Reklama

10 najlepszych dwumeczów w historii Ligi Mistrzów

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

05 maja 2022, 16:44 • 11 min czytania 56 komentarzy

Wczorajsze starcie Realu z City zamknęło dwumecz, który zapewne będziemy wspominać latami. Jakość, dramaturgia, liczba bramek – wszystko się tam zgadzało, absolutnie. Kiedy emocje już nieco opadły (choć na pewno jeszcze nie całkowicie), można sprawdzić, jak wysoko wspięło się to 210 minut fantastycznego grania w rankingu najlepszych dwumeczów Ligi Mistrzów. Spoiler: jest pięknie, jest medal.

10 najlepszych dwumeczów w historii Ligi Mistrzów

Co do rankingu warto wspomnieć o jednej rzeczy – wybraliśmy najlepsze dwumecze, a nie na przykład te najbardziej emocjonujące. Gdyby wziąć pod uwagę ten drugi element, trzeba by pamiętać między innymi o starciach BVB z Malagą, BVB z Realem czy Barcelony z Chelsea. Niemniej w dwóch pierwszych przypadkach grałby jednak kontekst patriotyczny, w tym trzecim wielką wagę miały sędziowskie decyzje. Zresztą ławka rezerwowych jest dużo dłuższa.

Na końcu i tak się pewnie nie zgodzimy, ale wspomnieć warto. Jedziemy.

PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ

10. Barcelona – Inter 09/10, 1:3, 1:0

Dwumecz ikoniczny ze względu na szereg podtekstów, historii. Nie są to może spotkania klasyczne w tym względzie, że padało po sześć bramek w każdym meczu, niemniej trudno sobie wyobrazić taki ranking akurat bez tego starcia. Choćby na miejscu otwierającym rozważania.

Reklama

No bo tak: z jednej strony mamy Barcelonę, która w tamtym momencie była uważana za absolutnego hegemona, który przejedzie się po Interze, a potem spokojnie weźmie Ligę Mistrzów. Blaugrana w fazie pucharowej najpierw rozbiła Stuttgart (5:1), potem Arsenal (6:3), a wcześniej w grupie zresztą wyprzedziła Inter. Finał miał być ich. Skuteczna obrona tytułu miała być ich.

Zaczęło się zgodnie z planem, bo Barcelona objęła prowadzenie w Mediolanie, ale ostatecznie przegrała 1:3. Mimo wszystko szukano usprawiedliwień, między innymi w wybuchu wulkanu, który utrudnił gościom podróż do Włoch – jechali autokarem, zmuszeni do odpuszczenia samolotu.

Mourinho z tego kpił: – Jutro pewnie przeczytam w gazecie, że jestem winny wybuch wulkanu. Będą mnie obwiniać, że jestem przyjacielem wulkanu i jestem za to odpowiedzialny. Prawdą jest, że to nie miało żadnego wpływu na spotkanie. W środę gramy mecz rewanżowy i chcemy wejść do finału, ale jeszcze w nim nie jesteśmy.

Pique odgrażał się: – Od momentu, w którym piłkarze Interu dotkną stopami murawy Camp Nou, zaczną nienawidzić swojej profesji.

I owszem, Inter grał bardzo defensywnie, bo w pewnym momencie bronił się takim zestawieniem (w dziesięciu, gdyż czerwoną zobaczył Motta): Cesar, Zanetti, Samuel, Lucio, Maicon, Cambiasso, Chivu, Cordoba, Muntari, Mariga. Ale dał radę – Barcelona strzeliła tylko jedną bramkę. Choć oczywiście nie obyło się bez kontrowersji, bo było i drugie trafienie dla Blaugrany, tyle że nieuznane. Sędzia dopatrzył się zagrania ręką Toure.

