Mając w pamięci jesienny mecz Stali z Lechem myśleliśmy, że mielczanie postawią się poznaniakom. Ale dziś w stolicy Wielkopolski oglądaliśmy klasyczny mecz Kolejorza u siebie z niżej notowanym rywalem. Czyli typowe spotkanie gołej dupy z batem. A Stal jeszcze była tak miła, że pomogła lechitom w wyścigu o mistrzostwo.
Jeśli ktoś z dołu w tabeli zdążył już w tym sezonie przyjechać do Poznania, to wracał z bęckami do siebie. Do tej pory najgorsze zespoły ligi notowały przy Bułgarskiej manta. Lech wygrywał na własnym stadionie:
- 3:0 z Górnikiem Łęczna
- 5:0 z Termalicą
- 5:0 z Wisłą Kraków
- 4:0 ze Śląskiem Wrocław
Wycieczkę do stolicy Wielkopolski ma przed sobą jeszcze Zagłębie Lubin, a dzisiaj na wizytę do Lecha wpadła Stal Mielec. I jasne, trzeba było pamiętać o tym, że Kolejorz tracił już punkty w Łęcznej, Krakowie, miał problemy we Wrocławiu czy Lubinie. Ale to były wyjazdy. U siebie lechici robili sobie z ligowymi słabeuszami co chcieli.
I choć zapachniało tutaj sensacją po golu Stali, to później oglądaliśmy już typowy przebieg meczu pod tytułem “Lech znów leje kogoś z dołu tabeli”. Ale oddajmy gościom, że akcją bramkowa z drugiej minuty była naprawdę prima sort. Strata Skórasia, nieudolny odbiór Satki, a później Domański do Sitka, Sitek do Steczyka. A ten… nie, nie ma szans, że przejdzie nam przez klawiaturę zdanie “Steczyk zrobił to w stylu Bergkampa”. Ale przyjął piłkę lewą nogą, piłka podskoczyła, uderzył z prawej i siadło tuż przy słupku.
To był gol, który wkurzył Lecha. Gospodarze od razu przeszli do ofensywy i jeszcze przed zejściem na przerwę prowadzili. I to po dwóch naprawdę zgrabnych akcjach. Paradoksalnie przy obu tych golach najbardziej podobały nam się podania rozpoczynające wejście w pole karne. Uderzenia Amarala i Ishaka? No, spoko, wpadło. Ishak to ledwo dokopał, a Strączek rzucił się jak na wersalkę i puścił piłkę pod pachą. Ale podania Tiby przy pierwszym golu (później zgranie Skórasia, asysta Ishaka), a następnie Milica, który wpuścił do akcji Rebocho – tak, to było w tych atakach najładniejsze.
Lech przycisnął jeszcze po przerwie, po wrzutce Tiby swojaka zapakował Żyro. A później Lech na jakieś 20 minut testował wariant “czy ze Stalą da się wygrać przy grze na stojąco, bez zginania nóg w kolanach?”. Okazało się, że tak, choć mielczanie w tym czasie stworzyli sobie kilka okazji strzeleckich. Zdobyli nawet bramkę, rezerwowy Zawada strzelił głową po rzucie rożnym, ale okazało się, że przed strzałem nie można odpychać rywala cię kryjącego, zatem sędzia po VAR anulował to trafienie.
Później lechici przypomnieli sobie, że w sumie też mogą atakować – nawet przy stanie 3:1, nie jest to zakazane – i spokojnie mógł strzelić czwartą i piątą bramkę. Ale algorytm Michała Skórasia tym razem wyrzucał same pudła – dobrych zagrań już mu wystarczyło z tym kluczowym podaniem przy golu Amarala – więc zmarnował dwie setki w końcówce na poprawę bilansu bramkowego.
I Lech już spokojnie to zwycięstwo dowiózł. Kolejorz znów wygrywa przed Rakowem i Pogonią, narzuca presję na pozostałych kandydatów w walce o tytuł. Ostatnio pisaliśmy, że nawet komplet zwycięstw nie musi dać poznaniakom mistrzostwa. Ale dopóki będą wygrywać wszystko, dopóty dają sobie nadzieję na tytuł. Dziś swoją część roboty wykonali.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Ekstraklaso, póki możesz, ciesz się Ivim Lopezem
- Raków po Poznaniu zdobywa też Szczecin. Znów zdecydował Ivi!
- Wyjeżdżał „Kownaś”, wrócił dojrzały piłkarz. Sinusoidalna kariera Dawida Kownackiego
- Lech Poznań i żal do samych siebie. Dlaczego Kolejorz musi oglądać się na Raków?
- Lech próbuje dolecieć do mistrzostwa na jednym skrzydle. Kamiński może nie wystarczyć