Hitowe starcie w I lidze – część przeciętnych zjadaczy chleba uznałaby ten zwrot za oksymoron, ale wy, skoro tu trafiliście, najpewniej dopuszczacie do siebie możliwość, że wcale tak nie jest. Takim mianem określano dzisiejsze spotkanie Podbeskidzia z Arką, w którym na dwie kolejki przed końcem ważyły się losy potencjalnych uczestników tegorocznych baraży.
Gdyby rozrysować sobie graficznie wiosenną dyspozycję dzisiejszych rywali, to byłyby to takie dwie linie zmierzające w zupełnie przeciwnych kierunkach. Ta symbolizująca arkowców dość konsekwentnie wspina się w górę, podczas gdy druga z kolei zalicza flop. Górali przed deklasacją i nader spektakularnym upadkiem ratują jednak dwie rzeczy: po pierwsze jesienna zaliczka, a po drugie Mirosław Smyła. Ściągnięty niecałe trzy tygodnie temu szkoleniowiec zdążył w debiucie przełamać niemoc bielszczan i odnieść pierwsze od 11 meczów zwycięstwo. Co prawda zaledwie trzy dni później oberwał od pretendenta do spadku w osobie Zagłębia Sosnowiec, by jednak potem ograć Chrobrego – bezpośredniego rywala Podbeskidzia w walce o baraże.
No czyli jest w kratkę. Podczas gdy w Gdyni psuć zaczęło się dopiero ostatnio. Najnowsze wpadki – z Miedzią (której jednak mało kto jest w stanie nie ulec) oraz Resovią – poprzedzone były świetną passą bez porażki, trwającą aż od listopada. Pogubione punkty nie zmieniły jednak za wiele w tabeli i Arka przed spotkaniem znajdowała się na bezpiecznej, trzeciej lokacie. Barażami się jednak najpewniej nie zadowoli – w przeciwieństwie do Podbeskidzia, które w przypadku dzisiejszej wygranej wskoczyłoby na szóste, właśnie nimi premiowane miejsce. W przeciwieństwie do dzisiejszych spotkań w Ekstraklasie nie był to mecz o nic, dlatego spodziewaliśmy się ciekawego widowiska.
Arka grała lepiej i dominowała
Od samego początku mogliśmy zobaczyć dlaczego te zespoły mają takie a nie inne miejsca w tabeli. Arka przystąpiła do ataków ze stałych fragmentów gry wykorzystując fakt, że to ostatnio pięta achillesowa w zespole rywala. Pierwsze zagrożenie po rzutach rożnych widzieliśmy już po trzech minutach, jednak raz Igonen przytomnie wybił strzał Diawa, a raz Dobrotka trafił w boczną siatkę. Przewaga zawodników Ryszarda Tarasiewicza utrzymywała się przez długi czas – gra praktycznie nie wychodziła poza połowę Podbeskidzia, a jakiekolwiek – zazwyczaj dość symboliczne – zrywy gospodarzy były szybko i skutecznie neutralizowane. Pierwsze „groźniejsze” akcje z ich strony nadeszły dopiero po 20. minucie, kiedy to Mikołajewski niecelnie główkował, a strzał Bonifacio przemknął obok słupka.
Jednak ten przebłysk był bardzo chwilowy, bo już w 23. minucie goście – całkowicie zasłużenie – objęli prowadzenie. Po dalekim przerzucie Alemana z prawego skrzydła piłkę głową do siatki zapakował Żebrowski. Należało się to i całemu zespołowi i jemu, bowiem sporo akcji Arki szło właśnie jego lewą stroną. Choć obecny był tam dosyć gościnnie, bo w pierwszym składzie zazwyczaj wychodzi Olaf Kobacki, dzisiejszym występem mógł się wybronić. Lecz wbrew pozorom dominacja gdynian nie potrwała już długo – postraszyli jeszcze tylko Milewskim w starciu sam na sam z Igonenem, lecz później role zaczęły się odwracać.