Reklama

Mourinho fetował ikonicznie, wszyscy pamiętamy jego rajd po boisku. Po spotkaniu mówił: – O zwycięstwo graliśmy u siebie. Na Camp Nou graliśmy, jak umieliśmy. Nie powiedziałem piłkarzom: słuchajcie, oddajcie piłkę. Po prostu jak Barcelona zabierze ci futbolówkę, to już ci jej nie odda. Barcelona dokonała w ostatnich latach wspaniałych rzeczy. To, że przegrali dzisiaj, nie znaczy, że są słabsi. To wielka drużyna. Ale nam też nie można odebrać: zagraliśmy dwa świetne mecze. Jeśli grasz przeciwko takiej drużynie w dziesiątkę przez godzinę, a na koniec osiągasz wynik, jest to coś niesamowitego.

Reasumując: Inter rzeczywiście zagrał dwa wybitne spotkania. Taktycznie. Mentalnie. Z jakością piłkarską. Należy mu się tu miejsce jak psu buda.

9. Manchester City – Monaco 16/17, 5:3, 1:3

Monaco w tamtym momencie robiło niezłe wrażenie, ale też nie rzucało jeszcze na kolana – zespół z Księstwa wygrał grupę, jednak pozostawienie w tyle Bayeru Leverkusen, Tottenhamu i CSKA to nie jest jeszcze coś, co robi wrażenie na tych naprawdę największych. A City wówczas już chciało być w tym gronie, tym bardziej że swój pierwszy sezon za sterami Obywateli rozpoczął Guardiola. 0:4 od Barcelony w łeb w grupie jeszcze rodziło wątpliwości, niemniej wygrana 3:1 w rewanżu pokazała, że City będzie się całkiem liczyć.

Tak czy tak: Monaco miało zostać odprawione.

Pierwszy mecz na to wskazywał. Absolutna strzelanina, prawda, ale 5:3 udowadniało duży potencjał ofensywny zespołu z Manchesteru. W rewanżu tylko nieco ogarnąć defensywę i awansować. Nic z tego. Też dlatego, bo swój talent światu objawiał Kylian Mbappe, który raz po raz gnębił tyły City. Otworzył wynik, ale ile nabiegali się za nim defensorzy City… Ikoniczne wręcz obrazki.

Stanęło na 3:1 i City z Ligi Mistrzów zostało wyproszone.

Wtedy jeszcze Guardiola usprawiedliwiał się brakiem doświadczenia swojej drużyny na tym poziomie: – Zazwyczaj w każdym meczu gramy równo. Tym razem tak nie było i musimy wyciągnąć z tego wnioski. Jesteśmy drużyną, która nie ma za dużo doświadczenia w tego typu rozgrywkach. Zawaliliśmy pierwszą połowę, a w drugiej byliśmy nieskuteczni. To wszystko – to są przyczyny naszej porażki.

Rzeczywiście kolejne lata pokazywały, że City to doświadczenie zdobywało, niemniej – końcowego triumfu jak nie było, tak nie ma.

8. Real – Monaco 03/04, 4:2, 1:3

4:2 w pierwszym meczu sugerowało, że Real – mimo pewnych kłopotów – jednak pójdzie dalej i powalczy o kolejny triumf w Lidze Mistrzów. Zresztą matematyka też podpowiadała, że to czas Królewskich, którzy w tamtym okresie podnosili trofeum w lata parzyste – 1998, 2000, 2002. 2004 też miał być ich.

Jak wiemy – nic z tych rzeczy. Monaco w rewanżu wygrało 3:1 (mimo prowadzenia Realu!) i dzięki zasadzie bramek na wyjeździe poszło dalej. Było to dla Realu upokorzenie tym większe, że bramkę i asystę zaliczył Morientes (ostatecznie król strzelców tej edycji), który był do zespołu z Księstwa jedynie wypożyczony. Potem zresztą wrócił do Królewskich na pół sezonu, ale znów nie potrafił się odnaleźć.

Okoliczności sprawiły, że Carlos Queiroz, wówczas trener Realu, mówił dość krótko: – Piłkarze są załamani.

