. Byłam nie do życia. 1,5 roku mam wyjęte z życiorysu. Praktycznie nic nie pamiętam z tego okresu. Gdyby nie terapia, pewnie nie dałabym sobie rady.
No i wtedy do mnie dotarło, że ja nie mogę siedzieć w biurze, w garniturze i zajmować się fuzjami wielkich korpo. Postanowiłam zrobić trzecie studia, zostać psychologiem, choć wiele kwestii analizuję interdyscyplinarnie.
Pracuję na uniwersytecie w UK. Akurat zmieniłam stanowiska. Jeszcze niedawno zajmowałam się dostępem do studiów dla osób, które były wcześniej karane. Moim zdaniem to, że ktoś miał kiedyś zatarg z prawem, absolutnie nie oznacza, że nie powinien podjąć edukacji wyższej. Przeciwnie – dostęp do edukacji ma transformacyjną moc i należy go zapewnić szczególnie osobom narażonym na recydywę. Teraz zajmuję się wsparciem osób, które już rozpoczęły studia i doświadczają trudności: kryzysów samobójczych, depresji, stanów lękowych, innych zaburzeń.
Powiedziałaś, że dwa lata po śmierci taty byłaś inną osobą. Jak się zmieniła ta Paulina?
Jak tata żył, mieliśmy różne swoje tematy do niezgody. Na przykład alkohol. Bywałam bardzo zła, że tyle pije. To były lata proszenia, błagania wręcz, i zawsze te same odpowiedzi:
– W konstytucji nic nie ma o piciu piwa.
Albo „artykuł spożywczy jak każdy inny”.
Dla dziecka, które chce dla swojego rodzica jak najlepiej, cieszyć się nim jak najdłużej, to było koszmarne. Kiedy tata umarł, było to dla mnie bardzo dychotomiczne. Z jednej strony wszystko bym oddała, żeby wrócił, bo był dla mnie najważniejszy w całym życiu. A z drugiej strony wyszły a wierzch też wszystkie negatywne wspomnienia. Te dwie strony walczyły ze sobą. Z jednej strony idealizuję i chcę oddać wszystko, żeby wrócił, a z drugiej: pamiętasz, kiedy przez niego cię zabolało?
To mnie przygniotło w pierwszych miesiącach. Nie potrafiłam ułożyć sobie w głowie, czy mój tata był dobry, czy zły.
Bycie rodzicem nie jest czarno-białe. Nie ma tylko dobrego albo tylko złego taty. Są dobre i złe zachowania. Ale w tamtym czasie ja byłam w głębokiej żałobie, więc potrzebowałam tej kategoryzacji. Jeżeli był zły, to może nie muszę tęsknić i poczuję ulgę? A jeśli był dobry, to może będę cierpiała jeszcze bardziej, ale za czymś, co jest warte tego cierpienia?
Ostatecznie doszłam do tego, że muszę przepłakać obie strony. Utulić swój żal za to, że niektóre rzeczy tata robił najgorzej jak mógł. I też wypłakać tęsknotę do chwil, gdy był świetnym rodzicem.
Klucz był w zrozumieniu, że mam prawo do ambiwalencji; że mogę kogoś kochać, a jednocześnie być za coś zła; że mogę za kimś tęsknić, ale nie tęsknić za wszystkim, co ta osoba robiła. Zrozumiałam, że mogę zmieścić w sobie różne historie.
Były dni, kiedy waliło mi się na głowę wszystko, co złe. Przypominały mi się trudne historie, o których nie pamiętałam przez lata. A były dni, kiedy przypominały mi się same przemiłe, co było dla mnie niemożliwe do pogodzenia.
Zmieniło się we mnie to, że teraz już nie szukam oczywistych odpowiedzi. Postrzegam wszystko z empatią, zrozumieniem, ciekawością. Nic nie musi być albo wyłącznie dobre, albo wyłącznie złe. Może być po prostu takie, jakie jest.
Myślisz o dobrych stronach swojego taty. Jakie obrazy masz przed oczami jako pierwsze?
Wróciłam do domu po operacji nosa i zatok. Mama była w pracy. Położyłam się do łóżka. Okazało się, że nie mogę leżeć na płasko. Bolała mnie cała twarz. Jak piętro niżej ktoś otworzył szafkę w kuchni, to do mnie jakoś docierały te wibracje i myślałam, że umrę.
Tata wtedy wstał, ubrał się, poszedł piechotą trzy kilometry do najbliższego sklepu, kupił dwie poduszki, wrócił do domu i poukładał mi je pod plecami, żebym mogła kurować się na wpół siedząco. Na piechotę, bo oczywiście był po kilku piwkach. To takie gesty, bo nikt go nie poprosił, nikt mu nie mówił, że ma to zrobić.
O, albo inny przykład. Co roku jeździłam na obozy. Latem sporty wodne, zimą narty. Byłam już wtedy kilka razy we Francji, w Alpach i mi się już trochę znudziło. Widzisz, jakim byłam rozpieszczonym dzieckiem? Alpy mi się znudziły! Wybrałam sobie więc obóz narciarski na Słowacji. W dniu wyjazdu okazało się, że dostałam pierwszej miesiączki w życiu. Byłam jeszcze totalnym dzieckiem.
Moim guru, wielką idolką, była wtedy Doda. Miałam na drzwiach kartkę z napisem „Ulica Dody 10”.
Obudziłam się. Panika. Wszędzie krew. Straciłam głos, nie mogłam mówić. Oczu nie mogę otworzyć, całe zaropiałe. Chora na maksa. Tata z mamą pojechali na wycieczkę do sklepu po kilka opakowań podpasek. Ja próbuję się ogarnąć. W końcu pojechałam. Rodzice myśleli, że mi przejdzie i się rozkręcę, że będę miała udane ferie. Ale przeleżałam całe dwa tygodnie w łóżku w hotelu z ogromnym bólem. Dostałam jakiś słowacki antybiotyk, czułam się przez niego jeszcze gorzej. Zapalenie płuc, zapalenie spojówek. Nie wyszłam na narty nawet raz. Bardzo płakałam, że umrę i to tak daleko od rodziców, że nie wytrzymam. Mama już nie wiedziała, jak ze mną rozmawiać. Tata przejął telefon:
– Wiesz co, Paula. Ja rozmawiałem z Dodą. I ona mi powiedziała, że ty musisz być dzielna i wytrzymać do końca tego obozu. Ona w ciebie wierzy. Trzyma za ciebie kciuki.
Byłam bardzo chora. Nie wyczułam blefu. Jak Doda tak powiedziała, to będę dzielna! Od tamtego telefonu nie wypłakałam ani jednej łzy. Choć spędziłam resztę obozu w łóżku, to już zupełnie w innym nastroju. Jedna rozmowa z tatą załatwiła temat. W drodze powrotnej, gdy już czułam się lepiej, myślę sobie: przecież on kłamał. No jak nie kłamał, musiał kłamać. Wracam do domu, biegnę do pokoju, a na łóżku czeka na mnie gigantyczny plakat Dody, taki na całe drzwi, z wielkim, srebrnym autografem.
Do tej pory nie wiem, czy tata z nią rozmawiał, czy nie i jak w ciągu tygodnia załatwił ten plakat. Już się nie dowiem. Ale jak teraz o tym myślę: to jest właśnie dobre rodzicielstwo. To są takie rzeczy, które chciałabym robić dla swoich dzieci. One dają uśmiech, jak o nich myślę po latach.
Twoja mama mówiła też w „Timesie”, że tata był w stanie wytworzyć u was poczucie, że jesteście najważniejsze na świecie.
Nigdy nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Świadczyły o tym wszystkie jego wybory. Osobom z zewnątrz może się wydawać, że tata miał to swoje całe dziennikarskie życie, wino i śpiew. Ale on każdej nocy wracał do domu. Jak chciałam, żeby spotkał się ze mną po szkole, to się spotykał. Praktycznie co weekend łapaliśmy się na sushi w Złotych Tarasach albo kino w Kinotece. Nigdy nie było tak, żeby nie miał dla mnie czasu. Nawet jak więcej pracował – nadal nie rozumiem jak mógł tak dużo pracować – to zawsze tam był czas dla mnie i mamy. Nie zdarzyło się, żeby odmówił.
Ludzie, którzy znają Pawła z tekstów mają zupełnie inny obraz człowieka niż ty. Zwłaszcza, że sam uwielbiał podkręcać, pokazywać swoją wielkość: mam najwięcej pieniędzy, mam dziewczyny na kiwnięcie palcem.
Mogę tylko powiedzieć, że z tymi dziewczynami wcale nie było wyolbrzymione – lgnęły do niego jak muchy. Więcej na ten temat nie dodam, bo mama to będzie czytać!
Mam do tego bardzo luźne podejście, bo rodzice się rozwiedli, kiedy byłam mała. Pozostali w związku przyjacielskim i do śmierci taty mieszkali razem w domu, który rodzice wybudowali dla mnie. Tworzyliśmy rodzinę do samego końca, choć w sensie romantycznym – oboje poszli w swoje strony.
To była bardzo ciekawa relacja do obserwowania. Oboje skoczyliby za siebie w ogień, utrzymując relację czysto przyjacielską, partnerską, opartą na stuprocentowej bliskości, zaufaniu, a jednocześnie bez chodzenia za rękę czy wielkich wyznań. Było to bardzo odwrotne od tego, jak miłość wygląda w filmach, książkach czy domach moich rówieśników. Teraz mam swoje doświadczenia i myślę, że prawdziwa miłość jest właśnie taka, jaką mieli rodzice. Mogli się pokłócić o najgłupszą rzecz na świecie, a pół godziny później szli razem sadzić kwiatki w ogrodzie. Mogli się rozejść jako małżeństwo, ale potem wciąż nie chcieli od siebie odejść.
Ale skoro się rozwiedli, pewne rzeczy tata robił wprost przy mnie. Na przykład podrywanie kasjerek w marketach. Bo dlaczego miał tego nie robić? Był oficjalnie wolnym mężczyzną.
Wspominam dwie sytuacje. Raz poszliśmy do mojego liceum, które z zewnątrz wyglądało jak Hogwart. Chciał zobaczyć, jakie jest wewnątrz, ponieważ płacił za nie przez trzy lata duże pieniądze. Poszliśmy do sekretariatu. Było jakieś bieżące czesne do zapłacenia. Liceum było żeńskie, a w sekretariacie pracowała zakonnica.
– Tata, tylko nic nie odwal.
– Dobra, dobra, tego, śmego.
Siostra liczy gotówkę, a tata zaczyna:
– A siostra to ma chyba makijaż.
Na jej twarzy rumieniec. Ewidentnie makijażu nie miała. Czysta cera.
Tata kontynuuje: – Bardzo ładnie siostra wygląda. Tutaj w zakonie pozwalają siostrom się malować?
Zaśmiała się i spaliła buraka. Myślę sobie: tato, to pani z sekretariatu, ogarnij się! Mówił takie rzeczy tylko po to, by ktoś się ucieszył, a przy okazji atmosfera się rozluźniała. Dowiedział się przy tym, że zakonnice nie mają zakazu malowania się, ale wolą się nie malować i już miał temat na następny felieton.
Chodziliśmy często do Kinoteki. W połowie przypadków tata nie docierał na film, bo był tam bar.
– Paula, idź sobie do kina, a ja posiedzę, bo muszę felieton napisać. A poza tym i tak wiem, jak film się skończy.
Jasne, felieton. Byłam pewna, że pracuje tam jakaś ładna kelnerka i o to chodzi. Pewnego dnia mówię:
– Tato, nie ma żadnych fajnych filmów, chodź, razem tu posiedzimy.
I rzeczywiście. Okazało się, że jest jedna kelnerka, która zawsze obsługuje tatę. Ale jest wyoutowaną lesbijką i opowiada tacie o relacji ze swoją żoną, z którą wzięła ślub w Hiszpanii. Całe moje wyobrażenie, że tata porzuca mnie w kinie, żeby poflirtować z ładną kelnerką, runęło. Bo się okazało, że rozmawiają co tydzień i on doskonale wie, że nie ma u niej żadnych szans, bo pani gra w innej drużynie. A wciąż wysyła do niej komplementy, a ona się rumieni. Dwie takie sytuacje, które zapamiętałam – zakonnica i lesbijka.
Dwie akcje z góry skazane na niepowodzenie. Sztuka dla sztuki. Uwielbiał taki flirt…
Niewinną zaczepkę.
Tylko po to, żeby kogoś rozśmieszyć. Z tego czerpał radość.
To była jego metoda na każdą możliwą sytuację. Powiedzieć coś nieprzewidzianego. Każdy oczekuje, że jak jesteś w sekretariacie, to powiesz coś w stylu „do kiedy jest zapłacone?”, a w barze „dziękuję, było pyszne”. On chciał być niespodzianką. Nikt nigdy nie wiedział, z czym wyskoczy. I nawet, gdy to był flirt do zakonnicy, to z wielkim taktem, wyczuciem, nigdy nie została przekroczona żadna granica. Zawsze myślałam, że tata, mimo swojej skłonności do popijania trunków od rana, powinien przewodzić polskiej dyplomacji. Potrafił wyczuć każdą sytuację, każdy pokój, każdego rozmówcę. I wiedział, na co sobie może z tą osobą pozwolić. Nawet ta zakonnica nie była urażona, tylko uśmiechała się.
Jak przeżyłaś rozwód twoich rodziców, kiedy cały czas żyli ze sobą?
Mama mnie posadziła na fotel, gdy miałam jakieś dziewięć lat. Odbyła ze mną rozmowę na zasadzie „wiesz, my się rozwodzimy”. W moment się rozpłakałam, bo dla mnie słowo „rozwód” było okropne. Moja pierwsza reakcja:
– A to oznacza, że ja nie mam już taty?
Skoro mama mi to mówiła, uznałam, że odsuwamy od naszej dwójki tatę. Od razu mnie przytuliła:
– Nie, absolutnie nie, nadal masz oboje rodziców i kochamy cię najmocniej na świecie.
I mama mnie nie oszukała, bo nadal mieszkałyśmy z tatą i spędzaliśmy razem każdy możliwy czas. Nie wiem, co sobie pomyśli mama, jak to przeczyta, ale dla mnie ten rozwód wyszedł na dobre. Przed rozwodem były ciągle typowe małżeńskie kłótnie – nie wróciłeś na obiad – a ty się czepiasz, itp. Po rozwodzie? Jak ręką odjął. Najlepsi przyjaciele. Zero problemów. Jak takie dwa trybiki w machinie, idealnie naoliwione. Zero pretensji. Każdy żyje swoim życiem i dzieli ze sobą tę część, którą chce.
Moi rówieśnicy nigdy nie rozumieli, jak to możliwe. Wiele razy musiałam się z tego tłumaczyć. Kiedyś na lekcji przyrody pani mówiła coś o rodzinach patologicznych.
Ktoś powiedział: – A moi rodzice się rozwiedli.
Ja na to: – A moi też!
Pani popatrzyła się na mnie zupełnie serio: – To ty jesteś z rodziny patologicznej.
Ja w płacz. Jak się mama dowiedziała, co pani nawygadywała, od razu poszła do dyrektora.
Dla mnie było lepiej po rozwodzie niż przed, bo miałam najlepsze elementy obojga rodziców i nie musiałam oglądać tych złych. A jak jedna osoba chciała coś wygarnąć drugiej, to szybko dochodził do głosu rozsądek: jesteśmy wolnymi ludźmi, nie musimy przy sobie być, ale możemy.
Może to wszystko było wariactwem bez trzymanki. Ale na końcu wyszło dobrze, to nie mogło być źle, prawda?
A jak ty odbierałaś jego popijanie?
Dziecku jest ciężko zrozumieć. Przyzwyczaja się do tego, co widzi. U nas nie było w domu złych sytuacji typu: pijany tata robi awanturę. Nigdy. Po prostu zawsze miał dobry humor. Czasami aż za dobry. Jako dziecko nie miałam więc wrażenia, że to coś złego, no bo w czym problem? W tym, że jest wesoło?
Teraz, jak już znam historię mojego taty, to mam w sobie bardzo dużo empatii. I bardzo mu współczuję. Myślę, że alkohol mógł pomóc tłumić trudne emocje. Nie powinnam tego mówić, bo tata nie żyje, więc nie może wejść i powiedzieć:
– Nie, było inaczej, lubię smak zimnego piwka, bo kto nie lubi?!
Ale nie było tak.
Bardzo mu współczuję. Myślę, że gdyby miał szansę przeżyć swoje życie jeszcze raz, to podjąłby inne decyzje. Niestety, było jak było. Alkoholizm powinien być uznany sportem narodowym Polaków. Pokłosie wojen, zaborów, biedy, komunizmu. Starsze pokolenia piły, bo co innego można było robić. Młodsze na to patrzyły, więc też piją. Skala problemu jest ogromna. Martwi mnie to, bo większość osób nie zdaje sobie sprawy, że ma problem z alkoholem. A jednocześnie nie potrafi nie sięgnąć po piwo po pracy. Nie potrafi się dobrze bawić bez drinka. Nie wyobraża sobie majówki bez grilla przy wódce. To są zachowania, które powinny nas alarmować, skłaniać do postawienia przed sobą paru pytań: czy pić chcę, czy potrzebuję? I dlaczego tak jest? Ja po osiemnastce parę razy się napiłam i tyle. Nie piję nawet szampana na sylwestra czy toastów na weselach.
Dlatego, że napatrzyłaś się na tatę?
Nie. Moja mama nigdy nie piła. Tak, jak ja teraz – nawet szampana. Miałam w domu dwa wzorce: tatę, który bardzo lubił wypić piwko i mamę, która nie lubiła i przy okazji musiała ogarniać tatę jak popił za dużo. No bo wiadomo, melanż się musi kiedyś skończyć. Ktoś musi wziąć tego Pawła za fraki i zawieźć do domu. Chyba doszłam do wniosku, że bardziej pasuje mi opcja mamy.
To nie jest tak, że mam w sobie nieposkromione pokłady żalu do taty i do tego, że pił. Ale mam jednocześnie w sobie różne pytania, na które stale szukam odpowiedzi.
Jestem samowystarczalna, niezależna i zaradna życiowo, bo wychował mnie tata, który, był samowystarczalny, niezależny i zaradny? Czy może jestem taka dlatego, że wychował mnie alkoholik? To są zachowania dzieci alkoholików, które uczą się polegać na nikim innym poza sobą. Bo wiedzą, że tylko na sobie się nie zawiodą.
Jestem bystra, inteligentna i ambitna, bo wychował mnie tata, który był najbystrzejszy, najinteligentniejszy, najambitniejszy? Który zbudował imperium z niczego? Czy jestem tego nauczona, bo jak przynosiłam piątki do domu, to na moment był spokój i wszyscy się uśmiechali, a wszystkich jednoczyła duma z ocen? Moje wyniki w szkole są tym, czego chciałam ja? Czy są odwróceniem uwagi rodziców od kłótni o alkohol, do których dochodziło?
Jeszcze tego nie wiem. Wiem za to jedno: moi rodzice robili najlepiej jak umieli w każdym danym momencie, walcząc każdego dnia o to, co ich zdaniem było dla mnie najlepsze.
Mogę teraz, jako dorosła, uważać że pewne rzeczy były niepotrzebne lub niekoniecznie dobre, ale mam świadomość, że moi rodzice zrobili wszystko co mogli i potrafili, żebym mogła teraz udzielić tego wywiadu z tak dobrego miejsca.
Mam 25 lat i świetne życie. Super pracę. Jestem szczęśliwa, bo jestem w miejscu, w jakim chciałam być dziesięć lat temu. Wszystkie moje potrzeby są zaspokojone.
Patrzę więc na swojego tatę z ogromną wdzięcznością. Nie rozwlekam już tego, czy mógł nie pić, czy mógł pić mniej, albo czy pił i przez to byłam smutna. Bywało różnie. Ale skończyło się dobrze, i to jest dla mnie najważniejsze. Wszystkie te doświadczenia mnie czegoś nauczyły, jakoś ukształtowały, wszystkie są ważne i wartościowe.
Gdy śledziłaś jego teksty…
Nie. W ogóle ich nie śledziłam.
Jak to? Bałaś się, że znajdziesz tam za dużo?
Absolutnie nie. Aż do gimnazjum nie wiedziałam, że mój tata jest sławny i jest dziennikarzem. Wychowywałam się w normalnym domu, gdzie była mama, która czasem krzyczała, że tata zostawił skarpetki na podłodze i tata, który czasami zrobił coś głupiego na obiedzie rodzinnym. Normalna, polska rodzina. Kompletnie nie miałam pojęcia, że mój tata coś pisze, że ktoś go czyta, że robi jakieś programy na żywo. Nikt mi o tym nic nie mówił. Nie w takim sensie, że było to ukrywane. Tata po prostu nigdy się nie przechwalał.
Paweł Zarzeczny się nie przechwalał?!
Nie. On sam nigdy nie był tematem do rozmów. Cały czas chciał wiedzieć, co u mnie. Rozmawialiśmy tylko o mnie. Sam o sobie… nie za bardzo. Jak byłam starsza, to już sama starałam się kierować rozmowę w jego stronę, by się czegoś o nim dowiedzieć, lepiej go poznać.
Jak dowiedziałaś się, że twój tata to znany dziennikarz?
Było to dopiero w gimnazjum. Zmarł jeden dziennikarz. Kolega taty. Tata napisał wtedy w felietonie, że chodzili razem na dziwki. Podszedł do mnie wuefista z innej klasy. Znałam go tylko z widzenia. Zgarnął mnie na bok:
– Twojemu tacie wypada tak pisać?
Co? O czym on mówi? Zostały dwie minuty do lekcji, muszę dokończyć kanapkę z salami. Jakie wypada? Jakie pisać?
Zaczął mi tłumaczyć, zupełnie przejęty, z totalną powagą, że mój tata nie powinien tak pisać, bo o zmarłych tak nie wypada.
– Dlaczego twój tata tak zrobił? – zakończył pytaniem.
– Nie wiem – odpowiedziałam, bo naprawdę nie rozumiałam, o co on mnie w ogóle pyta.
Gdy wróciłam do domu, pogadałam z tatą i wtedy pierwszy raz faktycznie zrozumiałam, że jest dziennikarzem i na czym polega jego praca.
Ciekawe okoliczności.
Później już poszło. Tacie nie chciało się pisać. W sensie fizycznym – stukać w klawiaturę. Miał krótkie i grubiutkie palce. Takie serdelki. Myliły mu się klawisze, choć może miało z tym coś wspólnego jego zamiłowanie do „Warki”. Zawsze robiliśmy szybką akcję.
– Paula, chcesz zarobić stówę?
– Dobra.
– To chodź.
Tata kładł się na łóżku i dyktował mi cały felieton. Z głowy. Bez przerw, bez zastanawiania się, bez edycji. Za piętnaście minut mieliśmy wszystko napisane. Nawet potem na to nie patrzył. Mówił tylko:
– Wyślij do Arleny.
A ja wysyłałam.
Na następny dzień felieton był drukowany. I był świetny. Potem była to już wręcz nasza stała współpraca. Tak zarabiałam na kieszonkowe. Te na Weszło też pisałam.
To już wiem, skąd potrafiłaś tak dobrze odwzorować jego styl, gdy napisałaś w 2020 roku felieton dla „Timesa” w imieniu Pawła.
Tak! Ale widzisz – ja nigdy nie czytałam felietonów taty. Gdy już wiedziałam, że jest dziennikarzem, to i tak nigdy nie wpisałam „Paweł Zarzeczny” w Googlu. Nie czułam takiej potrzeby. Nigdy też nie kupiłam gazety, w której pisał. Nigdy nie weszłam też na Weszło, żeby poczytać. Kompletnie mnie to nie interesowało. Wiedziałam, że cała treść, która trafiała do felietonów, była produktem naszych godzinnych rozmów. Rozmawialiśmy niemal codziennie do późna. Nie potrzebowałam tego jeszcze szukać w mediach.
Pierwszy raz przeczytałam cokolwiek mojego taty, tak że celowo wpisałam w internet i wyszukałam jakiś tekst, ze trzy lata po jego śmierci. Chciałam sobie go przypomnieć. Poczuć, jakby do mnie mówił.
Pamiętam, że kiedyś był wieczór autorski taty po premierze którejś ze książek. Tata mi w ogóle nie powiedział, że wydaje książkę. Bo on się nie przechwalał. Dla niego było ważne tylko, żeby mieć pieniądze na moją szkołę i moje nowe dżinsy. Nie czuł potrzeby, żeby mi tłumaczyć, jak zdobywa te pieniądze. Mówi mi, że jest jakieś spotkanie w knajpie.
– Paula, chodź pójdziemy po szkole.
Chodziłam z tatą wszędzie. Nigdy mnie się nie wstydził. Mimo że nieraz gadałam głupoty. Jak teraz o tym myślę, było to bardzo miłe. W knajpie było kilka znajomych twarzy z branżowego świata taty. Nagle ten siada na krzesełku przed wszystkimi i opowiada, jak wpadł na pomysł napisania czegoś.
Zszedł z tego krzesełka. – I co, dobrze się bawisz?
Nawet nie wiedziałam, na co idę. Nie wiedziałam, że tata napisał książkę. Dla niego to nie było warte dzielenia się.
A nieraz wracaliśmy z Warszawy do Piaseczna. Milion razy podchodzili do nas totalnie obcy ludzie. Wołali do nas z drugiego końca ulicy.
– Eeee, Paweł, dobry felieton!
– Dzięki! Chodź, pogadamy.
I stali i gadali. Ja się wtedy irytowałam. Chciałam po całym dniu iść już do domu. Oni potrafili gadać na peronie przez pół godziny, zwykle nie o tacie, a o tej drugiej osobie – o jej życiu, o tym co ona robi, kim byli jej przodkowie trzy pokolenia wstecz. Zwykle te rozmowy obierały dziwne kierunki.
