Po świecie biega wielu piłkarzy, którzy albo są za leniwi, albo po prostu niewystarczająco inteligentni, żeby opanować inny język niż ojczysty. Ba, czasami nawet z tym bywa problem, a co dopiero z angielskim, który przerasta nawet najlepszych na świecie. Przykładów nie trzeba szukać daleko, wystarczy wymienić nazwisko Leo Messiego. Jedna z żywych legend piłki nożnej mimo 34 lat na karku wciąż nie dała sygnału, że mogłaby poradzić sobie bez hiszpańskiego. Powiedzmy sobie wprost: Messi, Tevez czy Aguero – idąc śladem argentyńskich zawodników – pod względem językowym to w pewnym sensie durnie. Może bardziej z wyboru, może nie. Tego nie będziemy rozstrzygać. W każdym razie, w tej grupie sportowców są również jednostki, które prezentują przeciwną postawę i zasługują na miano poliglotów.
To piłkarze, którzy nie mają problemu z porozumiewaniem się w przynajmniej kilku językach na całkiem niezłym poziomie. Części z nich nauka nie przeszkodziła, żeby dotrzeć także na wybitny poziom piłkarski. Inna część natomiast należycie korzysta ze zdobytej wiedzy już na piłkarskiej emeryturze.
Spis treści
- Warto być piłkarskim poliglotą?
- "Jest taki gość. Ma wyjątkowy talent do nauki języków"
- Po co piłkarzowi dodatkowe języki? Zastosowań jest oczywiście mnóstwo
- "Nauka języków obcych to wolność"
- Piłkarscy poligloci przeszłości. Grono iście wyborowe
- Inne przykłady obecnie grających piłkarskich poliglotów:
Warto być piłkarskim poliglotą?
– Im więcej języków znasz, tym bardziej wartościową jesteś osobą – powiedział kiedyś Novak Djoković, znawca aż 11 języków. Zdaniem jednego z najwybitniejszych tenisistów w historii edukacja językowa to jedna z najważniejszych rzeczy, na jaką człowiek powinien poświęcać swój wolny czas. Mówił wręcz o inwestycji, która przy odrobinie zaangażowania niemal zawsze daje profity niezależnie od wykonywanego zawodu. I nie tylko, bo przecież nauka języków to też zabawa, która pozwala na otwieranie sobie „granic” w czasie podróży po świecie. Nie trzeba mieć na sobie presji, żeby wyjść ze strefy komfortu i spróbować ścieżki poligloty.
Językoznawcy twierdzą, że poligloci uczą się obcych języków z określoną, rygorystyczną częstotliwością. Ot, nie pozwalają sobie na nieregularność. To ważne, ważne tak jak regularne treningi i mecze z perspektywy piłkarza. Co więcej, z różnych badań wynika, że optymalny czas nauki obcego języka to około 45 minut każdego dnia przez sześć dni w tygodniu. Najlepiej o porze dnia, w której nasz mózg pracuje najlepiej. Oczywiście to indywidualna zmienna tak samo jak posiadanie własnego systemu nauki. Trudno znaleźć poliglotę, który stan swojej wiedzy zawdzięcza sztywnym programom szkolnym. No i najważniejsze, już wcześniej zasygnalizowane – poliglota najczęściej traktuje naukę obcego języka jako zabawę, nie przymus. Dobra będzie tutaj analogia z lekturą szkolną i ulubioną książką. Nie chcesz, żeby ktoś wciskał ci tę pierwszą, skoro wolisz coś innego. Masz własne upodobania.
Czy warto znać różne języki? Nie ma chyba na świecie człowieka, który potrafiłby sensownie uargumentować odpowiedź „nie”. To pytanie retoryczne, raczej niepodlegające dyskusji poza jedną, skoncentrowaną akurat na piłkarzach. To znaczy: czy ich sufit w karierze jest w jakimś stopniu uzależniony od barier językowych? Cóż, zabrzmi to trochę sztampowo, ale w jakiejś mierze z pewnością prawdziwie – ci najlepsi nie muszą się o to martwić, bo przemawiają językiem futbolu. Patrz: Messi. W mniej skrajnych przypadkach też nie jest powiedziane, że znajomość języka w kraju, w którym aktualnie się gra, ma jakiś kluczowy wpływ na osiągi. Gdyby tak było, pierwszy z brzegu Kun Aguero nie zostałby jednym z najlepszych napastników w historii Premier League. Ale znajomość języków ma jeszcze inny wymiar, pozasportowy. Ważny dla kibiców i trenerów.
