W związku z reedycją książek Pawła Zarzecznego, publikujemy dla was fragment zbioru felietonów „Zawsze byłem najlepszy”, w którym Paweł opisuje swoje dzieciństwo na warszawskiej Pradze. Jego dzieła dostępne są wyłącznie w preorderze w Kiosku Kanału Sportowego. Zamówienia można składać do 5 czerwca. Wydawnictwa zostały wzbogacone w przedmowę napisaną przez córkę Pawła, Paulinę, oraz niepublikowane dotąd zdjęcia ze zbiorów rodzinnych.

***
„Kiedy urodzi się rodzicom dziecko wybitne, a oni nie są zdolni, by je wychować i nie zepsuć, to Bóg ich od tego dziecka odsuwa. Bywa, że w sposób okrutnie tragiczny i ostateczny jak u ciebie. Wtedy to dziecko z tęsknoty, rozpaczy, nadziei i samotności chce, by jego gwiazda lśniła najjaśniej. I nie zostaje żulem…”
To list od siostry. W jednym bezsprzecznie ma rację. Byłbym żulem na Pradze. Bo nasze życie często zależy od tak banalnej sprawy, jak… szczęśliwe podwórko. Uświadamiam to sobie, gdy słucham przeboju Muńka. Mogę wam zanucić: „Na moim podwórku zapada noc…”. No więc moje pierwsze podwórko było na Pradze, na Wileńskiej, w ohydnej studni, pełnej lumpów, których komuna w jakimś upiornym celu zsyłała na drugą stronę Wisły. Dla dzieci nie było tam wtedy nic, poza ZOO. A na pewno żadnej przyszłości.
Ale dobra ciotka mnie stamtąd zabrała. Tak właśnie trafiłem w najcudowniejsze miejsce w Warszawie i o nim właśnie chciałbym wam opowiedzieć. I o moim świecie widzianym dziecięcymi oczami.
No więc, skąd w ogóle podwórko? Otóż gnieździliśmy się w jednym pokoju z ciotką i dwoma siostrami. Cztery łóżka zajmowały każdy centymetr, do tego stół i cztery krzesła, no i ogromna biblioteka z może tysiącem książek. Ponieważ w mieszkaniu było tak ciasno, prawdziwą przestrzeń do życia dawało podwórko. Leżało przy zbiegu ulic Belwederskiej i Sobieskiego. I w którą stronę się nie poszło, można było w ciągu kwadransa natknąć się na niezwykłe miejsca i niezwykłych ludzi.
No więc pierwsze spacery to Łazienki i obwarzanki przy bramie. Lekko w górę – Zielona Budka. Wtedy nie była to światowa firma, ale zwykła drewniana buda pomalowana na zielono. Gdy do niej szliśmy, już w głowie obliczałem, ile dostanę kulek… A gdy ciotka niosła słoik, wiedziałem, że nabierzemy też bitej śmietany. Ale zaraz poznałem i inne miejsca, już chodząc za dużo starszymi kolegami. Bo tuż za Łazienkami była… Legia, najlepsza wtedy w Europie, no i Kaziu Deyna właśnie zaczynał grać. Przez tego Deynę zacząłem chodzić do kiosku po gazety, żeby o jego meczach czytać. Ii tak trafiłem na krzyżówki. A jak mnie zaciekawiły, jakoś tak od niechcenia przeczytałem całą dwunastotomową encyklopedię PWN, którą notabene ciotka przepisywała wieczorami na maszynie, przygotowując tom trzynasty. Pisała, jak się chwaliła, najszybciej w Polsce. Przez tę pracę całymi dniami nie miała dla nas czasu. Ale miałem przecież podwórko! Na Sobieskiego nie było żadnych domów, były za to stawy, nazywane fosą, a w nich szczupaki, które łapaliśmy na siatkę. Zresztą polowaliśmy na wszystko, co się da, i nie było w okolicy drzewa, na którym owoce miałyby najmniejszą szansę dojrzeć, nawet ulęgałki. Z tych łowów najbardziej zapamiętałem morwy. Nigdy później takich owoców już nie spotkałem.