7. Manchester United – Juventus 98/99, 1:1, 3:2

Hołd dla lat dziewięćdziesiątych. Nie byłoby legendarnego finału pomiędzy United a Bayernem, gdyby nie wielki powrót do gry Czerwonych Diabłów rundę wcześniej. W pierwszym meczu Manchester zremisował z Juventusem 1:1, ale rewanż zaczął się koszmarnie. Już po 10 minutach było 2:0 dla Starej Damy za sprawą dwóch bramek Inzaghiego, ale ekipa Fergusona i tak straty odrobiła. Ostatni cios padł w 84. minucie – gola strzelił Yorke.

Ten radosny obrót spraw był jednak smutny dla kapitana United, Roya Keana. Irlandczyk zobaczył żółtą kartę i zabrakło go w finale.

6. Manchester United – AC Milan 06/07, 3:2, 0:3

Jak strzelić gola za pomocą dwóch rywali? W tym dwumeczu zaprezentował to Kaka. To, jak zamasakrował Heinze i Evrę, jest klasykiem – panowie wpadli na siebie oszukani przez Brazylijczyka, a ten w sytuacji sam na sam nie dał szans Van der Sarowi. Była to jedna z dwóch bramek, jakie załadował Kaka na Old Trafford – ostatecznie nie dały one Milanowi nawet remisu, ale pozwoliły wierzyć, że przy wyniku 3:2 i rewanżu u siebie wciąż jest szansa na awans.

Tak się stało, bo na własnym boisku Milan odprawił Czerwone Diabły 3:0. Zresztą jedną z bramek też załadował Kaka, sięgając w 2007 roku po Złotą Piłkę. Drugi był Cristiano Ronaldo, który swój skalp w tym półfinale też miał. Bo takie były to starcie – pełne jakości.

Sir Alex potrafił uszanować klasę zwycięzców: – Traciliśmy gole zbyt łatwo i to było rozczarowujące. Jednak Milan był szybszy i konkretniejszy. Zasłużył na wygraną.

5. Chelsea – Barcelona 04/05, 1:2, 4:2

Myślisz o tym spotkaniu, mówisz: gol prezesem od Ronaldinho. Bo rzeczywiście – to był jeden z tych magicznych momentów, które zapewniał nam wiecznie uśmiechnięty Brazylijczyk.

Natomiast nie tylko to warto pamiętać, bo oba spotkania były kapitalnym zestawem wymiany ciosy. Barcelona wygrała 2:1 u siebie, mimo że zaczęła od samobója Belettiego. Potem przyjęła trzy ciężkie ciosy od Chelsea w rewanżu – tam nie minęło 20 minut, a było już 3:0. Wtedy show zaczął Ronaldinho, który załadowal dwie sztuki i Barcelona miała awans w garści. Ale go wypuściła, bo na kwadrans przed końcem zwycięską bramkę dla The Blues walnął Terry.

Mourinho triumfował: – Jestem szczęśliwy, że pokonałem zespół okrzyknięty przez prasę najlepszą drużyną świata.

Ponadto miał też ten dwumecz pozasportową historię. Mianowicie po pierwszym spotkaniu Mourinho oskarżył sędziego Andersa Friska, że ten przyjął w swojej szatni Franka Rijkaarda. Sugestia była jasna – Szwed miał wspierać Blaugranę. Portugalczyk grzmiał: – W przerwie widziałem jak Rijkaard wchodził do pokoju sędziowskiego. Czy to przypadek, że na samym początku drugiej połowy Drogba wyleciał z boiska?

Prawda była taka, że Frisk holenderskiego trenera odesłał. Machiny nienawiści nie dało się jednak zatrzymał, niedługo później arbiter skończył karierę. Jak tłumaczył: – Kocham sędziować, robię to od 1978 roku, ale jestem zbyt przerażony, by nadal to robić. Sytuacja jest taka, że nawet nie wiem, czy mogę spokojnie posłać dzieciaki na pocztę po znaczek. Ostatnie 16 dni to dla mnie koszmar gróźb i życzeń śmierci dla mnie i najbliższych. Listy, telefony, e-maile. Niektórzy powiedzą, że moją rezygnacją pozwoliłem odnieść triumf złym ludziom. Ale z niektórymi złymi ludźmi lepiej nie walczyć. Uzmysłowiłem sobie, że jedynym wyjściem, by przerwać eskalację gróźb, jest przestać być arbitrem. Więc już nim nie jestem.

