W środę na pierwszoligowych boiskach ponownie zapachniało futbolowym folklorem rodem z lat 90 w negatywnym tego słowa znaczeniu. Spotkanie GKS-u Katowice z Widzewem Łódź zostało przerwane przy wyniku 0:1 dla przyjezdnych. Powód? Kibole Gieksy wystrzelili w trybunę gości fajerwerki. Jednak zanim na dobre rozpętała się burza na trybunach, doszło do zamieszania za linią końcową boiska. Firma ochroniarska oraz delegat PZPN-u kazali fotoreporterom zmienić tradycyjne miejsce pracy i przenieść do strefy, gdzie potem leciały różne przedmioty i było bezpośrednie zagrożenie dla ich zdrowia. Apele fotoreporterów i powoływanie się na aspekt bezpieczeństwa nie pomagały. Sytuacja przybrała groteskowy kształt. Do gry wkroczył delegat, który nakazał ochroniarzowi odebranie akredytacji jednemu z fotoreporterów i wyprowadzenie go ze stadionu, co zdecydowanie wykracza poza zakres jego obowiązków. A to tylko ułamek tej historii. Przygotowaliśmy dla was opis wydarzeń z kilku perspektyw, który został wzbogacony o opinię uczestników zdarzeń.
Kwestie bezpieczeństwa na stadionach są nam wszystkim bliskie. Nie da się przejść obojętnie wobec sytuacji, w której zdrowie pewnej grupy ludzi jest narażone i nie mogą w spokoju pracować. Zwykle porusza się temat bezpieczeństwa kibiców i piłkarzy, ale nie można zapominać o innych ważnych uczestnikach wydarzeń sportowych. Dzięki fotoreporterom portale takie jak nasz wzbogacają artykuły o zdjęcia bezpośrednio ze stadionów lub innych aren sportowych. Kilka dni temu zostali wystawieni na próbę i potraktowani w sposób niewłaściwy.
Pozwólcie, że na początku narratorami tej historii będą właśnie osoby, które wówczas pracowały na miejscu. Poprosiliśmy o komentarz fotoreporterów — Michała Chwieduka i Łukasza Sobalę — by opowiedzieli nam o przebiegu wydarzeń.
Zamieszanie z ochroną i delegatem podczas meczu w Katowicach
Na początek relacja Michała Chwieduka:
Wszystko zaczęło się w pierwszej połowie spotkania GKS Katowice – Widzew Łódź około 20 minuty. W miejsce pracy fotoreporterów za linią końcową boiska, przyszła jakaś pani z ochrony. Miała kamizelkę „dowódca odcinka” i powiedziała, że nie możemy tam przebywać. Było to za bramką, bliżej ławek rezerwowych. Kazała nam przejść na drugą stronę bramki. Pomiędzy Blaszokiem a sektorem Widzewa.
Odpowiedzieliśmy jej, że nie będziemy się narażać. Następnie przyszedł delegat PZPN – Robert Dybka wraz z ochroną. Powiedział, że nie możemy tu siedzieć i mamy „zmykać” na drugą stronę bramki (pomiędzy kibicami gospodarzy i gości). Powiedzieliśmy stanowcze nie, z powodów bezpieczeństwa. Odpowiedział, że nie będzie z nami dyskutować i poszedł.
Po całym zdarzeniu podszedł dowódca ochrony (nie miał kamizelki, a nr legitymacji miał zasłonięty), po czym powiedział, że mamy z nim nie dyskutować, bo łamiemy prawo. Chciałem uzyskać dane od tego „dżentelmena”, ale zasłaniał się RODO, a po prośbie o dane w celu zgłoszenia tego pana do klubu jak i prokuratury i sądu powiedział – spierd***.
Po tym zdarzeniu przyszło pięciu pracowników ochrony tzw. Żółwi, którzy uniemożliwiali nam pracę. Otoczyli nas i chcieli nas wynieść. My stawialiśmy opór, w wyniku czego jeden z ochroniarzy (prawdopodobnie nr kamizelki 252) kopał w plecak Łukasza Sobali z AF Pressfocus.
Po całym zdarzeniu usiedliśmy za bandą, około 5 metrów przy słupku bramki. Cała sytuacja miała miejsce z tego powodu, że podobno piłkarze Widzewa nie mieli się gdzie rozgrzewać. W Ekstraklasie piłkarze rozgrzewają się z boku boiska, w 1. lidze za bramkami.
