Powiedzieć tutaj o rozczarowaniu, to jak nie powiedzieć nic. Nawet nie chodzi o wysokie oczekiwania w momencie transferu, a oferowaną jakość bez nałożenia żadnego kontekstu. Słowem: patrzysz na gościa i widzisz, że po prostu nie domaga. Jest gorszy na swojej pozycji od większości piłkarzy w lidze i być może nawet w zespole z dołu tabeli byłby wzmocnieniem tylko iluzorycznym. Upadł nisko, straszy co najwyżej nazwiskiem w kadrze meczowej, nic więcej. Może to brzmi okrutnie, ale niestety inaczej tego sezonu w wykonaniu Waldemara Soboty nazwać się nie da.
No dobra – gdy wchodzi na boisko, straszy, ale kibiców. Oczywiście swoją formą, która raczej już nigdy nie ulegnie poprawie we Wrocławiu. Nic bowiem nie wskazuje na to, że Sobota za kilka miesięcy dalej będzie piłkarzem WKS-u.
„Mieliśmy inne oczekiwania względem Soboty”
Od samego początku na Sobocie niewątpliwie ciążyła dodatkowa presja. W końcu to zawodnik, który we Wrocławiu kojarzył się z sukcesami sprzed lat. Na myśl o jego powrocie chyba każdy kibic Śląska szeroko otwierał ramiona, tym bardziej że nie było mowy o piłkarskim emerycie. Teraz łatwo o tym zapomnieć, ale przecież do Ekstraklasy wracał przedstawiciel zaplecza Bundesligi z krwi i kości. Regularnie grający, bez poważniejszych epizodów z kontuzjami. Nie kot w worku, z którym można by jechać wyłącznie na sentymencie. Nie twarz na bilbordzie, dzięki której chciano nabijać ludzi w butelkę. W ekipie Śląska to miał być „ktoś”. Kluczowe, wartościowe ogniwo.
Wyszło tak, że Sobota to rzeczywiście „ktoś”, jednak nie w tym znaczeniu, którego spodziewali się wszyscy. Niektórzy mogliby nawet powiedzieć „Ej, kolego, twoja twarz brzmi znajomo”, bo Sobota od wielu miesięcy jest jakby innym piłkarzem, innym niż z pierwszych tygodni w Polsce. Włodarze klubu nie kolorują rzeczywistości i przyznają między słowami, że to porażka. Zresztą – nie mają innego wyjścia. Nie da się tutaj oszukać nikogo. Ten transfer musi wylądować na tej samej półce co Bartłomiej Pawłowski, którego określiliśmy największą klapą transferową Śląska od lat. Tak jak były powody, żeby obecnemu piłkarzowi Widzewa nadać takie miano, tak teraz do tej „rywalizacji” dołącza Waldemar Sobota.
Oto, co niedawno powiedział nam o Sobocie Piotr Waśniewski, prezes Śląska Wrocław: – Nie chciałbym wypowiadać się o zawodnikach w kontekście negatywnym. Wolę mimo wszystko ich budować, a poza tym nie jestem osobą, która powinna oceniać wkład sportowy konkretnych piłkarzy. Natomiast muszę powiedzieć zupełnie szczerze, że mieliśmy zupełnie inne oczekiwania względem Waldka. Moim zdaniem bardzo istotne w kontekście naszych obecnych problemów jest to, że zawodnicy o większym doświadczeniu nie spełniają oczekiwań, które wobec nich mamy. A są one wyższe w porównaniu do przeciętnego pod względem doświadczenia czy młodego zawodnika.
– Niektórym doświadczonym zawodnikom kończą się kontrakty, ale póki sezon trwa, nie podejmujemy rozmów. Chcemy, żeby najpierw pokazali na boisku, co trzeba – dodał Waśniewski.
Te słowa padły 16 marca. Od tamtej pory Sobota zagrał w czterech meczach, z czego tylko jeden był ponad kreską. Ten najbliżej deklaracji prezesa (pierwsza asysta w 2022 roku z Wisłą Płock), jakby w myśl „okej, ja mu pokażę”. Potem było coraz gorzej. Z Lechem Poznań mizeria, z Rakowem zmarnowana patelnia w ostatnich sekundach meczu warta trzy punkty, z Wisłą Kraków symboliczny występ z ławki rezerwowych. Nie przekonuje to ani nas, ani na pewno ludzi decyzyjnych w Śląsku.
A może to jednak problem mentalny, nie starość?
Specyfikę mentalności Waldemara Soboty, która mogła okazać się problemem, przedstawił nam trener Barylski w sierpniu 2021 roku. Były asystent trenerów w Śląsku Wrocław stwierdził: – To gracz nietuzinkowy, ale myślę z perspektywy czasu, że trochę za mało zajęliśmy się Waldkiem jako samym Waldkiem. On przychodził do Wrocławia w takiej glorii powracającej legendy, która okaże się zbawicielem świata. A Waldek kocha spokój wokół własnej osoby. Będąc za granicą, spełniał wszystkie swoje marzenia. Kiedy wrócił do Polski, podeszliśmy do tego tak, że przyjechała gwiazda, która sama zrobi robotę. Zostawiliśmy go samemu sobie, a to jest dosyć delikatna osobowość, która wymaga specyficznej pielęgnacji. Kiedy ona jest robiona we właściwy sposób, Waldek pokazuje wszystko, co ma najlepszego.
