Borys Bieriezowski, którego majątek w 1997 roku wyceniano na trzy miliardy dolarów, był człowiekiem ze wszech miar pazernym. Pożądał bogactwa, co oczywiste. Jednym z najpotężniejszych rosyjskich oligarchów nie zostaje się przecież dzięki szlachetności ducha. Pragnął też respektu, dlatego nigdy nie starał się dementować nieco przesadzonych pogłosek, jakoby to właśnie on w istocie sterował państwem z tylnego siedzenia. Wręcz przeciwnie, z rozkoszą zaczytywał się w artykułach podkreślających wagę jego zakulisowych posunięć. Bieriezowski chciał także wpływać na kształtowanie nastrojów społecznych, więc rozpanoszył się na rynku medialnym. Przede wszystkim jednak zależało mu na władzy. Pełnej władzy. Zamierzał doprowadzić do sytuacji, w której kolejni prezydenci Federacji Rosyjskiej, atomowego mocarstwa, będą jego marionetkami. I wydawało mu się, że znalazł idealnego kandydata na takiego prezydenta-figuranta.
W osobie Władimira Putina.
Zanim został biznesmenem, Bieriezowski był wziętym naukowcem. Dorobił się posady w Akademii Nauk, a jego badania doczekały się licznych publikacji czy to w formie artykułów naukowych, czy nawet całych książek. Specjalizował się w takich zagadnieniach jak choćby teoria decyzji i cybernetyka. Widział więc w sobie prawdziwego politycznego demiurga, niejako – z wykształcenia. Na jego poczucie wyjątkowości wpływał też fakt, że parokrotnie udało mu się zajrzeć śmierci w oczy i wytrzymać jej spojrzenie. Jak choćby w 1994 roku, kiedy przeżył zamach bombowy, w którym zginął jego kierowca. Fragment blachy uciął mu głowę.
Bieriezowski poznał Putina, gdy ten na początku lat 90. piastował urząd zastępcy mera Petersburga. Były oficer Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego (KGB) zrobił na oligarsze dobre pierwsze wrażenie. Jawił się jako człowiek o sporych możliwościach, lecz nie tak znowu wielkich ambicjach. Ponoć bez najmniejszych trudności zdołał spełnić pewną prośbę Bieriezowskiego, jednocześnie odmawiając przyjęcia za to łapówki, co w tamtych czasach musiało zdumiewać.
Nie ma co jednak budować narracji o Putinie, jako o krystalicznie czystym urzędniku. Przeciwnie. Jego ówczesny przełożony i de facto wspólnik, Anatolij Sobczak, kilka lat później czmychnie do Francji w strachu przed zarzutami prokuratorskimi. Iwan Łuszczynski – dyrektor Bałtyckiej Żeglugi Morskiej, dobrze znający ciemne strony lokalnej sceny politycznej – zostanie zastrzelony. Michaiła Maniewicza, przewodniczącego Komitetu Zarządu Majątkiem Miejskim w merostwie Petersburga, spotka taki sam los. Osiem kul nieznany sprawca wpakuje w Igora Dubowika, także krążącego jak jastrząb wokół korupcyjnej działalności petersburskich władz. Dowody przestępstw popełnianych przez administrację Sobczaka gromadzić zacznie Dmitrij Filippow, prezes Petersburskiej Kompanii Paliwowej. Naprawdę znacząca figura na lokalnej scenie biznesowej i politycznej. Mordercy podłożą bombę w jego limuzynie, Filippow umrze w szpitalu.
Niewygodni, dociekliwi i dobrze poinformowani ludzie zaczną znikać. Jedni powiedzą: mafia! Inni zakrzykną: polityka! A jeszcze inni stwierdzą, że w przypadku Petersburga lat 90. nie było między tymi pojęciami wyraźnej różnicy. Putin sprawnie pływał w tym mętnym bajorze.
– Gdyby pani wiedziała, jaką korupcję ja mam tu, o! W tych teczkach! I to nie w dalekiej Czeczenii, tylko w moim rodzimym Petersburgu! – zawoła z kolei ze zgrozą deputowana Galina Starowojtowa w rozmowie z Krystyną Kurczab-Redlich. Ją też dosięgną długie macki zamachowców. Z ran wyliże się jej asystent, co otworzy przed śledczymi furtkę do ustalenia tożsamości mordercy, lecz szybko zostanie ona zatrzaśnięta. Jak na złość – mężczyzna oświadczy, że niczego nie pamięta. Nigdy nie uda się potwierdzić, czy amnezję wywołała u niego nocna wizyta Władimira Putina, który miał mu rzekomo powiedzieć: – Niebezpiecznie jest ukrywać sekret. Bezpiecznie jest o nim zapomnieć. Jeśli nie poruszysz trawy, nie rozdrażnisz węża. A oczekiwanie na śmierć jest dużo gorsze niż ona sama.
Przyjmijmy jednak życzliwe, że względem Bieriezowskiego Putin zachował się pryncypialnie.
Jako się rzekło, mocarny oligarcha momentalnie polubił Putina. Spotkania obu panów stały się częstsze, gdy w 1996 roku Władimir Władimirowicz przeniósł się znad Newy do Moskwy i wszedł do administracji prezydenta Borysa Jelcyna. Początkowo na niezbyt eksponowanym stanowisku, lecz jego pozycja szybko wzrosła. W 1998 roku został już mianowany pierwszym zastępcą szefa administracji prezydenta, potem przez pewien czas szefował Federalnej Służbie Bezpieczeństwa (FSB), choć sam z czynnej służby odszedł przecież w stopniu zaledwie podpułkownika. Opinia publiczna wiedziała o nim niewiele, nie zwracała nań uwagi, lecz w kremlowskich korytarzach nazwisko „Putin” dźwięczało coraz częściej i donośniej. Rosjanin sprawiał również wrażenie człowieka honorowego. Gdy Bieriezowski na czas jakiś popadł w niełaskę, Putin wręcz ostentacyjnie dawał dowody nieustannego oddania i sympatii względem oligarchy. – W ten sposób przypieczętował naszą przyjaźń. Przekonał mnie, że mam do czynienia z dobrym, bezpośrednim człowiekiem. Wywodzącym się z KGB, ale… nadal człowiekiem – wyzna Bieriezowski.
Putin popisowo uporał się z Jurijem Skuratowem, dokuczliwym prokuratorem, rozpracowującym korupcyjne układy wokół samego Jelcyna. FSB zniszczyła Skuratowa z przytupem. Nagrano go w łóżku, w towarzystwie dwóch młodych kobiet, a potem opublikowano materiał w państwowej telewizji. Putin osobiście wygłosił komentarz do kompromitującego nagrania. – Sprawa Skuratowa była dość paskudna, bo grzebanie w cudzej pościeli jest i nieprzyjemne, i nieprzyzwoite, ale Putinowi ręka nie drgnęła. Jelcyn, jak można sądzić, potraktował to jako próbę lojalności – ocenił Borys Niemcow, opozycjonista.
Rozumowanie Bieriezowskiego cechowała zabójcza prostota: skoro jesteśmy najbogatsi, musimy też być najmądrzejsi. A skoro jesteśmy najmądrzejsi i najbogatsi, powinniśmy rządzić Rosją
Anatolij Czubajs
Latem 1999 roku Bieriezowski – tak przynajmniej twierdził on sam – zakulisowo namaścił Putina na premiera, a Duma zaakceptowała ten wybór. Jelcyn wprawdzie delikatnie oponował, Putin wydawał mu się bowiem „jakiś taki mały”, ale ostatecznie oligarcha postawił na swoim. Przez lata miał na Jelcyna olbrzymi wpływ. Wraz z paroma innymi bogaczami, którym transformacja ustrojowa w Rosji pozwoliła wznieść się na finansowe szczyty, załatwił mu w 1996 roku reelekcję. Jednak trzy lata później zaufanie społeczne do popełniającego błąd za błędem, działającego chaotycznie prezydenta było już tak żałośnie niewielkie, że jego dalszy pobyt na Kremlu mógł przynieść Bieriezowskiemu więcej szkód niż pożytku. Grupa stronników kurczyła się w zastraszającym tempie. Okręt tonął, rywale rośli w siłę.
W końcu na pokładzie pozostało tylko wąskie grono, zwane „Rodziną”.
– Zaliczano do niej córkę Jelcyna, Tatianę, szefa kancelarii prezydenckiej Aleksandra Wołoszyna, byłego szefa kancelarii i późniejszego męża Tatiany Walentina Jumaszewa, ekonomistę i autora planu prywatyzacji w Rosji Anatolija Czubajsa oraz właśnie Bieriezowskiego. Ten ostatni jako jedyny z sześciu oligarchów, którzy za czasów prezydentury Jelcyna dorobili się ogromnych fortun i zrewanżowali się, angażując znaczne środki w kampanię prezydencką, nie opuścił prezydenta w trudnych czasach – pisze Masha Gessen w książce „Putin, człowiek bez twarzy”.
Wśród coraz bardziej zdesperowanych i skłóconych członków „Rodziny” – ostatecznie, patrząc na kondycję i notowania Jelcyna, realnie groziła im rychła utrata władzy, przywilejów, majątku, a może i wolności – pojawiła się brawurowa idea. A gdyby tak pchnąć Putina jeszcze wyżej?
Prawdziwa twarz
Prawda nie jest ludziom potrzebna cała i aż tak, jak im się wydaje
Maksim Gorki
„Rodzina” spoglądała na Putina jak na kawałek plasteliny. Bieriezowski i spółka nie widzieli w nim samym nic szczególnie interesującego, w sumie nawet za dobrze go nie znali, ale bardzo pasowała im łatwość, z jaką przychodziło dostosowywanie Putina do kolejnych wyzwań. Ulepili z niego szefa FSB, ulepili premiera. Raz lepiej, a raz gorzej, ale wykonywał dla niech zakulisową, brudną robotę, potrafił też wystąpić przed kamerą, przemówić do tłumu, dobrać odpowiedni krawat do koszuli. Dlaczego więc w zasadzie miałoby się nie udać z prezydenturą? Tym bardziej że premier Putin systematycznie zyskiwał na popularności, zwłaszcza po wybuchu II wojny czeczeńskiej w październiku 1999 roku. Działał ostro i zdecydowanie, znacznie sprawniej od schorowanego, pogubionego Jelcyna. Pracował na nazwisko. Nie miał może za sobą imponującego, a w zasadzie to jakiegokolwiek dorobku politycznego, ale kto by się tym przejmował? Bieriezowski był nim wręcz oczarowany. Choć mówiono mu: – Borys, ty po prostu nie znasz dobrze środowiska. Jak na pułkownika KGB, ten twój cały Putin to zwyczajny przeciętniak.
Siergiej Stiepaszyn, wieloletni funkcjonariusz FSB, ostrzegał natomiast: – Pamiętajcie, Wołodia to nie kukiełka.
31 grudnia 1999 roku prezydent Jelcyn scedował władzę w ręce niespełna 50-letniego Putina, szokując społeczeństwo. Na 26 marca 2000 roku zaplanowano zaś wybory prezydenckie. – Dzisiaj przekazano mi obowiązki głowy państwa – ogłosił Władimir Władimirowicz. – Za trzy miesiące odbędą się wybory. Zapewniam was, że w kraju ani na chwilę nie zabraknie władzy. Chciałbym ostrzec, że wszystkie próby wyjścia poza ramy prawa, w tym konstytucji, będą ukrócone. Wolność słowa, wolność przekonań, wolność środków masowego przekazu i własność to podstawowe elementy cywilizowanego państwa. Będą chronione.
