Trener Wisły Płock Maciej Bartoszek zdradził ile tak naprawdę razy w tym sezonie czuł, że może zostać zwolniony. Porozmawialiśmy też o postawie większości jego zawodników jesienią. Szkoleniowiec wyjawił również, kto może odejść z klubu. Wyjaśni się także kilka innych kwestii. Czy klub prowadzi rozmowy z Jakubem Rzeźniczakiem na temat nowej umowy? Czy 16-letni Tomasz Walczak może zostać sprzedany już tej zimy? Kto zrobił największy progres wśród Nafciarzy i czy sam trener może przedłużyć swój kontrakt? Wszystko w wyczerpującej rozmowie.
Podpisując pierwszy kontrakt z Wisłą Płock przychodził pan na sześć ostatnich spotkań, żeby utrzymać zespół w Ekstraklasie. Skończyło się na przedłużeniu umowy i 6. miejscu jesienią. Ma pan dużą satysfakcję z tego, jak to wszystko się potoczyło?
Na pewno mam satysfakcję z tego jak duży progres zanotowała drużyna. Z każdym meczem zespół jest bliżej moich założeń i oczekiwań. Zmieniliśmy niemal całkowicie sposób gry Wisły Płock. Nie pierwszy raz coś takiego robię. Podobnie było kiedyś w Koronie Kielce czy jeszcze wcześniej z Chojniczanką. W Chojnicach ratowałem drużynę przed spadkiem do II ligi, a w następnym sezonie zostawiłem zespół na pierwszym miejscu w tabeli I ligi. Zgłosiła się wtedy Korona i wykupiła mój kontrakt. W Kielcach też było podobnie. Przychodziłem, jak drużyna była bliska dna tabeli (13. miejsce w Ekstraklasie w listopadzie 2016 roku – przyp. red.), a rozgrywki zakończyliśmy na piątej lokacie. Teraz w Wiśle Płock też idziemy w dobrym kierunku. To bardzo cieszy. Wiem, że ten skład ludzki w kadrze i cały sztab szkoleniowy stać na wiele. Wszyscy rozumiemy się coraz lepiej. Chodzi mi też o wszystkich moich współpracowników. Stać nas na to, żeby być jeszcze wyżej, niż to szóste miejsce, które obecnie mamy. Możemy też jeszcze lepiej grać.
Chciałbym się cofnąć do kwietnia 2021 roku. Wisła była wtedy na 13. miejscu i miała przewagę pięciu punktów nad miejscem spadkowym. Chwilę wcześniej zwolniony został pański poprzednik Radosław Sobolewski. Pamiętam komentarze, które się pojawiały po tym, jak przyznał pan, że zgodził się podpisać kontrakt w Płocku tylko na sześć meczów. Były głosy, że Bartoszek się nie szanuje.
Tak było, ale starałem się na to nie zwracać uwagi. Próbowałem nie czytać tego. Mimo wszystko jakoś to do mnie dotarło. Nie przejmowałem się. Uważam, że każdy trener może się rozwijać w różny sposób. Są staże, analizy spotkań, kursy, obserwacje. Każdy trener robi to dla siebie. Można też wyjechać podpatrzeć coś na staż zagraniczny czy wymieniać poglądy z innymi trenerami. Osobiście uważam, że nie ma nic cenniejszego niż codzienna praca w klubie. Propozycję Wisły potraktowałem jako wyzwanie, a tych nigdy się nie bałem. Wiem, że potrafię odpowiednio wpłynąć na zespoły, które prowadzę i wydaje mi się, że kolejny raz to udowadniam.
Mimo stosunkowo dobrych wyników, co jakiś czas pojawiały się teksty i informacje dotyczące tego, że może być pan zwolniony z Wisły. W trakcie rundy był moment z trzema porażkami z rzędu, licząc przegraną w Pucharze Polski z Koroną Kielce (3:4) po dogrywce. Ile razy tak naprawdę czuł się pan zagrożony zwolnieniem w tym sezonie?
Tak na dobrą sprawę, to zwalniany byłem już chyba dwa razy. Oczywiście medialnie. Z tym zagrożeniem to przyznam, że może coś było na rzeczy. Generalnie w naszym trenerskim fachu tak jest. Nie do końca pamiętam, który z moich kolegów to powiedział, ale chyba to szło mniej więcej tak: „Jak zatrudniają to znaczy, że będą też zwalniać”.
Takie słowa pasują do Michała Probierza.
Bardzo możliwe, że autorem tego cytatu jest Michał. Świetnie wpisuje się to w nasz zawód. Mimo stosunkowo młodego wieku, jak na trenera (44 lata – przyp. red.), mam już pewne doświadczenia i staram się takich plotek, związanych z możliwym zwolnieniem, nie brać kompletnie do głowy. To może przeszkadzać w racjonalnym podejmowaniu decyzji i dążeniu do wyznaczonego celu. Może to również wyhamować rozwój zespołu. Z tego może się zrodzić chaos w postępowaniu. Takie pogubienie się w różnych działaniach. Trener musi mieć na tyle silną osobowość, żeby nie dopuścić do tego, aby te rzeczy z zewnątrz wpływały na jego pracę. Oczywiście, nie może być też tak, że trener zakłada klapki na oczy i brnie uparcie w kierunku, który może nie dać żadnych pozytywnych rezultatów. Szkoleniowiec nie może być w tym wszystkim uparty. Trzeba być otwartym ma rozmowy, dyskusje i sugestie na przykład ludzi ze sztabu. Nikt nie jest nieomylny. Każdy popełnia mniejsze czy większe błędy. To jest normalne. Jeżeli jednak trener widzi postęp w grze drużyny, jeżeli rozwijają się zawodnicy, jeżeli gra jest coraz częściej taka jak się oczekuje, to są pewne pozytywne symptomy. Zwiększamy intensywność i płynność gry, lepiej przechodzimy z wysokiego pressingu do niskiego, po odbiorze jest odpowiedni transfer piłki do przodu. To wszystko są drobne elementy, które wpływają na rozwój. Czasami jest on większy i szybszy, a czasem wolniejszy i trwa to wszystko dłużej. Nie chcę zanudzać tymi wszystkimi czynnikami i zmiennymi, ale mógłbym tak długo wymieniać. Zdarza się, że jak nie ma wyników, a widzi się postęp, to potrzeba na wszystko więcej czasu. Tak było w Wiśle Płock. Zmiana sposobu gry jest u nas diametralna. Można coś delikatnie skorygować i efekty mogą przyjść szybciej. Postawiłem jednak, że chce dokonać dużej zmiany i trzeba było liczyć się z tym, że to nie będzie krótki proces
Rozumiem to w taki sposób, że Wisła Płock jeszcze niedawno była drużyną, która głównie przeszkadzała przeciwnikowi, a teraz jest zespołem, który sam chce budować grę. O to chodzi?
Dokładnie. Próbujemy budować akcje z wymianą wielu podań. Zdarzyło się nam rozpocząć grę na krótko od bramkarza, żeby zakończyć wszystko golem. Moja Wisła stara się też często dominować rywala. Nie zawsze to wychodzi. Próbujemy narzucać swój styl gry. To jest kierunek, w którym staram się podążać z moimi drużynami. Mnie gra na przeszkadzanie nie interesuje. Piłka nożna nie może być tylko wybijaniem przeciwnika z rytmu. To jest jeden z istotnych elementów, ale dla mnie ważniejsze jest to, jak my gramy, budujemy akcje, realizujemy plan na mecz. To jest ofensywna filozofia, którą staram się wpoić moim piłkarzom. Moja Wisła stara się przenosić ciężar gry spod własnej bramki na pole karne przeciwników. Jest to niemal całkowita odmiana. Inne jest przez to nastawienie zawodników. Tego nie da się wypracować z dnia na dzień. Zawsze jest to dłuższy proces.
