Reklama

Debiut marzeń po pięciu latach. Poznajcie Macieja Dąbrowskiego z Hibernianu

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

04 lutego 2022, 13:28 • 13 min czytania 30 komentarzy

Maciej Kevin Dąbrowski pięć lat temu zamienił rezerwy Lecha Poznań na juniorów Hibernianu i w miniony wtorek wreszcie doczekał się debiutu w szkockiej ekstraklasie. Polski bramkarz został bohaterem derbów Edynburga z Hearts, wybrano go piłkarzem meczu. Postanowiliśmy z nim porozmawiać i poznać jego historię, bo tak naprawdę do tej pory był postacią praktycznie nieznaną, którą ewentualnie ktoś kojarzył z tytułów na portalu 90minut.pl. Dlaczego zostawił Lecha dla ówczesnego drugoligowca ze Szkocji? Czemu tak długo czekał na szansę w obecnym klubie? Co go najbardziej wzmocniło na obczyźnie? Skąd tak zażyła relacja z kibicami? Jakie są realia czwartej ligi szkockiej, którą poznał na wypożyczeniach? Dlaczego za granicą wszyscy piszą o Kevinie Dąbrowskim, a nie Macieju? Zapraszamy. 

Debiut marzeń po pięciu latach. Poznajcie Macieja Dąbrowskiego z Hibernianu

Musisz być bardzo cierpliwym człowiekiem. Zadebiutowałeś w szkockiej ekstraklasie pięć lat po dołączeniu do Hibernianu.

Szmat czasu. Wiele było momentów, w których myślałem, że ciągle nie dostałem szansy i może powinienem odejść lub przynajmniej udać się na wypożyczenie. Tych wypożyczeń zresztą kilka zaliczyłem. W 2019 roku poszedłem do czwartoligowego Cowdenbeath FC i okazało się to świetnym ruchem. Delikatnie mówiąc, nie była to najlepsza drużyna w League Two i jako bramkarz miałem mnóstwo roboty w każdym meczu, mogłem się wykazać. Spędziłem tam jedną rundę, miło wspominam ten okres. Zimą 2020 wypożyczenie zostało skrócone i sądziłem, że pojawi się szansa na debiut lub przynajmniej na stałe zostanę włączony do pierwszego zespołu. To się niestety nie udało. Cierpliwie trenowałem i grałem w rezerwach, a przed nowym sezonem zakładałem, że chcę być już minimum numerem dwa. Znów jednak wizja trenerów była inna. Uważali, że powinienem się dalej ogrywać gdzieś niżej. Zezłościłem się, ale trzymałem to w sobie i po dwóch dniach zgodziłem się na ten krok. Tym razem poszedłem do trzecioligowego Dumbarton. To również była drużyna raczej walcząca o utrzymanie, co sprawiało, że nie nudziłem się w żadnym spotkaniu. Jakimś cudem cztery razy zachowałem czyste konto, traktowałem to jako spore osiągnięcie. Pod koniec rundy trafiłem nawet do jedenastki tygodnia w Szkocji. To łączne zestawienie z czterech najwyższych lig szkockich, więc można mówić o jakimś wyróżnieniu.

 

Reklama

Miałem spędzić w Dumbarton cały sezon, ale Ofir Marciano – dziś zawodnik Feyenoordu – doznał kontuzji i menedżer Jack Ross zdecydował się mnie przedwcześnie ściągnąć. Mówił, żebym szykował się do grania. Działo się to przed meczem z Celtikiem. Kibice dawali do zrozumienia, że liczą na mój debiut, wcześniej uważnie śledzili moje wypożyczenia. Lokalne media też się nastawiały na taki scenariusz. Wtedy jednak Ross sprowadził Matta Maceya z Arsenalu i to on od razu wskoczył do składu. Z Celtikiem i Kilmarnock siedziałem na ławce, a potem niespodziewanie do zdrowia wrócił Marciano. Zapowiadano, że wypada na dłuższy czas, tymczasem pauzował tylko dwa tygodnie. Stałem się numerem trzy i przestałem się pojawiać w meczowej kadrze. Frustrowałem się, bo mógłbym się dalej ogrywać w League One, a tak traciłem czas na trybunach. Musiałem jednak zachować spokój i ciężko pracować. Nic innego nie mogłem zrobić. Gdybym pokłócił się z trenerami, byłbym skreślony. Całą wściekłość przełożyłem na treningi.