Medialna machina Bieriezowskiego została wprawiona w ruch. Naprędce przygotowano podkoloryzowaną biografię Putina, w programach telewizyjnych ocieplano jego wizerunek, a przy okazji na wszelkie sposoby szkalowano jego oponentów, tak groźnych dla „Rodziny”. Niekiedy dość finezyjnie. Gdy jeden z kontrkandydatów Putina poddał się operacji, dziennikarze z wnikliwością godną lepszej sprawy analizowali jej przyczyny, przebieg i możliwe powikłania. Powód takich działań był oczywisty. Wysyłano do społeczeństwa komunikat: chcecie kolejnego Jelcyna, kolejnego niedołęgi? A może czas na nową twarz, na prężnego przywódcę? Putin nie brał też udziału w przedwyborczych debatach, by nie sytuować siebie na tym samym poziomie, co reszta stawki.
Rosja powinna powitać nowe tysiąclecie z nowymi politykami, nowymi twarzami, nowymi, błyskotliwymi, silnymi i pełnymi zapału ludźmi. Dlaczego miałbym pozostawać na stanowisku przez następnych sześć miesięcy, skoro jest w tym kraju silny człowiek, który zasługuje na ten urząd i z którym wszyscy wiążemy nadzieje na lepszą przyszłość?
Borys Jelcyn
– On zrozumiał, że podstawą władzy nad Rosją nie jest wojsko czy policja, ale telewizja. To stało się potem jednym z jego najgłębszych przekonań – twierdzi Siergiej Pugaczow. Bankier, jeden z architektów sukcesu wyborczego Jelcyna w 1996 roku i kampanii wizerunkowej Putina w latach 1999-2000. On też wierzył, że twardy, lecz znający swoje limity Wołodia jest idealnym kandydat na następcę Jelcyna. – Państwo wymykało nam się z rąk. Musieliśmy działać, by wszystkiego nie stracić, przecież tak długo o to walczyliśmy. Przez dziewięć miesięcy pracowałem więc dzień i noc, by Putin zwyciężył.
Udało się. 26 marca 2000 roku Władimir Putin wygrał wybory prezydenckie w pierwszej turze. Zagłosowało na niego blisko 40 milionów Rosjan. Eksperci podejrzewają wprawdzie, że mogło dojść do fałszerstw na korzyść triumfatora, lecz nie miały one decydującego wpływu na wynik głosowania. – Tylko plastelinowy naród, dobrze podgrzany na słońcu i długo wałkowany, może głosować na człowieka, który karierę polityczną zaczyna od wyborów prezydenckich – załamał ręce cytowany już Borys Niemcow. Natomiast członkowie „Rodziny”, zadowoleni ze skutecznie przeprowadzonej akcji, odkorkowali butelkę najlepszego francuskiego szampana. Potwierdziło się bowiem ich przekonanie, że najważniejszą osobą w Federacji Rosyjskiej nie musi być wcale charyzmatyczny z natury lider, szczerze umiłowany przez lud. Nie musi, bo dzięki telewizji charyzmę można zainscenizować, a miłość wzbudzić sztuczkami marketingowymi.
Skoro wybory powszechne mógł wygrać Putin, to znak, że może je wygrać w zasadzie każdy. Pugaczow osobiście zawiózł przywódcę do jego nowej, luksusowej rezydencji. – Na widok wielkiego basenu aż mu się zaświeciły oczy. Byłem przekonany, że spływające do niego luksusy w pełni go usatysfakcjonują. Trudno o cytat dobitniej świadczący o naiwności „Rodziny”. Własna pazerność nie pozwoliła jej członkom dostrzec, jak bardzo żądny władzy jest Putin.
Bieriezowski et consortes wzięli piranię za rybkę akwariową.
Putin po rosyjskiej demokracji – dręczonej patologiami, kulawej jak cholera, ale jednak demokracji – przejechał się jak walec. Po umocnieniu się u władzy natychmiast, przy wsparciu FSB, wypowiedział wojnę mediom będącym poza kontrolą państwa. Zabrał się też za ograniczanie niezależności republik wchodzących w skład Federacji Rosyjskiej. Poprawie uległy wskaźniki gospodarcze. Po pierwsze dlatego, że dało się wreszcie odczuć pozytywne skutki reform przeprowadzonych po upadku ZSRR. Po drugie, bo sam prezydent dokonał kilku niezłych posunięć na tym polu. Przede wszystkim jednak Rosja stała się beneficjentem wzrostu cen ropy naftowej. Za czasów Jelcyna surowiec ten wart był na ogół kilkanaście dolarów, podczas gdy w XXI wieku cena będzie niekiedy przekraczać 100 dolarów za baryłkę. Na dodatek prezydent Rosji w reakcji na zamachy z 11 września 2001 roku stanął po stronie Stanów Zjednoczonych w walce ze światowym terroryzmem. Co pozwoliło mu przyciszyć sprawę Czeczenii na forum międzynarodowym. Ostatecznie Rosja też uważała się za ofiarę czeczeńskiego terroru.
– Wraz z konsolidacją władzy w rękach Putina, powrót systemu sowieckiego jest rzeczą oczywistą – grzmiała Anna Politkowska w książce „Rosja Putina”. – Trzeba powiedzieć, że umożliwiły to nie tylko nasze własne niedbalstwo, apatia i znużenie w następstwie nazbyt rewolucyjnych zmian. Zdarzyło się to przy chóralnym wtórze zachęt ze strony Zachodu. W pierwszym rzędzie – Silvio Berlusconiego, który, zdawać by się mogło, zakochał się w Putinie. Był on głównym europejskim orędownikiem Putina, choć ten ostatni cieszył się zarazem poparciem Blaira, Schrödera i Chiraca. Do tego młody Bush zza oceanu bynajmniej go nie zniechęcał.
Wyposażony w nowe narzędzia nacisku Putin poszedł na konfrontację z oligarchami. Planował ją od początku. Niektórzy, jak Roman Abramowicz, podporządkowali się nowym regułom, w ramach których w Rosji wciąż dało się robić wielkie pieniądze w sposób nie do końca przejrzysty (żeby nie używać mocniejszych określeń), ale próby samowolnego pociągania za polityczne sznurki kończyły się bolesnym zderzeniem z przedstawicielami służb. Nie wszystkim przyszło to jednak tak łatwo, jak właścicielowi Chelsea. Jeden z dawnych współpracowników Borysa Bieriezowskiego powiedział kiedyś, że zwykł on dzielić ludzi na dwie kategorie: kondomy w opakowaniu i kondomy zużyte. Metafora dość wulgarna, ale w sumie wymowna. Tymczasem dla Putina sam Bieriezowski był po wyborach… zużyty.
Można sobie wyobrażać, jak boleśnie ucierpiało wtedy ego człowieka, uważającego się za geniusza.
Wyszło, że nie znam się na ludziach. Nie potrafię poznać się na tych, którzy mają w sobie tylko podłość
Borys Bieriezowski
Putin zażądał od Bieriezowskiego, by ten zrzekł się kontroli nad swym medialnym imperium. Na kolejne roszczenia oligarcha nie czekał. Zanim go aresztowano, prysnął do Wielkiej Brytanii, która udzieliła mu azylu politycznego i nie zgodziła się na ekstradycję mimo nacisków dyplomatycznych. Z kraju umknął również Władimir Gusiński, kolejny z magnatów branży telewizyjnej. By zyskać wolność, sprzedał swoje udziały w holdingu Media-Most za 300 milionów dolarów. Co ciekawe, jeszcze w latach 90. Bieriezowski i Gusiński ostro rywalizowali. Putin miał jednak w nosie stare układy. – Bieriezowski po wyborach przyjechał do Berlina i mówił, że Rosja jest jak firma Russia Incorporated, której prezesem został Putin. Przekonywał, że system stworzony przez Jelcyna przetrwa, a oligarchowie będą dalej rozdawać karty. Wcześniej nie popełniał błędów i stał się jednym z najpotężniejszych ludzi w kraju. Ale tym razem tragicznie się pomylił. Kochał władzę równie mocno, jak pieniądze i to go zgubiło – ocenił dla „Rzeczpospolitej” Aleksander Rahr z German Council on Foreign Relations.
Oligarchowie-banici zaczęli pozować na prześladowanych przez reżim obrońców demokracji. Wystawiając się w sumie na śmieszność, mimo że z rąk Putina spotkała ich realna krzywda. – Jeśli ktoś chce walczyć z nieprawością i korupcją, sam musi być krystalicznie czysty – jak mantrę będzie powtarzał prezydent.
Ugiąć pokornie karku nie zechciał Michaił Chodorkowski – współwłaściciel Jukosu, potężnego przedsiębiorstwa naftowego. Na początku XXI stulecia wielu zagranicznych obserwatorów wskazywało go jako najzamożniejszego i zarazem najsilniejszego politycznie oligarchę w Rosji. Chodorkowski otwarcie krytykował działania Putina, gotów był wspierać finansowo środowiska opozycyjne. Miał wielkie ambicje. Rzucił więc prezydentowi wyzwanie, które zostało przyjęte. Gdy niepokorny biznesmen nie dał się przekonać do wyjazdu z kraju na stałe, do akcji wkroczył wymiar sprawiedliwości. Chodorkowskiego aresztowano i osądzono za szwindle przy prywatyzacji. Stracił dużą część majątku, wylądował w kolonii karnej. Początkowo z dziewięcio-, a ostatecznie z czternastoletnim wyrokiem. To była jawna demonstracja siły w wykonaniu Putina i jego środowiska. Większość potencjalnych buntowników darowała sobie spiski przeciw władzy.
Putin najpierw Chodorkowskiego zmiażdżył, a następnie, jakże wspaniałomyślnie, ułaskawił w 2013 roku.
***
Badacze wciąż spierają się, kto tak naprawdę wyniósł Putina do władzy.
Wielu podważa rolę Borysa Bieriezowskiego w całym procesie. Dowodząc, że miał on – jako niepoprawny megaloman i narcyz – nieznośną tendencję do przeceniania własnych wpływów. Na przykład Siergiej Pugaczow – niegdyś „Bankier Kremla”, dziś również znajdujący się w niełasce u prezydenta – chwali się (albo żali, zależy jak na to spojrzeć), że to on opracował misterny plan. Natomiast Steven Lee Myers w książce „Nowy car” podkreśla, iż dużo do powiedzenia w kwestii sukcesji miał sam Borys Jelcyn. Tak czy owak, niedoceniany Wołodia okrutnie zakpił ze wszystkich swych protektorów. Widać to choćby w niesamowitym filmie „Świadkowie Putina”. Reżyser-dokumentalista Witalij Mański towarzyszył Jelcynowi i jego bliskim w momencie, gdy ogłaszane były w telewizji wyniki wyborów prezydenckich z 2000 roku. Po usłyszeniu pomyślnych wieści, Borys Nikołajewicz mówi, jak gdyby z niedowierzaniem: – To moje zwycięstwo? Moje zwycięstwo…
Następnie dzwoni do Putina, by osobiście mu pogratulować sukcesu. Triumfatora wyborów nie ma jeszcze w siedzibie sztabu wyborczego, lecz Jelcyn zostaje zapewniony, że Władimir Władimirowicz wkrótce oddzwoni. Zaczyna się pełne napięcia oczekiwanie, wokół telefonu robi się tłoczno. Cisza staje się tak niezręczna, że prawie słyszalna. Finalnie Putin w ogóle nie oddzwania. Nie zdobywa się nawet na ten błahy gest. W tamtym momencie Jelcyn nie był mu już do niczego potrzebny. – Po zwycięstwie wyborczym Putina cała władza przeszła w ręce FSB. Bezpieczniacy przejęli państwo niczym fala tsunami – uważa Pugaczow.
Bieriezowski nigdy nie wróci do wielkiej gry. Nie odzyska nawet ułamka dawnych wpływów. W 2012 roku przegra też głośny proces z Romanem Abramowiczem, od którego chciał uzyskać trzy miliardy funtów odszkodowania. Podupadnie na zdrowiu i duchu. W 2013 roku wyzna na łamach „Forbesa”: – Wrócić do Rosji… Niczego nie pragnę bardziej od powrotu do Rosji. Nawet kiedy wytoczyli mi sprawę karną, chciałem wrócić do Rosji. Nawet wtedy! To, czego nie doceniłem, to fakt, jak droga jest dla mnie Rosja. To, że ja nie mogę być emigrantem. Zmieniłem swoje patrzenie na świat, w tym na samego siebie. To dotyczy tego, jaka jest Rosja i jaki jest Zachód. Absolutnie idealistycznie podchodziłem do budowy demokracji w Rosji.
Dziennikarz przytomnie zauważy, że powrót do Rosji oznaczałby odsiadkę. – Patrząc na to, jak przeżyłem te lata w Londynie… – zamyśli się Borys. – Nie mam odpowiedzi na to pytanie. Chodorkowski – on zachował siebie. To nie znaczy, że ja siebie zatraciłem. Ale mi zdarzyło się znacznie więcej błędów. Ja… straciłem sens. Sens życia. Nie chcę już zajmować się polityką. Nie wiem, czym mam się zajmować. Mam 67 lat. I nie wiem, co mam dalej robić.
23 marca 2013 roku ochroniarz Bieriezowskiego znajdzie jego martwe ciało w łazience. Brytyjska policja uzna, że mężczyzna popełnił samobójstwo, choć naturalnie nie wszyscy w to uwierzą. Tym bardziej że rzecznik prasowy Władimira Putina oznajmi, iż przed śmiercią Rosjanin skierował do prezydenta list, w którym błagał o możliwość powrotu do kraju i przepraszał za popełnione błędy. – Ostrzegałam go, że to opublikują i że jemu to i tak nic nie pomoże, a będzie źle wyglądało – przyzna ostatnia partnerka Bieriezowskiego. – Odpowiedział mi jednak, że jest mu już wszystko jedno. List na Kreml dostarczy ponoć Roman Abramowicz.
Putin nigdy nie był politykiem i wciąż nim nie jest. Jego nie interesuje debata
Siergiej Pugaczow w rozmowie z „The Guardian”
Z kolei Michaił Chodorkowski w 2021 roku powie w rozmowie z „Deutsche Welle”: – Putinowi brakuje wykształcenia i globalnego podejścia, aby ze swojego wyobrażenia, na które składają się kawałki różnych prac, stworzyć jednolitą koncepcję i uczynić z niej dzieło swojego życia. Nie chodzi mu o budowę chwalebnej Rosji. Zainteresowaniem cieszą się jachty, pokoje pełne futer, zamki i tak dalej. To jest to, czego naprawdę się chce. Idea sławetnej Rosji to tylko listek figowy. […] Gruzja, Krym, Ukraina? W tych przypadkach chodziło o bardzo pragmatyczny interes – utrzymanie władzy, a także zapewnienie osobistego bezpieczeństwa. Z pomocą Gruzji pogrzebano wszystkie reformatorskie aspiracje Miedwiediewa. Aneksja Krymu zwiększyła natomiast zaufanie społeczeństwa do Putina. Zapewnił sobie pięć do sześciu dodatkowych lat osobistego bezpieczeństwa. Odbudowa imperium rosyjskiego nie była jego strategiczną decyzją. Gdyby to była decyzja strategiczna, to w dzisiejszej sytuacji Ukraina, proszę o wybaczenie, byłaby już przyłączona do Rosji.
Czyżby nawet po tak wielu latach wciąż nie doceniał Putina?
Upadek imperium
System radziecki, niczym łuk, opierał się na dwóch filarach, które wzajemnie się umacniały: na przemocy i ideologii
Arkadij Ostrowski w książce „Rosja – wielkie zmyślenie”
Żeby zrozumieć cały proces umacniania się Putina w rosyjskich strukturach państwowych, a w konsekwencji przejęcie przezeń de facto dyktatorskiej władzy nad krajem, trzeba się na dłuższą chwilę cofnąć aż do lat 80. W marcu 1985 roku Sekretarzem Generalnym KC KPZR (Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego) został Michaił Gorbaczow, później także przewodniczący Prezydium Rady Najwyższej ZSRR. Pierwszy i ostatni prezydent Związku Radzieckiego.
Wśród najwyżej sytuowanych towarzyszy partyjnych 54-letni Gorbaczow – relatywnie młody, gdy porównać go do pozostałych członków Politbiura – cieszył się reputacją reformatora. Polityka wiernego partii, ale skorego do odwilży w relacjach z Zachodem. Oczywiście na tyle, na ile było to możliwe w sowieckich realiach. Tymczasem państwo wręcz rozpaczliwie potrzebowało radykalnych zmian, zwłaszcza na płaszczyźnie ekonomicznej. Rywalizacja o światowy prymat, toczona przez dekady ze Stanami Zjednoczonymi w ramach zimnej wojny, głęboko nadwyrężyła kręgosłup centralnie planowanej gospodarki ZSRR. Wprawdzie kryzys naftowy, wywołany przez wojnę Jom Kipur w 1973 roku, dostarczył sowieckiemu imperium tlen i nadał mu nawet nieoczekiwanego impetu, lecz Kreml długofalowo nie zdołał skorzystać z pomyślnego splotu okoliczności na arenie międzynarodowej. W grudniu 1979 roku Politbiuro zadecydowało o zbrojnej interwencji radzieckiej armii w Afganistanie. Wikłając tym samym kraj w konflikt, który okazał się jednym z gwoździ do trumny całego Związku Radzieckiego.
Sowieckie zaangażowanie w afgańską wojnę domową w założeniu miało być krótkie, skuteczne i spektakularne. Interwencja miała dobitnie zasygnalizować przeciwnikom ZSRR, że kraj nie tylko nie redukuje swojej strefy wpływów, ale może ją wkrótce rozszerzyć. Choćby na Indie czy kraje arabskie.
Nic nie poszło jednak zgodnie z planem.
Mudżahedini, przy szeroko zakrojonym wsparciu zagranicznych sojuszników, z Amerykanami na czele – Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA) przeznaczyła na afgańską operację „Cyklon” setki milionów dolarów – wciągnęli Armię Radziecką w dziesięcioletnią, niebywale kosztowną i wyczerpującą wojnę. Wojnę na wyniszczenie. Do dziś trudno właściwie stwierdzić, jak wielu radzieckich żołnierzy zginęło wśród wzgórz Afganistanu. Oficjalne źródła szacują straty po stronie ZSRR na około 15 tysięcy zabitych, a 50 tysięcy rannych żołnierzy. Dodać do tego trzeba jednak również trudne do skalkulowania, ale z całą pewnością niebagatelne straty wizerunkowe oraz społeczne. Walczący w imię swego boga Mudżahedini nie bali się śmierci, a względem schwytanych wrogów wykazywali się wręcz wyszukanym okrucieństwem. Afganistan stał się ropiejącą raną, która zakaziła cały krwioobieg sowieckiego państwa.
– Nie popchnęliśmy Związku Radzieckiego do interwencji w Afganistanie, ale z całą świadomością zwiększyliśmy prawdopodobieństwo, że do niej dojdzie – przyzna po latach cynicznie Zbigniew Brzeziński, doradca prezydenta Jimmy’ego Cartera i jeden z architektów całej operacji. Brzeziński będzie również w rozmaitych wywiadach wspominał o „afgańskiej pułapce” i „sowieckim Wietnamie”. Co pozwala sądzić, iż w działaniach administracji Stanów Zjednoczonych było znacznie więcej wyrachowania i premedytacji, niż początkowo sami Amerykanie chcieli przyznać.
Nieznanego dotąd rozmachu procesom zainicjowanym przez Cartera nadał jego następca w Białym Domu, Ronald Reagan. Republikański prezydent wykorzystał fakt, że Sowieci po wprowadzeniu wojsk do Afganistanu ponownie stali się w oczach opinii publicznej naprawdę realnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa kraju i globu. Zwielokrotnił więc wydatki na zbrojenia, przerzucił dodatkowe siły na terytorium Europy, a także jął metodycznie wyciągać spod sowieckiej kurateli kolejne państwa, zwłaszcza w tak zwanym Trzecim Świecie. Reagan wziął sobie naturalnie do serca wietnamską nauczkę i unikał bezpośredniego zaangażowania US Army w lokalne konflikty, lecz ochoczo wspierał przychylnych Stanom przywódców bądź dysydentów finansowo, wywiadowczo, jak również poprzez dostawy broni. Na dodatek Amerykanie namówili swych sojuszników z Arabii Saudyjskiej do zwiększenia wydobycia ropy naftowej z dwóch do dziewięciu milionów baryłek dziennie. Decyzja ta poskutkowała znaczną obniżką cen surowca, co miało druzgocący wpływ na gospodarkę ZSRR.
Mój pomysł na amerykańską politykę względem Związku Radzieckiego jest prosty. Żeby nie powiedzieć: uproszczony. My wygrywamy. Oni przegrywają
Ronald Reagan
Gorbaczow w 1985 roku musiał się zatem decydować na posunięcia, które jeszcze niedawno wydawały się niewyobrażalne. Wiodącymi hasłami jego rządów stały się pieriestrojka („przebudowa”), głasnost („jawność”) oraz uskorienije („przyspieszenie”). Plany były szalenie ambitne, przynajmniej oficjalnie. Bez naruszania pryncypiów komunistycznego światopoglądu, ZSRR miał się przekształcić w kraj konkurencyjny dla USA ekonomicznie i politycznie, a zarazem ideologicznie nęcący dla Trzeciego Świata, a może i Europy Zachodniej. Gorbaczow pragnął być twarzą usprawnionego Związku Radzieckiego. Zainicjował – używając współczesnego terminu – kampanię społeczną przeciwko alkoholizmowi, a także zabrał się za odchudzanie rozdętego aparatu biurokratycznego i gruntowną wymianę kadr. Głosił podniośle, że jego celem jest odtworzenie obrazu działacza komunistycznego jako człowieka czystego i uczciwego.
Efekty całej tej socjotechnicznej operacji? W dużej mierze – opłakane dla ZSRR.
