– Nie wyjdziesz z Narodowego wkurwiony, jeśli nie wejdziesz na stadion wcale – pomyśleli kibice Lecha. Kolejorz znów przegrał finał Pucharu Polski, a Raków – tak jak zapowiadał – przyjechał po swoje. Ekipa Marka Papszuna już jedno trofeum ma i nie wygląda na zespół, który miałby w tym sezonie stracić jeszcze jakieś punkty.
Maciej Skorża pokombinował nieco ze składem. Ale tylko “nieco”, bo pewnie od początku meczu spodziewaliśmy się Joao Amarala, a nie Dawida Kownackiego. Jednak biorąc pod uwagę wiosenną formę Portugalczyka – jakoś nas nie zszokowało, że to wychowanek Kolejorza hasał za plecami Ishaka. Skład Rakowa? Zgodnie z oczekiwaniami, bez zaskoczeń.
Dość przewidywalny był też sposób gry obu ekip. Przecież doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że Lech będzie chciał się utrzymywać przy piłce, wiercić dziurę w defensywie rywala, tworzyć sobie okazję do pojedynków w bocznych strefach. A Raków? Przecież, że Raków gra fantastycznie z kontry wie każdy, kto choć raz odpalił Canal+. Generalnie – sposób grania był przewidywalny, tak jak przewidzieć się da, że po środzie przychodzi w czwartek, a w styczniu jest zimno.
Zaskakujące było jednak to, jak łatwo Rakowowi przyszło strzelenie dwóch goli. I mogło przyjść strzelenie kolejnych jeszcze przed przerwą. To nie tak, że zespół Papszuna musiał Lecha przydusić, że musiał się naszarpać z poznaniakami, że musiał zmarnować jedną, drugą i trzecią okazję, by wreszcie trafić do siatki. Nie – wystarczyło zagrać dalekie podanie za plecy Satki, Gutkovskis odkrył w sobie dryblera, zrobił krótki zwód do prawej nogi i trafił przy samym słupku. Lechici czekali jeszcze na interwencję VAR-u, ale dzisiaj w kapitalnej formie był sędzia asystent, który i przy pierwszym, i przy drugim golu nie machał chorągiewką.
A druga bramka dla Rakowa była konsekwencją straty Pereiry, świetnie ruch Wdowiaka wyczuł Lopez, zagrał w tempo, Wdowiak wyszedł sam na sam z van der Hartem i w podobny sposób jak Gutkovskis puścił piłkę przy lewej nodze Holendra. Znów spalonego nie było. Lech był po dwóch solidnych sierpach, a Raków poprawiał jeszcze prostymi sprawdzającymi dystans. Ivi strzelał głową, Ivi strzelał z wolnego. A to wszystko w akompaniamencie spikera, który był o krok od cytowania historii Galicji i zdradzaniu tajników gotowania zupy owocowej.
Otoczce (a raczej jej braku), poświęcimy osobny tekst, więc nie ma co dwoić bytów, ale Lech był do przerwy trochę jak kibice z Poznania – niby przyjechali, ale na mecz nie weszli. Jasne, Kamiński trafił w słupek po strzale z dystansu, było kilka wrzutek na Ishaka, ale żeby to była jakaś poważna reakcja na stratę pierwszego gola? No nie. Żeby to był jakiś szaleńczy pościg za wynikiem przy 0:2? No też nie.
Skorża od razu zamieszał w przerwie, przesunął Skórasia na bok obrony, wprowadził Amarala za Pereirę – bardziej ofensywnie chyba się nie dało. Przyszedł z tego gol – Kownacki trafił Amarala w łeb, ale przyszło też odsłanianie się na kontry. Satka z Miliciem nie wyglądali dziś na parę stoperów nie do przejścia. Skoro na balans brał ich Gutkovskis… My jeszcze rozumielibyśmy, gdyby tak tańczyli przed Lopezem, ale Gutek to sympatyczny chłop, strzelać coś też nawet potrafi, ale dryblerem to on nie jest.
Dzisiaj zachowanie w polu karnym odróżniało basiorów od pipoloków, jak mawiał klasyk. Lech po przerwie często wchodził w pole karne, ale… wycofywał piłkę i grał akcję od nowa. A Raków? Trzeci gol to właściwie cały mecz w pigułce: Ivi gra do Wdowiaka, od razu leci w pole karne, dostaje piłkę zwrotną, ładuje pod nogami Milicia i jest 3:1. Lech? Karlstorem puścił Lopeza, Milić wyskoczył jak na przejście dla pieszych. Generalnie – jedni jak już wchodzili w pole karne, to szli jak do pożaru. Ci drudzy to więcej piłkę pieścili, obracali, przerzucali, a zapomnieli, że w futbolu trzeba strzelać w ten biały prostokąt.
No i zasłużenie, proszę pana, zasłużenie. Zwycięstwo Rakowa było po prostu naturalną koleją rzeczy w tak układającym się meczu. Lech – jak w tym memie – ma dziwne hobby: przyjeżdża sobie co jakiś czas w majówkę na Narodowy i dostaje w łeb. Poznaliśmy dzisiaj też chyba MVP sezonu, bo Ivi wyglądał dzisiaj fantastycznie. No i powstaje też nowa prawda w polskiej piłce: masz Wdowiaka, masz trofeum.
Lech Poznań – Raków Częstochowa 1:3 (0:2)
Vladislavs Gutkovskis (6.) Mateusz Wdowiak (36.), Ivi Lopez (76.) – Joao Amaral (52.)
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Organizacyjne lenistwo i stypa zamiast święta
- 1:8. Mecz, który odmienił Raków
- Jak Ivi Lopez trafił do Rakowa? Początki miał trudne
- Kędziorek: Raków jest przewidywalny, ale jest w tym perfekcyjny
- Finał Pucharu Polski: Nie do końca wiadomo jaką kasę grają Lech i Raków
Fot. Newspix