Kontrakt mi wygasał, pojawiły się jakieś opcje w Szkocji, ale po rozmowie z Jackiem Rossem zdecydowałem się zostać i podpisać nową umowę. Powiedział, że widzi mnie przynajmniej jako pierwszego rezerwowego, który będzie walczył o skład. Był w tym przekonujący, a kibice naprawdę na każdym kroku dawali do zrozumienia, że mnie cenią i we mnie wierzą. Hibernian stał się moim drugim domem i marzyłem o tym, żeby wreszcie zadebiutować.

Jak widać, również w tym sezonie twoja cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę.

W trakcie okresu przygotowawczego rywalizowałem z Maceyem jak równy z równym. Czułem się super, dobrze prezentowałem się w sparingach. Na koniec graliśmy z Arsenalem, dostaliśmy po 45 minut. Wszedłem na drugą połowę i wyszedł mi świetny mecz. Nicolas Pepe nie będzie mnie miło wspominał, bo obroniłem mu rzut karny i bardzo groźny strzał z rzutu wolnego. Mówimy o piłkarzu, który kosztował 80 mln euro, robiło to wrażenie.

Wierzyłem, że nadchodzi mój czas, bo pod każdym względem prezentowałem się lepiej od Matty’ego. Kibice uważali tak samo. Niestety, kolejne rozczarowanie. Dwa dni przed pierwszą kolejką menedżer Ross poinformował, że mimo mojej dobrej formy z przygotowań postawi na Maceya. Tydzień w tydzień siedziałem na ławce, aż wreszcie we wtorek rano, czyli w dniu meczu, dowiedziałem się, że zagram z Hearts. Matt miał problemy z kolanem po spotkaniu z Livingston, jego występ to było 50 na 50. Trenował w następnych dniach, aż wreszcie w dniu meczowym stwierdził, że nie rady. Zostało siedem godzin do pierwszego gwizdka, nie miałem nawet czasu mocniej się zestresować. Czułem, że jestem gotowy, tak długo czekałem na tę chwilę.

Reklama

No i wyszedł ci debiut marzeń. 

Kilka fajnych interwencji zaliczyłem, udało się zachować czyste konto. Najlepsze uczucie w moim życiu. Gdy potem zostałem wybrany piłkarzem meczu, eksplodowałem emocjonalnie, jakaś łza się w oku zakręciła. Długo rozmawiałem z rodzicami, wspominaliśmy całą drogę, którą musiałem przebyć, żeby przeżyć takie chwile. Nie mogłem spać tamtej nocy. Ciężka praca i wiara w siebie wreszcie zostały nagrodzone. Dziękowałem Bogu, że się doczekałem i to w takich okolicznościach. Lepszych nie mogłem sobie wymarzyć. Debiut na Easter Road, wielkie derby Edynburga, dwa kluby nienawidzące się jak Rangersi z Celtikiem.

A na trybunach 20 tysięcy kibiców.

Nawet ponad 20 tysięcy. Wszyscy dopingujący i krzyczący, ich ryk przed meczem zrobił wrażenie. Ale dla mnie im więcej ludzi na trybunach, tym lepiej, tym swobodniej i pewniej się czuję. Uwielbiam taką otoczkę, to show, emocje kibiców po udanej interwencji. Po pierwszej paradzie już wiedziałem, że to będzie mój wieczór.

Pod koniec przeżyliście jednak chwilę grozy, gdy nie zrozumiałeś się z Rockym Bushirim i powstał z tego rzut wolny pośredni dla rywali.

Zawsze wychodząc na przedpole krzyczę do obrońców, żeby zostawili mi piłkę. Tym razem Rocky mnie nie usłyszał właśnie przez hałas na trybunach. Nie spojrzał też, gdzie byłem ustawiony, nie widział, że wychodzę. Sądziłem, że spokojnie złapię piłkę, a on nagle ją do mnie podał. Dzięki Bogu jakimś cudem zdołałem się skutecznie rzucić. Musiałem to zrobić, bo piłka leciała w światło bramki. Hearts dostali rzut wolny pośredni, ale na szczęście strzał został zablokowany przez kolegów w murze i nie było żadnego zagrożenia.

Sądząc po meczowym skrócie, bezbramkowy remis bardziej mógł cieszyć was niż Hearts.

Na pewno. Do przerwy prezentowaliśmy się całkiem nieźle, ale w drugiej połowie Hearts mocno nas naciskali i stworzyli sobie o wiele więcej sytuacji. My najlepszą mieliśmy w ostatniej akcji, niestety obrońca wybił piłkę sprzed linii bramkowej. Myślę, że było to jedno z najbardziej ekscytujących 0:0 w tym sezonie szkockiej ekstraklasy.

Pytanie, co dalej? Będziesz grał więcej czy wracasz na ławkę?

Jeszcze nie wiem, ale jest duża szansa, że w sobotę znów wystąpię. Kibice już wcześniej byli za mną, a teraz to już praktycznie każdy mówi, że nie wyobraża sobie, żebym po takim meczu miał nie utrzymać miejsca w bramce. Ludzie doceniają to, że się nie poddałem i nie zostawiłem klubu. W kontekście kibicowskim mam bardzo mocną pozycję, co może pomóc.

Kolejny raz podkreślasz, jak bardzo cenią cię kibice. Skąd się to wzięło, skoro wcześniej nie grałeś w lidze?

Grałem w wielu sparingach i zawsze dobrze wypadałem – kilka razy z Celtikiem, a ostatnio w tym wspomnianym spotkaniu z Arsenalem. Sądzę, że uznanie kibiców zyskałem już w czasach juniorów Hibernianu. Zapisaliśmy się w historii klubu, bo po piętnastu latach w jednym sezonie wygraliśmy młodzieżową ligę i Puchar Szkocji. W półfinale pucharu graliśmy na wyjeździe z Celtikiem. 0:0 po dogrywce, doszło do rzutów karnych, obroniłem dwa strzały i weszliśmy do finału, który wygraliśmy 3:1. Dołożyłem do sukcesu swoją cegiełkę, ludzie uważnie śledzili nasze losy.

Potem poszedłem na wypożyczenie do Cowdenbeath. Jeden z pierwszych meczów rozegrałem przeciwko Hearts w odbywającym się przed sezonem Scottish League Cup, w którym rywalizują kluby od najwyższego poziomu do czwartego. Wcześniej Cowdenbeath przegrywało z “Sercami” nawet po 0:5 czy 0:10, a wtedy było tylko 0:2. Miałem niewyobrażalnie dużo roboty, musiałem być jak ośmiornica. Koledzy śmiali się, że wyrastała mi trzecia i czwarta ręka. Zostałem piłkarzem meczu. Dwa występy z Hearts i dwa razy MVP (śmiech). Kibice Hibernianu gratulowali mi tego meczu i jeszcze bardziej zyskałem ich sympatię. Przez tych kilka lat wytworzyła się silna więź między mną a fanami. Teraz dodatkowo się umocniła. Dałem emocjonalny wywiad po wtorkowym meczu, podkreślając, ile musiałem przejść, żeby dojść do tego miejsca. Podziękowałem kibicom, ponieważ dawali mi motywację i w dużej mierze dzięki nim w ubiegłym roku przedłużyłem kontrakt. Chciałbym tu zostać na kolejne lata i zostać najlepszym bramkarzem ligi. Wierzę, że mi się to uda.

Hibernian faworytem w meczu z St. Mirren. Fuksiarz.pl za wygraną gospodarzy płaci po kursie 1.83

Rocznikowo masz 24 lata. Pojawiają się myśli, że to ostatni dzwonek, żeby zacząć wypływać na głębsze wody? Wiadomo, że bramkarze często dojrzewają nieco później niż zawodnicy z pola, ale jednak czas leci. 

Szczerze mówiąc, chodziło mi to po głowie, zaczynałem się niecierpliwić. Wiele dawały mi rozmowy z Adamem Bogdanem, który trochę pobronił w Premier League, nawet w barwach Liverpoolu. On też dość późno zaczął regularnie grać. Powtarzał, że dziś dbający o siebie bramkarz może spokojnie bronić do czterdziestki. Buffon ma 44 lata i nadal występuje w Parmie. Głęboko wierzyłem, że mój moment nadejdzie, modliłem się o niego. Przez ostatnie pół roku czułem się już w stu procentach gotowy. No i doczekałem się.