To przykład anegdotyczny, lecz reformatorom nie udało się nawet ograniczyć pijaństwa. – Kampania antyalkoholowa, pomyślana jako walka z nałogiem, spowodowała zmniejszenie dochodów skarbu państwa, rozwój nielegalnej produkcji samogonu i znaczne pogorszenie nastrojów w społeczeństwie – dowodzi Przemysław Zieliński (konflikty.pl). – Ustawa „O działaniach w zakresie walki z pijaństwem i alkoholizmem oraz przeciwdziałaniu bimbrownictwu” przyczyniła się także do likwidacji winnic Zakaukazia i Mołdawii. Choć sprzedaż alkoholu spadła prawie dwukrotnie, samo spożycie się nie obniżyło.
Zachód faktycznie polubił Gorbaczowa. Amerykańskie i brytyjskie gazety pisały nawet o „gorbmanii”, a w 1990 roku Rosjanin został laureatem Pokojowej Nagrody Nobla za „wiodącą rolę w procesie pokojowym, charakteryzującym dzisiaj ważne części międzynarodowej społeczności”. Nie zmienia to wszakże faktu, iż sowieckie imperium rozpadło się Gorbaczowowi w rękach niczym zetlała tkanina. Na przełomie lat 80. i 90. państwo było już niewydolne na wszelkich płaszczyznach. Najlepiej udała się chyba głasnost, czyli polityka jawności, ale – wobec klapy na pozostałych frontach reform – nie tylko nie wzmocniła ona legitymacji Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, na co liczył Sekretarz Generalny, lecz roznieciła tendencje separatystyczne w sowieckich republikach. Nie wspominając już o krajach bloku wschodniego, żeby wymienić Polskę, Węgry, Rumunię, NRD czy Czechosłowację, które wymknęły się z sowieckich szponów.
– Tylko kłamstwa, produkt końcowy ideologów, uzasadniały skuteczność przemocy, na której opierał się system – ocenia dziennikarz Aleksandr Bowin. Arkadij Ostrowski w książce „Rosja – wielkie zmyślenie” stawia podobne tezy. – O załamaniu nie przesądziły (a przynajmniej nie bezpośrednio) kryzys gospodarczy, rewolucja w centrum czy walka o niepodległość tocząca się na peryferiach imperium. Zadecydowało o nim odejście od kłamstw. Bez nich Związek Radziecki nie miał legitymacji w oczach elit i zwykłych ludzi. Rządzący nie widzieli powodu, by bronić systemu, który ograniczał ich możliwości bogacenia się. Z kolei profesor Andrzej Nowak uzupełnia: – Eksperymentowanie z jawnością, po latach totalitarnej kontroli nad pamięcią, pozwoliło na przypomnienie wielkich zbrodni sowieckiego systemu, w znacznej części związanych z przyłączaniem kolejnych, nierosyjskich peryferii i kontrolą nad nimi.
W dobie zapaści gospodarczej i ideologicznego krachu, na dobre legł też w gruzach mit o narodzie radzieckim. Gruzini ponownie zechcieli być Gruzinami, Ukraińcy Ukraińcami, a Litwini Litwinami. Armia próbowała wprawdzie zdusić niepodległościowe zrywy, niekiedy czyniła to gwałtownie, lecz jedności brakowało również wśród dowódców, a przede wszystkim wewnątrz samej KPZR, która podzieliła się na kilka zwalczających się wzajemnie obozów.
My, reformatorzy z 1985 roku, usiłowaliśmy zburzyć kościół bolszewicki w imię prawdziwej religii i prawdziwego Jezusa. Nie zdając sobie przy tym sprawy, że nasza religia opiera się na kłamstwie, a nasz Jezus to oszust
Aleksandr Jakowlew, jeden z architektów pierestrojki
Nie powiódł się zamach stanu przeprowadzony przez Giennadija Janajewa, reprezentanta frakcji twardogłowych partyjniaków. Związek Radziecki sypał się w takim tempie, że w pewnym sensie nastraszyło to nawet Amerykanów – ostatecznych triumfatorów zimnowojennej konfrontacji. W sierpniu 1991 roku prezydent George H. W. Bush wygłosił w Kijowie dwuznaczne w swoim przesłaniu przemówienie, gdzie komplementował skrajnie już wówczas niepopularnego Gorbaczowa. Z uznaniem wypowiadał się o jego reformatorskim dziele, tonując jednocześnie niepodległościowe aspiracje republik. Cztery miesiące później 90% Ukraińców opowiedziało się w referendum za niepodległością. Bush został potępiony przez wielu rodzimych ekspertów, zarzucano mu zbyt zachowawczą postawę. Choć fakt faktem, prezydent USA miał uzasadnione powody do obaw. Nie mogło mu się podobać, że atomowe mocarstwo osuwa się w odmęty zupełnego chaosu.
25 grudnia 1991 roku Michaił Gorbaczow obwieścił Rosji i światu definitywne rozwiązanie Związku Radzieckiego. Pierwszy i ostatni zarazem prezydent ZSRR formalnie zrzekł się władzy, zresztą wtedy i tak już iluzorycznej. Stosowny dokument podpisał piórem pożyczonym od dyrektora amerykańskiej stacji CNN.
Kryła się w tym pewna symbolika.
***
Czternaście lat później Władimir Putin powie, występując przed Zgromadzeniem Federalnym, zresztą również na Kremlu: – Rozpad Związku Radzieckiego był nie tylko największą katastrofą geopolityczną XX wieku, ale prawdziwym dramatem dla Rosjan. Miliony naszych rodaków znalazły się poza granicami Rosji. Oszczędności obywateli straciły na wartości, stare ideały zostały zburzone. Integralność terytorialna była zagrożona. W tych warunkach kraj musiał rozwiązać trudne zadanie – ocalić swoje wartości, nie zaprzepaścić osiągnięć i znaleźć własną drogę do demokracji. Wielu ekspertów przyzna mu rację. Ta retoryka będzie jednym ze znaków rozpoznawczych jego prezydentury. Rosjanin wyżali się nawet: – Ja sam musiałem dorabiać. Pracowałem jako taksówkarz. Nieprzyjemnie to wspominać, ale tak właśnie było. […] To był rozpad historycznej Rosji, nazywanej Związkiem Radzieckim […] Staliśmy się zupełnie innym krajem. To, co zostało zbudowane w ciągu ponad tysiąca lat, zostało w dużej mierze utracone. 25 milionów Rosjan zostało odciętych od swojego kraju.
Troska o rosyjską mniejszość, zamieszkującą dawne republika radzieckie, stanie się ulubionym uzasadnieniem Putina dla ekspansywnej polityki w obszarze tak zwanej bliskiej zagranicy. – Mit wojny i zwycięstwa związany jest z mesjanistyczną tezą i wyższością Rosji nad innymi narodami. Podczas spotkań Putina z historykami analizowane jest wprowadzanie zmian do podręczników celem jeszcze większej gloryfikacji narodu radzieckiego, afirmacji potęgi terytorialnej ZSRR czy podkreślenia szczególnych zasług polityków radzieckich w wyzwalaniu państw ościennych – zauważa doktor Joanna Kot-Wojciechowska.
Anegdota z lat 90. Putin, wtedy jeszcze postać marginalna na scenie politycznej, złamie protokół dyplomatyczny i z hukiem opuści salę, gdy przedstawiciel Estonii w trakcie wygłaszanego przemówienia przynależność swego kraju do Związku Radzieckiego opisze jako „czas okupacji”.
Na tym zasadzać się będzie sztuczka kremlowskiej narracji. Gorbaczow poległ sromotnie, próbując zatrzymać ościenne republiki przy Rosji w ramach struktur Związku Radzieckiego. Putin zaś zakwestionuje istotę ich państwowości, ale już na rzecz Federacji Rosyjskiej. Stanie się on uosobieniem rosyjskiej idei neoimperialnej. Gdy w 2014 roku doprowadzi do aneksji Krymu, niezależne Centrum Lewady poinformuje, iż sondażowa aprobata dla jego działań sięga 89%. Putin będzie regularnie podkreślał znaczenie rosyjskiego terytorium. Ziemi, przestrzeni. Uderzy w najczulsze struny. – Refleksja nad przestrzenią, którą zajęło rosyjskie państwo – także nad tą, którą utraciło, i tą, do której objęcia w swej historii aspirowało – to przedmiot debat wykraczających daleko poza gabinety historyków czy geografów: debat, w których od faktów ważniejsze stają się ideologiczne interpretacje – sądzi profesor Andrzej Nowak.
Rosja musi zniszczyć kordon sanitarny, utworzony z małych, gniewnych i historycznie nieodpowiedzialnych narodów i państw, z maniakalnymi roszczeniami i niewolniczym uzależnieniem od talassokratycznego Zachodu
Aleksandr Dugin, ideolog rosyjskiego neoimperializmu
W jednym z wywiadów Putin wycedzi przewrotnie: – Przy założeniu Związku Radzieckiego zapisano prawo wyjścia, ale nie opisano całej procedury. Jeśli ta czy inna republika weszła w skład Związku Radzieckiego i otrzymała do swojego dobytku ogromne połacie ziem rosyjskich, tradycyjnie i historycznie rosyjskich terytoriów, a potem postanowiła opuścić związek… To niechby chociaż wychodziła, z czym przyszła! I nie zabierała ze sobą prezentów od rosyjskiego narodu.
21 lutego 2022 roku Rosjanin wygłosi zaś gniewne przemówienie, które odmieni świat. – Współczesna Ukraina została w całości stworzona przez Rosję. A dokładnie przez Rosję bolszewicką, komunistyczną. Leninowskie zasady budowania państwa były jednak nie tylko błędem. To było coś gorszego niż błąd. Po upadku Związku Radzieckiego stało się to absolutnie oczywiste. W rezultacie bolszewickiej polityki powstała sowiecka Ukraina. […] „Wdzięczni” potomkowie rozebrali na Ukrainie pomniki Lenina. U nich się to nazywa dekomunizacją. Cóż, nam to pasuje. Ale nie można zatrzymywać się w połowie drogi.
– Jesteśmy gotowi pokazać wam, czym jest prawdziwa dekomunizacja – zagrozi Putin.
I rozpocznie bezwzględną inwazję.
Pijak na Kremlu
Mało kto wtedy w Rosji żył – prawie wszyscy płakali
Wiktor Jerofiejew, rosyjski pisarz i publicysta
Czy Władimir Putin faktycznie musiał dorabiać jako taksówkarz po upadku Związku Radzieckiego? Jeśli tak, to z pewnością krótko, choć faktycznie w jego rodzinie okresowo się nie przelewało. Gwałtowne przemiany społeczno-polityczne jednych wynoszą na szczyty, a innych bez cienia litości strącają w niebyt. Jeśli chodzi o rosyjską scenę polityczną, niemal całkowicie zdyskredytowany został Gorbaczow. Na lidera wyrósł natomiast jego wieloletni arcywróg – Borys Jelcyn. Kiedy autor pierestrojki symbolicznie przekazał temu ostatniemu walizkę z kodami atomowymi, Jelcyn ponoć oddalił się krokiem tak dumnym i sprężystym, jak jeszcze nigdy wcześniej (i nigdy później, ale o tym za moment). Gorbaczow natomiast poczłapał do (jeszcze) swojego gabinetu, gdzie zalał się łzami.
