Reklama

Żaden cudotwórca, żaden nieudacznik. Co czeka Lewandowskiego w Radomiaku?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

25 kwietnia 2022, 15:45 • 9 min czytania 27 komentarzy

Dobre kilkanaście lat temu w środowisku krążyła pyszna anegdota. Pewnego razu Mariusz Lewandowski, wówczas reprezentant Polski, chwycił za telefon i wykręcił numer do żony:

Żaden cudotwórca, żaden nieudacznik. Co czeka Lewandowskiego w Radomiaku?

– To ja, twój Zizou!

„Pozostaje mi się głośno zaśmiać. Nie czuję się polskim Zidanem i nigdy się nie czułem!”, krzyczał do słuchawki zmieszany Lewandowski, gdy przedstawiliśmy go tym dumnym tytułem w jakiejś audycji radiowej. Nie wiemy, jakimi słowami pracę zaproponował mu za to Oktawian Moraru, dyrektor sportowy Radomiaka, ale jedno jest pewne – radomscy decydenci liczą, że w centralno-wschodniej części kraju czterdziestodwuletni szkoleniowiec wykona robotę, której nie powstydziłby się jego ciut starszy francuski kolega ze świata wielkiego futbolu. 

Mariusz Lewandowski nie jest trenerskim nowicjuszem i żółtodziobem, nie wozi się już tylko na paszporcie poważnej międzynarodowej kariery piłkarskiej. Prowadził swoje zespoły w prawie stu meczach ligowych – w pięćdziesięciu na poziomie Ekstraklasy i w czterdziestu dziewięciu na poziomie I ligi. Zdarzyło mu się potknąć, zdarzyło się mu podnieść, zdarzyło mu się ponieść klęskę, zdarzyło mu się odnieść sukces. Żaden z niego geniusz polskiej myśli szkoleniowej, ale daleko mu do łatki przereklamowanego fachowca z ładnym sportowym nazwiskiem. Ten facet wciąż ma coś do udowodnienia. Do tej pory zwolniono go z dwóch klubów, od kilku miesięcy czekał na propozycje nowych wyzwań i otrzymania możliwości sprawdzenia zasadności powiedzenia „do trzech razy sztuka”. I się doczekał. Przejmuje stery w ambitnym Radomiaku i wparowuje w buty zasłużonego Dariusza Banasika. Łatwo będzie mu się wyrżnąć…

Boss z Dubaju traci szatnię w Lubinie

Mariusz Lewandowski został trenerem z wyboru, a nie z konieczności, bo po udanej karierze piłkarskiej mógł pozwolić sobie na pławienie się w luksusowym komforcie egzystencji według własnych zasad. Towarzyszył Rinatowi Achmietowowi i Mircei Lucescu w budowaniu potęgi Szachtara Donieck. Kopał piłkę z Willianem, Fernandinho, Douglasem Costą, Alexem Teixeirą czy Darijo Srną. Z bólem serca odrzucał ofertę Evertonu z czasów Davida Moyesa czy kupę szmalu od Fenerbahce. I wcale nie żałował, ponieważ zaraz wygrywał Puchar UEFA. Nagrał się w reprezentacji Polski. Posmakował futbolu na najwyższym poziomie.

Reklama

Zbudował markę i przeniósł się z rodziną do Zjednoczonych Emiratach Arabskich, by wieść życie szczęśliwego wiecznie aktywnego wczasowicza – wizytował na treningu Pepa Guardioli, bujał się z Klichami, Barosami, Hubschmannami i innymi znanym postaciami ze środowiska, ćwiczył z Anią Lewandowską i wrzucał zdjęcia z Robertem Lewandowskim, wpadał na Formułę 1 do Abu Dhabi. Najcelniej określił go chyba wspomniany Willian – „boss z Dubaju”. Sam zainteresowany, gdzieś między jedną a drugą relacją z wystawności własnej codzienności, zrobił kurs trenerski i od razu zaznaczył w rozmowie z Faktem: – Nie wiem, czy z niej kiedykolwiek skorzystam.

