Jeżeli widzimy, że w pierwszym meczu fazy pucharowej Ligi Mistrzów było 3:1, a w drugim 3:3, możemy podejrzewać taki dwumecz o kakofonię emocji z ciągłym odrabianiem strat przez jeden z zespołów. Niestety, jest też taki scenariusz, w którym przy takich wynikach w dwumeczu nie dzieje się nic ciekawego. Dowodem na to było dzisiejsze rewanżowe starcie na Anfield.
LIVERPOOL – BENFICA 3:3. Drugi garnitur The Reds
Zacząć należy jednak od zwrócenia uwagi na skład, jaki desygnował do walki Jurgen Klopp. Niemiec nie zwykł z nim za bardzo kombinować, zostawiając jedynie 3-4 pozycje, na których stosuje regularną rotację. Tym razem jednak naprawdę poszalał, zwłaszcza, że spotkanie to mimo wszystko było grane o ogromną stawkę, jaką jest półfinał Ligi Mistrzów. W ataku zabrakło Mo Salaha i Sadio Mane, na ławce usiadła też większość podstawowej formacji defensywnej Liverpoolu, czyli Virgil van Dijk, Andrew Robertson i Trent Alexander-Arnold. Klopp osiągnął tym samym kilka celów za jednym zamachem:
- dał odpocząć swoim liderom tuż po meczu z Manchesterem City i zarazem tuż przed kolejną rywalizacją z Manchesterem City,
- pokazał rezerwowym, że w nich wierzy, tworząc z nich skład na absolutnie kluczowe spotkanie, w którym Liverpool miał mimo wszystko sporo do zrobienia (dwubramkowa przewaga po pierwszym meczu nie może pozwalać na zlekceważenie rywala),
- wprowadził do zespołu element rywalizacji, dając szansę wykazać się rezerwowym przed wejściem w najważniejszą fazę sezonu.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
W pewnym względzie był to więc pokaz świetnego zarządzania drużyną. Jutro Klopp będzie mógł powtarzać swoim podopiecznym, że wszyscy zapracowali na ten awans, a on sam miał do nich pełne przekonanie, budując w ten sposób ich pewność siebie. Pytanie tylko, na ile spokojny był dzisiaj przed pierwszym gwizdkiem.
Trzeba jednak przyznać, że The Reds w pierwszej połowie faktycznie kontrolowali mecz i nie dali nawet na chwilę zwietrzyć swojej szansy Benfice. Podobnie jak w pierwszym spotkaniu, wynik meczu otworzył Ibrahima Konate po uderzeniu głową po rzucie rożnym. Schodząc na przerwę Anglików wciąż obowiązywała jednak dwubramkowa przewaga, bo niefrasobliwie na swojej połowie zachował się James Milner, który przy odrobinie przypadku wypuścił na wolną pozycję Goncalo Ramosa, który trafił do siatki.
LIVERPOOL – BENFICA. Szaleństwo drugiej połowy
W drugiej odsłonie widowisko nie przypominało ćwierćfinału Ligi Mistrzów, a Diego Simeone patrząc na wszystkie błędy i momenty dekoncentracji po obu stronach pewnie nie raz wściekałby, mimo że nic nie łączy go z żadnym z tych zespołów. Lekko po godzinie gry sprawa wyglądała na przesądzoną, bo Liverpool prowadził już 3:1 po dwóch bramkach Roberto Firmino. Brazylijczyk potrafił bezbłędnie wykorzystać dośrodkowania Diogo Joty i Konstantinosa Tsimikasa, nie dając żadnych szans bramkarzowi Benfiki. Później jednak sytuacja nieco wymknęła się spod kontroli.
Stałym punktem spotkania były spalone sygnalizowane przez bocznych arbitrów w momencie strzelania goli przez portugalski zespół. Nie zawsze jednak sędziowie mieli rację. Ich skuteczność była wręcz po prostu słaba, bo odgwizdali błąd przy dwóch prawidłowo zdobytych przez Benfikę bramkach. Najpierw spotkało to Romana Jaremczuka, później Darwina Nuneza. Obaj mogli się cieszyć dopiero po weryfikacji VAR. Powodów do radości było jednak mniej niż przy każdym innym golu, bo przecież Benfica wciąż potrzebowała dwóch kolejnych bramek, by myśleć przynajmniej o dogrywce.
Liverpool nieco kusił los, zwłaszcza, że w drugiej części gry skład The Reds został wzmocniony kilkoma gwiazdami największego kalibru – na boisko weszli Salah, Mane, Fabinho i Thiago – ale ostatecznie awansował z dwubramkową zaliczką. Niewiele brakowało jednak do dramaturgii w ostatnich minutach. Tuż po bramce na 3:3 świetnym uderzeniem zza pola karnego popisał się Nunez. Gdyby nie interwencja Alissona, mogło się zrobić naprawdę gorąco. Idealnym podsumowaniem tego spotkania był jego ostatni akord – kolejny gol Nuneza strzelony ze spalonego.
Ciężko zliczyć ile razy dokładnie Urugwajczyk trafiał dzisiaj do siatki, ale pokazał się z naprawdę dobrej strony. Zgodnie z przepisami zdobył tylko jednego gola, ale i tak wykorzystał wielką scenę do pokazania swoich umiejętności. Łączy się go z wieloma klubami w Europie, a po takich 90 minutach jego cena na pewno nie poszła w dół. To jednak tylko element pocieszenia dla napastnika Benfiki. Jego zespół wraca do domu, Liverpool może już myśleć o półfinałowym dwumeczu z Villarrealem.
LIVERPOOL – BENFICA 3:3
I. Konate 21′, R. Firmino 55′, 65′ – G. Ramos 32′, R. Jaremczuk 73′, D. Nunez 82′
Czytaj więcej o Lidze Mistrzów:
- Nie będzie męczenia buły w półfinale Ligi Mistrzów. Atletico odpadło
- 20 ciekawostek o Villarrealu, sensacyjnym półfinaliście Ligi Mistrzów
- Gdzie oni teraz są? Niesamowity wyczyn AS Monaco w sezonie 2016/17
Fot. Newspix