– Widzisz, tak to już jest… – wymamrotał refleksyjnie w kierunku jednego ze swych najwierniejszych towarzyszy. Czuł się człowiekiem przegranym, choć historia – przynajmniej jeśli spoglądać na nią z zachodniej, a nie rosyjskiej perspektywy – obejdzie się z nim w sumie dość łagodnie.
Jelcyn jako trybik w biurokratycznej machinie ZSRR zaistniał na poważnie już w latach 70., a jego pozycja stała się jeszcze mocniejsza, gdy w 1985 roku został I sekretarzem Komitetu Miejskiego w Moskwie. Protekcją objął go zresztą między innymi sam Gorbaczow, pozbywający się ze swego otoczenia partyjnych aparatczyków z poprzednich nadań i zastępujący ich oddanymi sobie działaczami. – Jelcyn działał w sposób spektakularny. Jeździł tramwajem, spotykał się z prasą. Zakupy robił sam, albo robiła je jego żona. Wykonywał szereg populistycznych gestów – opowiada profesor Paweł Wieczorkiewicz.
Jego wierność względem politycznych mocodawców okazała się chwiejna. Po zaledwie dwóch latach Borys Nikołajewicz – niezbyt lubiany przez towarzyszy partyjnych, uchodzący za człowieka nadużywającego władzy, zwłaszcza jeśli chodzi o dokonywanie nieuzasadnionych przetasowań kadrowych – demonstracyjnie zrezygnował z prestiżowego stanowiska. Poprosił nawet o anulowanie członkostwa w Politbiurze. Była to sytuacja bezprecedensowa. Jelcyn, jak gdyby za nic mając hierarchię w KPZR, expressis verbis potępił najbliższych współpracowników Gorbaczowa za opieszałość we wdrażaniu reform, godząc tym samym de facto w samego pierwszego sekretarza. Zyskał status nieobliczalnego buntownika. Gorbaczow musiał zareagować stanowczo, by zachować twarz. Odesłał więc Jelcyna na peryferie dużej polityki, zmuszając go uprzednio do wygłoszenia publicznie poniżającej samokrytyki. Tylko że w dobie głasnosti zamknięcie ust niewygodnemu oponentowi nie było już takie proste, jak jeszcze kilka(naście) lat wcześniej. Nie wspominając o czasach stalinowskich, gdy rozwiązanie stanowiła kula w łeb.
Jelcyn bezbłędnie wyczuł, skąd wieje wiatr. Dostrzegł to, czego Gorbaczow dostrzec nie chciał bądź zwyczajnie nie potrafił. Widział nomenklaturę partyjną, coraz śmielej uwłaszczającą się na państwowym majątku. Widział kurczący się w oczach wpływ ZSRR na kraje Eurazji. Wreszcie – widział niezadowolenie ubożejącego z dnia na dzień społeczeństwa, któremu wykoślawiona liberalizacja na dłuższą metę przyniosła nie tylko szanse, ale i liczne zgryzoty. Im mocniej uderzał w Gorbaczowa, nawet skrajnie populistycznymi hasłami, tym większą sympatią darzyli go Rosjanie. Stał się gwiazdą demokratycznego skrzydła partii.
Nie wierzę, by Jelcyn był kiedykolwiek prawdziwym demokratą. Owszem, dostał się w kręgi demokratów i inteligentów. Sądzę jednak, że rozmyślnie się do nich przyłączył. Wykorzystał ich, by dostać się na szczyt
Michaił Gorbaczow
W czerwcu 1991 roku Jelcyn wygrał powszechne wybory na prezydenta Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej, pieczętując swój mandat społeczny. Dzielnie stanął też na czele sił, które powstrzymały wspomniany już pucz Janajewa.
Kilka miesięcy później zadał Gorbaczowowi ostateczny cios. – Jak upada imperium? Oto wersja najprostsza. 8 grudnia 1991 roku w Wiskulach w Puszczy Białowieskiej Borys Jelcyn, Leonid Krawczuk i Stanisław Szuszkiewicz, w imieniu Rosji, Ukrainy i Białorusi – trzech republik, które formalnie powołały 69 lat wcześniej do istnienia Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich – podpisali akt ogłaszający koniec istnienia ZSRR jako podmiotu prawa międzynarodowego – opisuje profesor Andrzej Nowak w książce „Putin. Źródła imperialnej agresji”. – Domek myśliwski, zbudowany na życzenie Nikity Chruszczowa w 1957 roku, również w grudniu 1991 roku posłużył jako punkt wypadowy do zabawy dygnitarzy w polowanie. Ruszył na nie prezydent Ukrainy, ale dzika, którego miał pod lufą nie upolował. Razem z przybyłym kilka godzin później prezydentem RSFRR i gospodarzem, przewodniczącym Rady Najwyższej Republiki Białorusi, upolowali za to we trzech największe imperium w historii. Wypili dużo żubrówki i podjęli decyzję.
Ponoć kluczowe ustalenia na temat wymazania ZSRR z map świata zapadły w trakcie posiadówki w saunie.
Szybko stało się jednak oczywiste, że Jelcynowi brak dobrego pomysłu na państwo po upadku Sowietskogo Sojuza. Rosja zachowała wprawdzie potężny arsenał nuklearny, ale tak naprawdę tylko to – no, plus wciąż wielkie terytorium oraz imperialne tradycje – pozwalało jeszcze myśleć o niej w kategoriach mocarstwa. Ekonomicznie kraj po prostu podupadł, skarlał. Hiperinflacja, niczym potwór, pożarła obywatelom ciułane dekadami oszczędności. Pojawiły się kłopoty z wypłacaniem pensji urzędnikom i funkcjonariuszom publicznym, co doprowadziło do szalonej korupcji. Pracodawcy rozliczali się z podwładnymi w barterze. Jak podaje Ośrodek Studiów Wschodnich, jeszcze w 1990 roku średnia długość życia obywatela Rosji wynosiła 69 lat, a pięć lat później już tylko 64,5 roku. Wpływ na to miało rzecz jasna mnóstwo czynników – niewydolna służba zdrowia, rosnąca przestępczość, a także coraz powszechniejszy alkoholizm oraz narkomania.
W 1994 roku PKB kraju spadł o blisko 13%. Wygodnie żyło się w Rosji głównie oligarchom, którzy w mgnieniu oka dorobili się oszałamiających fortun w naszpikowanym szwindlami procesie prywatyzacji majątku publicznego. Wkrótce najmożniejsi z nich stali się politycznym zapleczem Jelcyna.
Rosja za czasów Jelcyna stała się krajem-pośmiewiskiem. Krajem totalnej wręcz korupcji. Przecież ci milionerzy rosyjscy, oligarchowie, o których my ciągle mówimy, to są po prostu złodzieje. Ludzie, którzy ukradli majątek publiczny. Przejście od mocarstwa, które dialogowało z Amerykanami, chociaż żyło biedniej, do roli kompletnego pariasa, któremu państwo się rozwaliło – gospodarka, system szkolny, emerytalny – to był niesamowity szok
Sławomir Majman w rozmowie ze Strategy&Future.
– Baza ekonomiczna rosyjskiego oligarchizmu lokowała się głównie w sferze wydobycia i sprzedaży surowców oraz w sferze usług, a także w mniejszym stopniu w sektorze hutniczym i przemyśle maszynowym. Najbardziej znanymi w tym okresie rosyjskimi oligarchami byli: Rem Wiachiriew (Gazprom), Władimir Gusiński (grupa Most), Wagit Alekpierow (Łukoil), Borys Bieriezowski (Logowaz), Władimir Potanin (grupa Interros-Oneksim) oraz Michaił Chodorkowski (grupa Menatep) – wylicza Konrad Świder z Instytutu Studiów Politycznych PAN. – Inkorporacja oligarchów do szeregów najwyższej władzy państwowej stanowiła przejaw tendencji autokratycznych prezydenta, który coraz częściej występował z pozycji arbitra i dyspozytora koncesji politycznych, będąc prezentowanym przez państwowe i oligarchiczne media jako jedyny gwarant stabilności w państwie.
Sojusz z oligarchami pozwolił Jelcynowi utrzymać się przy władzy. W połowie lat 90. miał on bowiem przeciwko sobie zarówno znaczną część rosyjskiej klasy politycznej, dopiero się zresztą wówczas kształtującej, jak i przeważającą większość społeczeństwa. Ludzie mieli dość chaosu, zmęczyli się. Stracili też cierpliwość do samego prezydenta, którego alkoholowe ekscesy wystawiały na śmieszność cały kraj. Jelcyna nie sposób było traktować z respektem. A to palnął coś prostackiego przy wznoszeniu toastu, a to zatoczył się zamaszyście podczas państwowej uroczystości, a to zaczął tańcować, a to uszczypnął zagraniczną dyplomatkę, a to opędzlował kufel piwa za jednym zamachem. Zachowywał się niczym rubaszny wujek na weselu, a nie duchowy spadkobierca Piotra Wielkiego.
Federacja trzeszczała w posadach.
Jeden z rozmówców Swietłany Aleksijewicz w książce „Czasy secondhand” wyzna: – Chodziłem na demonstracje i krzyczałem razem z innymi: „Jelcyn – tak! Gorbaczow – nie!”. Domagałem się zniesienia kierowniczej roli KPZR. Roznosiłem nawet jakieś ulotki. Gadaliśmy i czytali, czytali i gadali. Czego chcieliśmy? Nasi rodzice chcieli móc wszystko mówić i wszystko czytać. Marzyli o życiu w humanitarnym socjalizmie. O ludzkim obliczu. A młodzi? My… Myśmy też marzyli o wolności. Ale co to znaczy? Same teorie. Chcieliśmy żyć, jak na Zachodzie. Słuchać ich muzyki, tak samo się ubierać, jeździć po świecie. „Chcemy zmian… chcemy zmian…” – śpiewał Wiktor Coj. Dokąd pędziliśmy – tego nikt nie wiedział. Wszyscy marzyli. A w sklepach spożywczych stały tylko trzylitrowe puszki z sokiem brzozowym i z marynowaną kapustą. Paczki liści bobkowych. Talony na makaron, na masło, na kaszę. W kolejce po wódkę mogli człowieka zabić! Ale wydano zakazanego Płatonowa, Grossmana. Wyprowadzono wojska z Afganistanu. Ja przeżyłem i myślałem, że wszyscy, którzy przez to przeszli, zasługują na miano bohaterów. Tymczasem wracamy do ojczyzny, a tu ojczyzny nie ma! Zamiast niej zobaczyliśmy nowy kraj, który miał nas gdzieś!
Rozczarowanie społeczeństwa przemianami było niewyobrażalne. Znów wypowiedź z „Czasów secondhand”: – Nienawidzę Jelcyna! Myśmy mu wierzyli, a on zaprowadził nas nie wiadomo dokąd. Do żadnego demokratycznego raju nie trafiliśmy. Trafiliśmy tam, gdzie jest jeszcze straszniej, niż było.