Od kilku tygodni Hibernian prowadzi Shaun Maloney, którego polscy kibice zapewne pamiętają z czasów Celtiku Artura Boruca i Macieja Żurawskiego. Jego przyjście sprawiło, że rywalizacja o miejsce w bramce zaczęła się od nowa?

Zdecydowanie. Przeważnie przyjście nowego trenera sprawia, że każdy zaczyna z czystą kartą. Mało kto może wtedy być pewny swojej pozycji. Ta zmiana dała mi nowy impuls. Po otwarciu okienka zaczynałem analizować, czy nie lepiej znów odejść na wypożyczenie, ale przyjście Maloneya zapaliło światełko w tunelu. Każdy trening traktowałem jak walkę o życie. Cieszę się, że menedżer mi zaufał, bo równie dobrze mógł sięgnąć po kogoś innego.

Aktualnie zajmujecie piąte miejsce w tabeli i realnie patrząc, możecie powalczyć o czwarte. To oddaje pozycję klubu w hierarchii szkockiej piłki?

Ambicje zawsze mamy duże, zwłaszcza po ostatnim sezonie, który zakończyliśmy na trzecim miejscu i dotarliśmy do finału Pucharu Szkocji. W tym sezonie byliśmy z kolei w finale Pucharu Ligi Szkockiej. W ostatnich latach Hibernian regularnie grał w europejskich pucharach, w Lidze Europy i Lidze Konferencji. Jesteśmy klubem ze stolicy, co też zobowiązuje. Od niedawna mamy nowych właścicieli, którzy duży nacisk kładą na rozwój. No i zawsze celem jest bycie wyżej niż Hearts, a ci dziś są na najniższym stopniu podium. Tracimy do nich 10 punktów, musimy walczyć. Generalnie top4 to cel minimum, przed nami ważny okres.

Wspominałeś o nienawiści między lokalnymi rywalami. Zdarzało ci się ją odczuwać na własnej skórze?

Na szczęście nie. Tam, gdzie mieszkam, dominują kibice Hibernianu. W Edynburgu główne ulice i dzielnice raczej należą do nas. W takiej okolicy położony jest nasz stadion, na długiej i znanej ulicy Leith, do której odnosi się w tytule klubowy hymn. Nigdy jeszcze nie miałem nieprzyjemnych zdarzeń z kibicami Hearts. Wręcz przeciwnie – gdy grałem na wypożyczeniu w Cowdenbeath, gratulowali dobrego meczu, wiedząc, że jestem zawodnikiem drugiej strony. A po tym meczu przegranym 0:2 dostałem od fanów “Serc” owację na stojąco. Zaskoczyło mnie to, miłe przeżycie.

Mówisz cały czas o dwóch wypożyczeniach, ale widzę, że w CV masz cztery. 

A tak, już prawie o nich zapomniałem (śmiech). Dość szybko zostałem wypożyczony do Berwick Rangers, ale nagle wyrzucili tam menedżera i nie dostałem żadnej szansy. Szybko wróciłem i odszedłem na miesiąc czy dwa do czwartoligowego Civil Service. To było moje pierwsze przetarcie z seniorskimi klimatami na Wyspach. Owocny czas, dużo do bronienia, mogłem się wykazać. Fajnie to Hibernian planował, że wysyłał mnie do słabszych drużyn, żebym miał jak najwięcej roboty. Dzięki temu nie pękam dziś, gdy znajdujemy się pod presją i co chwila muszę interweniować.

Jakie są realia czwartej ligi szkockiej? Stereotypowe “kick and rush”? Liznąłeś czwartego poziomu rozgrywkowego w Polsce, więc masz porównanie.

Kurczę, muszę przyznać, że spodziewałem się o wiele gorszego poziomu. Pod względem piłkarskiej jakości jest naprawdę nieźle. Gra tam wielu utalentowanych zawodników przychodzących po seniorskie doświadczenie z juniorów Celtiku czy Rangersów. Gorzej to wygląda w kwestii intensywności gry, ale i tak zostałem mile zaskoczony.

Co sprawiło, że wyjechałeś do Szkocji? Zacząłeś już przecież występować w rezerwach Lecha Poznań. Patrząc z boku i wiedząc, w jakich warunkach “Kolejorz” szkoli i gdzie promuje piłkarzy, zamiana tego klubu na juniorów szkockiego drugoligowca nie jawi się jako kusząca perspektywa. 

