Krzysztof Kubica jest jednym z największych odkryć tego sezonu Ekstraklasy. Pojawił się w niej już rok temu, ale dopiero teraz stał się zawodnikiem potrafiącym robić różnicę w Górniku Zabrze. Na razie dotyczy to przede wszystkim goli strzelanych głową. 21-letni pomocnik zapewnia jednak, że potrafi także dobrze uderzyć z dystansu i prędzej czy później się o tym przekonamy. Czy nakręca go wyścig z Jakubem Kamińskim o miano najskuteczniejszego młodzieżowca? Kiedy grał tak źle, że sam siebie by ściągnął? Co było największym wyzwaniem przy transferze do Górnika? Nad czym najczęściej pracuje z Janem Urbanem? Jak pozbierał się po fatalnym meczu w Płocku? Jaki talent być może odziedziczył po rodzicach? Zapraszamy.
Strzeliłeś dwa gole z Legią, ale przegraliście 3:5. Musiały ci towarzyszyć skrajne uczucia.
Nie ukrywam, że bardzo mnie ucieszyły gole przy Łazienkowskiej. Na Legii panuje wyjątkowa, specyficzna atmosfera, bramki tam lepiej smakują. Jesienią też strzeliłem Legii, więc chyba mam na nią jakiś patent. Teraz po meczu odczuwaliśmy wielki niedosyt. Strzelenie w Warszawie trzech goli to spora rzecz, nawet biorąc pod uwagę fakt, że Legia w całym sezonie grała znacznie poniżej oczekiwań. W żadnym meczu nie można pozwolić sobie na stratę pięciu bramek. Dużo gadaliśmy między sobą, że nie zagraliśmy najgorzej, a do domu wracamy z niczym i tak naprawdę nawet nie byliśmy blisko punktów. To nie było “stykówka”, przegraliśmy dość wyraźnie.
Powszechne były komentarze, że jedni i drudzy już o nic nie walczyli, więc poszaleli. Na boisku też miałeś wrażenie, że kalkulacji z obu stron jest mniej niż zwykle?
Nie, zdecydowanie nie. Sądzę, że żaden piłkarz Górnika nie miał poczucia, że gra o nic. Sam występ na Legii stanowi podwójną motywację, chcesz się pokazać.
Łącznie masz już osiem goli w tym sezonie Ekstraklasy, z czego siedem po uderzeniach głową. To staje się twoim znakiem firmowym.
Fajnie, że przylgnęła do mnie taka łatka i tyle bramek mi wpada w ten sposób. Wyraźnie się czymś wyróżniam. Myślę jednak, że to nie jest mój jedyny atut. Stać mnie na znacznie więcej. Nie pokazałem jeszcze zbyt wiele jeśli chodzi o strzały z dystansu. Ostatnio wielu podkreślało, że to moja mocna strona i sam też tak uważam. Może będzie jak ze strzałami głową i jak już pierwszy gol mi wpadnie, to pójdzie seria.
Czego brakuje, żeby pokazać to w lidze? Raczej rzadko podejmujesz takie próby.
Nie wiem, czemu tak jest. Może dlatego, że przez ostatnie pół roku miałem wrażenie, że zamiast dobrze uderzać z daleka, kopię krety, bardziej walę w ziemię niż w piłkę (śmiech). Do tej pory częściej stwarzałem zagrożenie wchodząc w pole karne i szukając swojej szansy. Z dystansu raz czy dwa obiłem słupek lub poprzeczkę i tyle. Na pewno chcę to zacząć wykorzystywać. Jeszcze siebie nie sprzedałem w tym względzie. Czas to zmienić.
Jest ci już trudniej w polu karnym rywala, obrońcy zaczynają zwracać na ciebie większą uwagę?
Tak. Początkowo miałem sporo swobody, często zostawałem bez obstawy. Im dalej w las w tym sezonie, tym bardziej czuję, że trenerzy przeciwników chyba poświęcają mi trochę uwagi na odprawach i uczulają na moje wejścia. Przeważnie ktoś wbiega ze mną z drugiej linii albo obrońcy próbują między sobą przekazywać krycie, żeby zawsze ktoś mi przeszkadzał. Ale jak widać, radzę sobie (śmiech).