KSIĄŻKI PAWŁA ZARZECZNEGO MOŻNA ZAMAWIAĆ DO 5 CZERWCA
A pod blokiem była pętla autobusowa. Tam uczyłem się sprytu. Mianowicie trzeba było spokojnie czekać, aż dziki tłum wepchnie się do środka. Wtedy szybciutko wskakiwałem do drugiego wozu, by zająć miejsce obok kierowcy. Każdy lubił takich brzdąców i pozwalał jeździć od pętli do pętli. W myślach to ja kierowałem tym autobusem, to ja otwierałem drzwi, no i już nie w myślach poznawałem Warszawę.
Ale wróćmy do podwórka. Na Sobieskiego raz po raz rozwieszano flagi, by witać zagraniczne delegacje jadące do Wilanowa. Tak zobaczyłem prezydenta Nixona, de Gaulle’a, Breżniewa. Ale najfajniej było, jak przyjeżdżali Włosi albo Węgrzy. Wtedy aż do Wilanowa nie zostawała żadna flaga. Biało-czerwono-zielone barwy idealne były na Legię! Na jej stadionie odbywała się także lekcja wychowawcza. Tłum śpiewał, a ja za nim: „Przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyjemy i radziecki!”. A na kamienicy na rogu Konduktorskiej i Dolnej widniał ogromny napis „Katyń pamiętamy!”. Zamalowywano go bez przerwy, a farba nieustannie spod spodu przebijała, tak jak przebijała się prawda.
No i sławni ludzie. Taki pierwszy to był pan, który u nas w piwnicy malował na prześcieradłach piękne wzory. Ciotka powiedziała, że to będą zasłony na sprzedaż i że ten pan to wspaniały poeta Julian Przyboś. Hm, poetów jeszcze wtedy nie ceniłem. Za to zaraz za Dolną zaczynała się Racławicka, a tam, zwykle z alpagą w ręku, stał Heniek Gołębiewski. Aktor. Wszyscy znaliśmy go z „Wakacji z duchami” i „Podróży za jeden uśmiech”. To znaczy ja znałem gorzej, bo nie mieliśmy w domu telewizora, ale widziałem te seriale u kolegów. Ba, ja u kolegi obejrzałem i finał olimpijski, i Wembley. I dopiero ciotka, widząc, jak siedzę bez przerwy z uchem w radiu, kupiła telewizor na mundial. Ale słuchanie radia zostało mi do dzisiaj.
Kolejny aktor, jakiego widywałem, to Zbyszek Buczkowski z Czerskiej, też charakterystyczny, ale zawsze zadzierał nosa. Zresztą taka to była okolica, przecież na podwórku przy Tatrzańskiej rozrabiał i pisał Grzesiuk. A na Chełmskiej była Wytwórnia Filmowa. Tam swój pierwszy casting w życiu wygrali bracia Kaczyńscy.
Myśmy też rozrabiali. Obowiązkowo proca, strzelanie z hacli, pirotechnika. Ze szkoły, przepięknej, w parku Morskie Oko – przerzuciła mnie tam ciotka, bo na Piaseczyńskiej miałem same piątki, więc uznała, że poziom musi być za niski – z pracowni chemii zwinąłem słoiki z fosforem białym i czerwonym. Pierwszy utlenia się w temperaturze powietrza, więc zaraz po wyjęciu z wody eksplodował cudownym ogniem. Zaś tym czerwonym smarowałem zapałki. Wtedy mogłem imponować dziewczynom i tak jak na westernach zapalać zapałkę od potarcia buta, stołu, czegokolwiek. No i zapalić papierosa, bo paliliśmy wszyscy.
No i na alpagi przyszła pora. Kiedy się pierwszy raz upiłem – a miałem ze czternaście lat – ciotka tylko zawołała: „O Boże, przepił zegarek! Zupełnie jak ojciec!”. Ale jak wytrzeźwiałem, zegarek znalazł się pod wanną, więc znów byłem ukochanym Pawełkiem. Wtedy już z alkoholem zerwałem na wiele lat, tak był ohydny.