– Tata, pociąg ucieknie.
– Dobra, będzie następny.
I jechaliśmy następnym. Siadaliśmy na przeciwko siebie i tata mówił „dobra, już się nie denerwuj, zobacz ilu się ciekawych rzeczy dowiedzieliśmy od tego pana”. Tak zdobywał różne ciekawostki, które miał później do felietonów.
Niebywała ciekawość świata i drugiego człowieka.
I chęć do przekazywania komuś mikrofonu. Czytelnikom czy widzom Paweł Zarzeczny kojarzy się z kimś, kto siedzi, mówi i nie daje dojść do głosu. W życiu prywatnym było zupełnie odwrotnie. On o sobie nie mówił nic. Tylko słuchał. Godzinami. Nawet obcych ludzi. Dawał im przestrzeń na opowiedzenie swoich historii. Gdy pan dziennikarz Zarzeczny z telewizji i gazet przez godzinę na dworcu słuchał pani Bożenki z małopolski, jak opowiada o swojej pracy w zakładzie robiącym kanapki sprzedawane później na tym samym dworcu, to przez tę godzinę pani Bożenka mogła się poczuć najważniejsza na świecie. I tak samo wartościowa jak wszyscy ważni, popularni goście, z którymi Zarzeczny rozmawia w pracy.
Zdziwiłem się, jak mówiłaś, że tata się nie przechwalał. Jako czytelnik – mam kompletnie inne wrażenie. Wręcz skrajnie inne.
Nigdy się nie przechwalał. Był najbardziej skromną i szczerą w tym osobą, jaką znałam.
Wydaje mi się, że żeby istnieć w mediach, trzeba się wykreować w sposób, który będzie ciekawy dla widza. Nudy nikogo nie interesują. Tata robił celowe zabiegi. Tylko po to, żeby było ciekawiej, żeby wzbudzić jakąś reakcję, zmusić tego kogoś, by się zatrzymał na chwilę. To mu się udawało. Ale ludzie nie rozumieją, że to nie jest przełożenie jeden do jednego do tego, jakim człowiekiem był prywatnie w domu.
Prywatnie bywał nawet nieśmiały. Nie wiem, czy fani to wiedzą.
To jeszcze większy szok niż ta skromność.
Czasami się zawstydzał. Zacznę od nakreślenia tła. Tata miał koszmarny start w życie. Jego tata zamordował mamę, a potem popełnił samobójstwo. Tata trafił do sierocińca, gdzie był ofiarą różnorakiej przemocy. To powszechnie znane historie. Nie wiem, co jeszcze mogło się tam dziać. Tata nigdy nie chciał o tym opowiadać i wchodzić w szczegóły. Od razu zaczynał płakać, zmieniał temat i zaraz był śmieszkiem. Nigdy nie udało mi się przebić głębiej.
Potem trafił do ciotki, która chciała dobrze. Ale za bardzo nie miała warunków. Przyjęła sierotę z traumą, gnieździli się w kilka osób w jednym pokoju. Jak tata chciał się uczyć, rozkładał deskę na wannie i czytał przy świecy. Jak tylko skończył osiemnaście lat, mając jedynie poduszkę i ubrania na sobie, poszedł w swoją stronę. Mimo szczerych chęci, ciocia miała przemocowego partnera, który psuł wszystkim nerwy i zdrowie.
Potem już był dorosły. Miał pierwszą partnerkę, z którą ma mojego przyrodniego brata, a później szybko zaczęła się jego kariera. Poznał moją mamę, pojawiłam się ja.
Pominął etap, gdy jest się beztroskim dzieckiem i wszyscy dziecku dają, a dziecko bierze: uwagę, miłość, prezenty, cokolwiek. Nigdy tego nie miał.
Od razu przeszedł do etapu: ja jestem ojcem i ja codziennie daję kawałek serca, kawałek siebie, a mi nic nie zostaje.
Kiedyś kupiłyśmy mu z mamą kurtkę. To było podczas tego wyjazdu mamy do Anglii. To jest normalna rzecz – jesteś w sklepie, widzisz kurtkę, akurat w rozmiarze taty, jest fajna… Dobra, bierzemy. Gdy mama dała mu tę kurtkę, on się totalnie zawstydził. Bo on nigdy wcześniej nie dostał kurtki. Chyba że po innych dzieciach w domu dziecka. To są rzeczy, o których ty nawet nie myślisz. Bo jest tata, ma kurtkę. Ale dlaczego ma? Bo sobie kupił. I przez całe życie sam sobie kupował kurtki, bo nie było nikogo, kto mógłby mu ją kupić. Kilka miesięcy przed śmiercią pierwszy raz dostał od kogoś kurtkę.
Usiadł. Przebierał tymi swoimi palcami, serdelkami. Zawstydzony nie wiedział, co powiedzieć. Oglądał tę kurtkę jak najlepszy prezent.
Myślisz sobie – Paweł Zarzeczny. Wysyła córkę zagranicę, ma duży dom pod Warszawą, sukcesy zawodowe, kilka książek, felietony w największych pismach. A on siedzi i przebiera palcami kurtkę z marketu, jakby to był najpiękniejszy prezent.
To jest właśnie Paweł Zarzeczny w domu. Wrażliwy, nieśmiały, czuły, cholernie empatyczny. Nastawiony na dawanie. I zdziwiony tym, że ktoś jemu też może coś dać.
Stoi to w kompletnej kontrze do tego, gdy w tekstach pisał o tym, że wszystko mu się należy, bo zawsze był najlepszy. Prywatnie było na odwrót. On niczego nie oczekiwał. Gdy dawał, nigdy nie prosił o nic w zamian.
Wspomniałaś, że kiedy zaczynał mówić o dzieciństwie, urywał temat i przechodził do śmieszków. Myślisz jako psycholog, że on tych rzeczy nigdy w sobie nie przepracował?
Oczywiście, że nigdy ich w sobie nie przepracował. Nie miał kiedy i nie miał jak. Przecież to się działo tak dawno temu. Nie było żadnego systemowego wsparcia, żadnego zaplecza psychologicznego dla dzieciaków, które trafiają z interwencji milicji do systemu. Gdy tata był jeszcze w domu dziecka, czasem ciotka zabierała go na weekendy. Darł się w tramwaju, by go nie odwoziła z powrotem. Razem z milicją wbiegł do mieszkania, gdzie oboje rodziców leżało martwych. Nigdy nie byłam w stanie się od niego dowiedzieć, czy to pamięta, czy nie. Mogło pójść w dwie strony – mógł ten obraz wyprzeć i go nie pamiętać, a mógł go mieć przed sobą przez całe życie. Nie wiem. Nigdy mi tego nie powiedział.
Cioci też nie można winić za relację z przemocowym partnerem, brak emocjonalnej dostępności czy ciepła dla adoptowanych dzieci. Chciała dobrze, ale jej też nikt nie pomógł, nie wsparł w tym niemożliwie trudnym zadaniu. W całym tym horrorze państwo nie zaopiekowało się obywatelem tak, jak powinno.
A potem to był dorosły facet, który żeby dać sobie radę, żeby przetrwać, zacementował te rzeczy głęboko w sobie. Po co miałby się do nich dokopywać? Wyobraź to sobie: najgorsze, najtrudniejsze myśli i emocje są zacementowane głęboko i dzięki temu jakoś sobie radzisz. Myślę, że to musi być za duży strach i za duży ból, by próbować do tego wracać. Myślę, że nie miał na to ani chęci, ani gotowości. Zostawił to, jak było.
Wpływało to na jego życie, bo znów – szambo zawsze wybija. Kipi gdzieś przy pokrywce. I ta trauma zawsze gdzieś tam siedziała, ale dopóki pod pokrywką, było OK. Nigdy nie udało mi się pod nią zajrzeć, a próbowałam. Tata tego nie chciał.
Był taki moment w którym naciskał na to, żebym zmieniła nazwisko. Możliwe, że czuł do niego wstręt. Męczył się z tym, co zrobił jego ojciec. Tata wymyślił, że powinnam nazywać się Dorman. To panieńskie nazwisko mamy. Fajne, bo w Anglii wszyscy je wypowiedzą i jest po tragicznie zmarłej babci, a nie po mordercy. Ale ja byłam sceptyczna. W pewnym momencie temat ucichł. Nie wiem, co wydarzyło się w nim wewnętrznie, ale nagle stwierdził:
– Wiesz co? Bądź dumna, że jesteś Zarzeczna. Ja jestem dumny.
Jest mi cholernie przykro, że mój tata musiał przejść przez takie rzeczy. Nie mieści mi się to w ogóle w głowie.
Nie mieści mi się w głowie też to, jak ogromnie uprzywilejowana jestem. Oczywiście, nie było idealnie. Na przykład tata pił. W popularnej definicji rodziny, jest już coś nie tak. Rodzice się rozwiedli, ale mieszkali razem. Tu też coś nie gra.
Ale zobacz. Wychowałam się we własnym domu. Miałam zawsze własny pokój. Zwiedziłam kawał świata. Co rok miałam do szkoły nowy plecak i piórnik. Jak sobie wymyśliłam, że chcę chodzić na garncarstwo, to od następnego piątku chodziłam na garncarstwo. Jak chciałam być piosenkarką, to za tydzień byłam na zajęciach ze śpiewu. Jak chciałam do prywatnej szkoły, to poszłam do prywatnej szkoły. Jak chciałam na studia w Anglii, to pojechałam na studia w Anglii. Jak chciałam uczyć się pisać, to tata powiedział w „Timesie”, że będę wpadała do redakcji i poprosił, by poświęcono mi czas.
A teraz jestem dorosła. Chodzę do pracy, którą chciałam mieć. Mam wykształcenie, o którym marzyłam. Mam prąd w gniazdku. Jak wchodzę do sklepu to nie muszę się zastanawiać, czy mogę sobie pozwolić na to, co chcę zjeść. To rzeczy, których ludzie nie postrzegają jako przywileje tylko oczywistości. Myślą: to oczywiste, że rodzice mnie nie bili, to oczywiste, że mam ciepłą wodę.
Nie. To są ogromne przywileje. Mój tata ich nie miał. Nie miał niczego. A mimo to każdego dnia walczył o to, żebym ja to miała. Patrzę na to z ogromną wdzięcznością i miłością dla mojego taty. Oczywiście, skupiam się na tacie, bo to o nim rozmawiamy, ale mama również poczyniła duże poświęcenia i ma w tym wielki udział.
On nie miał nic. A ja miałam wszystko. Spójrz, ile może się zmienić w ciągu jednego pokolenia. Czasem wystarczy jedna zdeterminowana osoba do tego, by przerwać cykl przemocy, ubóstwa.
Można mówić: Zarzeczny kobieciarz, lubił się bawić, alkoholik, cham. Ale co się wydarzyło w ciągu tego jednego pokolenia? Od Pawła, sieroty, który nie ma nic, do Paulinki, teraz już półsieroty, która ma wszystko. Bo ja mam wszystko, co potrzebne i nie muszę być bogata, żeby tak mówić. Na przykład nie mam samochodu, jeżdżę codziennie do pracy autobusem, a i tak mówię, że mam wszystko. Zwłaszcza w porównaniu do swojego taty. Nic mnie nie ciągnie w dół. A mojego tatę wszystko tam ciągnęło.
Jeżeli miałabym myśleć o największych osiągnięciach mojego taty, to nie byłaby to kolumna z Clarksonem czy rekord wyświetleń na Weszło. To byłabym ja. I mówię to kompletnie bez żadnej zasługi dla mnie, a dla tego, co mój tata włożył w to, bym ja miała to, co teraz mam.
Próbowałaś sobie wytłumaczyć, jak z tej sieroty po traumach zrodziła się nagle tak wybitna jednostka? To historia, która nie miała prawa się wydarzyć.
Nie miała. W „Zawsze byłem najlepszy” jest taka wypowiedź Marysi. Ona sobie wytłumaczyła to tak, że Bóg rekompensuje pewne rzeczy. Zadziałał tutaj błysk geniuszu, dotyk paluszka Boga.
Ja myślę troszeczkę inaczej. Każdego dnia spotykam się z dzieciakami, którym nie miało prawa się udać. Ze względu na wąską specyfikę mojej pracy codziennie jestem otoczona tymi historiami. A jednak się udało. I mi się wydaje, że to jest mieszanka naturalnych predyspozycji, geniuszu, talentu, ogromnego samozaparcia i niepohamowanego głodu, żeby było lepiej. Takie osoby są w stanie więcej wytrzymać.
Kiedyś tata powiedział takie zdanie, za które bardzo mu się dostało w komentarzach: „Dzisiaj o sukcesie decyduje ambicja, a raczej jej brak. Bo dziś młodzi ludzie się cieszą, że mają jakieś spodnie, buty jakiejś marki. A kto jest najbardziej ambitny? Ci, którzy pochodzą ze wsi. Oni są w stanie więcej wytrzymać”. I zaraz komentarze od mieszczuchów: każdy jak chce to może, przyjezdni nie są w niczym lepsi, itp.
