Jakub Łabojko nieźle zaprezentował się w swoim pierwszym sezonie we Włoszech, regularnie występując w barwach drugoligowej Brescii. Jesień tego sezonu okazała się jednak stracona dla byłego pomocnika Śląska Wrocław i w efekcie od paru dni jest on już piłkarzem AEK-u Larnaka, z którym będzie walczył o mistrzostwo Cypru. Dlaczego Brescia zmieniła zdanie co do jego przyszłości? Skąd wzięły się zgrzyty między nim a sztabem medycznym klubu? Czemu nie chciał teraz wracać do Polski? Jakim trenerem jest Filippo Inzaghi? Kto na treningu AEK-u przywitał go swojskim „siema”? Czy wierzy jeszcze w sukces na włoskiej ziemi? Zapraszamy.
9 stycznia na potrzeby tekstu o jesieni Polaków w Serie B napisałeś mi o swoich kontuzjach z rundy jesiennej, ale wymowa była taka, że teraz zaczyna się dla ciebie prawdziwa walka o skład. Tymczasem kilka dni później wszystko się zmieniło.
Na początku stycznia usłyszałem od dyrektora i prezydenta, że liczą na mnie i czekają na mój powrót na boisko. Po czterech dniach zmienili swoje stanowisko. Dyrektor zaprosił do biura. Zakomunikował, żebym lepiej znalazł sobie klub na wypożyczenie, bo jestem po kontuzji, praktycznie przez pięć miesięcy nie grałem, więc lepiej by było odbudować się w miejscu, w którym mógłbym liczyć na regularne występy. Brescia na moją pozycję zamierza ściągnąć jeszcze jednego zawodnika, dlatego ryzykowałbym spisaniem na straty kolejnej rundy.
Pokiwałeś głową ze zrozumieniem czy trochę się zdziwiłeś?
Trochę się zdziwiłem, aczkolwiek przeczuwałem też, że taki scenariusz jest możliwy. Wcześniejsze słowa, że na mnie liczą nieco uśpiły czujność. Szybko okazało się, że nie mają pokrycia w rzeczywistości. Wiedziałem jednak, jak długa była moja przerwa i wcześniej zakładałem, że klub na najbliższą rundę może chcieć poszukać innych rozwiązań do środka pola.
Wytłumacz jeszcze raz, na spokojnie, co dokładnie działo się jesienią z twoim zdrowiem. To był ciąg niefortunnych zdarzeń.
Lipiec normalnie przepracowałem z drużyną – obóz, sparingi i tak dalej, wszystko było w porządku. Na początku sierpnia skręciłem staw skokowy. Przez miesiąc pauzowałem i wróciłem do treningów, ale czułem, że staw jest niedoleczony, niestabilny. Cały czas miałem spuchniętą stopę, kostka bolała przy każdym strzale czy podaniu. Wróciłem trochę na siłę, bo chciałem walczyć o skład. Niestety bardzo szybko znów tę kostkę skręciłem, uraz się odnowił. Przez cały wrzesień próbowałem jakoś trenować, znajdowałem się w meczowej kadrze i siedziałem na ławce w lidze, ale nie było mowy o grze. Ciągle czułem ból. Na początku października mieliśmy lżejszy okres, zaczęła się przerwa reprezentacyjna i wreszcie doleczyłem ten staw.
Zacząłem normalnie trenować i jakoś 12 czy 13 października złamałem w stopie kość sześcienną. Klubowy lekarz po badaniach rentgenowskich stwierdził, że nic nie wyszło i to prawdopodobnie tylko stłuczenie. Przez dwa tygodnie w takim stanie trenowałem i nawet rozegrałem kwadrans przeciwko Perugii, ale po każdych zajęciach ból był taki, że nie mogłem wsadzić stopy do buta. Kulałem, wracając do domu, przestawało to mieć jakikolwiek sens. Doktor jednak przyjął wersję o stłuczeniu, dawał mi leki przeciwbólowe i mówił, że wkrótce powinno przejść. Nie przechodziło i któregoś dnia zbuntowałem się, bo nie miałem żadnej przyjemności z treningu. Wciąż bolało, a w domu moim głównym zajęciem było chłodzenie stopy i jej rozmasowywanie. Zabiegi u fizjoterapeutów nie pomagały. Zrobiliśmy rezonans i dopiero on wykazał złamanie kości sześciennej, gdzieś wewnątrz. Potrzebna była przerwa. W normalnych okolicznościach trwałaby ona od trzech do sześciu tygodni w najgorszym scenariuszu. Ja przez to, że nie pauzowałem od razu, straciłem na tym dwa i pół miesiąca. Z zajęć piłkarskich zostałem wyłączony. Pływałem, pracowałem na siłowni, jeździłem na rowerku.
Treningi wznowiłem przed świętami, wreszcie normalnie we wszystkim uczestniczyłem. Mógłbym już być brany pod uwagę przy ustalaniu składu na mecze z 26 i 29 grudnia, ale z powodów covidowych dwie ostatnie kolejki Serie B z ubiegłego roku zostały przełożone. Nie mogłem się pokazać, a później nastał styczeń i to, o czym już mówiliśmy.
Miałeś pretensje do sztabu medycznego, pojawiły się jakieś nieporozumienia? Gdyby cię lepiej diagnozowano, zapewne zdążyłbyś jeszcze pograć jesienią.
W lipcu zmienił się klubowy doktor i bardzo szybko nasza współpraca przestała dobrze wyglądać. Przy pierwszej kontuzji kostki jeszcze było jakieś zaufanie, ale przy powtórce już w ogóle. Po tym ostatnim złamaniu czara goryczy się przelała. Chciałem wracać do Polski i tam kontynuować leczenie. Od znajomych fizjoterapeutów usłyszałem jednak, że nie za bardzo można coś zrobić. Kość po prostu ma się sama zrosnąć i potrzeba czasu, niczego więcej. Zostałem na miejscu, zresztą klub i tak nie wyraził zgody, żebym leczył się w kraju.
Jedyny jak na razie gol Jakuba Łabojki w Serie B.
Wygląda na to, że byłeś jedyną markotną osobą w klubie. Brescia w tym sezonie spisuje się dobrze i traci raptem dwa punkty do prowadzącego Lecce.
Bardzo dobrze zaczęliśmy sezon. Trener Filippo Inzaghi stawiał sobie za cel awans i pod tym kątem dokonano letnich wzmocnień. Wypożyczono wielu zawodników z Serie A, na zasadzie wolnego transferu przyszedł też doświadczony Rodrigo Palacio. Drużyna zyskała na jakości. Rywalizacja wzrosła, o skład było jeszcze trudniej, ale z wiadomych względów nie za bardzo mogłem o swoje miejsce powalczyć. W każdym razie, mamy kadrę, z którą Brescia powinna do końca bić się o powrót do elity.
Awans celem był już w tamtym sezonie. Klub zatrzymał wtedy większość kadry po spadku.
Oczekiwania na starcie były duże. Po kilku miesiącach należało je zrewidować, podstawowym założeniem stało się utrzymanie. W lutym znajdowaliśmy się na miejscach spadkowych i mieliśmy już piątego trenera od początku rozgrywek. Odpaliliśmy pod wodzą Pepa Cloteta, zaczęliśmy mocno punktować i ostatecznie skończyliśmy fazę zasadniczą na miejscu barażowym. Od razu jednak odpadliśmy, przegrywając z Cittadellą. Szczerze mówiąc, chyba dobrze się stało. Z kadrą z ubiegłego sezonu, opierającą się na 15-16 zawodnikach, trudno byłoby cokolwiek zrobić w Serie A. Lepiej wywalczyć awans będąc przygotowanym na boisku i poza nim, niż łutem szczęścia. Teraz Brescia jest zespołem gotowym do walki na najwyższym szczeblu.
Filippo Inzaghi jako trener czymś się wyróżnia na tle poprzedników? W Brescii pracowałeś już chyba z każdym typem szkoleniowców, więc masz porównanie.
Nie za dużo mogłem potrenować u trenera Inzaghiego, natomiast na co dzień widziałem jego metody. Był świetnym piłkarzem, a w pracy szkoleniowej dużo już przeżył. Jest specjalistą od awansów – z Venezią wszedł z Serie D do Serie C i z Serie C do Serie B, a potem z Benevento zameldował się w Serie A. Był też w Milanie i Bolonii. Jak na swój wiek, jest bardzo doświadczonym trenerem. Widać jego obycie na piłkarskich salonach. Od razu zyskał respekt u zawodników, bo sam dużo wygrał na boisku. Do futbolu podchodzi w nowoczesny sposób. Chce zmieniać ustawienie, rotować składem i zaskakiwać przeciwnika. Dużo czasu poświęca analizie, ma swoich ludzi od tego. Cechuje go otwarty umysł i moim zdaniem w przyszłości jest w stanie wiele osiągnąć, zdobywać tytuły. Na razie zamierza wprowadzić Brescię do włoskiej ekstraklasy. Wydaje mi się, że razem z bratem Simone mają wspólną cechę trenerską. Inter i Brescia chcą grać podobnie, widzieliśmy to czasami na jakichś klipach z analiz. Zachowania piłkarzy i oczekiwania wobec nich są bardzo zbliżone. Ciekawe doświadczenie. No i od strony czysto ludzkiej Filippo Inzaghi jest po prostu dobrym człowiekiem. Interesuje się zawodnikami, dużo z nimi rozmawia. Mimo że rozegrałem u niego jeden mecz, ogólne odczucia mam pozytywne.
U Inzaghiego jest mniej surowej taktyki i przesuwania niż u innych trenerów, z którymi zetknąłeś się we Włoszech?
On również od tych rzeczy nie ucieka, ale może faktycznie jest ich trochę mniej. Natomiast wiadomo – to są Włochy, tutaj taktyka zawsze jest niezwykle istotna. Jedynie Pep Clotet, będący Hiszpanem z doświadczeniami z Anglii i Skandynawii, podchodził do tematu w inny sposób.
Wróćmy do wydarzeń z ostatnich dni. Usłyszałeś nagle, że masz szukać klubu na wypożyczenie i momentalnie udało się znaleźć AEK Larnaka czy twoi agenci już wcześniej nad czymś pracowali?
W klubie zapewniali, że na mnie liczą i mam czekać na szansę w najbliższych tygodniach, więc wcześniej w tematach transferowych nic się nie działo. Wszystko sfinalizowano w ciągu dwóch tygodni. Chciałem pozostać we Włoszech i odejść na wypożyczenie do innego zespołu Serie B, ale chętnych za bardzo nie było. Przez pół roku nie grałem, a kluby z dolnej części tabeli szukają zawodników, którzy z miejsca mogą wejść do składu.
Vicenza dopiero co wzięła Łukasza Teodorczyka, który jesień spędził na trybunach w Udinese.
Zgadza się, tyle że to zawodnik z Serie A, a to znacząca różnica. To tak, jakby klub I ligi wziął piłkarza z Ekstraklasy. Inaczej patrzy się na kogoś, kto przychodzi z najwyższego poziomu, a inaczej na kogoś, kto ma zmienić otoczenie w tej samej lidze. Ktoś z Serie A ma wyższe notowania u trenerów i dyrektorów. Nie można tego porównywać 1 do 1. W Serie B można odejść z drużyny z czołówki do drużyny z drugiej połowy tabeli, ale trzeba coś pograć. Koledzy, którzy ileś tych minut w nogach mieli, bez większych problemów mogli teraz wybrać właśnie taki kierunek. Ja tego atutu nie miałem.
Być może coś by się wydarzyło na sam koniec. We Włoszech w ostatnim dniu okienka prezesi i dyrektorzy wszystkich klubów spotykają się w jednym hotelu i dopinają różne transakcje. Nie chciałem czekać tak długo i denerwować się, czy się uda, czy zdążymy ze wszystkimi formalnościami i tak dalej. Wolałem iść do klubu, który na mnie czeka i na mnie liczy, zamiast uczestniczyć w jakiejś wymianie zawodników na ostatnią chwilę. W AEK-u naprawdę czułem się chciany. Dyrektor sportowy nalegał, żebym do nich dołączył i pomógł im w walce o mistrzostwo. Inny kraj, nowa przygoda, nowy cel, miło byłoby zdobyć jakieś trofeum, więc spodobała mi się opcja z Cyprem i fajnie, że tutaj trafiłem. Już po pierwszych treningach widać dużą jakość u piłkarzy. Taktyki jest mniej, ale pod względem technicznym nowi koledzy są naprawdę zaawansowani. Mamy wielu Hiszpanów i Brazylijczyków, którzy potrafią grać w piłkę.
W kadrze AEK-u znajduje się sporo obcokrajowców z dobrym CV, ale zaawansowanych wiekowo. To układ dość stereotypowy dla cypryjskiego klubu.
Są również polskie akcenty. Ivan Trickovski, Adam Gyurcso i Angel Garcia grali w Polsce. Ivana z Ekstraklasy nie kojarzyłem, ale na treningu zdążył już zrobić na mnie duże wrażenie. Techniką ewidentnie się wyróżnia. Dobrze mieć kogoś takiego w zespole. Od razu wyciągnął do mnie rękę, służy pomocą w razie potrzeby. Fajny kontakt złapałem też z jednym z Chorwatów, który mówi po włosku. Osamotniony w szatni nie będę. Ludzie są tu bardzo życzliwi, łatwiej będzie się zaaklimatyzować.
Nasi eks-stranieri mówią coś po polsku poza kilkoma oczywistymi zwrotami?
Porozmawiałem z Angelem. Polskiego w Wiśle Płock się nie uczył, ale przywitał mnie naszym „siema”, także coś zapamiętał. Na razie nie było okazji, żeby mocniej poznać cały zespół. Trenujemy podzieleni na cztery szatnie, ponieważ ostatnio w klubie było sporo zawodników covidowych. Na normalną integrację musimy poczekać.
Z AEK-iem Larnaka możesz dokonać historycznych rzeczy.