Masz osiem bramek, Jakub Kamiński dziewięć. Rywalizujecie o miano najskuteczniejszego młodzieżowca Ekstraklasy. Nakręca cię to, stanowi dodatkową motywację?
Długo zupełnie o tym nie myślałem i nie analizowałem sprawy. Kuba jest zawodnikiem typowo ofensywnym, więc co chwila coś strzela, moje zadania są trochę inne. Ale po tych dwóch bramkach na Legii uświadomiłem sobie jak wygląda sytuacja i uznałem, że fajnie byłoby zostać najskuteczniejszym młodzieżowcem. Na razie brakuje mi jednego gola do Kuby, on też trafił w ostatniej kolejce. Mam nadzieję, że jeszcze go prześcignę.
Przepis o młodzieżowcu mocno ci pomógł czy i tak byś się przebił?
Przychodziłem do Górnika Marcina Brosza, który zawsze odważnie stawiał na młodzież. To nie było tak, że upychano gdzieś jednego chłopaka i na tym koniec. Często grało kilku młodzieżowców. Czy dzięki przepisowi dostałem szansę? Pewnie też miało to znaczenie, ale nawet w takiej sytuacji musiałem wygrać rywalizację na mojej pozycji z Wojtkiem Hajdą czy Danielem Ściślakiem. To ciekawi zawodnicy, niczego za darmo nie dostałem. Teraz też nie mam abonamentu, walka o skład trwa, regularnie koło 60. czy 70. minuty wchodzi za mnie Darek Stalmach.
To, co pokazujesz obecnie jest efektem dużego kredytu zaufania, który otrzymałeś w zeszłym sezonie? Wiosną tamtego roku grałeś praktycznie wszystko, mimo że nie zachwycałeś. Dostawałeś u nas głównie notę 3 lub 4, czasami 5.
Powiem ci szczerze, że rozgrywałem wtedy takie mecze, że sam siebie bym ściągnął, a mimo to Marcin Brosz i tak trzymał mnie na boisku. Otrzymałem od niego wiele zaufania. Zdarzały mi się naprawdę głupie straty, chyba momentami zbyt mocno się napinałem, myślałem, że jestem za dobry czy coś, a potem odbijało mi się to czkawką. W pewnym sensie spłacam dziś ten kredyt Górnikowi pod wodzą Jana Urbana. Czuję, że mogę pomagać drużynie.
Kiedy poczułeś, że to jest to, że dorosłeś do Ekstraklasy, że to twój poziom?
Od samego początku mojego grania w piłkę byłem nastawiony, że może z tego wyjść coś poważnego. Jakoś szczególnie nie musiałem utwierdzać się w przekonaniu, że nie odstaję. Nigdy nie myślałem, że inni są lepsi i tak dalej, nie wolno takich rzeczy dopuszczać do głowy. Początki w Ekstraklasie miałem dość trudne, ale nie zrażałem się. To, że jestem ważną częścią zespołu poczułem już za kadencji Marcina Brosza, właśnie tamtej wiosny. Każdy niezły występ mnie podbudowywał.
Jesienią zrobiło się o tobie głośniej po dwóch bramkach w Białymstoku i przede wszystkim po zwycięskim golu z Legią w doliczonym czasie. Tamtego dnia chyba nie zapomnisz do końca życia.
To były emocje, które trudno opisać. De facto zdobyłem wtedy dwie bramki. Pierwszą mi anulowano po analizie VAR. Zdążyłem już się cieszyć, wpaść w euforię, a tu zjazd z nieba do piekła. Na szczęście po chwili znów byłem w niebie. Strzeliłem ponownie po bliźniaczej akcji i chyba nawet wyszło jeszcze ładniej niż wcześniej. Tego gola już nikt mi nie odebrał, mogłem świętować. Niesamowite przeżycie, zwłaszcza że na trybunach było wiele osób z rodziny i znajomych.
Nad czym jeszcze musisz pracować? Mówimy o realnych celach.