– Nie mówię po niemiecku, ale znam kila wyrażeń i słów. Jak mam do czynienia z niemieckim piłkarzem, to próbuję budować kilka zdań w jego języku. To zmienia naszą relację. Facet zaczyna inaczej na mnie patrzeć – powiedział Jose Mourinho jeszcze w czasach pracy dla Interu Mediolan.
Słuszną perspektywę dodaje piłkarz z naszego podwórka, Luka Zahović, który zna dobrze słoweński, portugalski, angielski, hiszpański, chorwacki, serbski, włoski i zapewne wkrótce również polski: – Z polskimi piłkarzami staram się mówić tylko po polsku. Chcę jak najlepiej opanować ten język, bo to wyraz szacunku wobec kraju i klubu, w którym pracuję. Wierzę również, że to ważne dla jak najlepszej integracji. Dla mnie trudna jest tylko wymowa niektórych słów. Sposób odczytywania niektórych liter myli mi się ze słoweńskim, chorwackim czy serbskim, ale to nie zmienia mojego podejścia – podkreślał napastnik Pogoni Szczecin po roku spędzonym w Ekstraklasie.
„Jest taki gość. Ma wyjątkowy talent do nauki języków”
Skoro mowa o polskiej lidze, to taki Adi Mehremić, piłkarz Wisły Kraków wypożyczony obecnie do Maccabi Petah Tikva, opanował trzy języki poza ojczystym bośniackim – niemiecki, czeski i angielski. Gdy grał w lidze czeskiej (2015-2016), pełnił nawet rolę tłumacza w zespole. Można? Można. Po tym okresie wylądował jeszcze w Austrii, Ukrainie i Portugalii, co mogło skłonić go do dalszego poszerzania wiedzy.
Przed tym sezonem na polskich boiskach biegał jeszcze zawodnik, który szczycił się dobrą znajomością pięciu języków. To Jose Embalo, były piłkarz Olimpii Grudziądz: – Mówię po angielsku, hiszpańsku, portugalsku, grecku i rumuńsku, chociaż trochę słów już zapomniałem. Uczę się obecnie dwóch języków używanych w Gwinei Bissau. Stamtąd pochodzi mój ojciec. Oswoiłem się także z jedną z odmian kreolskiego. Języki to coś, co polubiłem, kiedy rozpocząłem karierę. To bardzo pomogło mi w sprawnej komunikacji, gdziekolwiek byłem. Z tych poznanych przeze mnie do tej pory, uważam, że polski i grecki należą do grupy naprawdę trudnych. Nie poddaję się jednak, poświęcam się nauce polskiego w 100%. Nie wyobrażam sobie, że wyjadę od was bez znajomości choćby podstaw waszego języka – mówił Gwinejczyk półtora roku przed wyjazdem z Polski.
Można też mieć czysty dar do nauki języków, lingwistyczny talent. Być człowiekiem, który nie musi robić wiele, żeby zostać poliglotą. Kogoś takiego poznał Marcin Kamiński: – W Stuttgarcie jest taki Borna Sosa. To jest dopiero poliglota… On nauczył się języka tureckiego, oglądając turecki serial z chorwackimi napisami. Poza tym biegle mówi po angielsku, niemiecku, chorwacku i hiszpańsku. Tego ostatniego nauczył się w Dynamie Zagrzeb, podłapywał słówka od chłopaków z Hiszpanii. Potem przeszedł do Stuttgartu i zaczął rozmawiać z hiszpańską grupką. Tak szybko ogarnął ten język, że Hiszpanie byli w szoku. Ma swobodę, ma dar. Ma też fotograficzną pamięć. Test na niemieckie obywatelstwo zdał na 100%. Miał egzamin językowy, 30 pytań do zrobienia w godzinę. Borna oddał kartkę po 5-10 minutach. Egzaminator upewniał się, czy na pewno chce to zrobić – opowiadał w „Foot Trucku” siedmiokrotny reprezentant Polski.
Po co piłkarzowi dodatkowe języki? Zastosowań jest oczywiście mnóstwo
Pierwsza rzecz, jaka nasuwa się na myśl, to komunikacja z zespołem. Jeśli piłkarz decyduje się opuścić swój kraj, żeby grać za granicą, musi wiedzieć, że raczej nie obejdzie się bez dodatkowej nauki. Oczywiście, jeśli danego języka nie poznał już wcześniej. Generalnie jednak należałoby np. z perspektywy Polaka znać dobrze język angielski, jeśli marzy się o grze w Premier League. Owszem, w takich ligach dominuje różnorodność językowa. Dzięki temu po krajach anglojęzycznych z powodzeniem bujają się zawodnicy, którzy co najwyżej znają podstawy podstaw. Do poważniejszych spraw potrzebują tłumacza, a na co dzień rozmawiają głównie z rodakami. Niech za przykład posłużą Kai Havertz czy Saul. Obaj w momencie przyjścia do Chelsea nie potrafili sklecić kilku poprawnych zdań w innym języku niż odpowiednio niemiecki i hiszpański.