Rozmawiałem telefonicznie z rzecznikiem prasowym GKS-u Katowice, ale mimo próśb nie chciał przyjść i interweniować zasłaniając się obowiązkami w postaci pisania relacji „live”. My nie chcieliśmy przejść na drugą stronę bramki, mówiąc ochronie, że nie zrobimy tego ze względów bezpieczeństwa, gdyż kibice GKS-u Katowice praktycznie przez całą pierwszą połowę jak i przed meczem mieli rozłożoną płachtę, pod którą się przebierali.
Pani z ochrony zapewniała, że w razie problemów, będą nas bronić tzw. żółwie, ale na zdjęciu widać, że stoją pod płotem i się chowają.
W drugiej połowie spotkania miała miejsce rozróba kibiców, która rozpoczęła się strzelaniem pirotechniki z rakietnic, właśnie w to miejsce, gdzie ochrona jak i delegat zasugerowali nam pracę. Mecz został przerwany na kilkanaście minut, poleciało wiele rac i petard w stronę sektora kibiców gości, jak i krzesełka.
Po meczu rozmawialiśmy z pracownikami GKS-u Katowice – rzecznik prasowy Michał Kajzerek i szef działu komunikacji Maciej Blaut, który sugerowali nam złamanie przepisów, gdyż siedzieliśmy przed bandami, a w regulaminie jest obowiązek siedzenia za bandami. Problem w tym, że band reklamowych nie było, jedynie za samą bramką. W rozmowie z przedstawicielami klubu powiedzieliśmy, że siedzieliśmy za linią przerywaną, która jest w tym miejscu od lat i nigdy nie było problemu. Na zdjęciu z wybuchu petard widać ją na wysokości „jamnika reklamowego”.
Kierownik działu komunikacji sugerował, że awantura wzięła się z naszego zachowania. Argumenty o bezpieczeństwie do niego nie przemawiały. Powiedział tylko, że to jest podstawa do odbioru akredytacji. Gdy zobaczył zdjęcia z rakietnicami, to cały zbladł.
Klub ma wyciągnąć konsekwencje wobec firmy ochroniarskiej PW Jaguar. Jednak ja w to nie wierzę i będzie jak zwykle. Jak widać gdyby nie nasz upór mogło skończyć się to tragedią.
Wypowiedź Michała Chwieduka uzupełnia Łukasz Sobala:
Dla mnie ta sytuacja była chora. Na GKS-ie pracujemy od wielu lat i nigdy nie było tego typu problemów. Zawsze siadaliśmy w tym samym miejscu, bo tam są nawet po to linie namalowanie. Nagle kazali nam się przesiąść. Przed meczem nie było problemu, ale w okolicach 10-15 minuty nagle zaczęło przeszkadzać. Przesunęliśmy się dalej za linię band i staliśmy w dobrym miejscu, ale nadal im to nie pasowało. Delegatowi i ochronie z zasłoniętymi twarzami i identyfikatorami.
Przyszedł delegat i kazał przejść na drugą stronę. W miejsce, gdzie potem było bardzo niebezpiecznie. Pytałem ochronę, czy zapewnią nam bezpieczeństwo, to była cisza. Odmówiłem kolejnej zmiany miejsca pracy ze względu na obawę o własne zdrowie. Pan delegat powiedział ochroniarzom, że mają zabrać mi akredytację i wyprowadzić mnie ze stadionu. A przecież te kwestie go nie dotyczą.
Pierwszy raz spotkałem się z tym, że jesteśmy traktowani w taki sposób, a pracuję w zawodzie od wielu lat.
Gdy zaczęło się robić gorąco, ochrona sama ewakuowała się z tamtych stref, gdzie chcieli nas przesiedlić. Gdybym się tam znalazł, nie wiem, jak bym zareagował pod wpływem stresu. Czy myślał o ratowaniu sprzętu, czy własnego zdrowia. To nie jest normalna sytuacja. Wykonujesz swoją pracę i musisz rozmyślać, czy coś ci stanie, czy nie, zamiast skupić się na zdjęciach? To absurd.
Po meczu rozmawialiśmy jeszcze raz z rzecznikiem. Podczas spotkania byliśmy cały czas z nim kontakcie, ale nie miał zamiaru się do nas pofatygować. Nikt z klubu nie przyszedł, a ja uważam, że powinni. Sprawa zostałaby szybko rozwiązana.