Wiele rzeczy wciąż jest do poprawy i wiem, że mam na nie wpływ. Z moimi gabarytami trzeba korygować więcej aspektów niż u zawodników z niskim “zawieszeniem”, którzy szybciej operują piłką. Z samą szybkością nie mam problemów, w tym sezonie zmierzono mi 33,8 km/h. Staram się pracować nad intensywnością w swoje grze oraz nad zwrotnością, żeby lepiej zmieniać tempo biegu i sprawniej radzić sobie z piłką w szybkiej grze. Trener Urban jest przedstawicielem szkoły hiszpańskiej, przywiązuje do tego dużą wagę. Praktycznie codziennie nad tym pracujemy na boisku.
Gdy rozmawiałeś z nami w kwietniu tamtego roku, mówiłeś, że na wypożyczeniu w Chrobrym Ivan Djurdjević rozmawiał z piłkarzami dużo więcej niż Marcin Brosz. Rozumiem, że Jan Urban pod tym względem jest podobny?
Na pewno trener Urban i trener Brosz to dwie różne szkoły, obie szanuję i cenię. Fajnie, że mogłem doświadczyć różnych stylów prowadzenia zespołu. Trener Urban zwraca bardzo dużą uwagę na szczegóły techniczne, kierunkowe przyjęcie piłki, moc podania, dokładność podania i tym podobne. Niedokładność go denerwuje. Za trenera Brosza nawet przy pewnej niedokładności nic się nie działo, bylebyśmy ciągle biegali i szli pressingiem do szybkiego odbioru. Co do rozmów z zawodnikami, trener Urban faktycznie poświęca na nie więcej czasu, taki ma styl.
Po występie w Płocku Jan Urban musiał cię mocno podbudowywać? Pudło z dwóch metrów, bramka samobójcza, zmiana w przerwie. Mówiliśmy, że w kilku meczach mocno się wyróżniłeś, ale z kolei tamto spotkanie było chyba najtrudniejszą próbą mentalną z dotychczasowych.
Bezpośrednio po meczu byłem lekko podłamany. Chodziło o błędy w prostych sytuacjach, ale takie rzeczy po prostu się zdarzają, nawet na wyższym poziomie. Już następnego dnia trener mówił “głowa do góry, nic się nie stało, taka jest piłka, za tydzień trzeba się poprawić”. Chyba mi się udało. Pogadał ze mną, nie miał pretensji i zamknęliśmy temat.
Ćwiczyłeś potem uderzenia do pustej bramki z najbliższej odległości?
Heh, przez następny tydzień koledzy nieraz rzucali mi piłkę tuż przed bramką i krzyczeli, żebym strzelał. Przez kilka dni się to ciągnęło, ale wtedy już wszystko trafiałem, 10 na 10.
Wiele wam daje obecność Lukasa Podolskiego. Jak do niego podchodziłeś na początku? Zakładam, że nie od razu zbijaliście piątki i rozmawialiście o wszystkim.
No wiesz, przychodził jako mistrz świata i gwiazda światowego formatu. Trudno było od razu z nim pogadać, bo nie wiedziałeś, jak się zachowa i jak ci odpowie. Na pewno każdy z nas czuł na starcie pewien dystans, ale szybko okazało się, że Lukas jest bardzo otwartym człowiekiem. Dużo podpowiada, zwłaszcza młodym, zawsze porozmawia. Mamy z nim dobry kontakt. Stał się fajnym kolegą z szatni, a nie kimś, kto odcina się od reszty.
Wiedzieliście z dużym wyprzedzeniem, że Podolski przyjdzie do Górnika czy długo sądziliście, że media zbytnio wałkują temat?
Dyrektorem sportowym był jeszcze Artur Płatek. Przychodził i pytał w żartach: – No to jak? Chcecie tu Lukasa? Zbyt mocno na to nie liczyliśmy, nie robiliśmy sobie wielkich nadziei, mimo że media dużo o tym pisały. I okazało się, że Lukas faktycznie przyszedł, wszystko się sprawdziło. Może nie byliśmy zaskoczeni, ale… Na pewno to coś innego od tego jak przychodzi “zwykły” zawodnik.
Czuliście, że wraz z przyjściem Podolskiego rosną oczekiwania wobec całego zespołu?
Od razu wiedzieliśmy, że mamy naprawdę jakościową drużynę. Już bez Lukasa było okej, a z nim to już w ogóle. Może nie czuliśmy presji, ale mieliśmy świadomość, że z nim w składzie jest duża szansa, żeby powalczyć o czołówkę.