W 1996 roku Jelcyn zdołał zatriumfować w wyborach prezydenckich kosztem Giennadija Ziuganowa z Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej, lecz nie byłoby mowy o tym sukcesie, gdyby nie medialna hegemonia oligarchów, którzy nie mogli pozwolić komuniście na przejęcie Kremla i zgodnie zadbali o reelekcję dla przychylnego sobie polityka. Wpompowali w promocję Jelcyna olbrzymie środki, zagwarantowali mu nowocześnie działających spin-doktorów i dominację w przekazie telewizyjnym. Było jednakowoż jasne, iż Rosja potrzebuje nowego przywódcy. Jelcyn na czas kampanii wyborczej wziął się wprawdzie w garść i odstawił kieliszek, lecz jego abstynencja nie potrwała zbyt długo. Rosjanin miał też problemy z sercem. Obciążało go wiele chybionych posunięć na arenie międzynarodowej, no i rzecz jasna beznadziejna sytuacja gospodarcza. Do tego blamaż niedofinansowanej rosyjskiej armii w I wojnie czeczeńskiej, krwawy szturm Groznego…
Jelcyn się po prostu politycznie skończył. 31 grudnia 1999 roku w noworocznym orędziu do narodu zrzekł się władzy. Przeprosił za niepowodzenia. – Dziś, w tym dniu, który jest dla mnie tak ważny, chcę powiedzieć kilka słów bardziej osobistych, niż zazwyczaj. Chcę was prosić o przebaczenie. Za to, że tak wiele z naszych wspólnych marzeń nie spełniło się. I za to, że to, co wszystkim nam wydawało się tak proste, ostatecznie okazało się tak strasznie trudne.
Chyba mówił od serca.
Zaczął się więc czas Władimira Putina. Przywódcy zrodzonego nie tylko z chciwości oligarchów i bezwzględności służb. Putina w stronę dyktatorskiej władzy popchnęła również społeczna frustracja niezadowalającymi efektami demokratycznych przemian, imperialne sentymenty i tęsknotą za silną, stabilną władzą.
***
Putin wizerunkową degrengoladę Jelcyna obserwował od środka, jako jego współpracownik, dlatego nigdy nie powtórzy kompromitujących błędów swojego poprzednika. Publicysta Witalij Portnikow przyzna: – Odkryto w Putinie mądrość państwową, zdecydowanie, seksapil i urok osobisty. Trafi w sedno.
Władimir Władimirowicz będzie z premedytacją pozował na całkowite przeciwieństwo Jelcyna. Od początku otoczy go grupa specjalistów od marketingu politycznego, która wykreuje image nowego przywódcy Federacji Rosyjskiej. Przede wszystkim, Putin da się poznać jako człowiek raczej stroniący od alkoholu, a uwielbiający sport i przebywanie na łonie natury. Rosyjskie i światowe media obiegać będą coraz to nowe fotografie. Putin w basenie, Putin podczas treningu sztuk walki, Putin w hokejowym rynsztunku, Putin podnoszący ciężary, Putin jadący konno z odsłoniętym torsem, Putin wędkujący w rwącym potoku, Putin z bronią na polowaniu, Putin usypiający tygrysa, Putin nurkujący w głębinach Morza Czarnego i wydobywający na światło dzienne drogocenne skarby. I niby wszyscy zrozumieją, że przeważająca część tych fotografii to po prostu medialna ustawka, czasami wręcz ordynarna. A jednak, obraz prezydenta-macho się utrwali.
Rosja za rządów Putina przestanie też być przedmiotem upokarzających gierek dyplomatycznych na arenie międzynarodowej. To ona zacznie wymierzać siarczyste policzki. Znów – anegdota. Kiedy w 2007 roku Angela Merkel odwiedzi prezydenta Rosji w jego rezydencji w Soczi, relacjonowane przez media spotkanie przywódców zakłóci pojawienie się w sali psa. Ulubiona suka Putina (prezent od Siergieja Szojgu), labrador imieniem Koni, na kilka chwil wyprowadzi Merkel z równowagi. Kanclerz Niemiec została bowiem w przeszłości dotkliwie ugryziona przez psa i od tego czasu panicznie boi się tych zwierząt. Unika ich. Putin będzie się rzecz jasna zarzekał, że nie było mu wiadomo o fobiach Merkel, a tak w ogóle Koni to wyjątkowo grzeczna psinka, która nie skrzywdziłaby muchy.
Putin w kręgach dyplomatycznych zasłynie również spóźnialstwem.
Będzie w ten niezbyt wyszukany sposób zaznaczał psychologiczną przewagę nad rozmówcami, niczym Ralph Cifaretto w jednej z kultowych scen serialu „Rodzina Soprano”. Papieżowi Franciszkowi przyjdzie na Putina czekać przez bitą godzinę. Barackowi Obamie – czterdzieści minut. Wspomnianej już kanclerz Merkel nawet do czterech godzin. – Putin przypomina mi jednego z tych lokalnych politycznych baronów z Chicago lub Nowego Jorku – napisze w swoich wspomnieniach Obama. – Tych twardych, bystrych, pozbawionych sentymentów ludzi, którzy nigdy nie wychodzą poza swoje wąskie kręgi i którzy uważają przekupstwo, szantaż i oszustwo za legalne narzędzia w swoim fachu. Tylko że on dysponuje też bronią jądrową i prawem weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.
Zachód przeżyje kilka okresów zachwytu Putinem, ale na dłuższą metę nigdy nie pokocha go tak, jak niegdyś Gorbaczowa. Rosjanin uzna to zresztą za swój sukces. W jego ocenie Gorbaczow był ceniony, bo nieustannie szedł na ustępstwa i roztrwonił dorobek poprzedników. Z kolei Jelcyna lubiano, ponieważ okazał się słabeuszem i robił z siebie głupca. Inna sprawa, że Wołodia też ma na swoim koncie kilka absurdalnych występków.
W 2005 roku Robert Kraft, amerykański miliarder i właściciel drużyny New England Patriots, zostanie przez Putina bezceremonialnie ograbiony. Podczas wizyty w Petersburgu pokaże on Rosjaninowi mistrzowski pierścień, otrzymany za triumf „Patriotów” w Super Bowl XXXIX. Putin zachwyci się drogocennym trofeum, ale w nietypowy sposób. – Takim pierścieniem mógłbym kogoś zabić – skomentuje, wywołując konsternację u rozmówcy. Po czym schowa przedmiot do kieszeni marynarki i już więcej nie odezwie się do Krafta. Dziennikarz Jeff Benedict opowie: – Kreml zawsze utrzymywał, że był to podarunek, ale sam Kraft wyjawi po latach, że w sprawie interweniował u niego rząd Stanów Zjednoczonych. Gdyby amerykańskie media podały, że prezydent Rosji ukradł biżuterię właścicielowi najbardziej prestiżowej drużyny sportowej w Stanach Zjednoczonych, byłoby to szkodliwe dla i tak nadszarpniętych relacji dyplomatycznych między mocarstwami. Kraft był sfrustrowany, ale ostatecznie spełnił prośbę administracji Busha i potwierdził wersję, jakoby sprezentował Putinowi pierścień.
Cóż, jak widać Zachód w istocie pozwalał Putinowi na wiele. Nawet na zuchwałą kradzież. – To człowiek, którzy bardzo długo żył z rodziną w niezwykle skromnych warunkach. Nic nie miał. Gdy zdobył władzę, zaczął budować swoją fortunę, a jego chciwość nie ma granic – uważa Siergiej Pugaczow.
Niechciany syn
Wowka strasznie płakał, kiedy odchodziłam. Serce mi pękało, ale nawet go nie przytuliłam
Wiera Putina
Oficjalnie przyjmuje się, że Władimir Władimirowicz Putin przyszedł na świat 7 października 1952 roku w ówczesnym Leningradzie (dziś: Petersburgu), jako najmłodszy syn Władimira Spirydonowicza i Marii Iwanowny. Rodzice chłopca wcześniej stracili dwóch synów – pierwszy zmarł na samym początku „wielkiej wojny ojczyźnianej”, drugi nie przetrwał długotrwałego oblężenia miasta przez wojska III Rzeszy. Wycieńczyła go błonica, znana też jako dyfteryt. Co jest oczywiście wielką tragedią, ale w tamtym czasie stanowiło też ponurą normę. Nie sposób precyzyjnie oszacować, jak wiele istnień pochłonęły starcia o Leningrad. Milion, dwa? A doliczmy do tego tych, którzy wojnę może i przetrwali, ale umierali tuż po jej zakończeniu, bo zdewastowany głodem i chorobami organizm odmawiał im posłuszeństwa. Sama Maria Iwanowna z trudem przetrwała piekło Leningradu. W sumie aż trudno uwierzyć, że po czterdziestce zdołała urodzić kolejne dziecko.
Tutaj docieramy jednak do największej tajemnicy dzieciństwa Władimira Władimirowicza.
Nie bez kozery sprzyjający Kremlowi biografowie na ogół nie poświęcają wiele uwagi pierwszym latom życia prezydenta. Wiele wskazuje bowiem na to, że biologiczną matką chłopca była w rzeczywistości Wiera Nikołajewna Putina, pochodząca ze wsi Tierieczino położonej u podnóża Uralu. Ojcem zaś niejaki Płaton Priwałow. Mechanik, którego Wiera poznała po podjęciu nauki w miejskim Technikum Mechanizacji Rolnictwa. Dziewczyna zakochała się w Płatonie do szaleństwa, była gotowa natychmiast go poślubić. A wtedy… – Przyszła paczka do niego, z jakimś jedzeniem – wspominała Wiera kilkanaście lat temu. – Wyjechał na kilka dni, no to paczkę otworzyłam. A tam słonina i list od żony. Zanim wrócił, już mnie nie było. Uciekłam do rodziców.
Dziadkowie przyjęli wnuka z radością, choć mówimy o nieślubnym dziecku. Zatroszczyli się o małego Wowę, gdy Wiera wyjechała na praktyki do Taszkientu. Tam spotkała Gieorgija Osiepaszwilego – postawnego, dobrze sytuowanego, nieomal szarmanckiego Gruzina. Postanowiła zaryzykować i, mimo sprzeciwu rodziców, pojechała z nowym wybrankiem serca do Gruzji. Gdzie zamiast obiecanego, pięknego domu czekała na nią rozsypująca się wiejska chałupka. I niezbyt przychylne spojrzenia lokalnej społeczności. Gieorgij też nie zachowywał się równie serdecznie, jak w Taszkiencie. Ale przyjął pod dach jej syna. To było najważniejsze.
Problem pojawił się, gdy Wiera po raz pierwszy zaszła w ciążę z Gieorgijem.
Ojczym zaczął traktować Władimira jak intruza. Jak wynika ze wspomnień zebranych przez Ineke Smits, holenderską twórczynię filmów dokumentalnych, mężczyzna wręcz znęcał się nad przybranym dzieckiem. Głównie psychicznie, dając wyraźnie odczuć Władimirowi, że jest w jego domu niechcianym przybłędą. Niekiedy sięgał też po pas lub kij, zwłaszcza pod wpływem alkoholu. – Bywało, że Goga kijem mu przyłożył i z domu na chłód wygnał. A i na ubranie skąpił, bo u nich się nie przelewało. Chłopak zawsze w łatanych portkach chodził – opowiadał jeden z sąsiadów Wiery i Gieorgija, cytowany przez Krystynę Kurczab-Redlich.
