W najlepsze trwa moda na powroty polskich piłkarzy z głośnymi nazwiskami do Ekstraklasy po latach zagranicznych podbojów. Czasami podczas kolejnych okienek transferowych odnosimy nawet wrażenie, że w całej lidze ktoś wprowadził regułę: albo ściągasz do klubu kogoś z ekstraklasową przeszłością, kto emigrował na krócej lub dłużej, albo zostajesz pozbawiony licencji i otrzymujesz 249 ujemnych punktów. Teraz do tego całego sympatycznego grona dołącza Paweł Olkowski, który w przyszłym sezonie pohasa sobie w barwach Górnika Zabrze.
Trzynaście meczów w barwach reprezentacji Polski. Sześćdziesiąt pięć występów w niemieckiej Bundeslidze. Czterdzieści dwa spotkania w tureckiej Super Lidze. Trzydzieści siedem gier w angielskim Championship. Paweł Olkowski liznął dużego futbolu. Trochę na żywo, trochę przez szybę, ale choć gwiazdorem nigdzie nie został i nigdzie nie rozkochał w sobie tłumów, to swoje zarobił, swoje zaoszczędził, swoje przemyślał i deklaruje, że na polskich boiskach nie będzie tylko odcinał kuponów od przyzwoitej europejskiej kariery. Co z tego wyjdzie?
Mądry gość, a jaki piłkarz?
Paweł Olkowski nie lubi łatwych wymówek, więc nigdy nie powie, że w zagranicznym klubie nie dostał poważnej szansy, bo nie przepadał za nim trener, który „generalnie był ksenofobem i nienawidził Polaków”. – Jeśli zawodnik przychodzi i jest w dobrej formie, to żaden trener nie jest głupi – przecież gra o swoją posadę i daje sobie większe szanse jej zachowania, gdy wystawia najlepszych ludzi jakich ma – opowiadał nam kilka lat temu, kiedy pytaliśmy go o powody zawirowań w Kolonii, ale ten sam cytat można byłoby też przypasować jako komentarz do jego epizodów w Boltonie i Gazientep. Bo właściwie, kiedy uczciwie i dokładnie przyjrzyjmy się jego emigracyjnym losom, zawsze w pewnym momencie coś przestawało grać. Ba, naprawdę od niepamiętnych czasów napomykaliśmy, że albo Olkowski się ogarnie i zmieni otoczenie, albo czeka go przedwczesny powrót do ojczyzny.
W 2018 roku rozegrał dokładnie zero minut w barwach FC Koeln. W całym sezonie uzbierał zaledwie pięć spotkań w Bundeslidze, pięć w Lidze Europy i jeden epizod w Pucharze Niemiec. W 2019 roku nie zagrał w ostatnich sześciu ligowych spotkaniach Boltonu i odszedł z Anglii do Turcji, bo klub wpadł w kłopoty finansowe i przestał płacić piłkarzom. W 2022 roku wystąpił tylko w jednym meczu Gaziantep, choć latem minionego roku podpisał nowy kontrakt z tureckim klubem.
Niedawno w Przeglądzie Sportowym opowiadał o tym wszystkim z wielkim spokojem. Nie szukał drugiego dna, nie wietrzył spisków, nie wskazywał potencjalnych winnych swojego losu. Coś nam podpowiada, że to mądry gość, dla którego po prostu skończył się czas przydatności w silnych zagranicznych ligach, który dodał dwa do dwóch i który sam uznał, że to najwyższy czas na powrót do Polski.
Jeszcze w sezonie 2020/21 dosyć regularnie występował w barwach Gazientep, czyli w klubie, który dość długo liderował Super Lidze i pozostawił po sobie dobre wrażenie, choć kampanię zakończył na nieco rozczarowującym dziewiątym miejscu. Polak – co raczej jasne – nie był czołową postacią zespołu. Bywało, że przesiadywał całe spotkania na ławce, ale jego dużym atutem była uniwersalność – grywał i na lewym, i na prawym wahadle – więc na brak minut nie mógł narzekać, choć – co dla niego klasyczne – trochę brakowało mu jakichkolwiek liczb. Zaliczył tylko jedną, naprawdę ładną asystę w meczu z Basaksehirem.
Z analizy bardziej złożonych statystyk wynikało za to, że Olkowski był zawodnikiem skupionym stricte na konkretnych zadaniach. Poruszał się wzdłuż linii, nie schodził do środka, raczej też nie dawał zbyt wiele z przodu, nie kreował okazji, nie wchodził w dryblingi. Ot, bardzo solidny wahadłowy o bardziej defensywnych niż ofensywnych inklinacjach. Nikt nie był zresztą specjalnie zdziwiony, kiedy w nowym sezonie po prostu przestał mieścić się w pierwszym składzie. Klub sprowadził masę nowych piłkarzy, w większości obcokrajowców, a że nad Bosforem mają swoje limity w kwestii wystawienia cudzoziemców, Olkowski musiał pogodzić się z odstawieniem na drugi plan.
– W poprzednim sezonie grałem na prawej obronie, ale i na jej środku. Tam to nawet częściej. Trener w ustawieniu z piątką obrońców widzi mnie raczej na stoperze i tam ustawiał. Argumentuje, zresztą uważam podobnie, że skończę na stoperze. Będzie mi łatwiej, tam nie biega się tyle, ile na prawej obronie – mówił w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego.
Sprawa jest prosta – po latach Paweł Olkowski nie wróci do Ekstraklasy jako ten sam piłkarz, który z niej wyjeżdżał.