4. AC Milan – Deportivo La Coruna 03/04, 4:1, 0:4

Jedna z trzech wielkich porażek Ancelottiego. Włoch jest obecnie na wielkiej fali wznoszącej, niemniej te trzy „Insygnia Frajerstwa” wciąż mu się pamięta – chodzi o przegrany tytuł z Juventusem przez porażkę z Perugią, przegraną Ligę Mistrzów mimo prowadzenia 3:0 z Liverpoolem i wylot z europejskiej elity na rzecz Deportivo.

No bo przecież nie było to specjalnie możliwe. Milan w pierwszym spotkaniu ograł Deportivo 4:1 i wydawało się, wręcz brano to za pewnik, że nic się Rossonerim w ćwierćfinałowym rewanżu nie stanie. A tu psikus – Milan przegrał 0:4 po golach Pandianiego, Valerona, Luque i Frana.

Pirlo pisał w autobiografii: – Wygraliśmy pierwszy mecz 4:1 i szanse na to, że odpadniemy były mniej więcej takie, jak na to, że Gennaro Gattuso ukończy studia plastyczne. Pojechaliśmy na rewanż, myśląc już o półfinale. Skończyło się na 0:4. Tamtej nocy oni śmiali się z nas w okrutny sposób. Pierwsza myśl: zasługiwaliśmy na to. Druga: coś było nie tak. Ich piłkarze biegali wtedy jak szaleni, wydawało się, że w porównaniu z nami robią tysiące kilometrów. Nawet do szatni zbiegli tak, jakby byli Usainem Boltem bijącym rekord świata na 100 metrów. To nie jest oskarżenie, bo nie mam na to dowodów i nigdy nie posunąłbym się tak daleko, ale tamtej nocy, jedyny raz w życiu, zastanawiałem się, czy przeciwnik nie jest czymś naszprycowany.

Hiszpanie zebrali więc dwa włoskie skalpy (wcześniej ograli Juventus), ale zatrzymali się na końcowym triumfatorze, Porto – 0:1 w dwumeczu wyrzuciło ich za burtę.

3. City vs Real 21/22, 4:3, 1:3

Historia najświeższa, motywacja do tego, by stworzyć taki ranking. Mówimy bowiem o wątku tak nieprawdopodobnym, że scenarzyści z Hollywoodu mogliby kręcić nosem, gdyby ktoś przyniósł im na tacy podobny pomysł. 0:1 w 90. minucie, dwie bramki potrzebne do dogrywki, trzy do awansu. I udało się – Real najpierw przedłużył mecz o 30 minut, ale tam nie czekał na karne, tylko sam wykonał swoją jedenastkę i nim minęło 300 sekund tej dogrywki, postawił kropkę nad „i”. A biorąc pod uwagę wszystkie dokonania Realu w tej edycji, można… zazdrościć. Tak, zazdrościć kibicom Realu, że ściskają kciuki akurat za taką paczkę. To rozrywka w absolutnie najlepszym wydaniu.

Pokonanym znów Guardiola. Z jednej strony wielkość tego trenera może określać to, że liczy mu się lata bez Ligi Mistrzów jak napastnikom mecze bez strzelonej bramki, z drugiej: mówimy już o pewnym kompleksie. Środki, które miał i ma do dyspozycji, by wygrać to trofeum są ogromne – a wciąż go brakuje.

Po meczu brzmiał na pogodzonego ze swoim losem: – Długo kontrowaliśmy spotkanie, ale to nie wystarczyło. Piłka nożna jest nieprzewidywalna, stąd takie mecze jak dziś. Musimy to zaakceptować, przetrawić i wrócić, bo przed nami ostatnie cztery mecze w tym sezonie i potrzebujemy w nich wsparcia kibiców. Czy zasługiwaliśmy na więcej w tym dwumeczu? Nie wiem. Jest jak jest. Ja i tak jestem szczęśliwy, że dokonaliśmy wielkich rzeczy, choć oczywiście zabrakło tej kropki nad „i”, czyli awansu do finału.