Komentowało dolne 97%. Nie złapali clou całego zjawiska. Że jeśli wiesz jak źle może wyglądać życie, jak wyglądało dotychczas życie w miejscu z którego pochodzisz, to jesteś w stanie dużo dźwignąć, by twoje tak nie wyglądało. Wiesz czego chcesz uniknąć, podwijasz rękawy i pracujesz na to, by tobie było lepiej.
Tak samo było z tatą.
On już widział, jak to jest, gdy nie masz na jedzenie. Widział, jak się żyje w przemocowym domu. Widział brak perspektyw, życie pełne ograniczeń. I widział alternatywę: zrobić coś, żeby już tak nigdy nie było.
To samo widzę u niektórych dzieciaków, które przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii na studia z największych dziur, z końca świata, bez pieniędzy. Niektórzy nie mówią nawet po angielsku i nadal nie wiem, jak dostali się na studia. Ale mają w sobie ogromny upór. Stawiają wszystko na jedną kartę – czasem to cała rodzina się zrzuca, żeby tego jednego reprezentanta wykształcić, bo on zdobędzie kapitał na poprawę jakości życia całej grupy. Oni są gotowi znieść wszystko i zrobić wszystko, przez co zwykle dochodzą dużo dalej niż kandydaci z tak zwanych dobrych domów. Widzę dzięki temu, że tata nie jest odosobnionym przypadkiem. I najważniejsze: to nie jest tak, że mu się udało. „Udało” implikuje bezczynność bohatera, on sobie siedzi, a coś mu się fartem przydarza. Tacie nic się samo nie udało. Tylko wstał, poszedł i to wypracował.
Widzisz u siebie cechy wspólnie z tatą, ale nie z tym z domu, a tym z felietonów?
Ogromną pewność siebie, która jest wyuczona i wykalkulowana. Mogę wewnątrz się trząść i bardzo nie chcieć czegoś. Ale wstanę, pójdę i zrobię najlepiej jak umiem. Tak jak Paweł, którego znają czytelnicy. Mógł dostać tysiąc komentarzy, że zrobił coś wstawiony, opuchnięty, a do tego jest gruby i powiedział jakąś głupotę. On następnego dnia wstawał i znów szedł do pracy. Nie łamał się.
Czy wewnętrznie miał wątpliwości? Czy myślał: a może rzeczywiście zjebałem? A może mogłem trochę mniej pobalować? Ten program jest w ogóle dobry?
Pewnie momentami tak było. Ale uśmiech, koszula i do roboty. Ja robię to samo.
Inną rzeczą jest zdolność do zerowania dystansu, z której tata jako dziennikarz jest szczególnie znany. Wiem, że był królem kanap w poczekalniach przed studiem telewizyjnym i zagadywania gości, którzy wchodzili na antenę. Dystans dla niego nie istniał. Czy postawiłbyś przy nim prezydenta, czy pana Zdzisia spod Lublina, stałego czytelnika, Paweł Zarzeczny rozmawiał z jednym i drugim tak samo. I nikt nie czuł się przy tym zaatakowany, nikt nie czuł, że jego przestrzeń została naruszona. Nauczyłam się tego od taty i stosuję w życiu prywatnym i zawodowym, bo to otwiera ludzi, pozwala im czuć się ze mną dobrze, dzięki czemu możemy efektywnie wykorzystać nasz czas.
Te dwie rzeczy są wspólne. Udawana pewność siebie, gdy jej nie ma. I umiejętność przejścia z każdym do poziomu przyjaźni w minutę. I to nawet bez Warki na stole.
Czym twój tata przejmował się, jeśli chodzi o samą pracę? Kiedy występował albo pisał tekst, nie zdradzał swoich słabości. Widziałaś to z drugiej strony.
Nikt tego nie mógł zobaczyć. My, prywatnie, osoby blisko taty, też nie. Czasami, jak miał dobry moment, on decydował, że się tym podzieli. Wplatał czasem jedno zdanie w rozmowę na zasadzie „ja też dostaję tyle komentarzy i też mi czasem nie jest miło”. Zaraz zmieniał temat i robił z siebie twardziela.
A czasami mówił rzeczy, że miałam ochotę obrazić się na niego i już nigdy nie odezwać. Ja mówię o wielu bardzo dobrych rzeczach, bo to mój tata i bardzo go kocham, bardzo za nim tęsknię. Ale bywały też złe. Wkurzałam się. Bywało, że mi coś palnął i się popłakałam.
Na przykład zdarzało mu się za ostro komentować mój wygląd. Bywały takie sytuacje, gdy jego żart wbijał mi szpilę za mocno, albo ja w tym momencie byłam zbyt wrażliwa, żeby to przyjąć na klatę i odżartować.
Denerwowałam się, bo byłam nastolatką z kryzysem samooceny. Ważyłam połowę tego, co teraz, a mimo to czułam się najbrzydsza i najgrubsza. Ostatnie czego mi było wtedy trzeba to żarty „grubcia, nie zmieścisz się w drzwiach”. A potem okazywało się, że choć tata podszedł do tego w zły sposób, chciał by wynikała z tego nauka. Mówił:
– Patrz, pod ostatnim tekstem dostałem sto komentarzy, że jestem grubą świnią. I to nie jest miłe, co? Zwłaszcza od obcych ludzi. Dlatego musisz być taka mądra, żeby nikt na twój wygląd nie zwracał uwagi. I musisz tak kierować swoim życiem, żeby wszyscy byli tak zaczarowani tym, co mówisz, by twój wygląd nie miał żadnego znaczenia, żebyś mogła wyglądać jak chcesz.
No i jak ja mogłam być na niego zła? Powiedział głupią, chamską rzecz, w złej sytuacji. Potrafił za to przeprosić, a ja nie chowałam urazy, bo chciał dobrze. Wielokrotnie nasze kłótnie wynikały z dobrych intencji.
Byłaś zła na tatę za jakiś tekst?
Wkurzałam się, jak czasami do mnie docierało, że coś o mnie napisał. Jedna sytuacja nie wyszła tak, jak bym chciała. Jak się zaczął temat moich studiów zagranicą, zabrał mnie na spotkanie z prezesem Legii, który znał realia studiów w Stanach. Rozważałam wtedy ten kierunek. Wyszłam z tego spotkania i nie byłam zadowolona opcjami, jakie oferują amerykańskie uczelnie. Jak tata się mnie zapytał, co myślę, powiedziałam, że to chyba nie dla mnie.
– To co, Wielka Brytania?
– Pomyślę jeszcze, ale raczej tak.
Następnego dnia napisał gdzieś: „moja córka wyszła ze spotkania z prezesem Legii i nawet ona stwierdziła, że to przygłup”. Rozmawialiśmy w barze przy Łazienkowskiej 3 i pojawiły się trunki, wokół zabawa, koledzy dziennikarze, fani zadający pytania. Jakoś się nie dogadaliśmy, a potem poszedł taki tekst. I jak to wyszło? Że ja wyszłam ze spotkania z kimś bardzo zajętym, kto poświęcił mi czas, starał się mi pomóc, a ja tego nie doceniłam. Wyszłam na roszczeniową, wredną gówniarę. Wtedy rzeczywiście byłam na niego zła.
Słynne hasło: prawda nie może przeszkadzać w pisaniu.
A potem znowu mnie zaprosił gdzieś, gdzie byli ci ludzie. Nikt nie miał odwagi mnie o to zapytać, ale ja widziałam te spojrzenia!
Myślisz, że odszedł doceniony?
Nigdy nie będzie doceniony tak, jak na to zasługuje. Zaraz ktoś napisze, że dostał za dużo oklasków, a był tylko grubą świnią. A w ogóle jak można napisać, że Kubica jest złym kierowcą, bo za szybko jeździ i miał dużo wypadków? To są osoby, które nigdy nie zrozumieją ani jego tekstów, ani jego fenomenu.
Prawidłowy poziom docenienia Pawła Zarzecznego byłby wtedy, gdyby miał szansę pożyć jeszcze ze sto lat i całe nasze społeczeństwo porządnie wyedukować w tym, czym jest dobre dziennikarstwo. Niestety, miał za mało czasu. Nie wszyscy mieli jeszcze szansę dostrzec ten geniusz, i nie każdemu będzie to dane. To też jest w porządku.
Wracasz do tych dwóch książek? One są dla ciebie ważne?
Za jego życia nie sięgałam po nie. Przez pierwsze miesiące po śmierci też nie byłam gotowa. Ale teraz, gdy za nim tęsknie, to czytam. I myślę sobie, że to coś, co powiedziałby do mnie tata. Bo zawsze to, co do mnie mówił, trafiało do tekstów. Teraz nie mam tych rozmów, ale mam chociaż teksty. Pewnie jestem w dużo lepszej sytuacji niż większość sierot, która traci rodziców, bo mam wielkie zasoby notatek, felietonów i książek. Zbiór myśli, z których mogę czerpać bez końca.
Ponowne wydanie tych książek jest dla mnie bardzo ważne. Tata nie może już nic nowego napisać, by zachęcić do czytania siebie. A pierwszy nakład się wyprzedał. Widziałam w internecie apele o dodruk. Obcy ludzie do mnie pisali na Facebooku z pytaniami, czy mogą podjechać do mnie do domu i skserować sobie książkę, bo na Allegro jest za 600 złotych. Albo czy mogę komuś wysłać do domu książkę z dedykacją na rocznicę ślubu, bo mąż zawsze oglądał One Man Show. Na grób przychodzą obcy ludzie ze zniczami i też pytają, czy mogę zorganizować książki.
Ważne było dla mnie, żeby, jak przyjdzie odpowiedni czas, wrócić do tego i udostępnić je szerszej publiczności. By wszyscy mogli odebrać z tych książek to, co ja odbieram. By każdy mógł poczuć, jakby on nadal przy nas był.
Skoro kiedyś nie czytałaś niczego, co napisał tata, poznajesz go teraz na nowo z książek?
Ja już to wszystko wiem! I te historie o panienkach też nie są mi obce. I o wybrykach alkoholowych. Śmiesznie się to czyta o swoim rodzicu. Jak jesteś małym dzieckiem, idealizujesz rodziców, bo oni są twoimi narratorami świata. Tłumaczą ci wszystko, więc nie mogą się mylić. Gdy jesteś nastolatkiem, jest na odwrót. Rodzice wszystko wiedzą źle. Potem przychodzi dorosłość i nie mieści ci się w głowie, że twój tata robił takie rzeczy. Teraz patrzę trochę jak tego tatę, który ganiał w pidżamie po domu, a trochę na faceta, który miał 40 lat i siedział w jakimś klubie. Ale nie dowiaduję się już niczego nowego.
Co napisałaś w przedmowie?
Trochę o mojej relacji z tatą. O tym kontraście pomiędzy Pawłem Zarzecznym, wielkim dziennikarzem, a tatą z domu. Trochę o tym, jak ja podchodzę do tego, czy Paweł był geniuszem i tytanem pióra, czy nadmiernie romantyzowanym pijakiem, którego twórczość nadaje się do podtarcia sobie tyłka. Moje przemyślenia odnośnie tego, dlaczego działy się różne rzeczy i dlaczego dawały paliwo dla hejterów.
Ta przedmowa jest bardzo osobista i trudno mi było ją napisać. Minęło pięć lat. W tym czasie generalnie uporałam się z żałobą, ale te emocje wciąż są bardzo żywe. Jak chcesz codziennie chodzić do pracy i się rozwijać, to nie możesz płakać na każde wspomnienie o zmarłym rodzicu, musisz wziąć się w garść i robić swoje. Jak jednak chcesz napisać dobrą przedmowę, to musisz te wszystkie drzwi znowu pootwierać.
Zależało mi, by ta przedmowa była autentyczna wobec mnie i taty. Nie obchodziło mnie kompletnie, co kto sobie pomyśli, jak będzie ją czytał. Żeby uzyskać taki efekt – a ja się na pisaniu nie znam, naprawdę – musiałam sięgnąć do zasobów, które są schowane głęboko we mnie. Przepłakałam ze dwa tygodnie pisząc tę przedmowę. Te wszystkie rzeczy, które już były w szufladach, pozamykane, znowu są świeże, znowu siedzą mi na barkach. I to nie jest złe, bo teraz potrafię sobie z tym radzić. Po prostu jest to znowu trudne. Teraz wszyscy będą to kroić na kawałki, komentować, interpretować, przekręcać, wyciągać z kontekstu. A ja muszę na nowo muszę to sobie wyprasować i powolutku poskładać do szufladek, zadbać o porządek w mojej własnej głowie.
Po rozmowie z tobą, nie wiem czy w domu Paweł Zarzeczny zawsze był najlepszy. Ale wiem, że zawsze był dobry – tak po ludzku, jako człowiek.
