Reklama

Ktoś może przegrać dziś swoje marzenia. Wielka stawka hitu na Anfield

redakcja

Autor:redakcja

07 maja 2022, 12:24 • 5 min czytania 0 komentarzy

Już dzisiaj ostatni tak głośny akord sezonu Premier League. Co prawda to dopiero 36. kolejka, ale takiej stawki na szali dla obu ekip do końca rozgrywek w Anglii już po prostu raczej nie będzie. Jedni mogą oddalić się od marzeń o tytule mistrzowskim, drudzy zapomnieć o przyszłorocznej Lidze Mistrzów. Jedno jest pewne – remis w tym starciu daje niewiele. Remis psuje plany obu ekipom. Liczą się trzy punkty. 

Ktoś może przegrać dziś swoje marzenia. Wielka stawka hitu na Anfield

Na ławkach trenerskich Jurgen Klopp i Antonio Conte, w ataku Mo Salah i Harry Kane, a na bokach Sadio Mane i Heung-Min Son. Do Liverpoolu przyjeżdża Tottenham i jesteśmy praktycznie pewni, że murawa Anfield będzie dzisiaj miejscem wielkiego pokazu piłkarskich fajerwerków.

STAWKA? GIGANTYCZNA

The Reds wciąż myślą o poczwórnej koronie. Wygrali już Puchar Ligi Angielskiej, są w finałach Ligi Mistrzów i Pucharu Anglii, a także wywierają presję na Manchesterze City w Premier League. Więcej zrobić nie mogą, losy tytułu nie są w ich rękach. Na wspomniane wywieranie presji składa się także zwycięstwo z Tottenhamem. Jeśli misja ta się nie uda, strata do lidera się powiększy, gdy tylko podopieczni Pepa Guardioli wygrają następnego dnia z Newcastle.

Na ten moment Liverpool jest o jeden punkt za swoim rywalem. Jego jedyną nadzieją na wygranie ligi jest po prostu wygrywanie każdego kolejnego spotkania. Taki plan ma też jednak Tottenham, który walczy o swoje małe mistrzostwo, jakim jest skończenie sezonu na czwartej pozycji i awans do kolejnej edycji Ligi Mistrzów. To właśnie ta kwestia może być kluczowa w dyskusji o pozostaniu w klubie jego największych gwiazd oraz charyzmatycznego szkoleniowca.

Na ten moment strata Spurs do zajmującego czwartą lokatę Arsenalu wynosi dwa oczka. W odwrotności do swojego dzisiejszego rywala, Tottenham ma jednak wszystko w swoich rękach – jeśli wygra wszystkie cztery mecze do końca sezonu, zajmie czwarte miejsce. To dlatego, że gra jeszcze bezpośredni mecz z Kanonierami, którym będzie mógł odebrać cenne punkty. W tę zasadę wpisuje się jednak także dzisiejszy mecz z Liverpoolem. Jeśli Koguty polegną, to nawet pewne i wysokie zwycięstwo z rywalem zza miedzy może zupełnie nic im nie dać.

Reklama

KAŻDY MA SWOJE NADZIEJE

Przeglądając historię ostatnich starć obu zespołów oraz formę z bieżącej kampanii, można znaleźć argumenty na zwycięstwo obu ekip, co tylko jeszcze bardziej nakręca atmosferę wielkiej bitwy przed pierwszym gwizdkiem Michaela Olivera.

Co z punktu historycznego przemawia za Liverpoolem? Fakt, iż w ostatnich latach Tottenham to jeden z jego ulubionych rywali. Ostatnia porażka The Reds przed własną publicznością przeciwko londyńczykom to sezon 2010/11 i spotkanie zakończone zwycięstwem Spurs 2:0 po golach Luki Modricia i Rafaela van der Vaarta. To zaledwie jedna taka wygrana w 27 ostatnich starciach obu drużyn we wszystkich rozgrywkach na terenie Liverpoolu. Biorąc pod uwagę także mecze w stolicy Anglii, również nie wygląda to kolorowo. Tottenham nie potrafił pokonać dzisiejszego rywala w ostatnich dziewięciu spotkaniach.