Plotkowało się, że może objąć Pogoń Szczecin po nieudanej kadencji Macieja Skorży, ale władze Portowców postawiły na Kostę Runjaicia. W międzyczasie jednak Mariusz Lewandowski coraz częściej pojawiał się w Lubinie, aż wreszcie otrzymał konkretną propozycję umowy, która diametralnie zmieniła jego plany i tryb funkcjonowania.

– Przygotowywałem się do tej roli. Zaliczyłem sporo staży. Kurs trenerski zacząłem sporo przed zawieszeniem butów na kołku, jeszcze na Ukrainie, i na tyle mnie to wciągnęło, że jak nadarzyła się okazja, żeby podjąć pracę na ławce trenerskiej, to się nie wahałem. Mieszkałem w Dubaju, zadzwonił do mnie prezes Sadowski z Zagłębia Lubin, zaproponował mi pracę, mile byłem zaskoczony, ale od razu podjąłem rękawicę. Nie uważam, że to było za wcześnie. Nie boję się trudnych decyzji. Jeśli masz określoną drogę, to powinieneś ją iść. Na rynku pracy jest dużo młodszych ode mnie trenerów z bardzo dobrymi wynikami. Tylko w Polsce brakuje cierpliwości do szkoleniowców. Teraz tendencja trochę się zmienia i tak też niech będzie – niech trenerzy trenują, jak najdłużej i jak najstabilniej. Ale tak, uważam, że nie zacząłem pracować w Ekstraklasie za wcześnie, może nawet powinienem wcześniej, tak ciut wcześniej, ale małymi krokami do przodu i będzie okej – mówił nam w długim wywiadzie.

Zagłębie Lubin, bardzo solidny ekstraklasowy klub z pieniędzmi i aspiracjami, przejął jednak bez żadnego przetarcia w zawodzie i z miejsca wpędził swoją drużynę w chorobę, która w kolejnych latach przekształciła się w nowotwór trawiący klubowy organizm. To właśnie pod jego wodzą Miedziowi zaczęli wykazywać pierwsze symptomy irytującej właściwości bycia regularnymi w swojej nieregularności. Potrafili nie przegrać przez osiem kolejek, by zaraz przegrywać trzy razy z rzędu. Wygrać dwa razy, by zaraz dwa razy zremisować, a następnie dwa razy przegrać, żeby zaraz znów dwa razy wygrać.

I tak cały czas – sinusoidalnie.

Bywały lepsze momenty, bywały gorsze momenty, ale w ostatecznym rozrachunku Lewandowskiemu nie udało się w Lubinie zbudować niczego trwałego. Nie miał wielkiego wpływu na zespół. Jeśli jego drużyna miała swój dzień – wygrywała, jeśli nie miała – przegrywała. I tyle. A gdy porażki zaczęły się pojawiać częściej, Lewandowski nie potrafił dźwignąć drużyny z kryzysu. Między innymi dlatego, że nigdy tego nie robił. Kiedy Miedziowi skompromitowali się po całości i odpadli z rozgrywek Pucharu Polski z Huraganem Morąg, morale szatni siadły, a niedoświadczony szkoleniowiec nie potrafił znaleźć żadnego sensownego sposobu na pobudzenie podupadłej atmosfery. W konsekwencji nadeszła nakręcał się katastrofalny w skutkach efekt kuli śnieżnej – 0:2 z Pogonią Szczecin, 1:3 z Arką Gdynia, 3:3 z Wisłą Płock, 0:2 z Górnikiem Zabrze. Na koniec  – zwolnienie.

Reklama

„Straciłem szatnię, tego już się nie dało naprawić”, przyznawał nam kiedyś w przypływie szczerości i bronił się całym szeregiem argumentów. Punktował znośnie. W sezonie 2017/18 – 1.40 punktu na mecz. W sezonie 2018/19 – 1.31 punktu na mecz. – Mieliśmy wejść do ósemki – udało się. Wprowadzenie młodych zawodników – wprowadziłem ich chyba ośmiu. To nie jest tak łatwo osiągnąć sukces. Albo grasz na wynik, albo na wprowadzenie młodzieży, albo na coś jeszcze innego – przekonywał Mariusz Lewandowski, ale nie mógł zaprzeczyć jednemu: ta przygoda nie zakończyła się sukcesem.

