Jest taki okres w historii FC Barcelony, który z wypiekami na twarzy wspomina chyba każdy kibic tego klubu. Trwał cztery lata, przyniósł kilkanaście trofeów i odcisnął ogromne piętno na hiszpańskim futbolu. Ba, nie tylko. Zmieniło się również postrzeganie piłki nożnej jako całości, po świecie niczym zaraza w latach 2008-2012 szerzyło się słowo „tiki-taka”. Inspiracja i cel zarazem, synonim sukcesu i piękna. Modne, chwytliwe, a przede wszystkim skuteczne hasło, które wykupiło sobie wieczny abonament na obecność w książkach o historii piłki nożnej.

Pep Guardiola był pierwszym trenerem, który tiki-takę przekuł w dominację na arenie europejskiej. Sprawił tym samym, że Barcelona po latach kryzysu znów stała się wielka. Hiszpan może nie był pierwszym szkoleniowcem kojarzonym z tą metodą gry, ale z pewnością to on dokonał pewnego przełomu w XXI wieku. Będąc dziedzicem filozofii Johana Cryuffa, w 2008 roku stworzył niezwykły zespół na podwalinach jego teorii. Nieważne, że teorii z lat 90. czy starszych. Wiele z nich nie zestarzeje się prawdopodobnie nigdy, tak jak jedno z najsłynniejszych: – Wyszkolenie techniczne nie polega na tym, że potrafisz żonglować piłkę tysiąc razy. Każdy umie to zrobić poprzez ćwiczenie. Z czymś takim możesz iść do cyrku. Technika to podanie piłki za pomocą jednego kontaktu, z odpowiednią prędkością, w odpowiednim momencie, na lepszą nogę twojego kolegi.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Inną tezą w doktrynie wybitnego Holendra była prostota. Cryuff rzekł kiedyś, że najtrudniejsze w piłce jest opanowanie rzeczy najprostszych. Podanie, przyjęcie piłki, wyjście na pozycję – to była baza, którą musiał mieć w małym paluszku każdy piłkarz Barcelony. W ekipie Guardioli nie mogli uchować się drwale czy zawodnicy o mniejszym talencie w technice użytkowej. Owszem, wyjątki się zdarzały, ale nawet Guardiola wie, że ktoś w drużynie musi nosić fortepian kosztem wirtuozerii.
Z tym, że trzeba pamiętać o jednym: jeden z najwybitniejszych trenerów w historii Barcy nie pragnął robić sztuki dla sztuki. Nie oczekiwał podań dla podań, klepania dla klepania. Zresztą – swojego stylu gry Guardiola tak naprawdę nigdy nie nazwał tiki-taką. Co najwyżej prześmiewczo, bo zdaniem Hiszpana to słowo nijak miało się do barcelońskiego systemu, który w dużym skrócie zakładał otwieranie przestrzeni podaniem i ruchem bez piłki, a przy tym zdobywanie tejże przestrzeni.
– Chodzi o kontrolę. Początkowo ludzie to wyśmiewali, ale dlatego, że nie rozumieli, co jest esencją futbolu. Oczywiście wszystko się zmieniło, kiedy tiki-taka zaczęła przynosić wyniki. Wszyscy się z niej zakochali. Teraz to piękne słowo, w którym zawiera się bardzo wiele rzeczy ważnych dla kolejnych pokoleń – mówił Johan Cryuff po erze Pepa Guardioli w Barcelonie.
Pep Guardiola i Barcelona – triumf tiki-taki
13 spotkań – tyle dzieliło Guardiolę od wzniesienia pierwszego pucharu Ligi Mistrzów w swojej karierze. Hiszpan dostał zadanie przywrócenia chwały stolicy Katalonii, bo wygrywanie w tym mieście to rzecz nadrzędna. Na Camp Nou z wielką trudnością przyjmuje się okresy przejściowe, a takim nazywano lata po ostatnim triumfie w Europie w sezonie 2005/2006.
Przed kadencją Pepa mało kto wieszczył mu błyskawiczny sukces na arenie europejskiej. Były świetny piłkarz, ale z drugiej strony trener z rezerw bez stempla w postaci pracy z wielkimi nazwiskami. To była do pewnego stopnia zagadka. Okazało się jednak, że ktoś taki jest w stanie wnieść piłkarzy na wyżyny ich możliwości. Nauczyć futbolu na nowo, wdrożyć rewolucyjne metody, tchnąć perfekcjonizmem.