Wróciłem do strzelania z karbidu, ze śrub i do wycinania na każdym drzewie inicjałów koleżanki. Było to „BB”, ale nie chodziło wcale o Brigitte Bardot. No i całymi dniami kopało się piłkę, zawsze ze starszymi, żeby im dorównać. Nawet po ciemku, nawet na śniegu. Kariery nie zrobiłem, choć próbowałem i w Warszawiance (znów od domu pięćset kroków), i w Gwardii, też blisko, ale te swoje dziesięć tysięcy goli strzeliłem i tysiąc karnych obroniłem. I tego dzieciństwa nikt mi nie ukradnie.
Za to ja, niestety, kradłem, lecz na wesoło. Podpatrzyłem na przykład w „Trzech muszkieterach” jak sługa d’Artagnana, Planchet, wyławia gospodarzowi flaszki wina z piwniczki, kijem z małą pętelką na końcu – i tak wyławiałem sąsiadkom z piwnicy soki malinowe. Myślę, że z biedy. Gdy chciałem pić, to w domu miałem wodę z kranu, a na podwórku z hydrantu.
Te moje podwórkowe opowieści nie są wyjątkowe. Każdy ma też jakieś swoje podwórko, zakątek pod lasem, jezioro, gdzie zacznie myślami wracać coraz częściej i częściej. Z coraz większym sentymentem. Ja na nie na pewno jeszcze wrócę, żeby cofnąć czas, odszukać własne ślady, na ławce posiedzieć, zerknąć na trzepak, na znajome drzewa. I naprawdę z przeogromnym żalem zanucę: „Na moim podwórku zapada noc, wszyscy moi kumple wyjechali stąd, daleko stąd…”.
Ludzie mają gorsze dzieciństwo jak on, nie róbcie męczennika z niego, pił na własną odpowiedzialność nikt mu nie wlewał na sile
Największym wrogiem Zarzecznego od zawsze był sam Zarzeczny. Reszta to tylko durne tłumaczenia. A nikt nie stawiał kłód pod jego nogami, niż on sam.
I trochę boli, że chcą robić z niego bohatera. Jego postać można ugrać dużo lepiej i na pewno więcej ludzi identyfikowało się z pięknym, choć upadłym, niż takie wymyślanie.
Zarzeczny to była postać pełna sprzeczności. Zarówno menda, jak i facet pełen uczucia wobec ludzi. Zarówno kutas, jak i miekka pałka. Twardy w opiniach, miękki w życiu. Człowiek który ostatecznie przegrał, ale coś tam jednak wygrał, bo się miło wspomina to, że potrafił dorzucić do pieca, bo sobie tak wymyślił.
Nie wiem dlaczego tak wybielaja jego postać, skoro jego główną zaletą jest i było to, że był tak zbutowany przez życie, że alkoholizm odebrał mu wszystko. Że to mimo wszystko był piękny umysł, strasznie wrażliwy chłop, który się wyjebał. Tak trzeba prezentować Zarzecznego. Bo był na swój sposób piękny, ale identyfikujemy się z nim, bo był też po prostu przegrywem. Zepsuł, zniszczył, przepił. A nadal potrafił czasami coś dobrego rzucić. Dlatego lubimy Zarzecznego, a nie te pierdolety i tworzenie mitologii. To był alkus, to był inteligentny, ale jednak śmieć. To było zwykłe zero. Tylko że podobnie jak i wielu z nas.
W punkt.
Z tą inteligencją to nie przesadzajmy, zupełnie przeciętna. Gość był kolorowym ptakiem i tyle.
Ja pierdole. Ksiazka z flietonami. Jest tam cos o autorze, jest tez cos o Warszawie, w ktorej autor dorastal,jest cos o Legii i cos o sporcie, a ten kretyn wypisuje cos o wybielaniu.
Nie znalem Zarczecznego, nie czytalem niczego co napisal i nie kojarze go z pracy poza projektami Stanowskiego.
Facet pracowal jednak w kazdej gazecie sportowej i telewizji w tym kraju, kupil/wybudowal dom, poslal dziecko na studia za granice, zyl pil i umarl. A ten tu wypisuje cos o smieciach i zerach.