Tak, był dobrym człowiekiem. Po prostu. Z najczystszym sercem z możliwych. Nigdy nie zrobił niczego ze złych intencji. Ale wiesz co? Nawet mimo niektórych złych rzeczy, dla mnie i tak był najlepszy. I myślę, że nie znalazłabym męża z takim pakietem cech, jakiego szukałabym w mężczyźnie wiedząc, jaki był mój tata.
Kobiety zwykle szukają na wzór ojca.
Dał mi taki przykład tego, jaki powinien być mężczyzna, który opiekuje się swoim dzieckiem, żoną po rozwodzie, który nie myśli nigdy o sobie… To jest facet. A to, że czasem popił i flirtował z zakonnicą? Z tego można się tylko pośmiać. To są fajne anegdoty. W moim życiu mężczyzny lepszego niż Paweł Zarzeczny nie będzie.
Był wybitny nie tylko poza domem. Był także wybitny w domu.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
WIĘCEJ O PAWLE ZARZECZNYM:
- „Jak nie zostałem żulem na Wileńskiej”. Paweł Zarzeczny wspomina swoje dzieciństwo
- Ostatni wywiad z Pawłem Zarzecznym
- „Zawsze byłem najlepszy” i „Mój własny charakter pisma”. Reedycja książek Pawła Zarzecznego
Fot. archiwum prywatne
Różne są drogi żywota
Różnych też ludzi spotkacie w podróży
jeden wypłaci kopa
inny szczęśliwy los wam wywróży
Od przedszkola do Opola
a tam po sztucznym wiwacie
załatwił menager, pseudo Dolar
playback w „Kawie czy Herbacie”
Bilet z Kinszasy do Warszawy
wręczył mu Krzyś, pseudo Zakolak
poręczył, a poszukiwacz kawy-
Król Simba, kończy pod celą, nieborak.
Z Wichury wprost do Stolicy
pod okiem Morfona, króla dożynek-
to dziennikarze i analitycy?
To zwykli pożeracze rodzynek.
To może haiku:
Wiosna za oknem wybuchła
Słychać szum skrzydeł ptaków
Wisła z chuja wytrysła
Na pewno nie masz na myśli tej sytuacji: https://www.wykop.pl/link/6671575/skandal-w-stomilu-olsztyn-ciemnoskory-pilkarz-ze-stajni-stanowskiego-zlodziejem/
Afrykanie, wschodniaki … teraz wypada wszystko zabezpieczać grubym łańcuchem.
Napisz Bialek cos o koniu ze stajni Stanowskiego
A co z przeprosinami Tuzimka na łamach weszło? Były czy oczywiście gadamy na innych, a samemu chowamy głowę w …
Wlasnie, kilka tygodni temu i ja o to zapytalem i nichu chu
Świetny wywiad.
Szkoda, że zostanie przykryty kretyńskimi komentarzami, których nikt tu nie moderuje.
Z każdym dniem jestem coraz większym zwolennikiem przywrócenia możliwości komentowania z fejsbukowych kont, obserwując to co się tutaj dzieje w sekcji komentarzy.
Bo co? Bo ty frajerze chcesz się dawać inwigilować to chcesz żeby inni też tak robili? Segreguj sobie ludzi u siebie w domu, a od reszty się odpierdol.
Ty serio myślisz że jak piszesz nie z fb konta to jesteś anonimowy i niewykrywalny? xD zajmij się lepiej obciąganiem, bo to przynajmniej ci wychodzi – nawet ja to powiem
O nie, pojawiły się komentarze i już nie widzę wywiadu! ZOSTAL PRZYKRYTY
Nie widzisz wywiadu, ćwoku?
masz tu wolność słowa xD
Naprawdę jest to super, jak szanujecie pamięć po Panu Pawle. Respekt.
Drogi kolego,
nie chcę Cię tutaj pouczać ani nauczać ale wydaje mi się że mylisz szacunek i pamięć ze zwykłą akcją promocyjną książki, w tym przypadku reklama ma formę wywiadu. Chyba zgodzimy się, że biorąc pod uwagę możliwości tego upadającego portalu czy nawet zachowując formę- wywiadu z córką Pawła, większym przejawem szacunku byłaby dłuższa rozmowa przeprowadzona przez Krzysztofa Stanowskiego- wieloletniego przyjaciela niż przez Jakuba Białka (człowieka obcego Zarzecznemu zarówno personalnie jak i charakterologicznie), którego jednym z ostatnich zadań była np. relacja z meczu (jakże szanowanego przez weszło) baseballa.
Myślałem, że Stano weźmie się za ten wywiad jako wieloletni kolega Pawła. Jakichś tubylców z Konga sprowadza i gości w domu z żoną, a wywiadu z córką zmarłego kolegi nie ma czasu zrobić?
Dead man tells no tales
Stano już dawno odpuścił sobie weszło, dla niego liczy się teraz kanał sportowy. A weszło powoli zdycha pod kierownictwem tego nudziarza Rokiego
Ale ludzie są tumanami serio. To jest reklama książki a nie szacunek xD
Utyty alkoholik i dziwkarz. Tyle ze dziennikarz dobry
I cham
Dobry, to fakt. Ale na pewno nie genialny.
Bardzo przyjemny wywiad!
kogo to obchodzi?
Krzysztofa i paru najbliższych co tu zajrzą. Nie czytaj, nie hejtuj.
Wiele osób. Nie interesi, leć dalej i cut the bullshit
Mnie.
Trochę szacunku.,bucu pewnie ani słowa z tego wywiadu nie zrozumiałeś ale wysryw dałeś.. Brawo admin..
Wielka szkoda,że Paweł odszedł za wcześnie. On w Kanale Sportowym, to byłyby sztos programy.
Chyba żartujesz. Paweł ledwo co mial siłę nagrywać OMS – zazwyczaj pod wplywem, bardziej bełkotał niż mówił, jak się pojawiał w innych programach to też albo na bance albo na kacu i glownie po to by nażreć się ciastek.
Ja rozumiem że stawianie pomników kolegom jest fajne ale ludzie nie mają pamięci zlotej rybki.
Zreszta był już w tym formacie w Orange Sport, jeszcze w lepszej nieco formie. Czy to był sztos, każdy sam może ocenić. Czasem ciężko się go słuchało, był na siłe kontrowersyjny, taki Kowal, tylko inteligentny
Glupi jestes
Może i schyłkowy Paweł ledwo bełkotał, ale przynajmniej błyskotlowie, a teraz jego rolę przejął kowal i też ledwo bełkota tylko że ma do powiedzenia tyle co zwykły przypadkowy janusz zaczepiony na ulicy
No na pewno kurwa ciągle ten sam bełkot ale w sumie by do stanowskiego i reszty pasowal
Paulo River dymał wszystko,
„Waginowicz” miał przezwisko,
czy to dworzec, sklep czy dyska,
rogalik wypadał z pyska,
i już Paulo ślini usta,
z zakonnicą – to rozpusta!
tydzień temu było mycie,
i tak skończy na habicie.
Siostra pachnie jak sawanna,
zarzygana cała wanna,
zarośnięta cała ona,
i wtem wchodzi przełożona,
i dołącza, są już w trójkę,
dmucha Pawełkowi w rurkę,
Paulo River klepie tyłki,
w odbyt wjechał tak dla zmyłki.
I bajeczkę można sklecić,
niech się cieszą małe dzieci,
co na weszło po te brednie
wchodzą z rana niepotrzebnie.
Drogi Myszkinie,
raduje się serce moje,Kumie, gdy widzę w komentarzu taką perełkę- człowieka, który wysilił się nieco bardziej w użyciu tak wielorakiego oręża jakim jest język i zaserwował pozostałym poemat. Namawiam Cię, drogi Kumie, do dalszego podążania tą drogą. Nieważne, czy owocem tego będzie poemat średni czy świetny, to chciałem Ci powiedzieć, Kumie, że forma takiego użycia słowa jako broni zawsze będzie sztuką bardziej wyszukaną i cieszącą duszę człowieka myślącego, niż typowe „gimbusa wyrzygi na temat Burligi” zamieszczone w zbędnej sekcji do czytania znajdującej się nad komentarzami. Życzę wiele zabawy w zawodach smagania nygusów z weszło drogi Kumie i przyjacielu po piórze. (my możemy tak do siebie mówić, tzw „dziennikarze sportowi” nie powinni bo tak samo jakby TikToker powiedział, że jest reżyserem)
Ale szanujmy się, tak? Trzy zdania bo nie przetworzę więcej.
Jesteście pedałami?
Wielu bardzo złych ludzi, było jednocześnie czułymi mężami, kochającymi ojcami, prawdziwie rodzinnymi ludźmi. Już nie będę podawał przykładów, ale łatwo to sobie znaleźć w sieci. Wiem, że tu się buduje Zarzecznemu pomnik, ale to po prostu fatalny argument.
Jest z nim na weszlo trochę tak, jak z Michniewiczem, ta sama metoda czyli dajemy pierdyliard tekstów, w których wdrukowujemy czytelnikowi, że Zarzeczny wielkim dziennikarzem był, wspaniałym, cudownym, genialnym. Tylko że czytelnik głupi nie jest, z zwłaszcza nie urobicie tego starszego, które swoje czytał i widział. I nie, nie idzie mi, by kalać pamięć Zarzecznego, bardziej o uczciwe spojrzenie. Owszem, umiał dobrze pisać, miał wiele ciekawego do powiedzenia, ale w pewnym momencie zaczął się staczać i niewiele z tego zostało.
A to Zarzeczny był jakimś złym człowiekiem? Jasne, miał ciężki charakter, ale trudno go jednoznacznie przyczepić do tych dobrych lub złych, zresztą podobnie jak większość ludzi.
Kłamał kurwa jak najęty. Ja wiem, że to są jakieś kompleksy mniejszości, gdy cały czas wygadujesz, że dymasz wszystkie laski i masz najwięcej pieniędzy na świecie, ale mimo wszystko nikt go nie zmuszał do wygadywania tych bzdur. Robił to z własnej woli.
Bo był mitomanem, megalomanem, facetem usiłującym wmówić wszystkim (najbardziej może sobie samemu), że jest zajebisty.
Zawsze byłem najlepszy… Niech tytuł jego zbioru tekstów przemówi sam za siebie.
Nieco podobna persona do Janusza Wójcika. Obaj co to nie oni, obaj ilu to lasek nie wyruchali, czego to nie osiągnęli, tylko też obaj dość szybko stoczyli się po równi pochyłej. Szkoda, że odeszli zbyt wcześnie, ale sporo w tym ich własnej radosnej twórczości.
Nie mówię, że był zły, tylko że jego zachowanie wobec rodziny, nie może być argumentem w tego typu dyskusji. A jaki był? Ciężki charakter na pewno, ale też alkoholik, megaloman. Błyskotliwy umysł z pewnością, ale z moralnością i etyką pracy bywało słabo. Zawalał terminy, bo wolał balować. Po pijaku potracił motocyklistę i zwiał z miejsca zdarzenia.
Po prostu idzie mi o to, że te rodzinne scenki coś tam o nim mówią, ale w kontekście całokształtu jego sylwetki, to argument na poziomie „dzień dobry zawsze na klatce mówił”.
Nie jesteśmy od tego, żeby rozstrzygać, czy Zarzeczny był złym, czy dobrym człowiekiem. To nie nasze kompetencje. Rozstrzygają suche fakty. A fakty są takie, że alkoholizm Zarzecznego stał się bardzo niebezpieczny. Zarzeczny pod wpływem alkoholu siadł za kółko i potrącił motocyklistę. Gdyby ten motocyklista był twoim bratem/ojcem/kuzynem/kolegą, to przez usta by ci nie przeszło, że Zarzeczny był dobrym człowiekiem.
Dokładnie, ja jego fenomenu kompletnie nie kupuje
Gdyby nie byl kumplem Stano naprawdę pamiętałoby o nim kilku kumpli od piwka i paru kolegów z PS.
Pisarz z niego byl żaden, bardziej mitoman niż dziennikarz, największym piewcą swojej wielkości byl sam Zarzeczny.
Dokładnie. Trafiłeś w punkt. A że wyciągnął rękę do Stanowskiego i dał mu szanse, której wielu zdolniejszych od niego nigdy nie dostało, to teraz Krzysio do końca życia będzie majaczył, że Zarzeczny był geniuszem. Więc w domyśle, skoro Zarzeczny był geniuszem, to ja, jako jego uczeń (patrz Stanowski), to też mam w sobie coś z geniusza.
Generalnie na weszło bardzo często można się spotkać z taką samojebką. Mało kto ich chwali i docenia, więc chwalą i doceniają się sami.
Osobisty wywiad z córką Zarzeczną, a w samym jego środku… reklama jego książek. Trochę to takie jakby… Nie wiem. Słabe?
Przypominam, że to weszło. Miedium jak każde inne. W ostatnich dwóch latach wyraźnie poparli kowidowych psychopatów i wyśmiewali ludzi trafnie punktujących absurdy. Więc teraz nie spodziewajmy sie tu jakiejkolwiek moralności… Prawdopodobnie u rodziny Pawełka jest kibel z kasą, więc rusza reedycja książek. A tak w ogóle, pomyślmy: Białek i osobisty, empatyczny wywiad… No tu już przekraczamy granicę absurdu..