Początki były trudne. Wątpliwości w Barcelonie wobec działań nowego szkoleniowca padały właściwie z każdego kierunku, ale sami piłkarze podnosili Guardiolę na duchu. Wierzyli w ten projekt, widzieli w nim lepszą przyszłość. Przychodzili do biur klubowych, żeby dać wyraz swoim przekonaniom. Finalnie skutki ich starań zdały egzamin. Guardiola otrzymał ogromną dozę zaufania i odwdzięczył się w wyjątkowy sposób – zdobył potrójną koronę. Barcelona znów była numerem 1 w Hiszpanii i Europie.
W Lidze Mistrzów 2008/2009 brutalnie ograny Bayern, awans po ogromnych trudach z Chelsea i wreszcie pokaz dominacji w finale z Manchesterem United. Ogółem tylko jedna porażka w szóstej kolejce fazy grupowej z Szachtarem, która nie miała jednak żadnego znaczenia. W międzyczasie piątka z przodu wrzucona FC Basel, Sportingowi i Olympique Lyon. Nie był to twór idealny, miał swoje mankamenty, ale na tamte czasy na tyle genialny, żeby zachwycać cały świat. Guardiola zaskakiwał rywali swoją taktyką, wybijał im z głowy grę w piłkę i dosłownie wkręcał w ziemię. No i miał klejnot koronny w postaci Leo Messiego, który na przestrzeni ówczesnej kampanii zanotował 9 goli i 5 asyst. Argentyńczyk był game-changerem, swego rodzaju wykończeniem maszyny, jakim była tiki-taka. Xavi, Iniesta i Busquets natomiast – ach, oni temu wykończeniu nadawali kształt. Dyktowali tempo, każdej akcji dawali życie. W erze Guardioli stworzyli być może najlepszą linię pomocy w historii futbolu.
2011 – Barcelona i Guardiola znów triumfują
– Wystarczy, przestańcie! Wygraliście, jesteśmy martwi – powiedział do Erica Abidala jeden z piłkarzy Manchesteru United w czasie finałowego meczu Ligi Mistrzów w 2011 roku.
– To najlepszy zespół, z jakim przyszło mi się zmierzyć w trenerskiej karierze – przyznał po przegranym finale (1:3) Alex Ferguson.
– Oni podają, podają i podają. Mogą przegrywać jedną czy dwoma bramkami, ale ciągle podają tak samo. Kiedy myślisz, że to już koniec, zawsze zagrają jeszcze to jedno dodatkowe podanie, które przełamuje linię obrony i otworzy przestrzeń do ataku. Wtedy ma się przechlapane, bo nie jesteś w stanie w tak szybkim tempie pokryć powstałą dziurę. Piłka jest szybsza niż zawodnik, zawsze. Wtedy przejmują kontrolę, czekają cierpliwie na takie momenty – opowiadał Michael Carrick o finale na Wembley.
Finał był to słynny, choć angielscy kibice powiedzieliby prędzej, że upokarzający. Na ich ziemiach bowiem piłkarze Barcelony zagrali treningowe rondo, zabawili się w gierkę na utrzymanie. Wymienili dwa razy więcej podań niż Manchester United i podkreślili swoją dominację raz jeszcze. Dwa lata wcześniej „Czerwone Diabły” może miały jakąś szansę na inny rezultat, ale nie w 2011 roku.
W tamtym sezonie Barcelona Pepa Guardioli ograła m.in. Arsenal i Real Madryt. Kilkukrotnie udało jej się również wbić więcej bramek: 5:1 i 3:0 z Panathinaikosem, 5:1 z Szachtarem. To była jeszcze lepsza maszyna niż w sezonie 2008/2009, skuteczniejsza przede wszystkim w grze obronnej. Ponownie tylko raz „Duma Katalonii” schodziła z boiska w roli przegranego, musiała uznać wyższość Arsenalu, ale ten sam Arsenal w rewanżu pokonała.