Nie zero, tylko człowiek z poważnymi problemami, które zniszczyły mu zdrowie i być może zepsuły relacje z wieloma osobami, w tym pewnie najbliższymi. Oczywiście te kłopoty wynikały z jego winy. Ale mimo wszystko podobno zabezpieczył dzieci finansowo, a przynajmniej pomógł im. Nie słyszałem też żeby kogoś zgwałcił, znęcał się nad kimś czy przepił wszystko i żerował na żonie/dzieciach czy też żebrał na ulicy. Dlatego nazwanie go zerem i śmieciem to jednak duża przesada.
A słyszałeś, że potrącił człowieka po pijaku i dał nogę?
Nie, tego nie wiedziałem i to faktycznie obciąża go bardzo mocno.
Jego stary zabił matkę a potem poeplnil samobójstwo na jego oczach. Raczej mało osób przeżywa takie traumy :/
Nie zrozumiałeś.
Leć na piwo .
Pisowski pozer. Wszystko pisał pod publiczkę a ta miał z żylety albo spod budki z piwem
To co jednemu cierniem w dupie, drugiego ledwo obejdzie. Nie porównuj.
Brakuje chłopa.
Pan Bóg zabrał Zarzecznego, a zostawił Kowala, to dopiero sprawiedliwość
Ja wciąż nie mogę odżałować, że odszedł zanim powstał Kanał Sportowy. Przecież on odwaliłby tam takie show, że to przechodzi ludzkie pojęcie. Wreszcie mógłby rozwinąć skrzydła bez strachu, że ktoś go znowu wywali. Wyobrażacie sobie Hejt Parki prowadzone przez Zarzecznego? Przecież to byłoby takie złoto. Ech, szkoda, szkoda 🙁
Choć jestem rodowitym Ślązakiem ,zawsze bardzo lubiłem czytać pana Pawła i jego cięty język w tv też był znakomity .Ludzie z drugiej strony Wisły to jednak ten lepszy typ Warszawiaków ,ostatnio będąc w Warszawie na 3 dniowym wypadzie zobaczyłem wreszcie te klimaty które chciałem zobaczyć ,Bazar Różyckiego ,Brzeska ,no i było piwo w barze na brzeskiej
Jak będziesz ponownie to zajrzyj na starą Wolę. Polecam Ci też mokotowskie podwórka, tam jeszcze jest prawdziwa Warszawa, bo niestety napływ trwa.
A to że jesteś ślązakiem to jaki ma związek?
Bo mało który idzie na Brzeską pooglądać te klimaty ,tak samo jak mało który Warszawiak wpadnie do Świętochłowic na Lipiny
„Zawsze byłem najlepszy…” Już to wystarczy, żeby wyrobić sobie zdanie o tym najlepszym.
Akurat nie jestem zaskoczony, że ty tego nie rozumiesz…
Wypierdalaj na wojnę.
Fajnie pisał, to fakt, ale mitoman straszny. Chociaż Stano ocenił w dyszkę.
Czy Pan stanoski promuje kradzieże?
Od zawsze szanowałem ludzi, którzy mimo patologii, picia, bicia i gnicia rodziców wychodzili na ludzi, a tym bardziej, gdy nigdy po nich w życiu dorosłym nie było tego widać. Pawełek na zewnątrz, którego dziś bardzo brakuje w tym nudnym świecie dziennikarskim, a Pawełek sam z Warka to były dwie różne osoby. Niestety. Żył jak chciał i umarł jak chciał. Brak jego osoby jest jednak wyjątkowo odczuwalny, bo obecni „dziennikarze” nie mają nic do przekazania ani nawet do pośmiania. I traktują te nasza ukochana piłkę jak najpoważniejszą sprawę na świecie. To przecież tylko gra przygłupich chłopców w krótkich majtkach. Dla przygłupich widzów w trochę dłuższych majtkach.
Po pierwsze, w Polsce nie ma żadnych dziennikarzy, a po drugie osoby uważające się za nich robią to, co góra narzuci, by jak najdłużej siedzieć na ciepłej posadce.