Najgorsze jest zachowanie ochrony w tym wszystkim. Przyszli w pewnym momencie w pięciu. Nawet nie miałem jak wykonywać zdjęć. Wszelkie próby dialogu były nieskuteczne. Staraliśmy się im przekazać, jak z naszej perspektywy wygląda sytuacja i kwestie bezpieczeństwa, ale oni tylko odpowiadali, że mamy sobie iść. Od wielu lat pracujemy na stadionach i wiemy doskonale, gdzie może się ewentualnie coś złego wydarzyć. Wiemy, gdzie są strefy, których lepiej unikać, ale to nie przemawiało do tych ludzi.
Brakowało ochronie i delegatowi wyobraźni. To jest w tym najgorsze. Od początku widzieliśmy, że delegat był zdenerwowany. Chyba sam się bał tego meczu. Takie sprawiał wrażenie. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem wszyscy widzieli, że może być gorąco.
Opinia delegata? Brak
Zależało nam na wyjaśnieniu sytuacji i poznaniu opinii z różnych stron. Próbowaliśmy się skontaktować również z Robertem Dybką (delegatem, o którym wspominali Chwieduk i Sobala), ale odmówił udzielenia komentarza w tej sprawie. Niekiedy milczenie jest złotem, natomiast w tej konkretnej sytuacji oczekiwaliśmy odrobiny odwagi i uzasadnienia swojego zachowania. Być może zdementowania sytuacji. Jednak to nie nastąpiło.
Przy okazji znaleźliśmy wypowiedź Roberta Dybki z lutego 2016 roku. Wówczas na temat bezpieczeństwa na stadionach wypowiedział się na łamach portalu radio.kielce.pl. Poniżej cytujemy treści zamieszczone na tej stronie:
– Nasza praca polega na pomocy kierownikom ds. bezpieczeństwa w kwestii organizacji imprez masowych. Doradzamy w zakresie realizacji postanowień i uchwał PZPN, a więc tych przepisów wewnętrznych, które regulują organizację spotkań w danej klasie rozgrywkowej – tłumaczy Robert Dybka. Dodaje, że na przestrzeni ostatnich lat bezpieczeństwo na stadionach i komfort oglądania meczów zdecydowanie się poprawiły. Problemem nadal pozostaje używanie środków pirotechnicznych przez kibiców, które jest zakazane, a za używanie których grożą wysokie kary finansowe.
W obliczu tego co wydarzyło się w środę, wypowiedź ta sprawia wrażenie przedawnionej. Przedmiotem sporu i dyskusji z fotoreporterami było właśnie bezpieczeństwo, a właściwie nakaz wyjścia poza jego strefę. Bowiem fotoreporterzy zostali potraktowani tak, jakby to oni stwarzali zagrożenie.
Opinia klubu
Zwróciliśmy się również do klubu (GKS Katowice) z prośbą o komentarz. Podczas rozmowy telefonicznej poproszono nas o kontakt w tej sprawie drogą mailową. Odpowiedź dostaliśmy dość szybko:
– W trakcie środowego spotkania niektórzy z fotoreporterów złamali nasz regulamin i znaleźli się w nieuprawnionej strefie, czyli miejscu rozgrzewki drużyny gości (tzw. strefa zero). Zgodnie z uwagą delegata, służba ochrony nakazała im opuszczenie tego miejsca. Zainteresowani byli też w stałym kontakcie telefonicznym z rzecznikiem klubu. W pełni podtrzymujemy, że fotoreporterzy muszą wykonywać swoją pracę w wyłącznie przeznaczonych do tego miejscach. Firmie ochroniarskiej zwrócimy uwagę, by egzekwowała regulamin w stanowczy, ale w pełni kulturalny sposób.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Twierdza Głogów i rekord Leszczyńskiego. Najlepsi gospodarze w 1. lidze
- Argentyńczyk z 1. ligi: Czekamy na starcie Messiego z Lewandowskim
- Awantura w sektorze gości Widzewa. GKS Tychy i ŁKS zniszczyły obiekt w Łodzi
- Nemanja Nedić: Po śmierci ojca wszystko się zmieniło [WYWIAD]
- Dymkowski: Specjalizacja to jedyna droga [WYWIAD]
- Hubert Adamczyk – odrodzony w 1. lidze
PAWEŁ OŻÓG I SZYMON JANCZYK
Fot. Michał Chwieduk