W kontekście dbania o środowisko dużo mówi się o recyklingu. Należy przetwarzać zużyte komponenty i dawać im drugie życie. O dziwo na rynku piłkarskim dochodzi często do podobnych akcji. Bezużyteczny zawodnik w jednym klubie zmienia otoczenie, nagle zdziera drewnianą powłokę i gra coś więcej niż tylko solidnie.
Przygotowaliśmy dla was zestawienie kilku piłkarzy odzyskanych zimą dla futbolu. Gdybyśmy brali pod uwagę cały sezon, lista byłaby dłuższa. Moglibyśmy wspomnieć na przykład o Pau Lopezie, który po przenosinach do Olympique Marsylii zaczął prezentować się wzorowo, podczas gdy w Romie był jednym z najsłabszych punktów i obiektem drwin.
Transferowy recykling. Krzysztof Piątek
Zacznijmy od rodaka, bo koszula bliższa ciału. Czas spędzony w Hercie był stracony dla obu stron. Piłkarza i klubu. Tam Krzysztof Piątek spisywał się poniżej oczekiwań, ale i brakowało na niego pomysłu. Zarządzanie poprzez trzymanie kciuków nie zdało egzaminu. Jedna wielka porażka. Wydaje się, że w porę się stamtąd zawinął. Jeszcze nie całkiem, bo na ten moment jest tylko wypożyczony, ale chętnych na bramkostrzelnego napastnika nie powinno zabraknąć.
Pół roku wcześniej zdezerterował Matheus Cunha i też wyszedł na tym nie najgorzej. W Berlinie jego wartość by tylko malała i w najlepszym przypadku skończyłby w beniaminku Premier League. Tego by raczej nie chciał.
Piątkowi transfer do Fiorentiny spadł z nieba. Wiele osób miało podstawy, by sądzić, że skoro nie radzi sobie w bezbarwnej i słabej Hercie, to już powoli dobiega końca jego kariera w ligach TOP5 i pora na występy w “cośtamsporze”. Prawdą jest, że Piątek w Bundeslidze nie zrobił skoku jakościowego, nie naprawił swoich mankamentów, nie rozwinął się. Pio, Pio, Pio i do przodu miało wystarczyć, ale nie wystarczyło, bo nikt nie próbował przykryć jego wad i braków.
Na włoskich boiskach odzyskał pewność siebie, pogodę ducha, no i… skuteczność. Widocznie włoskie powietrze, klimat, specyfika ligi mu służą. Nie oceniamy poziomu rozgrywek, czy liga włoska jest lepsza od niemieckiej lub na odwrót. Po prostu zauważamy, że jedne rozgrywki mogą komuś służyć a drugie nie i Piątek jest tego idealnym przykładem.
Pokażmy to na liczbach. Dla berlińskiego klubu rozegrał 58 spotkań, w których uzbierał 13 bramek i 4 asysty. W Fiorentinie jego bilans na ten moment wygląda następująco: 10 meczów i 6 goli. W Niemczech mniej więcej bramka na cztery mecze, we Włoszech częściej niż co dwa spotkania.
Różnica jest istotna, a przecież też nie trafił do machiny, która zmiata resztę zespołów z planszy. Ważne, że zmiana jest na plus. Dziś Piątek pewnie lekko rechocze na widok tego, co dzieje się w Hercie. Teraz on jest wygranym, tylko musi czekać na kupca. Może jednak ta Fiorentina go wykupi? Dał kilka powodów. Jak nie to ktoś inny.
Philippe Coutinho
Ależ to był niewypał w Barcelonie. Początki miał dobre, później zaczęły się schody. Piłkarz szklanka, wyszczerbiona i pękniętym dnem. Problemem było już nawet znalezienie na niego chętnego. Kto chciałby tak rozsypanego piłkarza? Wówczas do negocjacji przystąpiła Aston Villa. Laporta zacierał ręce, Alemany przygotowywał faks, a w Birmingham czekali na przybycie gwiazdy.
Brazylijczyk wrócił na Wyspy i nagle się okazało, że jednak zachował w sobie chęci do gry, ze zdrowiem nie jest aż tak źle i nadal wiele potrafi. Widocznie potrzebował większego wsparcia i zmiany otoczenia. W Barcelonie z pewnością nie był obdarzony taką wyrozumiałość, którą otrzymał w Birmingham, ale nie żartujmy sobie. Piłkarz za grubo ponad sto milionów powinien być gwarancją jakości, gościem od zadań specjalnych i nie powinno się go zagłaskać. To on powinien zagłaskiwać fanów, ale Coutinho jest specyficzny.
W Aston Villi z miejsca stał się kluczowym piłkarzem, pozwala mu się na dużo, presja jest bez porównania mniejsza i gra na dużym spokoju. Szybko pozbył się opinii zdezelowanego piłkarza, który jest już spisany na straty i nie warto w niego inwestować. Po powrocie do Anglii uzbierał w Premier League 688 minut, 4 gole i 3 asysty.
Zbiera kolejne skalpy, dobrze się bawi i wszystko wskazuje na to, że marzenie o grze dla reprezentacji Brazylii podczas katarskiego mundialu powinien spełnić. W 2014 nie dostał powołania, w 2018 wrócił do domu po porażce z Belgią w ¼ finału. Teraz chciałby wznieść trofeum. Aspiracje są duże, ale chłopak z Rio de Janeiro ma prawo marzyć o czymś więcej niż tylko dyplomie za udział.