Kibic Barcelony pamięta tę drogę do finału ze szczególnym wyróżnieniem dwumeczu z Realem Madryt. Na Camp Nou było 1:1, natomiast na Santiago Bernabeu Barcelona strzeliła dwa gole i przeszła do finału. W tym spotkaniu padła niewątpliwie jedna z najpiękniejszych solowych bramek w historii Ligi Mistrzów autorstwa Lionela Messiego:
Tiki-taka Barcelony nie zawsze dawała triumfy, ale przeszła do legendy
Sezony 2009/2010 i 2011/2012 (czwarty i ostatni Guardioli w Barcelonie) to brak triumfu w Lidze Mistrzów. Nikt jednak nie mógł narzekać, bo do takiej częstotliwości zwycięstw na arenie europejskiej we wcześniejszych latach Barcelona nie przyzwyczaiła. Wtedy nie dość, że poszerzała gablotę, to jeszcze dała się zapamiętać jako najpiękniej grający klub na świecie.
Klub, który jednak dał się pokonać w półfinale dwukrotnie w erze Pepa Guardioli. Raz z Interem prowadzonym przez Jose Mourinho – nomen omen, triumfatorem w 2010 roku, ale trenerem przegranym za sterami Realu Madryt rok później. No i raz przez Chelsea, którą tymczasowo objął Roberto Di Matteo, też późniejszy zwycięzca Ligi Mistrzów.
W cztery lata Pep Guardiola sprawił, że świat pokochał tiki-takę. Nawet mimo porażek Barcelony wielu trenerów zapragnęło inspirować się jej stylem gry, a sam Guardiola przeniósł swoją filozofię do Bayernu Monachium i Manchesteru City. Rzecz jasna, usprawnił ją, wniósł na poziom przystający zmianom w piłce nożnej. Dzisiaj tiki-taka to prehistoria w takim znaczeniu, że jej pierwotna wersja mogłaby nie mieć racji bytu.
Po pierwsze – na tym instrumencie potrafiło zagrać tylko kilku legendarnych piłkarzy Barcelony, którzy spotkali się w tym samym punkcie historii. Po drugie – metoda „papier, kamień, nożyce”. Ot, łatwiej dzisiaj przygotować się pod rywali stosujących różne taktyki, a najlepsze zespoły są niczym kameleon. Potrafią grać różnorako, są wszechstronne tak jak choćby Barcelona Luisa Enrique w 2015 roku. Jego wersja Barcy też miała w sobie domieszkę tiki-taki, obecna Xaviego podobnie, ale w grze tych zespołów zawiera się jeszcze gra z kontry czy dośrodkowaniami. To było i jest coś więcej.
Czego byśmy o niej nie mówili, tiki-taka stała się nie tylko legendą, ale również podłożem pod dalszą ewolucję stylu gry, który zakłada dominację przeciwnika. Jej głównym wyznawcą, a zarazem najlepszym wykonawcą, jest oczywiście Pep Guardiola. W innym zespole, z innymi piłkarzami, aczkolwiek wciąż próbujący gonić ze swoją filozofią za pierwszą Ligą Mistrzów od czasów świetności właśnie tiki-taki. Hiszpan zbudował na niej nie tylko sukces Barcelony w latach 2008-2012, lecz także własny.
WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
Fap, fap, fap, fap…..
To jest jakas masakra xDDD
Dzisiaj wieczorem bedzie odbywal sie mecz Realu Madryt z Manchesterem City w LM i wedlug lewaczka, robaczka cebulaczka Kamilka Warzochy jest to dobry moment, aby wspomniec przy tej okazji o pewnej katalonskiej kurtyzanie
No po prostu kurwa Iks Deeeeeee
Warzycha wam juz odbija totalnie !!!
ps.Nadal macie uwielbienie dla szefa swojego?
Warzycha to taki dobry piłkarz był, mnie nie sposób do niego porównać mój drogi
Dziwnie musiała czuć się p Stanowska gdy dowiedziała się że plakat z karłem odbił jej męża 😀
A ja twierdzę, że taką parą jest Zidane i Real Madryt. I za wuja zdania nie zmienię. 😉
Wiele jest takich par, jedna nie wyklucza drugiej i o to w tym chodzi 😀
O fapanie do Guardioli.