Przestań pierdolic
Słabe to jest ogólnie trzepanie kasy na zbiorze jego tekstow
Książka jak książka. Osobiście nie kupię, bo nie za bardzo mi zawsze było po drodze z jego megalomaństwem i grafomanią, ale jak ktoś ma ochotę, to nic mi do tego.
Po prostu ta metoda promocji wydaje mi się dyskusyjna.
Nie do końca rozwinąłem myśl. Chodzi mi o to, że Stanowski zbudował jego mit po śmierci i teraz na tej bajce chce zarabiać.
zdrajca
Mój ojciec miał mnie w dupie. Drażniła go moja obecność w jego życiu, a dzieciństwo postanowił mi spierdolić tylko dlatego, że sam miał nie za fajne dzieciństwo. Facet wykształcony, niepijący.
Skutki owego „wychowania” odczuwam do dzisiaj. Zniszczył moją pewność siebie. Mimo bardzo wielu fajnych pomysłów życiowych i biznesowych, zawsze macham ręką, mając z tyłu głowy; że nie ma sensu, że się nie uda.
Moglbym napisac identyczny komentarz. Trzymaj sie i wszystkiego dobrego.
Kolego drogi, jakbym czytał własną historię. Dobiegam czterdziestki i powiem Ci, że da się z tego wyjść. Jest to cholernie trudne, mega czasochłonne, kosztuje mnóstwo zdrowia, zranień, pomyłek, zwątpień… Ale tuż przed czterdziestką dostrzegam, że da się. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze, bo na pewno zasługujesz!
Przypominam, że jeszcze podczas 480 odcinka One Man Show przewarzająca ilość komentarzy nazywała go pierdolonym świniakiem, mitomanem, wkurwiającym menelem który swoje teksty pisze po pijaku. Nie rzadkie były też uwagi podczas Stanów Futbolu z Pawką o treści „weźcie dźwig i wywieźcie tego tucznika ze studia bo słuchać jego pierdolenia się nie da”. Wiele osób też stwierdzało, że skoro nie ma warsztatu, to go trzymają bo skandale wywołuje obrażając fanów innego sportu (felieton po wypadku nie pamiętam czy Darciego Warda (skończył na wózku) czy Ś.P. Krystiana Rempały że kibice chodzą na żużel tylko po to, żeby zobaczyć wypadek).
O ile nie będę go obrażał, o tyle tak, teksty były pełne półprawd i kłamstw, często były bełgotliwe i ciężkie do zrozumienia, a programy rozpierdalał swoimi niewiele wnoszącymi dygresjami i historyjkami. Jego narracja też polegała na obrażeniu innych. Jednak w momencie w którym odszedł, nagle wszyscy zaczęli spazmować jaki on jest super, jak to kłamstwa były „historiami w których chciał zwrócić uwagę na coś nie przejmując się faktami”. Jak to przychodzenie najebanym do studia (co potwierdził Stano w artykule pożegnalnym) stało się prawie jego zaletą. Nie stało się. Szkoda go jako człowieka, ale podczas okresu pracy w weszło był dziennikarzem zwyczajnie chujowym, i nie ważne czy lubił się ze redaktorem naczelnym weszło czy nie. Nie ważne czy powstanie 40 ckliwych wywiadów i artykułów czy nie. Nie ważne czy wyda się jedną czy 30 książek o nim. Powinien zająć się ogarnięciem siebie zaraz po Przeglądzie, bo później był już niestrawny jako dziennikarz.
No to jestem w mniejszości. Gdy umarł, było mi przykro, tak po ludzku. Ale nigdy nie kryłem, że za nim nie przepadałem. Nie odpowiadały mi jego style pisania i bycia, co się w tekstach bardzo mocno przenikało. Nie odpowiadało mi jego zachowanie w tv. Poziomem programów autorskich na weszło, gdzie siedział zwykle narąbany, byłem po prostu zażenowany i szybko odpuściłem. Nie rozumiałem jego piewców wtedy, nie rozumiem budowania legendy dziś, choć teraz jest po prostu łatwiej, bo można przy tym wybierać odpowiednie epizody z jego życia, by pasowały pod narrację.
Dziękuję za ten wpis. Mam podobne odczucia
Przeważająca*
Takie ważne pytanie: jak Pawełek pochlał to lał kablem od żelazka czy od prodiża?
Tak
od żelazka 🙁
Kapitalny wywiad. Brakuje Pawla,to byl niezwykle inteligentny człowiek. Malo sie juz takich spotyka. A ze lubil piwko? A kto nie lubi? Albo inaczej ,jeden lubi mleko drugi sok trzeci piwo czwarty dykte itd. ale zadna z tych substancji odżywczych nie jest zabroniona
Lubię piwko, lubię coś mocniejszego, ale z umiarem i wtedy, gdy jest na to czas i miejsce i to jest ta subtelna różnica. Ja nie spędzam pół życia z browarem w dłoni, nie zawalam przez alkohol pracy, nie potrąciłem nikogo po pijaku (na trzeźwo zresztą też nie). Krótko mówiąc zastosowałeś argument tak celny, jak Milik na mundialu w meczu z Niemcami.
*na Euro rzecz jasna ten Milik.
Najgorsza w grubasie byla ta megalomania i mitomania, taka typowa dla tych przyglupow z prawicowych gazetek typu Ziemkiewicz. Wieczne pretensje do calego swiata i pierdolenie ze polacy to smiecie, podludzie, skonczyli sie i juz nie ma zadnych wybitnych polakow, o kurwa jacy ci polacy chujowi o jezu wszyscy inteligentni polacy zgineli w katyniu. Ale ja to jestem zajebisty o ja to jestem inteligentny polak o jaka moja corka zajebista, zawsze w ogole bylem najmadrzejszy, jak niemcy mordowali inteligencje to pomineli moja rodzine.
I ma małego (sam mówił) za to ruchał wszytskie możliwe modelki
Ziemkiewiczowi to ty możesz najwyżej kible wyczyścić.
Twój nick idealnie odzwierciedla poziom intelektualny fanów Ziemkiewicza 🙂
Jesteś skończonym przyglupem wyhodowanym przez III RP.
Powinieneś mieć nick – research ziemkiewicza. Tyle razy co ten przygłup się kompromitował na twitterze, po czym jak mu czarno na białym pokazali że w minutę można znaleźć dowody na to że pierdoli to na 3 dni znikał, to głowa mała.
To były teksty z przymrużeniem oka, ehh, tyle lat po śmierci i dalej większość tego nie dostrzega.
Hallo Stano! Jak już przeszliśmy na Ty, to Ci powiem, że słabe to jest. Ta promocja. Szoruje dno. Dziwie się córce, ale młoda. Potolofia w modzie, wary zrobione sa w modzie to i dziewuszyna się zfodziła. Tylko Ty Stanowski zawalileś. Przykro patrzeć
Zawsze w jego osobie irytowały mnie te wymyślone historyjki jaki to zajebisty nie był, a jak zapytałem o to kilka osób z jego otoczenia to mówili, że to albo wymysl albo po prostu nikt nie jest w stanie tego potwierdzić
Mitoman. Dobranoc.
Paulinka już nie ma spiny ze Stanem? Jakiś czas temu miała jakieś „ale” do Stanowskiego, że jej z matką gdzieś tam nie zaprosił.
Wspólny biznes – czytaj zarobek ze wznowienia – powoduje, że fochy wkłada się do kieszeni i robi dobrą minkę 🙂
Nie lubiłem go, drażnił mnie i do chwili obecnej nie jestem w stanie zrozumieć jego rzekomego fenomenu. Owszem, nie można mu było odmówić bystrości i intelektu, ale w okresie pisania na Weszło nie korzystał z tych zalet, tylko wolał prowokować chamskimi i narcystycznymi wypowiedziami. Natomiast wywiad ten jest po prostu piękny, bardzo empatyczny i przepełniony miłością do najbliższej osoby. Pani Paulina sprawiła, że pierwszy raz zobaczyłem w nim człowieka, a nie gbura. I kogoś, kto miał lepsze oblicze niż kreowane przez samego siebie w felietonach. I chyba pierwszy raz jest mi autentycznie przykro, że przedwcześnie odszedł.
Głos rozsądku
ja mysle ze ona go wybiela sama przed sobą
Dlatego faceci powinni odchodzić z tego padołu przed swoimi kobietami. Po prostu u kobiet – nieważne czy to był pijak czy trochę bił w domu – coś się takeigo po śmierci partnera pojawia, że facet jest nieśmiertelny i tak trochę jak święty obrazek na parapecie.
Dejna alkoholik, teraz kolejny idol. Ja nie wiem, we Warszawie nie da się pić?
A można bawic sie bez alkoholu? No pewnie,ale po co. Niech mi nikt nie pierdoli ze wesela bezalkoholowe sa możliwe. Czy tez inne uroczystości jak komunia czy konsolacja. Zawsze jak czterech gosci zechce to maja flaszke w aucie,w garazu, w piwnicy, ostatecznie w kiblu. Jest to po prostu niemożliwe
Ech, dobrze że kacapy niedługo wejdą – będzie jak w raju. Za wode wszystko 🙁
Nie wejda. Moga nas w dupę pocałować, jesteśmy w NATO
Oczywiście że jest, smutne że polaczki sobie tego nie potrafią wyobrazić. Jeżeli tak macie to czas na terapię.
Chyba miało być „….w Warszawie nie da się nie pić…?
Zarzeczny mnie zawsze dużo bardziej bawił niż zachwycał, ot wesołek z niezłą gadką i czasem solidnym żartem sytuacyjnym, charyzmą też, chociaż z wiekiem przerodziła się w głupią bezczelność, przez którą się raczej ośmieszał. Wiadomo, że zawsze tłumaczył to żartem, ale ile można słuchać tego samego?
Niestety po 10 piwach nasze opowieści wydają się dużo bardziej zabawne, niż są w rzeczywistości. I to był problem „późnego Pawła”.
Ostatnia dekada jego życia w mojej opinii to kompletny zjazd: alkoholizm, lenistwo (dyktowanie felietonów w 15 minut to jest żenada, a nie zabawna anegdota), zwolnienia, ciągłe wygadywanie głupot i wymyślanie newsów, wiedza o sporcie na poziomie czytania nagłówków, ale jednocześnie krytyka innych, że „nic nie piszą ciekawego”.
Do tego programy z Najmanem i „klasyki” w stylu „Schudnij z Zarzecznym”. Plus te tekściory Paolo Rivera o ruchaniu na wyszło niczym skrypty z najtańszych erotyków.
Spowodowanie wypadku po pijaku też mu nie dodaje chwały.
Nie rozumiem czemu na siłę robić z niego wybitnego. Mógł sobie mówić, że jest najlepszy, jeśli mu to dodawało sił po potwornej traumie z dzieciństwa – super.
Tylko dlaczego chwalić i gloryfikować lenia? To nie był wybitny dziennikarz sportowy. Fajny komentator, spoko osobowość medialna, ale niestety spuścizny i dorobku to on po sobie wielkiego nie zostawił.
A pisanie i gadanie o tym, że rozumie go tylko 3% najlepszych – to już była największa parodia, jaką Pawka wymyślił.
Górne 3% to rozumie zagadnienia mechaniki kwantowej, a nie Zarzecznego czytającego nagłówki z Super Expressu 🙂
Kurwa, ty to wiesz, inni to wiedzą, ale na co liczysz? Że rozpieszczona córeczka tatusia będzie go gnoić w wywiadzie? Bez przesady..
Ale ja nie mówię o jego córce, rodzina akurat może skupiać się na drugiej twarzy, zwłaszcza, że Paulina mówi, że nie śledziła zbytnio kariery zawodowej ojca – czyli na tym, że w domu mógł być tym wrażliwym gościem, który pierwszy raz dostał kurtkę i go to wzruszyło.
Mówię o wspomnieniach publiki i środowiska – tutaj można go oceniać po dorobku.
A niestety Warka Strong w codziennej dawce kilkanaście torpedowała jego chęci do robienia rzeczy ciekawych, dobrych, merytorycznych.
Porównajmy jego vlogi ONS do tego co robi Święcicki i Cwiąkała pod względem włożonej pracy i jakości, przecież to jest niebo i ziemia. Stąd razi ten przydomek „wybitny”.
3% ma rozumieć zagadnienia fizyki kwantowej… Chłopie… może 0,003%
Chodziło o to, że Paolo River nie należał do tych górnych 3% 🙂
Psy szczekają bo nie zrozumieli i nigdy nie pojmą. I tylko Pawła brak.
Promować książkę zmarłym Alkoholikiem, nawet po śmierci nie dadzą mu spokoju, ludzie nie maja wstydu.
Najlepsze co przeczytałem na Weszło od śmierci Pawła.
Ten artykuł to ma być reklama piwa „Warka”?