Dodając do tego wyniki Liverpoolu na swoim obiekcie, widzimy przed jak trudnym zadaniem stoją dzisiaj goście. Oczywiście w poprzednim sezonie The Reds przegrali kilka meczów na Anfield, ale w tych rozgrywkach taka historia jeszcze im się nie przydarzyła. Mało tego, wszystkie potknięcia w poprzednim roku miały miejsce przy pustych trybunach. Gdyby liczyć tylko mecze, w których na stadion mogli wejść rozśpiewani fani w czerwonych koszulkach, Liverpool nie przegrał domowego meczu w lidze od ponad pięciu lat.

To jednak nie może zniechęcić Tottenhamu, bo za drużyną Conte również stoją konkretne argumenty. Jednym z najbardziej wyrazistych jest ten mówiący o patencie, jaki ma Kane i spółka na dwie najlepsze drużyny w Anglii. Spurs dokonali w tym sezonie czegoś niemal niemożliwego – zdobyli aż sześć punktów w starciach z Manchesterem City. Mało tego, poprawili to jeszcze remisem z Liverpoolem. Podczas gdy te dwa zespoły prawie dobijają do granicy 100 punktów na przestrzeni sezonu i wygrywają mecz za meczem, Tottenham zdołał im odebrać łącznie siedem na dziewięć możliwych oczek. Skoro udało się więc wygrać na Etihad, to czemu miałoby nie udać się na Anfield?

TOTTENHAM ZATRZYMA LIVERPOOL? KURS 2,65 W FUKSIARZU

BRAMEK NIE POWINNO ZABRAKNĄĆ

Najlepszą bronią Tottenhamu w starciach z zespołami, które lubią utrzymywać się przy piłce, są kontrataki. Prawdziwy koncert tego typu gry ze strony podopiecznych Conte mogliśmy oglądać w starciu z Manchesterem City, gdy Harry Kane zamieniał się w rozgrywającego i podawał piłkę na nos do rozpędzonych Sona lub Dejana Kulusevskiego. Potem zresztą sam wędrował w pole karne i kończył takie akcje groźnymi strzałami. Koguty właśnie w takiej grze czują się najlepiej, a nie zawsze mają przecież możliwość tak grać. W większości meczów same przejmują inicjatywę i nacierają na zamkniętego na własnej połowie rywala.

Reklama

Gra Liverpoolu idealnie pasuje włoskiemu menedżerowi Spurs, ponieważ każdy kibic piłki nożnej wie, że największą wadą w stylu gry The Reds jest wysunięta wysoko linia obrony. Przy ewentualnej stracie piłki, wystarczy posłać długie podanie do szybkich skrzydłowych, którzy mogą sprawić naprawdę wiele kłopotów dzisiejszym gospodarzom.

Conte może także czerpać garściami z wtorkowego pojedynku Liverpoolu z Villarrealem w półfinale Ligi Mistrzów. Wówczas Hiszpanie pod wodzą Unaia Emery’ego w pierwszej połowie zupełnie zdusili piłkarzy Kloppa, którzy wyglądali na całkowicie zagubionych i bezradnych.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że będziemy dzisiaj świadkami nie tylko fantastycznego meczu, ale także koncertu strzeleckiego. Liverpool to w tym względzie klasa sama w sobie – nikt nie strzelił bowiem więcej bramek w tym sezonie Premier League. Tottenham? Jak już strzela, to konkretnie. 1 stycznia bieżącego roku – to data, która przypomina nam ostatni ligowy mecz piłkarzy Spurs z dokładnie jednym golem po ich stronie. Podopiecznym Conte zdarzają się więc spotkania bez żadnej bramki, ale jak już zaczynają strzelać, to na jednym trafieniu się nie kończy.

Warto zwrócić też uwagę na wyczyny indywidualne piłkarzy obu drużyn lub po prostu na klasyfikację najlepszych strzelców angielskiej ekstraklasy w tym sezonie. Tylko sześciu śmiałków zdobyło w nim minimum trzynaście bramek – tylko jeden z tej szóstki nie jest piłkarzem Liverpoolu lub Tottenhamu. To Cristiano Ronaldo. Resztę prawdopodobnie zobaczymy dziś wieczorem na Anfield.

Pasy zapięte?

Czytaj więcej o Premier League:

Fot. Newspix

Najnowsze

Anglia

Anglia

Amorim zaznacza, że nie skreślił Rashforda: Manchester United potrzebuje go

Arek Dobruchowski
4
Amorim zaznacza, że nie skreślił Rashforda: Manchester United potrzebuje go

Komentarze

0 komentarzy

Loading...