A skoro jesteśmy przy Chelsea i mowa o poliglotach, grzechem byłoby nie wymienienie jednego z największych wśród piłkarzy. Jest nim Romelu Lukaku, który ma w swoim władaniu: włoski, niemiecki, angielski, flamandzki, portugalski, holenderski i język lingala (dialekt kongijski). To flagowy przedstawiciel tej grupy. Po dwóch miesiącach gry we Włoszech do takiego stopnia opanował już język włoski, że nie miał problemów z udzieleniem pełnego wywiadu w tym języku. Wcześniej prewencyjnie uczył się hiszpańskiego, bo miał oferty z La Liga. Brał udział w kursach językowych z Kevinem de Bruyne, na których był jednym z najbardziej błyskotliwych uczniów. – Hiszpański i portugalski opanował poprzez korespondencyjne kursy. Powiem szczerze, że zawsze miał łatwość, jeśli chodzi o naukę – powiedział kilka lat temu ojciec Lukaku.
Łatwość w nauce języków miał również inny napastnik dobrze znany kibicom Premier League. Też wykorzystywał (i nadal zresztą to robi) tę umiejętność podczas adaptacji w nowych miejscach pracy, ale wyróżniał się czymś jeszcze. – Zlatan? Wszyscy sędziowie w lidze są przez niego obrażani. Najwyraźniej arbitrzy nie znają dwóch czy trzech języków obcych, więc nie rozumieją, co do nich mówi. Języki obce to dobre wyjście, żeby ich obrażać – powiedział o Ibrahimoviciu jeden z trenerów, który w przeszłości mierzył się w lidze francuskiej z PSG. Napastnik Milanu zwiedził wiele krajów w swojej karierze, opanował kilka języków, choć akurat francuski ponoć nie wpasował się w jego gusta. Szwedzki, hiszpański, włoski, bośniacki, angielski – tyle po zakończeniu kariery, żeby wykorzystać je choćby w biznesie, powinno mu chyba wystarczyć.
„Nauka języków obcych to wolność”
Biznes, no właśnie. Nauka języków ma nie tylko zastosowanie tu i teraz, patrząc z perspektywy aktywnego zawodnika. To również inwestycja w „życie po życiu”. Im więcej zasiejesz, tym większe plony będziesz w stanie zebrać w przyszłości. W młodym wieku niewielu piłkarzy o tym myśli, a szkoda, bo ci – nazwijmy to – ze średniej półki europejskiej nie zawsze są w stanie zarobić na siebie i rodzinę w takim stopniu, żeby nie martwić się o finanse do końca życia. Wtedy przydaje się karta o nazwie „dobra znajomość języków”, która poszerza horyzonty po zawieszeniu butów na kołek. I to może nawet bardziej, niż robienie różnego rodzaju kursów czy studiów dla samego dyplomu, choć to dyskusja na trochę inny temat. Generalnie chodzi o to, że warto mieć po prostu komfort w tej postaci. Jak mawiał Petr Cech, znajomość języków obcych to wolność. „Gdziekolwiek się ruszysz, zawsze wiesz, że sobie poradzisz.”
W 2015 roku Petr Cech, obecnie działający w klubowych kuluarach Chelsea, odniósł się do nauki języków następująco: – W Rennes trzy osoby mówiły po angielsku. Na mojej pozycji komunikacja jest bardzo ważna. W dwa tygodnie musiałem przyjąć podstawy, a potem codziennie po treningu miałem prywatne lekcje. Moja nauczycielka stawiała na rozmowę i gry fabularne. Musiałeś wcielić się w różne postaci i co chwilę używać innej grupy słów. Wycinaliśmy też różne zdjęcia z czasopism. Dużą uwagę stawiała na to, by nauka była wizualna. Korzystałem z tej metody, gdy zacząłem uczyć się hiszpańskiego. W pewnym momencie kariery stwierdziłem, że brakuje mi tego języka. Sam zacząłem się go uczyć.