Musiał zrobić krok w tył.

„Wielka robota w Bruk-Becie”

Nieciecza to specyficzne miejsce na mapie Polski. W małej wiosce państwo Witkowscy stworzyli sobie prywatny folwark piłkarski, który od lat balansuje na granicy I ligi i Ekstraklasy. Inwestują w niego własne pieniądze, więc z czystym sumieniem mogą pozwolić sobie na błogi komfort nieograniczonej omnipotencji. Ta wszechmoc i ta wszechwładza sprawiają, że Bruk-Bet w różnych momentach minionej dekady potrafił najpierw rozczulić bajeczką o pisaniu uroczej historii w myśl zasady „against modern football”, osiągać naprawdę zaskakująco dobre wyniki i rozpychać się łokciami w szeregu przyzwoitych ekstraklasowych klubów z drugiego rzędu, żeby zaraz przekreślić całe wrażenie seriami niezrozumiałych decyzji, kompulsywnym zwalnianiem kolejnych trenerów, ściąganiem tuzinów starych Słowaków i kiepskim stylem na murawie.

Przez gminę Żabno przewijali się kolejni szkoleniowcy, którzy mieli nieść kaganek oświaty, przeprowadzić rewolucję i uczynić klub stabilnym. Latami powtarzał się ten sam nudny scenariusz – prędzej czy później machano im na pożegnanie. Dwa miesiące dostał Mariusz Rumak, pięć miesięcy etat wyrabiał Maciej Bartoszek, sześć miesięcy pobył Jacek Zieliński, osiem miesięcy przepracował Czesław Michniewicz, dziewięć miesięcy (na własnych zasadach!) wytrwał Marcin Kaczmarek. Dłużej działał tylko Piotr Mandrysz, ale gdy tylko przestawał sobie radzić, Witkowscy nie mieli dla niego żadnej litości.

A Mariusz Lewandowski – fachowiec jednak mniej doświadczony niż wielu jego poprzedników i do tego jeszcze rozbity nieudanym debiutem na ławce trenerskiej w Zagłębiu – zaskakująco jakoś sprostał stawianym mu wyzwaniom w Niecieczy. Przejmował zespół w trudnym momencie, a swoim pierwszym sezonie wprowadził Bruk-Bet do baraży o miejsce w elicie, nie podłamał się porażką i rok później świętował awans do Ekstraklasy. W ciągu półtora roku pierwszoligowej pracy Lewandowskiego tylko Radomiak punktował tak samo często jak Bruk-Bet. Ba, żaden inny klub nie strzelał  tym czasie więcej goli i żaden inny klub nie tracił w tym czasie mniej bramek.

Mariusz Lewandowski zbierał pochwały za zorganizowanie szczelnej defensywy i rozhulanie ataku swojego zespołu. Czuł się silny i dumny ze swojej pracy, więc tylko czasami czasami i trochę za mało zdecydowanie sygnalizował, że przestaje mu się układać z właścicielami i pionem sportowym Bruk-Betu. Dziwił się, kiedy klub ścigał mu niechcianych piłkarzy w letnim oknie transferowym. Nie był zadowolony, kiedy z Niecieczą pożegnał się zaufany trener od przygotowania motorycznego. Od czasu do czasu przebąkiwał, że ma sporo na głowie, bo, jak na ekstraklasowe standardy, dysponuje niewielkim sztabem. Ale Bruk-Bet bardzo obiecująco rozpoczął sezon na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, więc wątpliwości, choć na chwilę, gdzieś się rozmyły…

Oglądaliśmy kolejne mecze ekipy Mariusza Lewandowskiego i sporo rzeczy nam się zgadzało – był pomysł, jakieś automatyzmy, nie brakowało polotu, funkcjonowała ofensywa, nie żenowała defensywa. Dosyć często pisaliśmy, że jego Termalica punktuje gorzej niż gra. Można było sądzić, że płaci typowe dla beniaminków frycowe. Nawet, kiedy przegrywała 0:2 z Lechem po czterech minutach spotkaniach, wcale nie była bezbronna – przeprowadziła dwie zmiany, skorygowała system i wróciła do gry.