– W Niemczech ciągle musiał coś udowadniać, każdego dnia i na każdym treningu. Przyjechał tutaj i chyba zderzył się z jeszcze większym poziomem oczekiwań. Gdy da mu się jednak trochę więcej spokoju, powinno być lepiej. To też nie jest ten sam piłkarz, co kiedyś. Za dużo narzuciliśmy na niego odpowiedzialności, a jego natura jest trochę inna. Nie chodzi o umiejętności, tylko o sferę psychologiczną. To fantastyczny człowiek i nadal świetny zawodnik. Jak się go obserwuje, to widać, że on chce robić wszystko na absolutnym topie, żeby coś kibicom udowodnić. Dajmy mu trochę swobody. Taka jest moja diagnoza. Ktoś powie, że to zawodowa piłka i można mieć takie rzeczy w dupie, ale ja tak tego nie widzę – dodał Barylski na łamach Weszło.
Czy to jest jedyna słuszna diagnoza? Trudno powiedzieć. Na pewno coś w tym jest, że Sobota mógł zderzyć się z większym poziomem oczekiwań. Że nawet sztab szkoleniowy z piłkarzami podświadomie traktował go jak legendę, która jest w stanie wiele zdziałać w pojedynkę. Tylko że nie da się wiecznie kogoś usprawiedliwiać w ten sposób, tym bardziej że czasu na adaptację w nowej rzeczywistości było wystarczająco. O ile wpływu tych czynników, niedociągnięć w sferze psychicznej, nigdy nie można bagatelizować, o tyle taki argument raczej stracił ważność po sezonie 2020/2021. Sezonie, w którym dobre zawody Waldemar Sobota rozgrywał zresztą tylko w pierwszych pięciu-sześciu kolejkach. Im dalej w las, tym było gorzej, a kampania 2021/2022 to już powolne schodzenie drugą stroną górki.
Sobota walczy o najgorszą jedenastkę sezonu 2021/2022
Pierwszy rok Soboty w Śląsku po powrocie do Polski oceniliśmy na poziomie 4,19. Drugi, obecnie się kończący, to już dramatyczne 3,46. Mowa o najgorszej średniej nocie w zespole wśród piłkarzy o przynajmniej 10 występach w pierwszej jedenastce (Sobota ma właśnie 10). Zestawiając ten wynik z resztą klubów Ekstraklasy, można by stworzyć „zespół marzeń” wypełniony po brzegi wybitnym produktem piłkarskim:
- Gorsi od Soboty według naszych not są obecnie tylko: Damir Sadiković (3,40 – 9 występów w pierwszym składzie), Milan Corryn (nota 3,38 – 11 występów), Michał Mak (3,38 – 11 występów), Aleksandar Pantić (2,89 – 9 występów)
Jak widać, nie jest to grono ekskluzywne. Okej, ktoś może za naszymi ocenami nie przepadać, aczkolwiek tutaj ma dowód, że nie są one wyssane z palca. Serbskiego ananasa z defensywy Zagłębia Lubin Sobota co prawda już nie przebije, jednak wciąż walczy o ścisłą czołówkę. To smutne w swej groteskowej postaci.
Żarty żartami, ale to naprawdę duży zjazd, skoro pod względem prezentowanej formy musimy umiejscawiać byłego reprezentanta Polski obok takich nazwisk. Nie broni go ani „test oka”, ani argument w postaci liczb. Te podpowiadają, że Waldemar Sobota rozgrywa jeden z najgorszych sezonów w swojej karierze.
- Waldemar Sobota czeka na kolejnego gola w Ekstraklasie najdłużej w Śląsku – 2225 minut, ostatni 20 miesięcy temu (czwarty w lidze pod względem meczów)
- Sobota stworzył swoim kolegom tylko dwie bramkowe okazje, sam zmarnował trzy
- Sobota oddał dwa celne strzały w tym sezonie (na 16 prób), gorzej w podobnych proporcjach tylko: Janasik 1 (12) Pawłowski 0 (14)
- 1089 rozegranych minut, 22 mecze, trzy asysty – gorsza klasyfikacja kanadyjska i suma minut tylko w sezonie 2018/2019, ale z powodu kontuzji
Przy ocenie pomocnika Śląska warto dodać jeszcze jeden aspekt. Chodzi o strefy, w jakich porusza się po boisku. Owszem, dany trener może mieć inny plan na wykorzystanie zawodnika w swojej taktyce, ale pewnych zmian stricte motorycznych ukryć się po prostu nie da. Waldemar Sobota przestał być tak wszędobylski. Na większej intensywności pracuje w mniejszej liczbie sektorów na murawie. Wiek daje o sobie znać, a co za tym idzie – cierpi jego jakość jako pomocnika. Nie skrzydłowego, bo tak nie oceniamy już „Waldka” od dawna.
Po lewej: ostatni sezon St. Pauli (2019/2020). Po prawej: sezon 2021/2022 w Śląsku Wrocław
Te wszystkie czynniki składają się na jeden wniosek – ktokolwiek myśli lub myślał w Śląsku o przedłużeniu współpracy z Waldemarem Sobotą choćby o rok, nie wpadł na najlepszy pomysł w swoim życiu. To na pewno piłkarz, któremu wielu ligowców może pozazdrościć kariery. Ale już nie zawodnik, który zrobi różnicę w większej liczbie niż kilka meczów w całym roku. Mówiąc brutalnie, czas 34-letniego Soboty przemija niemiłosiernie. Ot, coś się po prostu kończy. Nie Waldemar Sobota jako fajny człowiek, a sportowiec na swoim najwyższym poziomie.
WIĘCEJ O PIŁKARZACH ŚLĄSKA:
- Olsen: Gdybym mógł coś zmienić, nie odmówiłbym Interowi
- Praszelik: Nie latam w chmurach. 50% samokrytyki, 50% pewności siebie
- Janasik: Nie zgrywam kozaka. Mam po prostu duże ambicje
- Szromnik: Nie szukam poklasku. Przemawiam tym, co robię na boisku
- Waśniewski: Spadek z Ekstraklasy? Rozważamy każdy wariant
Fot. Newspix