W tym sezonie Wisła ma dwie twarze. Jedną u siebie (8 wygranych, 2 remisy i 0 porażek; bramki: 17–3), a drugą na wyjeździe (1 zwycięstwo i 8 porażek; bramki 12–23). Czemu lepiej wynikowo wyglądacie w domu, a zdecydowanie gorzej na obiektach rywali. Istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie?
Bierze się to z tego, że kiedy trwa proces rozwoju drużyny, to nie można co tydzień zmieniać jej nastawienia. Staramy się powielać nasze założenia. Chcemy być powtarzalni i grać w podobny sposób za każdym razem. Niezależnie czy na wyjeździe, czy u siebie. Oczywiście, nie zawsze nam to wychodzi, ale podejmujemy ryzyko. Nasze jedyne wyjazdowe zwycięstwo mieliśmy z Wartą Poznań (2:1 – przyp. red.). Paradoksalnie jako zespół nie byliśmy tam sobą. Zbyt głęboko się cofnęliśmy. Wtedy w Grodzisku Wielkopolskim bardziej przeszkadzaliśmy, niż sami coś kreowaliśmy. Ciążyła nam już seria porażek na wyjazdach. Dlatego przede wszystkim chcieliśmy skutecznie bronić i wyprowadzić dwie, trzy skuteczne akcje. Była presja i dlatego zrodził się taki pomysł na tamten mecz. Pojawiła się pewna ściana oczekiwań. To właśnie pokazuje, że jako trener nie mogę mieć cały czas tych klapek na oczach. Z Wartą nie liczył się styl, tylko wynik i końcowe zwycięstwo. Jeżeli chce się sprawić, że zespół nabierze swojego charakteru i unikalnego stylu, to trzeba grać inaczej. Chcemy przeważać, chcemy narzucać swoje warunki. Chciałbym, żeby każdy myśląc o Wiśle Płock, wiedział czego można od nas oczekiwać. Chcemy zdobywać bramki, atakować i to niezależnie od tego, gdzie i z kim gramy. Jeżeli chce się dojść do takiego momentu, to nie można, co kolejkę czy dwie zmieniać założeń, stylu i sposobu grania. Częsta zmiana nastawienia zaburza proces rozwoju i na pewno go wydłuża. Ja tak pracuję, chcę żeby praca dawała efekt w jakiejś perspektywie. Nie chcę podchodzić do meczów na zasadzie chwilowego zadania. Moje podejście byłoby zupełnie inne, gdybyśmy do każdego spotkania podchodzili zadaniowo. Jeżeli zakładamy, że coś budujemy, rozwijamy się i chcemy coś zostawić po sobie, to musi być na to wszystko plan. Później krok po kroku trzeba go realizować. Przy takiej drodze zdarzają się błędy, wpadki, ale po jakimś czasie zespół zacznie też dostarczać pozytywnych emocji. Dzięki efektownej i efektywnej ofensywnej grze chętniej na trybunach będą pojawiać się kibice. Zespół będzie miał swój nowy styl i DNA. Do tego zawsze dążę. W pewnym momencie drużyny, które prowadziłem realizowały ten plan. Sami piłkarze zmieniają też swoje podejście i myślenie o grze. Efektem tego jest też indywidualny rozwój każdego z nich. Ktoś zaraz się pokaże, ktoś wyskoczy z drugiego szeregu. Zawodnicy zmieniają swoje oblicze i zaczyna się o nich robić głośno. To jest efekt rozwoju i pracy. Na początku jednak każdy z graczy musi dawać z siebie na boisku absolutne sto procent zaangażowania. Znam swoich piłkarzy i wiem, kiedy stać ich na więcej. Braku poświęcenia i oddania dla kolegów nie akceptuję i to jest dla mnie fundament. Jeżeli chodzi o wyjazdowe mecze, to brakowało nam momentami intensywności czy konsekwencji taktycznej i traciliśmy w prosty sposób gole.