Mijały jednak kolejne dni, a wyniki nie przychodziły. I choć, jeszcze na przełomie września i października udało się Bruk-Betowi wygrać z Górnikiem Zabrze (3:1) czy Śląskiem Wrocław (4:3), to zaraz wszystko się posypało. Koniec rundy przyniósł serię porażek – 1:2 z Piastem Gliwice, 1:3 z Pogonią Szczecin, 0:1 ze Stalą Mielec – zwolnienie, choć niedługo wcześniej Lewandowski mówił nam: – Powtarzam moim zawodnikom, że muszą bardziej wierzyć w siebie, bo wielu z nich jeszcze rok czy dwa lata temu znajdowało się daleko od Ekstraklasy, a dzisiaj grają w elicie, bo na to zasłużyli. Zrobiliśmy w Bruk-Becie wielką pracę. Rozwinęliśmy się, a to jeszcze nie koniec procesu stawiania się lepszymi. Uczymy się Ekstraklasy.

Inna sprawa, że ten związek korodował przez cały 2021 rok – runda wiosenna w I lidze wyhamowała rozpęd z rundy jesiennej, a Ekstraklasa sprzedała Bruk-Betowi parę solidnych gongów. Nieprzypadkowo trenerski bilans Mariusza Lewandowskiego z ostatniego fragmentu niecieczańskiej pracy to słabe: 9 wygranych, 14 remisów, 14 porażek. W ostatecznym rozrachunku swoje zrobił, zmył kiepskie wrażenie z czasów kadencji w Zagłębiu Lubin, ale jakaś wielka robota, jak sam chciałby to pewnie widzieć, absolutnie to nie była.

Co czeka Mariusza Lewandowskiego w Radomiaku?

Wielką robotę na swoim poletku wykonał za to Dariusz Banasik w Radomiu. Ten sam facet, którego Mariuszowi Lewandowskiemu przyjdzie zastąpić w Radomiaku. Czy to najtrudniejsze wyzwanie w dotychczasowej karierze czterdziestodwuletniego trenera? Właściwie trudno powiedzieć, bo przecież wcześniej wcale nie miał  jakoś specjalnie łatwo, ciepło i komfortowo ani w Zagłębiu Lubin, gdzie wchodził w buty Piotra Stokowca, ani w Bruk-Becie, gdzie właściciele zawsze uwielbiali zwalniać trenerów. Niby Lewandowski trzyma się i lubi z zatrudniającym go dyrektorem sportowym Oktawianem Moraru, ale już na samym starcie musi wiedzieć, że tym razem wymagania wobec jego osoby są ściśle sprecyzowane i szalenie ambitne.

Radomiak ma wbić się do ścisłej czołówki Ekstraklasy.

Radomiak ma skutecznie walczyć o udział w eliminacjach do europejskich pucharów.

Radomiak ma zapomnieć o Dariuszu Banasiku.

To cholernie trudne zadanie. „Polski Zizou” zaczyna od zaraz, więc choć główne wyzwania czekają go dopiero w lecie i w przyszłym sezonie, właściwie z miejsca musi poprawić wyniki zespołu, który wygrał tylko jeden mecz w rundzie wiosennej Ekstraklasy. Jeśli mu się uda, zaliczy przyzwoity start, ale nikt nie będzie kupował mu kwiatów w podziękowaniu za wspaniałą robotę. Pragnienia radomskiego projektu sięgają dużo wyżej i dużo dalej. Czy Mariusz Lewandowski jest w stanie temu sprostać? Wiele zależeć będzie od wzrostu kultury samej organizacji klubu, bo nowy trener Radomiaka do tej pory nie dał się poznać jako to wielki cudotwórca i fenomen samodzielności, w przeciwieństwie do… choćby takiego Dariusza Banasika.

Czytaj więcej o Radomiaku Radom:

Fot. 400mm.pl

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
1
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
15
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Komentarze

27 komentarzy

Loading...