Nie wiedziałam, że ma na imię Władimir. Wołało się na niego Wowa. Wszyscy go znali pod tym imieniem. Było mi go żal, oni żyli bardzo biednie. Zawsze dawałam mu jabłka, gruszki, winogrona, bo myśmy mieli winnicę. On brał wszystko. Zwykle czekał na mnie w tym samym miejscu, niedaleko ich bramy, wiedział, że zawsze coś dla niego schowałam
Dali Gziriszwili w książce „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina”
W końcu Gieorgij pozbył się z domu Wowy. Zbliżającego się już do dziesiątych urodzin, a zatem doskonale rozumiejącego swoje podłe położenie. Wiera namierzyła chłopca, lecz stanęła przed nieludzkim dylematem: zabrać syna i uciec z nim z powrotem do rodzinnej wioski, czy wrócić do domu, gdzie czekał na nią nie tylko mąż, ale i dwie córeczki? – On groził, że mnie milicja sprowadzi. No i tak to wyszło, że oddałam Wowę za dwie dziewczynki – wyzna po latach kobieta.
***
Znaki zapytania krążące wokół prawdziwych korzeni Władimira Putina staną się przedmiotem politycznej rozgrywki na przełomie 1999 i 2000 roku. Na krótko przed wyborami prezydenckimi.
Na trop prowadzący z Moskwy przez Leningrad do gruzińskiej wsi Metechi wpadnie między innymi Wacha Ibragimow – na początku lat 90. przedsiębiorca, potem członek Gwardii Prezydenckiej Dżochara Dudajewa w trakcie I wojny czeczeńskiej, której stawką po stronie Czeczenów było utworzenie niepodległego państwa. Konflikt miał charakter nad wyraz brutalny, przede wszystkim dla ludności cywilnej, a rosyjska armia poniosła w jego trakcie szereg zawstydzających porażek, co w gruncie rzeczy stawiało pod znakiem zapytania spójność całej Federacji Rosyjskiej. Stąd wybuch II wojny czeczeńskiej w 1999 roku, do której strona rosyjska była już przygotowana znacznie lepiej. Również wojskowo, ale przede wszystkim politycznie, wywiadowczo i propagandowo.
Wojenne sukcesy dodatkowo poprawią notowania Putina, który w trakcie kampanii wyborczej sprzeciwi się terrorowi i da dobitnie do zrozumienia, że nie chce słyszeć o czeczeńskiej niepodległości. Ibragimow spróbuje więc obnażyć kłamstwa, jakie nieprzejednany w retoryce i działaniach polityk zawarł w swojej biografii, chcąc go w ten sposób ośmieszyć w oczach opinii publicznej. W tym celu skontaktuje się z mieszkającym w Moskwie przyjacielem, również czeczeńskim biznesmenem, a ten z kolei podrzuci intrygujący temat właścicielowi holdingu medialnego Sowierszenno Siekrietno. Ruszą gorączkowe poszukiwania dowodów na związek Władimira Putina z Wierą Nikołajewną. Poszukiwaczom uda się dotrzeć do przyrodniej siostry Wowy, do jego najlepszego kumpla z dzieciństwa, dawnych sąsiadów, nauczycieli, a nawet do ojczyma. Temat nieśmiało podchwycą gruzińskie media, wyznania Wiery pojawią się w jednej z tamtejszych gazet.
Mieszkańcy Metechi powiedzą jednym głosem: – To on. To na pewno Wowka.
Ibragimow zacznie witać się z gąską, kiedy pieczołowicie gromadzone materiały trafią wreszcie do Artioma Borowika z Sowierszenno Siekrietno („Ściśle Tajne”). Jednak zdjęcia i nagrania nie zostaną w porę opublikowane. 9 marca 2000 roku, na trzy tygodnie przed wyborami prezydenckimi, dojdzie bowiem do katastrofy lotniczej. Na pokładzie samolotu Jak-40, który roztrzaska się podczas wzlotu na lotnisku „Szeremietiewo”, życie straci zarówno Borowik, jak i wspomniany przyjaciel Ibragimova – Ziaudin Bażajew, prezes firmy naftowej Grupa Aljans. Finalnie artykuł o tytule „Czy w górach Gruzji odnaleziono matkę prezydenta Rosji?” trafi do druku pod koniec kwietnia. Ale wtedy Putin będzie już zaprzysiężonym prezydentem, a tajemnice jego dzieciństwa – niegroźną ciekawostką.
Mimo to, w Metechi pojawią się w przyszłości nieproszeni goście. A gdy odejdą, wraz z nimi poznikają też liczne ślady, mogące stanowić dowód na istnienie nieślubnego syna Wiery Nikołajewnej. Niejaki Gabriel Dataszwili powie Krystynie Kurczab-Redlich: – Przed wyjazdem Wowa podarował mi fotografię z podpisem: „na pamiątkę Gabrielowi od Wowy”. Tyle lat ją przechowywałem… Ostatnio szukałem, ale przepadła. Pojęcia nie mam, jak i kiedy.
Agent do zadań zwyczajnych
Szkoły nie lubiłem. Mnie się podobało na ulicy
Władimir Putin
Nie wszyscy dają wiarę rewelacjom Wiery. Kobieta twierdziła, że w desperacji odesłała syna do rodziców, a ci z kolei bez jej wiedzy oddali go pod opiekę dalekich krewnych, Putinów z Leningradu. W taki sposób Władimir miał trafić do miasta, w którym kilkadziesiąt lat później będzie robił pierwsze interesy już w realiach postsowieckich. Niemniej, oficjalnie jego rodzicami są Władimir Spirydonowicz i Maria Iwanowna. Choć próżno szukać świadków trzeciej ciąży tej ostatniej.
– Całym światem małego Władimira Putina był budynek przy Zaułku Baskowa – opisuje Steven Lee Myers. – W pobliżu znajdowały się imponujące zabytki carskiej Rosji – Ermitaż, gmach Admiralicji, sobór Świętych Piotra i Pawła – ale pełniły w jego życiu niewiele ważniejszą rolę niż monumentalne budowle na odległym horyzoncie. Wywodził się przecież z proletariatu, a nie z radzieckiej inteligencji czy elit politycznych. Dopiero później, patrząc wstecz na swoje dzieciństwo, potrafił dostrzec niedostatki tego okresu. Schody na czwarte piętro były pełne dziur, cuchnące i słabo oświetlone; na klatce śmierdziało potem i gotowaną kapustą. W kamienicy roiło się od szczurów, które dzieci przepędzały kijami. Władimir traktował to jak zabawę. Aż do dnia, kiedy przyparł gryzonia do muru na końcu korytarza. „Nagle szczur się odwrócił i skoczył na mnie. Byłem kompletnie zaskoczony i bardzo się bałem”.
Putin wspominany jest przez znajomych z dzieciństwa jako fatalny uczeń i generalnie niezbyt sympatyczny dzieciak. Łobuz, żeby nie powiedzieć: chuligan, młodociany rzezimieszek. Jego losy odmieniły się dopiero wówczas, gdy zaczął uczęszczać na treningi sztuk walki. Najpierw sambo, potem judo. Tam dowiedział się, czym jest samodyscyplina. Wyzbył się też kompleksów związanych z drobną posturą. – Sport wyciągnął mnie z ulicy. Na moim podwórku dzieci nie miały najłatwiejszego życia – wyzna po latach Putin. – Umiejętność walki była dla mnie narzędziem, za pomocą którego mogłem bronić moich praw w stadzie.
Miałem to szczęście, że jeszcze w swoich dziecięcych latach trafiłem do wspaniałego świata męstwa, szczerości i szlachetności. Do świata, gdzie największą wartością okazuje się nie tylko siła fizyczna, lecz także zalety charakteru
Władimir Putin
W 1968 roku 16-letni wówczas Putin zachwycił się filmem szpiegowskim „Tarcza i mecz”. Obraz (oparty na powieści) miał ocieplić wizerunek Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego wśród obywateli i zachęcić młodych Rosjan do wstępowania w szeregi KGB. Wołodia połknął ten haczyk.
Nic w tym zresztą dziwnego. Destalinizacja destalinizacją, lecz w domu i otoczeniu Putinów wciąż ceniło się Józefa Wissarionowicza. Dalej opowiadało się historie o wojnie, o bohaterstwie żołnierzy Armii Czerwonej w starciu z hitlerowskim najeźdźcą. Nadal śpiewało się rzewne ballady, traktujące o tamtych niełatwych, lecz spuentowanych triumfem czasach. Natomiast ulubiona nauczycielka późniejszego prezydenta była kobietą do tego stopnia wierną marksistowskim ideałom, że nie mogło to pozostać bez wpływu na jej ucznia. Putin na ochotnika zgłosił się więc do KGB, by przysłużyć się swej radzieckiej ojczyźnie. Wydatnie zmieniło się również jego podejście do edukacji. W 1970 roku nieoczekiwanie dostał się na prestiżowy wydział prawa Leningradzkiego Uniwersytetu Państwowego.
Niewykluczone, że współpraca z KGB mu w tym pomogła.
Służby naturalnie nie przyjęłyby byle szczyla z ulicy, któremu zamarzyły się szpiegowskie przygody. To tak nie działa, to oni werbują swoich wybrańców, nie odwrotnie. Jest więc możliwe, że Wowa w jakiś sposób przysłużył się miejscowej komórce KGB, zdobywając przychylność i oparcie. Zapewne – donosicielstwem. No i miejsce na uczelni się dlań znalazło. Potem zresztą lokalni opozycjoniści będą wypominać przyszłemu prezydentowi, że jako student maczał palce w siłowym represjonowaniu obywateli niechętnych władzy. Tak czy owak, w końcu Wołodia obronił pracę dyplomową, zakończył studia i już oficjalnie przystąpił do KGB.
Jego sny o spektakularnych akcjach i zakulisowych, szpiegowskich konfrontacjach z Amerykanami zostały brutalnie zweryfikowane przez smętną rzeczywistość. Praca w KGB okazała się bowiem potwornie nudna. Najpierw kierownik zagonił Putina do segregowania dokumentów w sekretariacie. Następnie przeniesiono go do kontrwywiadu, ale trzymano z dala od najistotniejszych zadań. Co raczej nie wynikało z braku zaufania, Rosjanin został przecież dokładnie prześwietlony i zweryfikowany pod każdym kątem. Najwyraźniej postrzegano go zatem jako niezbyt wartościowego pracownika. Trochę zapchajdziurę, urzędasa. Nie wyróżniał się, nie nawiązywał bliskich relacji ze współpracownikami, nie rzucał się w oczy szefostwu. Trudno awansować, gdy przełożeni nie wiedzą, że istniejesz. – Była to, prawdę powiedziawszy, blada, niemal niepozorna postać, niezwracająca na siebie uwagi i do niczego nieaspirująca – ocenił generał Oleg Kaługin.
Dopiero w połowie lat 80. Putin doczekał się pierwszej zagranicznej misji. Trafił do Drezna w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Trudno się tym jednak przesadnie ekscytować. Wciąż mówimy o sowieckiej strefie wpływów. Państwie frontowym, jasne, lecz położonym za żelazną kurtyną. – Putin nigdy nie pracował w prawdziwym wywiadzie. Prawdziwy wywiad działał poza granicami bloku radzieckiego. Do NRD kierowano płotki z wewnętrznego aparatu KGB do pomniejszych zadań wywiadowczych – przyznał generał Kaługin, cytowany w książce „Wowa. Wołodia. Władimir. Tajemnice Rosji Putina”.