2. Barcelona – Liverpool 18/19, 3:0, 0:4

Wtedy wydawało się, że ten strzał Dembele nie będzie miał żadnego znaczenia dla dwumeczu:

Ot, Dembele, jak to Dembele, zmarnował stuprocentową okazję, ale przy tym wyniku nie ma sensu rozpaczać. W rewanżu albo znów się pyknie Liverpool, albo strzeli jedną bramkę i załatwi sprawę. Rzeczywistość okazała się jednak zgoła inna i brutalniejsza dla Barcelony, która dostała wyjątkowy oklep. Też okoliczności rewanżu były dla niej bolesne, bo przecież kluczowym golem okazał się ten po rzucie rożnym, kiedy Blaugrana myślami przebywała na grzybach czy jagodach, a Alexander-Arnold posłał inteligentną piłkę w pole karne.

Comeback, w który trudno było uwierzyć, mimo magii Anfield, Liverpoolu i Kloppa, stał się faktem.

Valverde nie szukał specjalnych wytłumaczeń zaraz po meczu. Mówił: – Zaczęli wysoko, tak jak się spodziewaliśmy. Osiągnęli pierwszy cel, a my się postawiliśmy. Druga bramka nas zraniła, potem doszedł trzeci gol. Nie wykorzystaliśmy swoich szans, ale nie ma usprawiedliwienia, byli lepsi – pokonali nas 4:0.

Z kolei Klopp triumfował: – Oglądałem w moim życiu bardzo dużo meczów, ale żeby ograć najlepszą drużynę na świecie… Wygrana jest już ciężka, ale żeby zrobić to bez straty gola? Już późno i prawdopodobnie dzieci są teraz w łóżku, więc przepraszam za język, ale czy mogę powiedzieć, że moi piłkarze są pieprzonymi utalentowanymi gigantami? To wszystko, co przychodzi mi na myśl, jeśli chodzi o graczy.

1. Barcelona – PSG 16/17, 0:4, 6:1

Dwumecz legenda. Jeszcze wtedy tak do końca nie wiedzieliśmy, że PSG potrafi przenosić góry, jeśli chodzi o pucharowe frajerstwo, więc wyczyn Barcelony smakował jeszcze lepiej. Mieć 4:0 u siebie, ba, potem strzelić jeszcze bramkę na wyjeździe i odpaść… No, kuriozalna sprawa. Pamiętamy tę eksplozję radości na Camp Nou i trudno się dziwić, bo to był moment, kiedy można się było zastanawiać: czy futbol jest w stanie przynieść coś więcej?

Choć oczywiście nie można zapomnieć o kontrowersjach, bo paryżanie mieli wiele pretensji, jeśli chodzi o sędziowanie w tamtym spotkaniu. Emery parę lat później udzielił wywiadu, w którym stwierdził: – Z meczu Barcelony z PSG zmieniłbym arbitra. Było wiele szczegółów, które powinny wyglądać inaczej, ale według mnie na pierwszym miejscu najgorsze było sędziowanie. Kolejnego dnia obejrzałem powtórkę tego spotkania. W 50. minucie przegrywaliśmy 0:3, Cavani zdobył gola na 1:3. Potem była nieuznana bramka na 2:3. Następnie nieodgwizdany rzut karny na Di Maríi. W końcu w 82. minucie sędzia odgwizdał faul Ángela na Neymarze, po którym padł gol. Wtedy przestałem oglądać.

Niemniej nawet z najgorszym arbitrem PSG powinno pójść dalej. Po prostu.

 

CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:

Fot. Newpsix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kovacević ujawnił, jak upadł jego transfer do Benfiki. „Był problem z prowizją dla agenta”

Patryk Fabisiak
0
Kovacević ujawnił, jak upadł jego transfer do Benfiki. „Był problem z prowizją dla agenta”

Komentarze

56 komentarzy

Loading...