Spędziłem w Lechu cztery lata i za czasów pierwszej kadencji Macieja Skorży wydawało się, że mam spore szanse, by znaleźć się w kadrze pierwszego zespołu. Wszystko zmierzało w kierunku takiego scenariusza, wręcz wydawał się on pewny, ale wtedy trener Skorża został zwolniony. Musiałem dalej siedzieć we Wronkach, a po pół roku do ekstraklasowej kadry włączono innego bramkarza – ku mojemu zdziwieniu, bo pod każdym względem byłem od niego lepszy i naprawdę nie jest to bufonada. Powinienem być na jego miejscu już od kilku miesięcy. Uznałem, że już wystarczy, że wystarczająco długo jestem w Lechu. Chciałem wyjechać za granicę i tam pewnego dnia pokazać, że jestem znacznie lepszy niż tamten bramkarz. Cieszę się, że po tylu latach mi się to udało.

Przez pierwsze półrocze byłeś jedynie wypożyczony, potem Hibernian cię wykupił. Było to uzależnione od awansu do szkockiej ekstraklasy?

Nie, wszystko zależało od tego, jak mi pójdzie. Zacząłem najgorzej, jak się dało, bo jeszcze przed złożeniem podpisów na drugim treningu doznałem paskudnej kontuzji. Dostałem niezwykle mocny strzał, niefortunnie interweniowałem i wybiłem sobie kciuka. Do tego był cały zakrwawiony. Musiałem go sobie nastawić, żeby zdjąć rękawicę. Największy ból w życiu. W szpitalu powiedzieli, że czeka mnie operacja i przynajmniej trzy miesiące przerwy. Mogłem wrócić do Lecha, mama na to nalegała, ale zaparłem się, zostałem i na miejscu przeszedłem rehabilitację. Wciąż byłem mocno zmobilizowany, żeby coś udowodnić w Poznaniu. Hibernian nadal był zainteresowany współpracą i sfinalizował wypożyczenie. Wyleczyłem się i akurat jeden z bramkarzy doznał kontuzji. Niesamowicie mi wyszedł pierwszy trening i menedżer Neil Lennon zdecydował, że już na stałe trenuję z pierwszym zespołem. Latem mnie wykupili i dali długi kontrakt.

Widzę, że tamto wydarzenie z Lecha strasznie podrażniło twoją ambicję.

Bardzo, bo w porównaniu do tamtego bramkarza, pod każdym względem byłem lepszy. Po prostu. Każdy to widział. Skoro jednak nie zostałem doceniony, uznałem, że trzeba szukać innego klubu. Zawsze marzyłem o grze na Wyspach, więc gdy pojawiło się zainteresowanie Hibernianu, nie wahałem się zbyt długo. Odpowiadał mi styl gry tej drużyny. Jestem typem bramkarza, który broni odważnie, lubi się wpieprzyć w tłum i to było dla mnie idealne otoczenie. Od początku musiałem radzić sobie sam. Szkocja okazała się lekcją charakteru i dyscypliny, tu stałem się mężczyzną. Uciekłem ze swojej strefy komfortu i wyszło mi to na dobre. Wzmocniłem się psychicznie, dlatego potem nie miałem problemu, żeby udźwignąć mentalnie debiut w derbach przy dwudziestu tysiącach szalejących kibiców.

W kolejnych latach miałeś możliwość powrotu do Polski?

Tak, dostawałem propozycje z Ekstraklasy, ale zawsze chodziło o rolę zmiennika, więc nie decydowałem się. Powrót do kraju w takich okolicznościach byłby dla mnie krokiem w tył.

Wyjaśnimy jeszcze kwestię twoich personaliów. W Polsce piszemy o Macieju Dąbrowskim, za granicą piszą o Kevinie Dąbrowskim. Skąd ta różnica?

Kevin to było moje drugie imię. Idąc do Szkocji stwierdziłem, że przedstawię się jako Kevin, żeby wszystkim było łatwiej z wymową. Tak mnie wszędzie nazywali i tak się przyjęło, również w mediach. Postanowiłem pójść za ciosem. Od sześciu miesięcy już oficjalnie mam w dowodzie i paszporcie “Kevin Maciej Dąbrowski”, to dziś moje pierwsze imię.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ O POLAKACH ZA GRANICĄ:

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

30 komentarzy

Loading...