Zdarzały się też proste, niewymuszone, indywidualne błędy…
Tak, ale błędy brały się właśnie z tego braku konsekwencji taktycznej. Zawodnicy byli za daleko od siebie na boisku i zostawiali przeciwnikom zbyt dużo miejsca. Przez to rywale mają więcej czasu i częściej są przy piłce. To rodzi zagrożenie pod naszą bramką i błędy indywidualne. Brak konsekwencji ciągnie za sobą łańcuszek błędów, a to prowadzi do strat goli. Bywały jednak mecze, gdzie do 60. minuty graliśmy koncertowo albo kontrolowaliśmy mecz. Nagle gdzieś zabrakło doskoku do przeciwnika i od razu straciliśmy bramkę. Później zespół już na boisku nie potrafił odpowiednio zareagować. Chłopaki nie wiedzieli jaka jest przyczyna tych błędów i za chwilę tracili kolejnego gola. Brak pewnych automatyzmów wynikał z tego procesu zmian w sposobie grania. Zawodnicy muszą nauczyć się reakcji na pewne zdarzenia, takie jak na przykład to, że tracimy gola mimo dobrej gry. Tego też się trzeba nauczyć, zwłaszcza, że większość moich zawodników wcześniej była przyzwyczajona do zupełnie innej gry.
Podobnie było w Koronie, kiedy osiągnąłem mój dotychczasowy największy sukces. Skończyło się wtedy (sezonie 2016/17 – przyp. red.) piątym miejsce, a dla mnie tytułem trenera roku w Ekstraklasie. A też zaczynaliśmy od punktowania głównie w domowych meczach. Gorzej było na wyjazdach. Największy progres zanotowaliśmy wtedy w grupie mistrzowskiej. Zespół już nic nie musiał i zaczął pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Graliśmy fajną atrakcyjną piłkę i to niezależnie od przeciwnika.
Porozmawiajmy trochę o poszczególnych zawodnikach. Damian Michalski miał słaby początek sezonu, bo po trzech występach stracił miejsce w składzie. Później je odzyskał i grał bardzo solidnie. On może być ostoją obrony Wisły na lata?
Początki miał bardzo trudne. Latem po odejściu Alana Urygi chcieliśmy postawić na niego. Liczyliśmy na to, że podoła wyzwaniu. Wcześniej parę razy dostawał szanse, ale nie zawsze dobrze się to kończyło. Były podstawy do tego, że da radę. Bardzo dobrze wyglądał w treningach i wierzyliśmy, że nawiąże do swoich najlepszych ekstraklasowych występów z przeszłości. Na początku sezonu obciążenia psychofizyczne przerosły go. Nie był do końca sobą. Spinał się i nie mógł pokazać pełni potencjału. Dużo wtedy rozmawialiśmy. Istniało niebezpieczeństwo, że chłopak mentalnie nie da rady. Bałem się, mówiąc kolokwialnie, że się „rozsypie”. Wspólnie ze sztabem udało się go wzmocnić i odbudować. Sam też dźwignął temat. Podjął walkę o skład i ostatecznie jesienią ją wygrał. Przypomnę tylko, że jeszcze latem w końcówce okna transferowego pojawiała się możliwość jego odejścia. Sam Damian zastanawiał się czy nie zmienić klubu.
Przewijał się temat jego wypożyczenia, m.in. do Widzewa Łódź. Dobrze pamiętam?
Tak było. Wpływ miał na to ten nieudany początek rozgrywek. Tym bardziej cieszy, że został u nas, popracował na kolejną szansę gry i ją wykorzystał. Odbudował się. W końcówce rundy jesiennej zanotował progres od strony piłkarskiej i mentalnej. W tych pięciu, sześciu ostatnich spotkaniach był jednym z liderów defensywy. Zrobił kolosalny krok do przodu. Momentami był nawet liderem całej obrony. Trzeba jasno powiedzieć – on ma na to potencjał i umiejętności. Z pewnym mankamentami w jego grze i podejściu musieliśmy sobie poradzić. Chodziło głównie o nastawienie i koncentrację. Jestem bardzo zadowolony z tego jak obecnie wygląda. Cieszę się jego rozwojem, bo on też jest przykładem dla innych zawodników. Postęp każdego piłkarza bardzo cieszy mnie jako trenera.