Fajny tekst. Chyba zachęcił mnie do zakupu książek 🙂
Białek nie lubię Cię ale szanuję za ten wywiad. Chociaż umówmy się to jednak zasługa Pani Pauliny 😉
dobry wywiad to taki, w którym proporcje są 80 do 20:)
Cholera. Dobry wywiad. Juz sie ciesze z tego wznowienia.
Świetny wywiad!
Cześć Paula. Co sądzisz o rozjeżdżaniu ludzi po pijaku?
Już powiedziałam w wywiadzie, tata był bardzo skromny i się nie przechwalał.
Zjebani jestescie, nie rozumiem Was…
WYWIAD SPONSOROWANY. Córka niestety… a zresztą, nie dokończę, bo jeszcze banda stulejarzy-białorycerzyków się odezwie. Niech sobie coś ładnego kupi za hajs z książek.
Ile można lansować tego mitomana i alkoholika nie wiem może zróbmy święta państwowe urodziny zarzecznego śmierć zarzecznego itd no kurwa
Pamiętam czasy weszło z jego felietonami i filmikami. Nikogo to nie interesowało, nie dało się tego czytać ani słuchać. Tyle ludzi tam komentowało co pod niesławnym cyklem, gdzie jakiś prawdziwek wybierał po jednym zdaniu żeby opisać zdarzenia z ostatniej kolejki ekstraklasy typu samobój albo błąd arbitra, artykuł długości kilkunastu zdań. Taki poziom, i to mimo silenia się Pawła na kontrowersje.
Sam mam Córkę i nie marzę o niczym bardziej niż o tym żeby kiedyś tak o mnie pomyślała.
Zazdroszczę Ci. Ja niestety nie moge posiadać potomstwa ze względu na klopoty zdrowotne ale zycze Wam wszystkiego najlepszego
Tylko ,ze dziewczyny lgnęły bo miał kase ;)…no i niedziwota ,ze się rozwiodł to nie jest akurat fajnie sie tak chwalić
Bardziej mówił, że miał kasę, a nie ją miał. Po tym jak wyjebali go z każdej redakcji, gdyby Stano nie wyciągnął do niego ręki, to by nie miał z czego żyć. Szczególnie, że jego profesjonalizm, nie tyle pozostawiał wiele do życzenia, co po prostu nie istniał.
Dokładnie. Facet, który ma kasę nie żebrze u kibiców, żeby postawili mu drinka. A Zarzeczny tak robił. Żebrał i naciągał kibiców, żeby mu stawiali wódę. Widziałem go w akcji kilka razy i Zarzeczny miał tyle kasy, że nawet upijał się za cudze, za wyżebrane.
Lepszego epitafium Pan Zarzeczny nie mógłby sobie wymarzyć. A teraz wszyscy wiemy, że doskonale sobie na nie zapracował. Ironia tych wzruszajàcych wyznań polega na tym, że burzàc wizerunek Pawła, jaki sam sobie stworzył, stawia mu córka pomnik o wiele trwalszy i wznioślejszy.
Gratuluję, świetny wywiad, oby tak dalej 🙂
pewnie nie zostanie to zamieszczone ale dla mnie Paweł Zarzeczny był zwyklym jarmarcznym krzykaczem, wiele jego niby „przeżyć” nie znalazło odzwierciedlenia w faktach, bajał sobie swoje historie, ciężki charakter i to taki moment gdzie mówię: „nie zgadzam się na gloryfikowanie ludzi średnich i fałszywych”. To zwykły mitoman, tylko że krzykliwy, to była osoba o charakterze dość mocno zbliżonym do charakteru Hadaja, raczej bez światłych wiosków, raczej bez prawdy ale pokrzyczeć żeby kupić tym ludzi to już jak najbardziej. Głupia osoba, krzykliwa, kłamiąca w opór ale głupia osoba. Szkoda, że nie żyje bo bym się z chęcią z nim starł, żeby obedrzeć go z tej niezasłużonej chwały. Zwykły buraczek.
Większość z was to durnie i gamonie które muszą się dowartosciowac wysrywami w komentarzach.
Śmieszne A zarazem smutne…
AmenT
Od strony merytorycznej dość pocieszny ten wywiad(stronę emocjonalną rozumiem). Robi się w nim z Zarzecznego jakąś wielką, znaną osobistość podczas, gdy poza branżą gazet sportowych nikt go nie znał. A jak już więcej czytelników zaczęło go kojarzyć z formatu video na Weszło, to pokazał się z najgorszej możliwej strony i miał regularnie ciśnięte w komentarzach. Potem smuteczek bo umarł. Do jednostki wybitnej to brakowało mu lata świetlne. Być może był zdolnym dziennikarzem i szefem redakcji, kiedy jeszcze w miarę się kontrolował, ale w końcu jednak zatrzaśnięto przed nim wszystkie drzwi, nikt go nie chciał i tylko Stano wyciągnął do niego pomocną dłoń. A on tak naprawdę i tego nie potrafił uszanować, był często albo nawalony albo na ciężkim kacu i jedyne na co go było stać, to na mówienie 'wy jesteście mali, głupi, ja jestem zajebisty’ + obowiązkowo jakiś cytat z literatury żeby wyjść na mędrca. Jeszcze nikt nie stał się wybitnym od tego, że sam się takim określał.
Prawdę napisałeś. Nalałbym ci za to wódki, ale skończysz jak Zarzeczny, a to byłoby bardzo smutne.
Sfrustrowani analfabeci których największym osiągnięciem jest beknąć, pierdnąć, nazrec się i zrobić kupę. W podartych gaciach, po części pewnie nie po 1 piwie, bezrobotnych i anonimowo (żeby ich ułomności nie wypunktowac) wypowiada się o Zarzecznym! Połowa z was nie potrafi sklecić poprawnie zdania a osady wydaje! Odwagi kurwa! Pokazać ryje i swoje osiagniecia! I czytać ze zrozumieniem głąby jedne! Kurwa nie wytrzymam. Paula SUPER TEXT! Nie miałem okazji poznać osobiscie Twojego ojca ale musiał być super gościem bo wychowal cię pięknie. Trzymaj tak dalej! I nie daj się zdominować głupocie!
W podartych gaciach, po części pewnie nie po 1 piwie, (…) wypowiada się o Zarzecznym!
Obawiam się, że wylałeś dziecko z kąpielą 🙂
’Sfrustrowani analfabeci których największym osiągnięciem jest beknąć, pierdnąć, nazrec się i zrobić kupę. W podartych gaciach, po części pewnie nie po 1 piwie’
Właśnie opisałeś późnego Zarzecznego. Poza tym nie świadczy o tobie najlepiej cisnąć innym o analfabetów, kiedy sam piszesz niewiele lepiej albo tak samo.
Spoko
Chrum chrum
Paweł Zarzeczny był kontrowersyjny, ale to doceniałem w nim. W świecie jałowych dziennikarzy, gdzie niektórzy boją się poruszać tematy, bo powstają znajomości patrz słynny numer 711. Pablo się nie pieprzył uderzył w każdego, dlatego niektórzy go nie lubili. Dla mnie bardzo dobry dziennikarz w Polsce The Times miewał bardzo fajne felietony. Szkoda że gdy doszedł do zaawansowanego alkoholizmu to nikt nie wyciągnął mu ręki pomocnej ale taki jest świat i nasz kraj że będzie patrzeć z boku. Natomiast dzisiaj kanal Sportowy i weszło gdyby był Pablo dałoby się nadal czytać a tak tutaj nic nie ma. Wszystko skopiowane z innych stron i brak swojej twórczości. Naprawdę jestem zdziwiony że nie ma już nic ciekawego na tym portalu. On powoli umiera. Może dlatego że główny właściciel zapomniał o tym jak budować marke na wysokim poziomie. Szkoda. Wywiad ciekawy. Chciałoby się z Pablo spotkac i pogadać ale już za późno…
Oczywiste jest, że córka tęskniąca za zmarłym ojcem zawsze będzie go idealizować. Ale dlaczego robi to weszło, to nie rozumiem. Nigdzie indziej, na łamach żadnego innego portalu nie przeczytałem, że Paweł Zarzeczny był geniuszem, BO NIE BYŁ.
Wiem, że w Polsce obowiązuje zasada, że o zmarłych się źle nie mówi, jednak MITOMANIA I MEGALOMANIA PAWŁA ZARZECZNEGO zawsze były bardzo męczące i irytujące. Zarzeczny nauczył się w ten sposób radzić sobie z przeciwnościami losu, jednak po za nim samym, nikt w nikt w nim tego geniusza nie widział. Widział za to człowieka złamanego, który notorycznie pokazywał się warszawiakom zalany w trupa. Nigdy nie zapomnę tych scen, kiedy kibice Legii wynosili zalanego w trupa Zarzecznego z pubu Champions w Marriocie. Bo takie jest REALNY OBRAZ TEGO CZŁOWIEKA; alkoholik, który przegrał życie ze swoim nałogiem. Bo gdyby nie alkoholizm, Paweł Zarzeczny dalej by żył. To, że Zarzeczny, że notorycznie się upijał GO ZABIŁ.
Strasznie mnie dziwi, że córka, która z taką miłością opowiada o swoim ojcu nigdy o niego tak naprawdę nie zawalczyła i nie wysłała go do jakiegoś profesjonalnego ośrodka odwykowego. Pozwoliła mu się zapić na śmierć. Straszna żenada!
Wyzywanie Zarzecznego od tłustych świń było wyjątkowo chamskie. Zawsze się temu sprzeciwiałem. Ale robienie z niego geniusza, to taka sama skrajność, tylko w drugą stronę. Zarzeczny ani nie był tłustą świnią, ani geniuszem. Przeczytałem setki jego felietonów i żadnego nie pamiętam, a to oznacza, że żaden nie był genialny, bo gdyby był, to bym pamiętał.
Paweł Zarzeczny to obraz człowieka zniszczonego przez alkoholizm. Nie trzeba było dużej fatygi, żeby gdzieś na mieście spotkać kompletnie pijanego Pawła. Każda córka chce mieć pozytywne wspomnienia o tacie. Jednak nie da się zamieść pod dywan zaawansowanego alkoholizmu Pawła. Zbyt wielu z nas widywało Pawła kompletnie pijanego i zbyt często, żebyśmy mieli teraz łykać tę laurkę wystawioną przez córkę. To nie przedszkole.
O tym, że Zarzeczny był zaawansowanym alkoholikiem świadczy choćby wypadek, który spowodował po pijanemu. Ludzie, którzy nie mają problemu z alkoholem nie rozjeżdżają ludzi na ulicach, z kilkoma promilami we krwi.
Ludzie, którzy nie potrafią przeżyć dnia bez kilku drinków/piw, to ludzie zniewoleni, godni współczucia. A nie żadne tam wzory do naśladowania.
Stano po starej znajomości, przy pomocy Białka, robi córce przyjaciela marketing. Książki mają się dobrze sprzedać, więc trzeba zrobić akcję promocyjną.
STOP STAWIANIU POMNIKÓW ALKOHOLIKOM!
Alkoholikom należy współczuć, udzielić im profesjonalnej pomocy w formie terapii odwykowej, a nie stawiać pomniki.
O Pawle powinniście pisać artykuły ku przestrodze, by przestrzec młode pokolenie przed niebezpieczeństwami uzależnień, a nie go gloryfikujecie!
WESZŁO NIE IDŹ TĄ DROGĄ! TO DROGA DO NIKĄD!
Córce się nie dziwię. Ale wy, weszlaki? Przecież środowisko dobrze znało Pawła. Wszyscy wiemy, jak się zachowywał. Więc robienie teraz z wiecznie zalanego pijaczyny ikony sportowego dziennikarstwa jest bardzo słabe. Kto się na to nabierze?
Ty to powinieneś zamknąć buźkę i się nie odzywać, bo sam jesteś niezłym degeneratem. Zapomniałeś jak nie tak dawno temu wyzywałeś wszystkich na Weszło pod artykułem o śpiewach Piotra Rutkowskiego? Jak wieszczyłeś odszkodowania i procesy, bo – wg Ciebie – Rutka nie było na materiale wideo? Nie potrafiłeś nawet przeczytać ze zrozumieniem prostego tekstu, który wskazywał, w którym miejscu jest ten Rutek, za to umiałeś bluzgać i straszyć prawnikami Białka. No i co, przeprosiłeś, kiedy okazało się, że jednak masz siano zamiast mózgu? Przeprosiłeś za własne chamstwo i prostactwo? Nie, słowem się nie odezwałeś, bo wstyd pewnie Ci było. A teraz wjeżdżasz w glorii i chwale, i znowu dajesz popis. Spójrz w lustro buraku, zanim zaczniesz ponownie kogoś jechać.