Po przeprowadzce do Niemiec Putin – „Mały Wołodia”, jak go wtedy nazywano, bo Władimirów mieli tam w Dreźnie od groma – wyróżni się sumiennością i zawsze cenną zdolnością wkradania się w łaski przełożonych. – W 1987 roku major Putin awansował na podpułkownika i został jednym z asystentów Łazara Matwiejewa, a po jakimś czasie najważniejszym z nich. Automatycznie objął stanowisko zastępcy szefa drezdeńskiej placówki – opowiada Lee Myers. – Po tych awansach zwiększył się zakres jego obowiązków administracyjnych, ale jednocześnie oddaliło go to jeszcze bardziej od czynnej działalności agenturalnej i szpiegowskiej. Tak jak w Leningradzie, znowu był kontrolerem, urzędnikiem wypatrującym wciąż wrogów zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych.
A więc znów – nie przygody, a głównie biurokracja.
Przepytywanie konfidentów, porządkowanie zdobytej wiedzy. Rutyna do potęgi. To właśnie z perspektywy NRD przyszły prezydent obserwował postępujący upadek Związku Radzieckiego. Jego patriotyczna dusza krwawiła, czuł się (po raz kolejny?) osierocony. Tym razem przez aparat państwa, w którym pokładał tak wielkie zaufanie. Wydawało mu się, że cała jego praca straciła jakikolwiek sens. Obwiniał o to słabą władzę. – W tamtej chwili miałem wrażenie, że mój kraj przestał istnieć. Że znikł bez śladu. Stało się jasne, że Związek Radziecki niedomaga. Cierpiał na śmiertelną, nieuleczalną chorobę zwaną paraliżem – paraliżem władzy.
***
Jak to z nim właściwie było? Opcje są dwie.
Wariant pierwszy jest taki, że Władimir Putin przez całe dekady grał na nosie wszystkim wokół. Że założył maskę przeciętniaka bez ambicji, by nikt nie widział w nim zagrożenia. A gdy tylko nadarzała się szansa, wskakiwał półeczkę wyżej. I tak krok po kroku, wdrapywał się na szczyt. Albo faktycznie był tym pozbawionym atutów, śliskim typkiem, jakim malują go dawni koledzy i szefowie. Obie opcje nie świadczą jednak najlepiej o tych, którzy otworzyli przed nim wrota do dyktatury.
– Sama czasami się zastanawiam, czy Putin to naprawdę człowiek, a nie tylko lodowata, metaliczna kukła. Jeśli jest człowiekiem, to tego nie okazuje – napisze w 2004 roku Anna Politkowska. Niezależna dziennikarka, należąca do grona najostrzejszych krytyków polityki Władimira Władimirowicza. Jej brawurowa praca reporterska w Czeczenii spotka się z powszechnym uznaniem, również – a może: zwłaszcza – poza granicami Rosji. Wywoła też złość Kremla oraz niektórych środowisk czeczeńskich. 7 października 2006 roku Politkowska zostanie odnaleziona martwa w windzie przy swoim mieszkaniu. Zabójca odda w jej kierunku cztery strzały z najbliższej odległości, jedna z kul ugodzi ją w głowę. Pozostawiony wśród upuszczonych przez kobietę zakupów pistolet oraz łuski po nabojach trafią w ręce śledczych, lecz nigdy nie uda się ustalić, kto właściwie zlecił zamordowanie dziennikarki. Putin w dniu śmierci Politkowskiej obchodził 54. urodziny.
Kilka tygodni później w wyniku otrucia polonem-210 umrze w okrutnych męczarniach Aleksandr Litwinienko – były funkcjonariusz Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Kolejny z zajadłych przeciwników Putina, korzystający z azylu politycznego na terenie Wielkiej Brytanii. Stał on na stanowisku, że seria terrorystycznych zamachów bombowych na budynki mieszkalne w rosyjskich miastach, która uzasadniła II wojnę czeczeńską, była w istocie operacją FSB. Jego zdaniem służby chciały w ten sposób wzbudzić w kraju atmosferę przerażenia, wzmocnić pozycję Putina i przedstawić Czeczenów jako zbrodniarzy.
Trudno o poważniejszy zarzut. Wskutek eksplozji zginęły setki osób.
Litwinienko wprost, choć bez podania dowodów, oskarży też swoich dawnych kolegów z FSB o udział w zamordowaniu Politkowskiej na zlecenie władz państwa. W końcu zostanie uciszony. – Leżę tu i czuję wyraźnie obecność anioła śmierci – napisze w pożegnalnym liście, podyktowanym z łoża boleści. – Nadal istnieje szansa, że zdołam mu się wymknąć, ale obawiam się, że moje nogi nie są już tak szybkie jak kiedyś. Chyba nadszedł już czas, żeby skierować kilka słów do człowieka, który ponosi odpowiedzialność za to, w jakim stanie się obecnie znajduję. Być może zdoła pan mnie uciszyć, ale za tę ciszę będzie musiał pan zapłacić. Udowodnił pan już, że jest dokładnie tak bezwzględnym barbarzyńcą, jakim przedstawiają pana pańscy najbardziej surowi krytycy. […] Pokazał pan, że nie zasługuje na swoje stanowisko. Być może zdoła pan zamknąć usta jednemu człowiekowi, ale głosy protestu z całego świata będą pobrzmiewać panu, panie Putin, do końca pańskich dni. Niech Bóg panu wybaczy to, co pan zrobił. Nie tylko mnie, ale mojej ukochanej Rosji.
Putin do śmierci Politkowskiej odniesie się z wściekłością. – Była znana w kręgach dziennikarskich i wśród działaczy zajmujących się prawami człowieka, a także na Zachodzie, ale miała minimalną siłę oddziaływania na rosyjską politykę. Zabójstwo takiej osoby, zamordowanie z zimną krwią kobiety, matki, już samo w sobie stanowi atak na nasz kraj. To morderstwo szkodzi Rosji i jej obecnemu rządowi – powie. Natomiast otrucie Litwinienki potraktuje na chłodno. Pozwoli sobie nawet na dość zagadkowy, biblijny komentarz. – Ludzie, którzy tego dokonali, nie są Panem Bogiem. A pan Litwinienko, niestety, nie jest Łazarzem.
Marina Litwinienko, żona zamordowanego, odnajdzie potem w notesie męża odręcznie zapisane słowa: – Kiedy Łazarz wstał z martwych, nikt nie zadawał mu żadnych pytań. Należy bowiem uszanować milczenie nieżyjących.
***
Dziś nikt nie ma już złudzeń – Władimir Putin jest zbrodniarzem, który w imię swego imperialnego projektu dokonał pełnoskalowej inwazji na sąsiedni kraj, grożąc przy okazji reszcie świata wojną nuklearną. Z jego woli bombardowane są miasta, z jego woli ginie cywilna ludność Ukrainy, w tym dzieci. Nie jest wszakże tak, że krew na rękach rosyjskiego dyktatora pojawiła się dopiero w lutym 2022 roku. Że w duszy Putina nagle coś pękło, że zatracił skrupuły. By znaleźć się w miejscu, w którym jest dzisiaj, Putin kroczył po trupach dawnych sojuszników, dziennikarzy, przeciwników politycznych, funkcjonariuszy państwowych, Czeczenów, także zwykłych Rosjan. A przecież opowiedzieliśmy wam przede wszystkim o najwcześniejszym etapie jego życia i rządów. Gdy dopiero się rozkręcał.
Teraz nawet najbliższych doradców Putin trzyma na dystans. Przemowy wygłasza zza absurdalnie długiego stołu, gestykuluje na tle green screenu. Być może dostrzegł więc w oczach swych zauszników to, czego przeszło dwie dekady temu otoczenie nie zauważyło w porę w jego własnym spojrzeniu.
CZYTAJ WIĘCEJ O ROSJI I INWAZJI NA UKRAINĘ:
- Jak w XX wieku ginęli najważniejsi rosyjscy przywódcy?
- Wołodymyr Zełenski. Historia prezydenta, który stanął na drodze Putina
- Anonymous. Od internetowych trolli do wirtualnej potęgi
- Ramzan Kadyrow. Człowiek, którego boi się nawet Putin
- Nie możemy do domu. Reportaż o uchodźcach z Ukrainy
źródła: Radosław Zarzecki – „Amerykańskie wsparcie dla afgańskich mudżahedinów w latach 1979–1986”; Michał Hyra – „Sojusz Arabii Saudyjskiej ze Stanami Zjednoczonymi. Przeszłość i perspektywy”; Przemysław Zieliński – „Jak upadał Związek Radziecki?”; Grzegorz Morawski – „Władimir Putin: „Upadek ZSRR katastrofą”; Filip Musiał – „Pierestrojka – droga do demokracji czy plan odwilży bis?”; Ineke Smits – „Putin’s Mama”; Artur Szklarski – „Kulisy rosyjskiej polityki wobec Republiki Czeczenii i jej konsekwencje„; Kate Weinberg – „Could this woman be Vladimir Putin’s real mother?”; Kamil Baraniuk – „Mniejszości rosyjskojęzyczne w polityce zagranicznej Federacji Rosyjskiej – przykład Estonii„; Joanna Kot-Wojciechowska – „Polityka Władimira Putina a kwestia rosyjskiej tożsamości narodowej”; Michael McFaul – „Odwrót rosyjskiego liberalizmu”; Ośrodek Studiów Wschodnich – „30 lat Federacji Rosyjskiej. Rosja i jej najnowsza historia„; ciekawehistorie – „Ukraina. Walka o Europę”; Jadwiga Rogoża – „Rysa na szkle. Putin traci zaufanie Rosjan”; Paweł Wieczorkiewicz – „Borys Jelcyn”; Ośrodek Studiów Wschodnich – „30 lat Federacji Rosyjskiej. Rosja i jej najnowsza historia”; Jacek Bartosiak i Sławomir Majman – ” Chinach, Eurazji i Rosji”; Konrad Świder – „Transformacja polityczna w Rosji w latach 90. XX wieku – główne problemy„; Adam R. Bartnicki – „Rosja Borysa Jelcyna –polityczna spuścizna komunizmu”; Jurij Szutow – „Kto ją zabił?”; Sergei Pugachev – „I personally brought Putin to power”; Ola Gersz – „Rosyjskie „House of Cards”. Te archiwalne nagrania pokazują, jak sprytnie Putin doszedł do władzy”; Wojciech Lorenz – „Wojna oligarchów”; Witalij Manski – „Świadkowie Putina”.
źródła książkowe: Swietłana Aleksijewicz – „Czasy secondhand”; Krystyna Kurczab-Redlich: „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina”; Arkadij Ostrowski – „Rosja – wielkie zmyślenie. Od wolności Gorbaczowa do wojny Putina”; Anna Politkowska – „Rosja Putina”; Masha Gessen – „Putin, człowiek bez twarzy”; Steven Lee Myes – „Nowy car”;
fot. NewsPix.pl / Getty Images / WikiMedia