Utracona radość z gry
Miał przejść drogę podobną do pewnego legendarnego piłkarza, który postawił sobie pomnik pod Signal Iduna Park w Dortmundzie. Wieszczono, że poważny futbol gładko i sprawnie przekwalifikuje go z piłkarza ofensywnego w solidnego bocznego obrońcę z tendencją do częstego podłączania się do ataków swojego zespołu. Śmielsi w swoich osądach uważali nawet, że stanie się drugim Łukaszem Piszczkiem. Tym bardziej że błyskawicznie wygryzł weterana Miso Brecko ze składu Kolonii, zbierał przyzwoite recenzje na boiskach Bundesligi, a Adam Nawałka – doskonale kojarzący go ze wspólnej pracy w Górniku Zabrze – całkiem regularnie wysyłał mu powołania i dawał szansę w istotnych spotkaniach – w eliminacjach do kultowego Euro 2016 wystąpił chociażby z Niemcami (1:3) czy dwukrotnie z Irlandią (1:1, 2:1).
Potem przyszło urealnienie.
Paweł Olkowski nigdy nie został Łukaszem Piszczkiem.
Nie odwaliło mu. Nie uderzyła mu woda sodowa. Nie pogubił się. Nie zbłądził. Nie zaczął chlać i imprezować. Gdzieś po drodze, a przynajmniej on sam to tak diagnozuje, namieszał mu w głowie przesadny profesjonalizm i ciągła paraliżująca napinka.
– Piłka nie sprawiała mi radości. Jak pytałem się po treningach czy mam coś poprawić, to trener Stoger mówił, że nie, że wszystko jest super. Ale jednocześnie dodawał, że widzi, że piłka i otoczka wokół niej mnie męczą, nie dają mi satysfakcji. Trener wręcz lubił, jak zawodnicy wychodzili sobie czasami na piwo, zjeść pizzę, deser, a nie byli ciągle zafiksowani na punkcie własnego profesjonalizmu. Siłownia, dieta, najlepiej pudełkowa, wyliczona co do kalorii. Widział, że na treningach było super, a jak przychodził mecz, paliłem się totalnie, bo wiecznie chciałem coś sobie i innym udowadniać. Mecz to nie była dla mnie przyjemność, tylko potężny wysiłek psychiczny. Tę jedną rzecz trener Stoger na odchodne wskazał mi jako coś do poprawy. Miałem zacząć cieszyć się z grania w piłkę, a nie zmuszać się do grania – mówił Olkowski w rozmowie na Weszło w 2018 roku.
Kiedy poukładał wszystkie puzzle w głowie, było już za późno na podbicie najsilniejszych europejskich lig. Teraz, po kilku latach, jest już za późno na szukanie godnego pracodawcy w rozgrywkach z drugiego szeregu na Starym Kontynencie. Stąd też ten powrót do Polski, gdzie – jak deklaruje sam zainteresowany – łatwiej o odczuwanie radości z czystego futbolu.
Czy Olkowski może być gwiazdą Ekstraklasy?
Rocznikowo dwa lata starszy Kamil Grosicki potrenował kilka tygodni i sprzątnął ligę, ale też za swoich złotych czasów był dużo lepszym zawodnikiem niż Paweł Olkowski.
Rocznikowo pięć lat starszy Lukas Podolski błyskawicznie obronił się jakością, ale nawet teraz Niemiec może poszczycić się nieporównywalnie bardziej imponującym gwiazdorskim statusem niż kiedykolwiek wcześniej Paweł Olkowski.
Coś nam podpowiada, że trzydziestodwuletniemu piłkarzowi na ekstraklasowych boiskach bliżej będzie do sylwetek Janusza Gola, Radosława Murawskiego, Rafała Kurzawy czy Dominika Furmana. W najlepszym razie – do Michała Pazdana. W najgorszym razie – do Artura Sobiecha. Że to już nie jest ani ten moment, ani ta pozycja, ani ten profil zawodnika, żeby Paweł Olkowski zaraz miał wykręcać jakieś kosmiczne dwucyfrowe liczby i rządzić wszystkimi dookoła siebie. Jeśli będzie w formie, spokojnie powinien wskoczyć na poziom „solidnej lub wyższej ligowej”, ale bylibyśmy wielce zdziwieni, jeśli okazałoby się, że Górnik Zabrze właśnie sprowadził sobie nową wielką gwiazdę Ekstraklasy.
Inna sprawa, że bardzo sympatycznie się składa, iż Olkowski trafia akurat na stadion przy ulicy Roosevelta. Doskonale zna ten klub, a w lecie przydadzą mu się liderzy z prawdziwego zdarzenia, bo Górnik czeka rewolucja kadrowa. Wielu istotnym piłkarzom kończą się umowy, rozpada się prawie cała defensywa, bo przesądzone są odejścia Przemysława Wiśniewskiego i Adriana Gryszkiewicza, więc ktoś będzie musiał czynić honory i poskładać tę bandę do kupy. Na tym etapie swojej kariery Paweł Olkowski nadaje się do tej roli wprost idealnie. To tylko tyle i aż tyle.
Czytaj więcej o Górniku Zabrze i Pawle Olkowskim:
- Piłka mnie męczyła. Przychodził mecz, a ja miałem w głowie blokadę
- Kubica: Czekam na gole z dystansu. Może jak już raz wpadnie, to pójdzie seria
- Alex Sobczyk: Liczę, że jeszcze się odbiję w Górniku Zabrze. Ekstraklasa mnie nie przerasta [WYWIAD]
- Dani Pacheco – od Liverpoolu do Górnika Zabrze. „Musi czuć zaufanie trenera”
- Lukas Podolski, czyli historia bronienia się jakością
Fot. Fotopyk