Po 1) pajacu pokaż mi gdzie nazwałem Zarzecznego DEGENERATEM? To po 1. Nazwałem go mitomanem, megalomanem i alkoholikiem. Czyli opisałem stan faktyczny zgodnie z prawdą. Nawet córka nazywa Zarzecznego alkohilikiem, bo taka była prawda o tym człowieku. Tylko córka bardzo oszczędnie operuje faktami w tym zakresie. A FAKTY SĄ TAKIE, ŻE ZARZECZNY PRZEZ KILKA, A MOŻE NAWET KILKANAŚCIE OSTATNICH LAT SWOJEGO ŻYCIA NIE BYŁ TRZEŹWY NAWET PRZEZ 1 DZIEŃ. NON STOP NA RAUSZU, NON STOP PODPITY, A JUŻ W GODZINACH WIECZORNYCH NOTORYCZNIE ZALANY, BEŁKOCZĄCY POD NOSEM.
W ogóle się nie dziwię, że Zarzecznemu ujebało się we łbie, że jest geniuszem, BO CZŁOWIEKOWI, KTÓRY NIGDY NIE TRZEŹWIEJE RZECZYWISTOŚĆ MIESZA SIĘ Z ALKOHOLOWYMI HALUCYNACJAMI.
A co do gównoburzy, którą Białek sztucznie nakręcał i próbował na siłę obrzydzić Polakom Majstea Kolejorza, to słusznie dostał po łbie. Jeszcze bym mu poprawił. Bo takie incydenty zdarzają się na każdej fecie mistrzowskiej. Tylko jedne są rozdmuchiwane do granic możliwości, a inne pomijane milczeniem.
Mam ci przypomnieć, co się działo, jak Kolejorz zdobył Puchar Polski na Łazienkowskiej?
Gdzieś napisałem, że nazwałeś kogoś degeneratem? Czy znowu żyjesz we własnym świecie, jak w sprawie z Rutkowskim? Jesteś kłamcą i tchórzem, korzystasz z anonimowości w internecie wyzywając i obrażając ludzi znanych z imienia, nazwiska i twarzy. Ciekawe czy jesteś tak odważny, by podać swoje dane i sam przyjąć pozew za to, co wypisywałeś w kilkunastu komentarzach w tamtym temacie. Zrobiłeś z siebie kretyna, a teraz zamiast przeprosić, bo nie miałeś racji, brniesz w to dalej, racjonalizujesz całą sprawę i jeszcze jesteś z siebie dumny. Tfu na Ciebie i Twoją nieistniejący kręgosłup moralisto.
Gdybyś, intelektualna amebo, miał pojęcie o czym pierdolisz w tych swoich niedorzecznych wypocinach z dupy, to byś kurwa wiedział, że fakt, iż nie podaję tu swoich danych wrażliwych nie zamyka przed nikim drogi do pozwania mnie do sądu. Ale żeby o tym wiedzieć, musiałbyś trochę poczytać, pouczyć się, a dla takich tępaków to za trudne.
Każdy, kto czuje się urażony moimi komentarzami, może w każdej chwili mnie pozwać. Nie muszę mu podawać żadnych danych. Są na to przepisy, są procedury. Wystarczy zwrócić do wydawcy portalu o ujawnienie mu adresu IP autora komentarza. A na podstawie adresu IP, organa ścigania ustalają dane autora.
Więc nie będę ujawniał swoich danych tylko dlatego, że nie chciało ci się zainteresować tematem, doczytać przepisy i się zorientować, jak sprawy wyglądają. NIE KORZYSTAM, TŁUKU JEDEN Z ŻADNEJ ANONIMOWOŚCI, BO W INTERNECIE COŚ TAKIEGO NIE ISTNIEJE. A NA PEWNO NIE ISTNIEJE DLA ORGANÓW ŚCIGANIA, KTÓRE CHCIAŁYBY KOGOŚ POCIAGNĄĆ DO ODPOWIEDZIALNOSCI.
Więc wsadź sobie w dupę, tępy baranie, swoje poczucie skrzywdzenia. Szczam na nie ciepłym moczem. A jak czujesz się ćwoku tym urażony, to zapłać profesjonalnemu pelnomocnikowi, niech przygotuje pozew i podejmie kroki prawne. Na twojego pelnomocnika też szczam ciepłym moczem, bo w odróżnieniu od ciebie znam polskie prawo i wiem, że osoby publiczne podlegają dozwolonej krytyce. I w dupie to mam, kiedy jakaś osoba publiczna czuje się urażona moją krytyką. Jeśli nie umie jej przyjmować, to niech się wycofa z życia publicznego. Nie będę ograniczał swojego krytycyzmu tylko dlatego, że do życia publicznego pchają się debile. Ich psim obowiązkiem jest wysłuchiwać krytyki, gdy coś spierdolą. Są od tego, jak dupa od srania.
Jesteś ignorantem i nadal nie nauczyłeś się czytać ze zrozumieniem. Nie podajesz danych, bo się boisz. Gdybyś pisał na przykład z konta FB, gdzie podane byłyby Twoje prawdziwe dane, nie odważyłbyś się na takie posty. Nick dodaje Ci odwagi, te bzdety o procedurach piszesz, żeby się usprawiedliwić, bo dobrze obaj wiemy, że liczysz na to, iż nikomu nie będzie się chciało ustalać Twoich danych wśród zalewu komentarzy innych tak mało inteligentnych gości. I tak wygląda prawda. Reszta to bełkot frustrata, który nie umie się przyznać do błędu i nie ma żadnych argumentów, by obronić to, co zrobił. Dlatego racjonalizujesz swoją postawę, dlatego wypisujesz te śmiesznostki o „amebach umysłowych” i tak dalej. Bo tylko to Ci pozostało. Uważałeś, że jesteś tak mądry, tak opiniotwórczy, że Twoje słowa to krynica wiedzy. A tutaj okazało się, że nie umiałeś nawet przeczytać tekstu ze zrozumieniem i zamiast przyjrzeć się WSKAZANEJ osobie, wybrałeś sobie inną i ruszyłeś z pyskiem na redaktora, który napisał prawdę. Jak pisałem wcześniej, okazałeś się tępakiem – co zarzucasz mnie 🙂 – teraz wstyd Ci, że się wygłupiłeś, więc jak wszyscy Twojego pokroju, reagujesz agresją, gniewem i żałosnymi próbami zdyskredytowania interlokutora. BO TYLKO TO CI POZOSTAŁO I TYLKO TO POTRAFISZ. Nie odniosłeś się merytorycznie w żaden sposób do swojego błędu, zamiast tego tłumaczyłeś to tak kretyńsko, jak Rutek swoje śpiewy. Jeszcze byłeś ze swojej postawy dumny, Białkowi się należało. Należało się, bo napisał prawdę. A prawda boli, kiedy dotyczy Ciebie i Tobie podobnych. Mentalność Kalego masz rozwiniętą w najwyższym stopniu. Pewien francuski arystokrata powiedział kiedyś, że nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, za to każdy ze swego rozumu. W Wikipedii przy tym cytacie byłoby Twoje zdjęcie. Wstyd człowieku, wstyd. Jesteś dnem moralnym, a uważasz się za nie wiadomo co.
„Nie będę ograniczał swojego krytycyzmu tylko dlatego, że do życia publicznego pchają się debile. Ich psim obowiązkiem jest wysłuchiwać krytyki, gdy coś spierdolą. Są od tego, jak dupa od srania.”
Zarzuciłeś kłamstwo, kiedy to Ty kłamałeś. Wyszło to na jaw, a Ty nadal idziesz w zaparte i twierdzisz, że zrobiłeś dobrze. Wszystko o Tobie degeneracie.
Właściciel Rakowa pogratulował Rutkowskiemu mistrzostwa od razu po jego przyklepaniu, a Rutkowski wyśpiewywał „Raków cwel”, a potem się tłumaczył jak gówniarz. A Ty przywołujesz jakiś puchar na Łazienkowskiej? Czy Ty masz w ogóle rozum? To jest taki argument, jakbym ja dał Ci w tę zakłamaną mordę, a kiedy Ty byś miał pretensję, to bym Ci odparł, że mnie wcześniej też ktoś uderzył. Żałosny jesteś Ty i Twoje rozumowanie.
W tyłku mam co zrobił prezes Rakowa. Kibice Kolejorza jadą po kibicach Rakowa za to, jak ci drudzy zachowali się na finale Pucharu Polski. Miał być protest z powodu wprowadzonego zakazu, ale pikniki z Rakowa powiedzieli, że nie będą protestować, bo za bilety nikt im nie zwróci.
Ale jeśli próbujesz mi wmówić, że tylko wśród chuliganerki Kolejorza panuje chamstwo, to nikt ci w to nie uwierzy. Chamstwo wśród kibiców Rakowa jest prawdopodobnie takie samo, a nawet większe. Tylko nie byliście do tej pory na świeczniku, nikt sie wam za dokładnie nie przyglądał, bo kibicowsko do niedawna byliście w 3 lidze. Zdobędziecie taką pozycję w polskiej piłce, jak kibice Kolejorza, to będą was nagrywać i śledzić na każdym kroku. A na dziś nikogo nie obchodzicie.
Beka z Ciebie. Zdecydowana większość kibiców Lecha chciała wejść na stadion. Nie pozwolili im na to bandyci udający kibiców. Obrzydzenie mnie ogarnia, kiedy widzę, co wypisujesz. Masz w tyłku, co zrobił prezes Rakowa, ale z tego tyłka wyciągasz zachowanie innych na innym pucharze – KIEDY JEST CI TO POTRZEBNE DO ZBUDOWANIA NARRACJI I „TŁUMACZENIA” własnego debilizmu. Obnażyłeś się całkowicie. W dodatku pokazałeś własną mentalność plemienną, zakładając, że jestem kibicem Rakowa. Nie umiałeś sobie w główce tego poukładać inaczej, nie do przyjęcia było, że ktoś ma pretensje DO CIEBIE, nie, on musi być przeciwko Lechowi. Nie gościu, ja mam w dupie Lecha i Raków, jestem z przeciwnego końca Polski. Po prostu Twoje chamskie i nienawistne komentarze, oparte na kłamstwie, tak działają. Śmiechu warte jest to Twoje „zdobędziecie” itp., te żałosne próby wpasowanie mnie w zrozumiały dla Ciebie schemat. Chamie i prostaku, kłamałeś w komentarzach, oskarżałeś Białka o coś, co okazało się Twoim wymysłem. Kiedy zostało to ujawnione, nie potrafisz – jak większość osób Twojego pokroju – przyznać się do błędu, tylko robisz fikołki logiczne, by usprawiedliwić własne zachowanie i zachowanie Twojego (tak, teraz i ja mogę tak napisać) prezesa, który okazał się małym, zakompleksionym gnojem. Nie poczuwasz się do niczego, uważasz, że zrobiłeś dobrze, podczas, gdy widzę w Twoich innych komentarzach, że piętnujesz podobną postawę u innych (najchętniej pracowników Weszło). Wstyd gościu. Wstyd. Mam nadzieję, że wśród kibiców Lecha taka postawa nie jest w większosci.
„ A na dziś nikogo nie obchodzicie.”
Tak nikogo Raków nie obchodzi, że aż kibice, zawodnicy i prezes Lecha śpiewali na fecie „Raków cwel”. Nie Wisła, nie Legia, nie, Raków. Ha, ha. Kompleksy gościu, kompleksy. A potem kłamstwa, by te kompleksy zamaskować.
Zarzeczny lansował specyficzną koncepcję pisania felietonów, a mianowicie żeby prawda/fakty nie przeszkadzały w pisaniu. Skutkowało to tym, że Zarzeczny był kompatybilny z rzeczywistością tylko wtedy, gdy się pomylił. Poruszał się totalnej fikcji. Rozstrzygał spory, które nigdy nie zaistniały, itd., itp.
Taka koncepcja pisania o sporcie może i jest efektowna, ale pasuje tylko do tabloidów. Jednak w ogóle mnie nie dziwi, że akurat Zarzecznym był zwolennikiem tej koncepcji. Ludzie, którzy każdego dnia wlewają w siebie takie ilości alkoholu, mają poważny problem z odróżnieniem rzeczywistości od alkoholowych halucynacji.
Po alkoholu każdy ma ułańską fantazję i jest przekonany, że zawojuje cały świat. Problem polega na tym, że ZARZECZNY PRZEZ OSTATNIE 10 LAT ŻYCIA PRAKTYCZNIE NIE TRZEŹWIAŁ I ALKOHOLOWE ZWIDY MIESZAŁY MU SIĘ Z FAKTAMI. Jednym z jego podstawowych zwidów było przekonanie o swoim geniuszu. Na bani każdy uważa się za geniusza.
A tak na zupelnym marginesie, taki macie ogromny szacunek do Pawła i Pauliny, że nawet nazwisko jej ojca napisaliście z błędem.
Artykuł wisi dwa dni.
Po prostu trzeba bylo wywiesić info: kupujcie książkę, mamy was w dupie, po prostu dajcie nam kasę za odgrzewane kotlety ZaCzecznego ( piszę tak jak wy, a co!) bo trzeba coś wrzucic na konto w czerwcu.
Ostatni kolorowy ptak polskiego dziennikarstwa sportowego. Brakuje tego wariata.
Zarzeczny, Szczepłek, Stanowski, Kołtoń, Kołodziejczyk. Z nich tacy dziennikarze jak ze Smudy trener!