Pierre-Emerick Aubameyang
To jedno z większych pozytywnych zaskoczeń zimowego okienka transferowego. Barcelona wzięła z Arsenalu zgniłe jabłko i zrobiła z niego smaczny sok. Niejeden dyrektor, piłkarz, trener przekonał się, że współpraca z nim nie należy do łatwych. W Katalonii podjęto pewne ryzyko, ale z głową. Przekonano Gabończyka do dołączenia do projektu w zamian za rozsądne wynagrodzenie i na ten moment obie strony są zadowolone.
Na Camp Nou podeszli do tego transferu na trzeźwo, schowali do kieszeni myślenie życzeniowe i trzymają rękę na pulsie. Mają z tego sporo korzyści, Aubameyang jest zadowolony, uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Gabończyk strzela bramki regularnie, sporo pracuje dla zespołu, zrobiło się wręcz baśniowo.
Nie można wokół niego budować zespołu na dziesięć kolejnych lat, ale okazał się idealnym wzmocnieniem na tu i teraz. Rozegrał do tej pory dziewięć spotkań w zespole Xaviego, strzelił sześć bramek. Zdziwimy się jeśli do końca sezonu nie dobije do dziesięciu. Z takiego startu do piłki i wyczucia pod bramką, aż żal byłoby nie skorzystać.
Bryan Gil
Szybko rzucił się na transfer do Premier League i zderzył się z rzeczywistością. W Sevilli nie zdołał odegrać większej roli, na wypożyczeniu w Eibarze błyszczał i tym zyskał w oczach Luisa Enrique, który wysłał mu powołanie do reprezentacji. Tottenham odczytał powołanie Gila jako sygnał, że zawodnik jest już gotowy do gry na najwyższym poziomie, bo szybko wysłali ofertę transferową do Andaluzji i dobili targu.
Dziś można mówić, że Bryan Gil zmarnował pół roku, a Tottenham mógł mądrzej wydać te środki. Już pod koniec roku chcieli go gdzieś wypchnąć na wypożyczenie, by później martwić się, co z nim począć. Ostatecznie trafił pod skrzydła Jose Bordalasa i z wielu powodów był to majstersztyk.
Tam po prostu pasuje. Bordalas wymaga od zawodników grających na boku szarpania, pełnienia funkcji lodołamaczy i w tym aspekcie Gil jest kotem. Niespożyte siły, ambicja, czasem klapki na oczach. Niczego więcej nie potrzebował trener Valencii i to jest mu w stanie zaoferować Bryan Gil.
Pod kątem rozwoju piłkarskich cech transfer do obecnej Valencii jest średnim pomysłem, ale pod względem zbierania doświadczenia idealny. Wolowitz – bo tak go możemy pieszczotliwie nazwać – wykonuje kawał dobrej roboty. Do zachwytów nam daleko, ale widzimy, że jest potencjał i jest na dobrej drodze, by przypomnieć o sobie światu. Brakuje mu jednak goli i asyst, ale kwestią czasu jest poprawa tych statystyk.
Nie mniej jednak uczulamy na jedną rzecz. Nie rozpędzajmy na siłę hypetrainu tego zawodnika. Drezyna w tym momencie byłaby optymalna.
Giovani Lo Celso
Nie mówi się o nim zbyt wiele, ale wrócił na właściwe tory. W Realu Betis grał jak z nut, ręce same składały się do oklasków i ponowny transfer do bogatszego klubu był mu pisany. Po prostu na niego zasłużył i nikt nie pytał “czy”, tylko gdzie odejdzie. Wybrał Tottenham i się na tym wyborze wyłożył. Raz, że przenosiny do Kogutów nigdy nie były gwarancją trofeów, a tym powinien się kierować piłkarz w sile wieku, a dwa, że na Wyspach zatracił swoje atuty.
Kompletnie nie przypominał tego piłkarza, którego nie sposób było nie pochwalić za poczynania w lidze hiszpańskiej. W Anglii stał się wręcz pośmiewiskiem. Często się mylił, dawał w ten sposób pożywkę hejterom i powstało mnóstwo składanek obnażających jego proste błędy. Miewał problemy nawet z uderzeniem stojącej piłki, o co wcześniej byśmy go nie podejrzewali. Nawet gdy coś mu wyszło, na przykład drybling to kompromitował się strzałami, które mijały słupek o kilka metrów.
Miało to odwzorowanie w liczbach. Rozegrał 55 spotkań w Premier League i w tych rozgrywkach zdobył tylko jednego gola i zaliczył trzy asysty. Jak na taki potencjał piłkarski wynik tragiczny. Najgorsze było to, że nawet niezłe mecze w europejskich pucharach nie przekładały się na poprawę jego gry w najlepszej lidze świata.
Po przenosinach na wypożyczenie do Villarrealu odżył. Wciąż nie ma asyst i bramek, ale gra naprawdę dobrze. Jest bardzo przydatny. Często uderza, drybluje, notuje średnio ponad dwa kluczowe podania na mecz. Kwestią czasu jest poprawa statystyk, ale warstwa odczuć też jest bardzo ważna i nie sposób na niego narzekać.
Wczoraj wywalczył awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, podczas gdy jego koledzy z londyńskiego klubu już dawno są za burtą europejskich pucharów. Ma jeszcze sporo do udowodnienia. Typowy dziesiątek jest już niewiele, często muszą znaleźć dla siebie nowe miejsce na boisku. Gdzie jak nie u Unaia Emery’ego, który potrafi zaskoczyć Etiennem Capoue na skrzydle.
CZYTAJ WIĘCEJ O EUROPEJSKIM FUTBOLU:
- Cud na Riazor. Jak Deportivo rzuciło Milan na kolana
- Atletico obrzydziło Manchesterowi granie w piłkę. I awansowało do ćwierćfinału
- Andre Onana pomógł Benfice, Ajax odpada z Ligi Mistrzów
Fot. Newspix