Czyli na ten sezon musicie patrzeć z niedosytem. Dość długo czwarte miejsce wydawało się w zasięgu. Po 3:0 z Cracovią w 24. kolejce traciliście tylko cztery punkty do Lechii Gdańsk.
Na pewno jest w nas niedosyt. Sami czuliśmy, że stać nas było na czwarte miejsce. Lechia i Radomiak za dużo wtedy nie wygrywały, a my mogliśmy z tego skorzystać. Niestety nie wykorzystaliśmy szansy i było za późno, żeby gonić. Szkoda, zwłaszcza że teoretycznie terminarz nam sprzyjał, liczyliśmy, że ruszymy do przodu. Skoro jednak w meczach z Wartą, Termaliką, Wisłą Płock i Wisłą Kraków łącznie zdobyliśmy punkt, to nie było o czym gadać. Nie potrafię wytłumaczyć, z jakiego powodu tak się to potoczyło.
Coraz więcej mówi się o twojej przyszłości. Górnik ma możliwość przedłużenia o rok twojego wygasającego latem 2023 kontraktu, ale nie jest powiedziane, że tak długo będziesz w Zabrzu grał. Na co się nastawiasz?
Na nic konkretnego. Nie poświęcam zbyt dużo czasu na rozważania o przyszłości. Jestem w Górniku, co tydzień mamy mecz i chcę się pokazywać z jak najlepszej strony. Koncentruję się na rozwoju krok po kroku.
Ale nie możesz zagwarantować, że latem nie odejdziesz z Górnika, że wykluczasz taką możliwość?
To prawda. Żadnego scenariusza nie wykluczam.
Masz swój wymarzony kierunek jak już przyjdzie czas na wyjazd?
Raczej nie. Najważniejsze, żeby była to dobra liga i dobry klub, w którym dostanę szansę i będę mógł się pokazać.
Czujesz się już ligowcem pełnym gębą?
A co to znaczy “ligowiec pełną gębą”?
To znaczy, że już znasz dobrze Ekstraklasę, czujesz się z nią oswojony, masz przekonanie, że już chyba czymś szczególnym cię nie zaskoczy.
Mam już trochę doświadczenia, ale jak wiemy, ta liga potrafi zaskakiwać nawet z tygodnia na tydzień.
Dość szybko zmienił się twój status. Nadążasz mentalnie za tempem zmian?
Radzę sobie. W gruncie rzeczy o to przecież walczyłem. Dla mnie największym przeskokiem był moment przyjścia do Górnika w 2017 roku. Grałem tylko w juniorach i przez moment w okręgówce, nie byłem w żadnej topowej akademii. Na początku musiałem oswoić się z intensywnością gry i treningów, wszystko działo się dużo szybciej. No i wiele musiałem poprawić w kwestiach taktycznych, tu miałem najwięcej do nadrobienia. Na szczęście sprawnie mi to poszło, dostosowałem się do reszty w rezerwach i już było w porządku.
Czyli musiałeś się poprawić fizycznie i taktycznie, ale w kwestiach psychologicznych problemów nie było.
Mentalnie zawsze czułem się mocny. Jadąc na testy do Górnika miałem przekonanie, że już w nim zostanę, że nie zmarnuję tej szansy. Tak też się stało.
Gdyby nie wypożyczenie do Chrobrego Głogów nie przyspieszyłbyś aż do tego stopnia?
Trudno stwierdzić, ale z pewnością tamto wypożyczenie wiele mi dało. Nie grałem wszystkiego, przez pierwsze kolejki w ogóle nie podnosiłem się z ławki. Potem najczęściej wchodziłem na zmiany i dopiero pod koniec sezonu na stałe wskoczyłem do pierwszego składu, gdy kontuzji doznał Adrian Benedyczak. Mimo to ograłem się w seniorskiej piłce na dobrym poziomie, pokazałem się z niezłej strony. No i nauczyłem się trochę życia, samodzielności, odpowiedzialności. Nie mogę powiedzieć, że wracając do Górnika byłem już gotowy w stu procentach, ale wykonałem kilka kroków do przodu. Trener Brosz zaczął mnie wpuszczać na końcówki w Ekstraklasie, a z czasem, tak jak mówiliśmy, wiosną tamtego roku zaufał mi mocniej. Stopniowo szedłem do celu.