Anton Krywociuk to dla pana bardziej stoper czy lewy obrońca? Kibice chyba trochę więcej obiecywali sobie po jego transferze, bo przychodził jako mistrz Azerbejdżanu z Neftczi Baku. Statystycznie nie wygląda po jesieni źle, bo strzelił dwa gole i miał dwie asysty w 14 meczach. To dobry wynik dla defensora.
Na pewno nie jest wahadłowym. W ustawieniu z dwójką stoperów może być tym lewym-środkowym. W trzyosobowym bloku obronnym też może być skrajnym środkowym obrońcą. Ma nieco mniejsze predyspozycje do gry w roli klasycznego lewego defensora, ale też sobie poradzi. Dla mnie jest cały czas młodym chłopakiem z bardzo dużym potencjałem. Ma nadal tylko 23 lata. Jego charakter na boisku bardzo mi pasuje: jest pracowity i nieustępliwy, lubi grać na kontakcie z napastnikiem. Po prostu nie odpuszcza. Miał pewne braki, jeżeli chodzi o kwestie taktyczne i organizację gry. Największym problemem Antona było jednak coś innego. Myślę, że udało się nam z tym poradzić. Było dużo rozmów ze mną, członkami sztabu i dyrektorem sportowym Pawłem Magdoniem. Chodziło o nastawienie mentalne. Trzeba pamiętać, że przyszedł z ligi, gdzie na dobrą sprawę rywalizacja trwa tylko między trzema drużynami: Neftczi, Karabachem i Qabalą. Tam zawodnicy „spinają się” głównie na mecze z tymi zespołami. Wyniki bezpośrednich starć często decydują o ostatecznych rozstrzygnięciach w lidze azerskiej. Spotkania z pozostałymi klubami nie wywołują zbyt dużych emocji. Anton nie był więc przyzwyczajony na presję, z którą spotkał się w Ekstraklasie. Byłem tym zdumiony. Nie sądziłem, że zawodnicy z Azerbejdżanu mogą mieć problem z mentalną stroną gry. U siebie w lidze mobilizują się maksymalnie dwa, trzy razy na rundę. U nas trzeba to robić co tydzień. Poza tym dla Krywociuka Wisła jest jego pierwszym zagranicznym klubem. Przy okazji zmienił całe otoczenie i kulturę. Czasami wydawało się, że Anton ma do wszystkiego trochę ambiwalentny stosunek, na zasadzie „jakoś to będzie”. Jak nie grał, był zły i niezadowolony, ale jak już zagrał i popełnił błąd, to za dużo sobie z niego nie robił. Z nim też trzeba było pogadać i zrozumieć jego punkt widzenia. Myślę, że idziemy w dobrą stronę. Tak czasami jest z zawodnikami, którzy przychodzą do nas z innych krajów.
Dusan Lagator jest przez pana uważany już bardziej za obrońcę czy defensywnego pomocnika?
Na środku pomocy mam bogactwo wyboru, które sprawiło, że Dusan częściej zaczął grać na jako stoper. Ma bardzo dużo przydatnych dla naszego zespołu cech. Zalicza bardzo dużo odbiorów. Potrafi się tak ustawić, że często bezpańskie „drugie” piłki padają jego łupem. Bardzo dobrze gra też głową. Dużo biega i generalnie pracuje na boisku. Podoba mi się, że niezależnie kiedy wchodzi na boisko, daje z siebie maksymalne sto procent. Nie patrzy czy gra od początku czy wejdzie w końcówce na ostatnie minuty. Jest profesjonalistą i angażuje się maksymalnie w zależności od tego w jakiej roli potrzebuje go drużyna. Niesamowicie pozytywna cecha. W środku pomocy mamy piłkarzy, którzy są od niego bardziej kreatywni i mobilni. Zapewniają nieco szybsze rozprowadzenie akcji. Często są takie mecze, w których obecność Dusana, z racji jego cech wolicjonalnych, jest nieodzowna. Dlatego też coraz częściej korzystam z jego umiejętności w roli środkowego obrońcy.