Ostatni kwadrans pierwszej połowy należał już do gospodarzy. Najpierw Frelek posłał piłkę nad poprzeczkę (przy czym można było mieć deja vu, bo zrobił to także chwilę wcześniej), a później zaobserwowaliśmy ciekawy obrazek, gdy w polu bramkowym (nie karnym!) zakotłowała się chyba większość obecnych na boisku graczy. Tłum zrobił się większy niż na wspominanym ostatnio przez Wojciecha Jagodę koncercie Young Leosi, a w takich warunkach nie idzie nic strzelić. A próbowali… Różni ludzie, serio, tam byli prawie wszyscy. Próbował Roman, próbował Biliński, choć bezskutecznie, bo niby zasady dystansu społecznego są passe od długiego czasu, ale tak znacznego ich nagięcia nie widzieliśmy już dawno. Do przerwy zobaczyliśmy jeszcze dwa strzały Bilińskiego i mogliśmy zacierać ręce na drugą połowę, bo widać było, że Podbeskidzie nie składa jeszcze broni. Ba, choć długo się na to nie zanosiło w strzałach zdążyło przegonić Arkę i mimo tego, że brakowało skuteczności – tylko jedna próba należała do celnych.
Idzie, idzie Podbeskidzie… I nadeszło
Ale jak Górale zapowiedzieli – tak zrobili. Zespół Smyły sukcesywnie kontynuował swoje dzieło rozpoczęte przed zejściem do szatni. Arka była jednak dobrze ustawiona – jej zawodnicy szczelnie asekurowali rywali. Kilka razy widzieliśmy jak Roman znajdował się przed polem karnym i szukał albo miejsca do strzału – którego nie było – albo kolegów do dogrania. Niestety, wokół siebie miał tylko tych w ciemnych strojach, czyli nie to o co mu chodziło.
Podbeskidzie jednak wypracowało zgrabny atak pozycyjny, a Arka liczyła na kontry. Tak naprawdę już niedługo po stracie bramki gdynianie się cofnęli i zaczęli grać bardziej zachowawczo. Wkrótce ogólna liczba strzałów się wyrównała, a w powietrzu coraz bardziej pachniało golem dla gospodarzy. Którzy doczekali się go w 66. minucie, kiedy to dalekie podanie od Rodrigueza wykorzystał Roman, który posłał piłkę po rękach Krzepisza.
Wynik adekwatny do gry – pierwsze pół godziny to hegemonia Arki, kolejne pod znakiem dominacji Górali. Tarasiewicz postanowił zareagować zmianami wprowadzając za zaliczających naprawdę udane spotkanie Kuzimskiego i Żebrowskiego podstawowych Czubaka i Kobackiego. Dało to efekt, bo aktywizowało Arkę, przez co mecz stał się ciekawy z obu stron, co było widać od razu. Najpierw Biliński marnuje szanse, potem Wypych – zgodnie z nazwiskowym posłannictwem – wypycha Stępienia, umożliwiając interwencję Igonena. Zrobiło się naprawdę interesująco i dynamicznie, bo do końca oglądaliśmy już walkę „cios za cios”. Próby Bilińskiego, kilka Czubaka, Alemana, Romana, Adamczyka… Działo się sporo i ponownie pachniało bramką, tylko teraz nawet ciężko było określić już dla kogo. Gdy już wszyscy wstali z miejsc ostatnią, świetną szansę miał Misztal… No ale tylko miał, a nie wykorzystał.
Końcówka była bardzo emocjonująca, ale zwyczajnie zabrakło goli. Postronny widz aż tak nie może narzekać, ale dzisiejsi rywale już tak. Arka, że dała się stłamsić, wycofała się w pierwszej połowie i wróciła dopiero na koniec. Podbeskidzie, że nie dociągnęło dobrej passy do końca. Lecz przede wszystkim żal straconych punktów. Gdynianie zostają na trzeciej pozycji, a gospodarze wspinają się oczko wyżej. To jednak wciąż dwa miejsca poniżej strefy barażowej, o którą teraz będzie już bardzo trudno.
Podbeskidzie Bielsko-Biała – Arka Gdynia 1:1
Żebrowski 23′ – Joan Román Goku 66′
WIĘCEJ O 1. LIDZE: