Postronni kibice mogą narzekać, że przez blisko 70 minut mecz na szczycie był niezwykle ciężki do oglądania. Realizatorzy, by wybrać najlepsze sytuacje po pierwszej połowie, musieli odstawiać niezwykłe fikołki, bo w innym wypadku mogliby pokazać co najwyżej czarną planszę. To wszystko prawda, ale prawdą jest też to – Lech podobne opinie może mieć w dupie. Przetrwał bowiem kilkadziesiąt minut walki, kopania, a potem wypunktował Pogoń jak dzieciaka. 3:0 na boisku lidera – to nie jest zwyczajne zwycięstwo. To jest zabranie mu tymczasowego tronu i rozkaz: „dziś śpisz w nogach”.
POGOŃ SZCZECIN – LECH POZNAŃ. SŁABIUTKA PIERWSZA POŁOWA
Do tej siedemdziesiątej minuty Pogoń nie była bliższa zwycięstwa, ale nawet remis w tym spotkaniu mógł ją urządzać. Skromna, prawda, ale przewaga nad Lechem zostałaby utrzymana. Może to plan minimalistyczny, jednak wciąż taki, który utrzymywałby ją na pierwszym miejscu. Nie powiemy, że do tego momentu Portowcy grali dobrze, gdyż zwyczajnie tak nie było, zwłaszcza w ofensywie, ale w tyłach zasuwali, ile fabryka dała.
Doskok, doskok, odbiór, doskok, wślizg, walka, jazda. Na swojej połowie Lech rozgrywał spokojnie, natomiast po przekroczeniu linii środkowej, musiał już wręcz pytać rywala, czy może swobodnie pierdnąć. Nie było czasu, nie było miejsca. Kompletny klincz, bo co możemy wspomnieć Lechowi jako groźną sytuację? Tylko uderzenie Velde, z którym poradził sobie Stipica. Mało.
Ale ta pełna pasji gra w odbiorze Pogoni miała słaby punkt – w końcu musisz gdzieś zgubić rywala, nie jesteś w stanie zabezpieczyć każdego metra, jeśli tak rzadko przenosisz ciężar pod drugą bramkę. I tak się stało – Lech złapał swój moment, a konstrukcja Portowców runęła jak domek z kart.
POGOŃ SZCZECIN – LECH POZNAŃ. MINUTY, KTÓRE WSTRZĄSNĘŁY POGONIĄ
Tym, który miał za dużo miejsca, był Murawski i skorzystał z tego znakomicie. Dał wcinkę w pole karne, tam Kamiński się nie podpalał, tylko głową zgrał do Ishaka, a ten z bliska nie miał problemu, by pokonać Stipicę. Pogoń jeszcze się nie otrząsnęła, a było już 2:0 – wrzutkę od Pereiry wykorzystał Kownacki, który uprzedził Kostasa. No i cios nokautujący po rzucie karnym, podyktowanym za faul Łęgowskiego (kopnął w głowę Kownackiego przy próbie wybicia) – pewnie wykorzystany przez Ishaka.
Sześć minut. Tyle trwał koszmar Pogoni, który jednoznacznie przekreślił jej szanse na cokolwiek w tym meczu. Zostawili na boisku dużo zdrowia, nikt tego nie odbiera, niemniej – w końcu się potknęli i zostali bardzo mocno skarceni.
Natomiast: choć intensywność grania gospodarzy była przez długi czas naprawdę w porządku, to mamy jednak zarzut zasadniczy. Gdzie jakość? Gdzie te oskrzydlające akcje w ofensywie, wymiany piłek Grosickiego i Maty? Gdzie Biczachczjan, który dostał całą drugą połowę? Gdzie Zahović – przecież jego obecność na boisku była w najlepszym razie drugoplanowa. A Kowalczyk, lider boiskowy i nie tylko? Zmiana już po 45 minutach.
Pogoń miała dziś problemy, by oddać jakikolwiek sensowny strzał. Co im możemy zapamiętać – w pierwszej połowie niecelne uderzenie Kucharczyka, pinball Zahovicia, w którym Słoweniec się nie odnalazł. W drugiej jeszcze mniej, a sami widzicie, konkurencja była żałosna. Bednarek po przerwie swobodnie mógł poczuć się jak kibic z dobrym miejscem do oglądania.
Lech w pierwszej połowie poszedł na tę wymianę ciosów w środkowej strefie boiska, ale potem – pokazał jakość. A ostatecznie to jakością wygrywa się spotkania, nie mówiąc już o tych meczach, które mogą decydować o mistrzostwie Polski. Wydaje się, że to może być duży kubeł zimnej wody dla Portowców, natomiast dla Lecha – mocny zastrzyk optymizmu.
Do końca sezonu jeszcze daleko, lecz przewaga psychologiczna (w tej parze, nie zapominajmy o Rakowie) jest dziś po stronie Kolejorza. Grosicki zaczepnie powiedział przed meczem: – Uważam, że Raków może być groźniejszym przeciwnikiem niż Lech.
Dziś w Poznaniu mogą to kwitować z uśmiechem.
WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN I LECHU POZNAŃ:
- Niełatwa sztuka dzielenia tortu. Rezerwowi Lecha Poznań
- Biczachczjan i inni. O wejściach smoka w Ekstraklasie
- Właściwe miejsce i czas. Joao Amaral
- Wahan pasuje do stylu Pogoni
Fot. Newspix