Petr Cech włada czeskim, niemieckim, hiszpańskim, angielskim i francuskim. Ma świetny pakiet, żeby lawirować w różnych światkach bez barier. Być dyrektorem sportowym, bawić się w agenta, pójść w trenerkę. Wszystko to w wielu miejscach na świecie. Ilu byłych piłkarzy mogłoby powiedzieć o sobie w ten sposób? Pewnie wielu, ale wśród tych „wielu” zdecydowana większość jest łakomym kąskiem bardziej na bazie nazwiska czy wiedzy czysto piłkarskiej, mniej kompetencji językowych. A w czasach, gdy na najwyższym poziomie futbolu dba się o każdy detal, także na jakość i wszechstronność komunikacji będzie zwracać się coraz większą uwagę. Wiedzieli o tym doskonale Pep Guardiola, Jose Mourinho czy Mikel Arteta. Wszyscy trzej trenerzy porozmawiają w 5-6 językach. Dzisiaj czy w przeszłości nie musieliby obawiać się nowego wyzwania tak jak np. Zinedine Zidane, dla którego scenariusz z prowadzeniem angielskiego klubu nie będzie tak prędko do zrealizowania z powodu problemów z językiem angielskim.
Wśród obecnie grających piłkarzy mamy jeszcze jednego, który mógłby rywalizować w konkursach z Romelem Lukaku. To Henrich Mchitarjan, który opanował ormiański, rosyjski, włoski, francuski, portugalski, ukraiński, niemiecki i angielski. Języka rosyjskiego nauczyła go babcia, francuskiego ojciec, a kolejne Ormianin bardzo szybko łapał przy okazji gry w kolejnych ligach. Dość powiedzieć, że po dwóch miesiącach pobyty w Rzymie opanował język włoski na niezłym poziomie tak jak Lukaku. Pół żartem, piłkarz AS Romy może nauczyć swojego trenera [Jose Mourinho] niemieckiego, a w zamian dostać lekcje hiszpańskiego.
Piłkarscy poligloci przeszłości. Grono iście wyborowe
Gdy cofniemy się trochę w czasie, też będziemy mogli wskazać niejednego piłkarza, który szczycił się byciem poliglotą. Dobrym przykładem jest Clarence Seedorf, który zgłębił tajniki języka niderlandzkiego, włoskiego, hiszpańskiego, angielskiego, portugalskiego i Sranan Tongo (język kreolski używany w Surinamie). Nieźle to wygląda, prawda? Co prawda na razie choćby w karierze trenerskiej to się nie przydaje, bo tę Seedorf zaczął z dość średnim skutkiem, ale nic straconego. – Nigdy nie widziałem tak silnej osobowości. Mówił w dziesięciu procentach jak zawodnik, w siedemdziesięciu jak trener i w dwudziestu dyrektor generalny. Miał talent do języków – powiedział kiedyś były psycholog Milanu o holenderskim pomocniku.
Nie gorzej na tle Seedorfa wypada Gelson Fernandes, 67-krotny reprezentant Szwajcarii. W swojej karierze trwającej prawie 20 lat zdążył nauczyć się francuskiego, niemieckiego, angielskiego, włoskiego, hiszpańskiego i portugalskiego. Trochę pojeździł po świecie i pod tym względem nie wypadł jako ignorant. Zagrał w każdej topowej lidze z wyjątkiem La Liga.
Idąc dalej, warto wspomnieć o dyrektorze sportowym szwajcarskiego Servette FC, Philippe Senderosie. Powinny go kojarzyć przede wszystkim fani Arsenalu, bo w jego barwach Szwajcar rozegrał najwięcej spotkań. Nie będziemy oceniać osiągnięć stricte piłkarskich, te zresztą szału nie robią, jednak co innego tyczy się języków obcych. Ich Senderos opanował pięć: angielski, francuski, hiszpański, portugalski i włoski. Odrobinę mniejsze obycie mieli Kaka (portugalski, włoski, hiszpański, angielski), Ruud van Nistelrooy (niderlandzki, angielski, niemiecki, francuski) czy Cesc Fabregas (angielski, hiszpański, kataloński, francuski). Jeśli chodzi o Polaków, wyróżniali się natomiast na pewno Tomasz Rząsa, obecnie dyrektor sportowy Lecha Poznań (angielski, niderlandzki, niemiecki, serbski) oraz Łukasz Szukała (niemiecki, francuski, angielski, rumuński, turecki).
Inne przykłady obecnie grających piłkarskich poliglotów:
- Nicki Bille Nielsen: norweski, duński, niemiecki, francuski, hiszpański, angielski, włoski
- Miralem Pjanić: niemiecki, luksemburski, francuski, włoski, angielski, hiszpański
- Mateo Kovacić: chorwacki, angielski, niemiecki, włoski, hiszpański
- Grzegorz Krychowiak: polski, angielski, francuski, rosyjski, hiszpański
- Simon Mignolet: niderlandzki, angielski, niemiecki, francuski
WIĘCEJ O EUROPEJSKIEJ PIŁCE:
- Być przykutym do wilka. Historia Andy’ego Woodwarta
- Jak radzi sobie Jose Mourinho?
- Nowy (nie)wspaniały świat Juliana Nagelsmanna
Fot. Newspix