Jebany mitoman nic więcej
Takich jak on już nie będzie. Inteligentny, oczytany, pozytywnie bezczelny i robiący to co uważa za prawidłowe. Gdyby żył to albo porzuciłby Weszło albo nie pozwolił na taki poziom i bratanie z trenerami, menadżerami piłkarzami i resztą towarzystwa. Wielokrotnie zastanawiałem się co by Paweł powiedział i dochodziłem do wniosku, że ani Krzysiowi ani innym członkom piłkarskiego świata, za to co robią, wielu miłych słów by nie powiedział. Za szybko odszedł ale… Żył jak chciał .
Sam się z nimi bratał. Z stara Legia przesiadywał godzinami w celu wiadomym w „Garażu” przecież skądś musiał mieć wszystkie te informację. Punktował i krytykował ludzi z którymi pił. To nic chwalebnego. Takie człowieka nazywa się chyba plotkarzem.
Zawsze powtarzał, że dziennikarzem jest się cały czas i jak ktoś mu coś zdradzi to musi się liczyć, że on to wykorzysta w publikacji. Jestem jednak pewien, że nie ujawnił 99% tego co widział i słyszał, a z tym jego brataniem to chyba nie do końca, bo w każdym środowisku czy to dziennikarskim, sportowym czy politycznym miał wielu wrogów, a do tego nie chciał się kłaniać żadnemu dupkowi.
„Jak zostałem mitomanem – historia prawdziwa”.
Jak zostałeś zdegradowany z klawisza na cwela.
Ja też czasami wracam na mojej podwórko. Zaglądam na Chmielną żeby zobaczyć „moje okna”, kapliczkę i ten trzepak, który był miejscem spotkań, pierwszych randek a przede wszystkim był bramką. Drugą „świątynia” była brama ku utrapieniu naszej dozorczyni, Pani Jadzi. Piękne czasy.
A Pawełka żal.
Znów promowanie purchlaka. Już nie róbcie z niego Maradony pióra, bo zwyczajnie jego pisanina to chwalenie się z kim niby pił i wywoływanie gównoburz pisaniem niepopularnych opinii (sam mówił, że gdyby narracja była inna, mówiłby zupełnie co innego)
Zarzeczny to megaloman i mitoman. Ale pisał bardzo dobrze, tego mu nie można odmówić. Umarł zdecydowanie za wcześnie. Dobrze, że można tu poczytać jego teksty. Po tym jak Weszło się spierdoliło wydają się o wiele lepsze.
Czy ktoś wie, czy można zamówić te książki do UK?
Tęsknimy za Pablo. Niestety portal po odejściu Pablo stoczył się na samo dno. Jedno Wielkie lizanie się po jajkach i brak fajnej jak kiedyś analizy, ktoś była ostra ale zasadna jak np. w przypadku Pawełka albo Stefanowicia. Szkoda, że ten portal to już bardziej mem i kopiowanie niusów niż rzetelne dziennikarstwo. Brak krytyki i kumplowanie się zniszczyło go. Myślę że Pablo pod aktualnym portalem by się nie podpisał…
Podano do stołu.
Człowiek błyskotliwego umysłu i ostrego pióra. To bez wątpienia. rzecz jednak w tym, że z czasem umysł zaszedł mgłą, a pióro odmawiało posłuszeństwa. W pewnym momencie istotnie był na topie, może i istotnie najlepszy, ale na własne życzenie zaczął się marsz w dół. Ktoś słusznie napisał, że największym wrogiem Zarzecznego był sam Zarzeczny, a najciekawsze jest to, że sam Zarzeczny mógł o tym nie wiedzieć, bo albo nie zdawał sobie sprawy z własnego upadku albo wstyd mu było to publicznie przyznać. Do samego końca można było odnieść wrażenie, że uważa się za alfę i omegę, co zwyczajnie było mitomanią. Raz na jakiś czas napisał na weszło fajny tekst, ale większość z nich była wtórna i bełkotliwa. Te programy video, w których w większości był mniej bądź bardziej nachlany, nawet nie wymagają komentarza. Stan powiedział, że dostał warunek, że Stan Futbolu będzie gdzieś tam emitowany (nie pamiętam już gdzie), ale musi odpuścić Zarzecznego. Nie jestem w stanie się dziwić, że taki warunek się pojawił.