Jest taki okres w historii Realu Madryt, który z wypiekami na twarzy wspomina chyba każdy kibic tego klubu. Trwał trzy lata, przyniósł hegemonie w LM i odcisnął ogromne piętno na hiszpańskim futbolu. Ba, nie tylko. Zmieniło się również postrzeganie piłki nożnej jako całości, po świecie niczym zaraza w latach 2016-2018 szerzyło się słowo „krolewscy” Inspiracja i cel zarazem, synonim sukcesu i piękna. Modne, chwytliwe, a przede wszystkim skuteczne hasło, które wykupiło sobie wieczny abonament na obecność w książkach o historii piłki nożnej.
Dokładnie, też można tak użyć, bo zajebisty to był okres 😀
Warzocha, zaskoczę cię: Liga Mistrzów już dawno tę parę zapomniała… teraz wszyscy twojego pokroju trzymają kciuki żeby łysy Pep w końcu zapracował na te wydane miliardy… ale wątpię, szczerze wątpię….
Wstydziłbyś się, k***a… na ch** w dniu, w którym Real Madryt będzie walczył z City wpieprzasz te swoje wysrywy o barcelonie??? Żeby cokolwiek a propos największych przegrywów tego sezonu wisiało dziś na stronie???
Nie musisz czytać, przecież masz w tytule „Barcelona” mordeczko 😀
On zapewne wie, że nie musi czytać, ale pyta dlaczego to robisz? Odpowiesz mu?
Nawet tego nie oczekuję 😉 Znaczy: odpowiedzi z sensem od „pana redaktora”… bo na jakieś lawirowanie, tudzież pierdolenie o niczym bez związku z zadanym pytaniem – zawsze w przypadku Kamilka można liczyć… jak widać zresztą 🙂
Pelna zgoda, Warzocha najslabszym ogniwem w weszlo.
Człowiek zobaczył tytuł i od razu wiedział, kto opróżnił dziś jajca przy plakacie Barcelony. Tragedia.
Teoria, filozofia… Używacie tych słów w odniesieniu do sportu, który polega na kopaniu piłki a wy robicie z tego dyscyplinę naukową.
Całkiem, całkiem, ale proszę sprawdzić co oznacza termin „nomen omen”, bo ostatnio często się zwrot ten pojawia w tekstach weszło, ale z tego co zauważyłem tylko raz był na miejscu. Coś tam o konfidencjonalny i El Confidential. Reszta, tak jak tutaj, nie na miejscu.
Nie dziwi uwielbienie autora do Barcelony, bo znane jest ono od dawna. Jednak gdyby Szanowny Autor miał minimum klasy, dojrzałości, tudzież godności, to zwyczajnie przyjąłby krytykę (zasłużoną czy nie) i nie odszekiwał się w komentarzach jak nadąsany gówniarz, udając przy tym zupełny luz i rozbawienie. Kamilu, nie cierpię Twojego wyniosłego, pełnego egzaltacji i pozbawionego obiektywizmu stylu. Jednak jeszcze bardziej od formy i treści odstręczające jest tego rodzaju zachowanie. Tutaj już budzi się niechęć do autora, nie zaś tylko jego wykwitów. Apeluję o minimum powagi i przede wszystkim o szczyptę profesjonalizmu.
Profesjonalizmu? Na weszlo ?? Raczysz waść żartować 🙂
Stary wytrawny Ancelotti chowa trenerskiego „maga” i „wizjonera” do kieszeni – taktycznie i mentalnie.
Inna sprawa że ma piłkarzy którzy mają jaja a nie wydmuszki (jak Walker parodysta wylegujący się na boisku i wkurwiający od 1 minuty).
i dzisiaj ta kurwa odpadła hahahha, najlepszy trener w historii według weszło xd
Najlepszy trener w historii według debili z weszlo xDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Nazywam się Julie Sweet, obiecałam polecić Dr Ogundele wszystkim, którzy potrzebują jakiejkolwiek pomocy. Byłam bardzo przygnębiona po 5 latach rozłąki z mężem. W zeszłym tygodniu skontaktowałem się z dr Ogundele, który rzucił zaklęcie, aby sprowadzić mojego męża, a po 24 godzinach mój mąż wrócił do domu i poprosił mnie o wybaczenie, co za cud. Każdy powinien mi pomóc mu podziękować. Jeśli ktoś tutaj potrzebuje jakiejkolwiek pomocy, radzę skontaktować się z nim na czacie WhatsApp lub Viber: +27638836445. Dr Ogundele jest supermanem.