Tak, klub ten jeszcze nigdy nie został mistrzem Cypru. Dwa razy sięgnął po krajowy puchar, cztery razy był wicemistrzem, w ostatnich latach regularnie grał w europejskich pucharach, ale tego najważniejszego trofeum nigdy nie udało mu się zdobyć. Teraz jest bardzo duża szansa, tracimy tylko dwa punkty do Apollonu Limassol i czuć tę presję, żeby skończyć ligę na pierwszym miejscu.
Zamiast iść na Cypr, mogłeś wrócić do Ekstraklasy. Janekx89 pisał o trzech klubach, tyle że z dolnej części tabeli.
Słyszałem o trzech tematach, do mnie trafiły dwa. Nie wykluczałem powrotu do kraju, natomiast priorytetem było pozostanie za granicą, póki jest taka możliwość, są chętne kluby i te kierunki mi się podobają. Do Polski wrócić można zawsze, trudniej z niej wyjechać. Na ten moment wolałem zostać i walczyć o swoje.
Miałeś jeszcze inne możliwości?
Nie. Ze względu na straconą rundę i nagły zwrot wydarzeń w styczniu, nie zostałem zasypany ofertami, zwłaszcza że zależało mi na jak najszybszym załatwieniu sprawy. Przez ostatnie dni w Brescii znajdowałem się już na uboczu, bo odezwał się AEK. Brescia nie chciała ryzykować jakiejś kontuzji, więc trenowałem samemu lub z rezerwami, co tylko utwierdzało w przekonaniu, że trzeba działać szybko. Miałem do wyboru Cypr, powrót do Polski lub ewentualnie czekanie do ostatniego dnia okienka we Włoszech.
AEK Larnaka wygra na wyjeździe z Ethnikosem Achnas? Kurs 1.52 w Fuksiarz.pl
Z komunikatów wynika, że chodzi o wypożyczenie bez opcji wykupu.
W praktyce przychodzę tu na cztery miesiące. Formalnie wypożyczenie obowiązuje do końca czerwca, ale liga cypryjska kończy się w połowie maja. Zostało nam 15 meczów ligowych plus puchar, okazji do grania nie zabraknie. Można nabić sobie minuty i wrócić do Włoch silniejszym, żeby powalczyć o skład w Brescii – w Serie A lub Serie B.
Gdyby udało się zostać mistrzem Cypru, zapewne miałbyś pozytywny ból głowy co do swojej przyszłości.
Gdybym wywalczył tytuł po regularnym graniu, to na pewno letnie decyzje byłyby trudniejsze. Wiele będzie zależało od tego, jakie plany wobec mnie przedstawi Brescia, a to z kolei może zależeć od awansu, więc nie wybiegam zbyt daleko w przyszłość. Skupiam się na powrocie do grania i odzyskaniu optymalnej dyspozycji. Mam dość rowerków i basenów, nie chciałbym do tego wracać.
Jak odbierałeś swój pierwszy sezon w Brescii? Z jednej strony, liczba meczów się zgadzała. Z drugiej, nie stałeś się kluczową postacią drużyny.
Pierwszy rok za granicą najczęściej jest najcięższy dla zawodnika wyjeżdżającego z Polski. Nowy język, większe wymagania treningowe, bardziej taktyczna liga, pięciu szkoleniowców – miałem do czego się przystosowywać. Każdy trener miał swój pomysł, inny od poprzednika i jednocześnie mało czasu na jego wdrożenie. Poza Luigim Delnerim, który od razu na mnie postawił, ale został zwolniony po dwóch kolejkach, pozostałych musiałem do siebie przekonać. I zawsze się to udawało. Tak jak mówisz, może nie zostałem kluczowym zawodnikiem, ale praktycznie co kolejkę byłem brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Rozegrałem 33 ligowe mecze na 38 możliwych. Większość jako rezerwowy, choć i tych występów od początku trochę się nazbierało. Byłem piłkarzem nr 12 czy 13 w hierarchii, co na pewno cieszyło. Minutowo liczyłem na więcej, cieszyłem się jednak, że praktycznie co kolejkę mogłem przynajmniej trochę pomagać drużynie. Dużo z pierwszego sezonu wyniosłem, liczyłem na postęp w następnym. Kontuzje mnie wyhamowały, ale rozdziału pod tytułem „Włochy” jeszcze nie chciałbym zamykać.
Krótko mówiąc, co najmniej utwierdziłeś się w przekonaniu, że całościowo Serie B cię nie przerasta.
Tak, sądzę, że regularna gra na tym poziomie jest w moim zasięgu. Liczę, że po odbudowie na Cyprze pokażę we Włoszech, na co mnie stać.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ O JAKUBIE ŁABOJKO:
- Łabojko: Koledzy z Brescii mówili, żeby się zbytnio nie przyzwyczajać do trenerów [WYWIAD]
- Benedyczak zaskoczeniem, Peda odkryciem, pechowiec Łabojko. Jesień Polaków w Serie B
Fot. Newspix