Zarzeczny długo był dobry, nawet bardzo dobry, ale smutną pointą jest to, że co prawda nie został żulem na Wileńskiej, ale stał się nim na weszlo.com.
Śp. redaktor Zarzeczny nie potrzebuje hagiografii, te wręcz niszczą jego postać. On nie był lubianym za kryształową osobowość lecz za to że w świecie dziennikarstwa sportowego pełnym fałszu, obłudy i wazeliny mówił co myślał.
Od razu trzeba sobie powiedzieć że mistrzem pióra ani polskiej mowy nie był ale był na tyle charakterystyczny że jego twórczość czytało się dość dobrze o ile nie szedł w stronę typowej dla siebie mitomanii i bycia „przeciw”(o czym wspominał że to najlepiej sprzedaje się w mediach).
Życie skrócił wyraźnie na swoje życzenie, alkohol okazał się silniejszy, nikt mu kielonów na siłę nie polewał.
Zycie jak w Rosji
Często przrsiadywal tak z 10 lat temu w hard rock Cafe w zlotych tarasach. Kilka razy go spotkałem. Kiedyś chciałem zagadać tak bez narzucania się, jak to w barze. Odpowiedział: postaw kolację to pogadamy. Grzecznie podziekowalem, bo nie ma o czym.
Bez jaj. Zarzeczny był żulem. Wykształconym, wygadanym, ale żulem. I nic tego nie zmieni.
Nie lubiłem i nie poważałem tego gagatka. Do dziś brzęczą mi we łbie jego pierdoły o Wolskim z Legii, który według niego miał trochę przypominać swoją grą niejakiego Messiego…
Toż to właściwie moje dzieciństwo, bo i dokładnie ten sam rewir, tylko pewnie z 15-20 lat później. Te same stawy na Sobieskiego, Łazienki, Morskie Oko, Legia, a nawet Warszawianka i Gwardia się zgadza :))) Jedno tylko mnie zastanawia – przecież na Dolnym Mokotowie równie łatwo było zostać się żulem jak na Pradze, co zresztą potwierdza przykład H. Gołębiewskiego z alpagą.
Ale Racławicka to Górny a nie Dolny!
Zresztą Golebiewski mieszkal zawsze na dąbrowskiego
No tak, obaj wychowalismy sie na Dolnym, z tym, ze wiadomo, ze z tego Dolnego czasem się ruszalismy 😉 i widac, ze w podobne rewiry – Legia to przeciez juz tez nawet nie Mokotow. A znanych ludzi z okolicy pamietam wiecej, tylko taki Strejlau czy Cmikiewicz chyba mniej pili 🙂
Ktoś rozumie fenomen tego chama-alkoholika?
Napewno nie ty..
Zarzeczny był świetny na żywo. Aż żal że w roli tego ciętego charakterniaka w mediach Stanowskiego zastąpił go Kowal… To jak wymiana Vidicia na Maguirea
Nie rozumiem fenomenu tego faceta. Co z tego, że był erudytą, skoro 90% jego historii to bajki. A sama otoczka Kononowicza pomieszanego z alkoholikiem mnie nie bawi.
To się nazywa „prawdziwe zmyślenie”;)
Jak zostałem dziennikarzem mitomanem
Zaskakująco dużo osób jakoś nie kuma że w showbiznesie chodzi o showbiznes i jakieś pieniądze. Zarzeczny był absolutnie mistrzem jeżeli chodzi o to pierwsze i całkiem spoko jeżeli o drugie. Przegrał z nałogiem, nie on pierwszy i nie ostatni. Natomiast kreacja siebie i fakt o którym już ktoś wspominał, że każda gazeta i telewizja chciały go mieć jednak o czymś świadczy.
Morwy są zajebiste
kiedyś kupiłem w kerfurcie za 5 zł
Swoją drogą ciekawe, co Paweł Zarzeczny miałby do powiedzenia na temat poziomu dziennikarskiego obecnego Weszło…