Jeśli Transfermarkt nie kłamie, w Chrobrym zostałeś sprawdzony na wielu pozycjach. Poza środkiem pomocy masz też oznaczony środek obrony i środek ataku.
Jako napastnik nie zagrałem, to musi być jakiś błąd. W ataku wystąpiłem tylko raz w rezerwach u trenera Piotra Gierczaka w jakimś sparingu. Wygraliśmy 3:2, strzeliłem wszystkie gole. Chyba i tu bym się odnalazł (śmiech). Co do reszty, w Chrobrym ze Stalą Mielec faktycznie zostałem ustawiony jako stoper. W pomocy raz byłem “szóstką”, raz “ósemką”, zdarzyło się nawet być dychą. Pełen przekrój. Dla mnie liczyła się sama gra, obojętnie, w jakiej roli.
W Górniku dwa razy zdarzyło ci się wystąpić w obronie. Bierzesz pod uwagę, że kiedyś możesz być częściej wykorzystywany na tej pozycji?
Jestem otwarty na różne warianty, w każdym dam sobie radę. To też kwestia inteligencji trenera, żeby mnie odpowiednio wykorzystać na boisku. Z moimi warunkami fizycznymi dużo osób widziałoby mnie na stoperze.
Z tego, co słyszałem, gdy przychodziłeś do Zabrza, na początku rozpatrywano cię właśnie pod kątem defensywy.
Trener Brosz zapowiadał, że będę sprawdzany i tutaj, i tutaj. W obronie trenowałem głównie dlatego, że na środku pomocy był już tłok, a parametrami pasowałem też do roli stopera. Nie ukrywam, że ogólnie najlepiej czuję się jako “ósemka”, gdy mogę popracować w odbiorze, ale też zaatakować z głębi pola.
W ubiegłym roku zacząłeś być regularnie powoływany do reprezentacji U-21. W debiucie z Arabią Saudyjską strzeliłeś gola, ale później zaliczyłeś tylko dwa wejścia z ławki.
Jak dotąd nie dostałem prawdziwej szansy w młodzieżówce. Czasem nie byłem nawet zabierany do meczowej kadry. Ostatnio jak pojechaliśmy do Izraela, przed spotkaniem dowiedziałem się, że nie będę w dwudziestce i usiądę na trybunach. Na pewno zagrało mi to na ambicji, ale nie należę do tych, którzy długo przeżywają takie rzeczy. Na razie powołania dostaję regularnie, nie obrażam się, zawsze starałem się pokazać. Nie wiem, może to moja wina, może coś źle robię, że jeszcze nie zostałem wystawiony od początku. Wracając do klubu miałem dodatkową motywację, żeby udowodnić, że zasługuję na więcej.
Jak to jest być zdecydowanie najmłodszym w rodzeństwie? Masz dwóch znacznie starszych braci.
Jeden brat jest osiem lat starszy, drugi aż dwanaście. Nie mogłem narzekać. Oni może trochę tak, bo mama kazała im mnie gdzieś zabierać, więc zabierali mnie na boisko. Codziennie byłem pod ich skrzydłami i rozwijałem się piłkarsko. Grałem ciągle ze starszymi chłopakami i bracia nie musieli się wstydzić młodziaka. Z perspektywy czasu dostrzegam, że rywale zawsze na mnie uważali i czasami odpuszczali, ale i tak mi to pomogło na dalszych etapach.
Twój tata rzeźbi w drewnie i kamieniu. Odziedziczyłeś po nim ten talent?
Jeszcze nie wiem! Tata odkrył go późno, z jakieś dziesięć lat temu, gdy miał około pięćdziesiątki. Mam więc sporo czasu, żeby się przekonać (śmiech). Ale niewykluczone, że jakieś predyspozycje odziedziczyłem, bo mama też jest utalentowana artystycznie.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
WIĘCEJ O GÓRNIKU ZABRZE:
- Alex Sobczyk: Liczę, że jeszcze się odbiję w Górniku Zabrze. Ekstraklasa mnie nie przerasta [WYWIAD]
- Dani Pacheco – od Liverpoolu do Górnika Zabrze. „Musi czuć zaufanie trenera”
- Lukas Podolski, czyli historia bronienia się jakością
Fot. FotoPyK