Jakub Rzeźniczak ma już 35 lat. Kiedy gra to naprawę nieźle sobie radzi. Nawet szybkościowo nie odstaje od sporo młodszych przeciwników. Zdarzały mu się jednak momenty, kiedy prosił o zmianę w końcówkach meczów. To przez drobne kontuzje czy po prostu on nie daje już rady biegać na wysokim tempie przez całe spotkania?
Jedno trzeba oddać, Kuba trzyma poziom. OK, zdarzyły mu się może dwa słabsze występy, ale zdarza się to w zasadzie każdemu zawodnikowi na przestrzeni całej rundy. Generalnie wyglądał jednak bardzo dobrze. Jest też liderem szatni. To prawdziwy kapitan naszej drużyny. Świetnie też kieruje obroną. Taki Damian Michalski ma dużo łatwiej, grając wspólnie z nim, bo Kuba dużo widzi i sporo podpowiada z racji na swoje doświadczenie. Zmiany wynikają z prostej sprawy, zawsze mówię do zawodników: „Oczekuję od was sto procent zaangażowania. Jeżeli w 70. czy 80. minucie, któryś z was podniesie rękę i da znać, że już nie ma siły, to dla mnie jest OK”. Jest to w porządku wobec członków sztabu i kolegów z drużyny. Każdy jest też w porządku wobec samego siebie. Takie podejście jest bardzo odpowiedzialne i normalne. Wszyscy wiemy czym jest „dyspozycja dnia”. Zdarzają się mecze, w których wszystko robisz niemal idealnie, a czasami są takie, kiedy nie za wiele wychodzi. W przypadku Kuby jest tak, że jednym razem może grać na równym wysokim poziomie przez 110 czy 120 minut, a innym razem będzie grał dobrze, ale sposób w jaki będzie układał się mecz sprawi, że w 70. czy 80. minucie będzie miał już dość. Jak mecz jest na styku, odpowiedzialny zawodnik, a takim jest Kuba, po prostu poprosi o zmianę. Szanuję takie podejście, bo kolega z ławki w tym momencie może dać odrobinę więcej.
Kibiców Wisły Płock zapewne interesuje też ewentualny nowy kontrakt Kuby. Jest możliwy? Obecny wygasa z końcem sezonu.
Wszystko zmierza w tym kierunku. Wiem, że pewne rozmowy zostały zapoczątkowane ze strony klubu.
Kristian Vallo jest chyba piłkarzem Wisły z największym potencjałem do gry na wahadłach. Dlaczego tak rzadko pokazuje swój potencjał? Czemu nie gra częściej na takim poziomie, jak chociażby z Cracovią (2:1), gdzie miał gola i asystę?
Nie każdy pewnie uważał, że Kristian ma tak duże predyspozycje do grania na wahadle. Od tego jest właśnie trener, żeby ustawić zawodnika tam, gdzie może pokazać pełnie swoich umiejętności. Pamiętam jak pojawiały się opinie, że nie mamy w Wiśle zawodników do gry wahadłowymi. Kristian jest stworzony do takiego systemu. To kolejny chłopak, który pokazał się i zaliczył fajny progres. Ma naturalny ciąg na bramkę i spory wachlarz umiejętności ofensywnych. Na pewno wiele osób może jeszcze zaskoczyć.
Cztery asysty Piotra Tomasika pokazują, że ten zawodnik – mimo 34 lat – ma renesans formy. Wygrał chyba też rywalizację z 18-letnim Marcelem Błachewiczem, który jak grał, to też nie schodził poniżej solidnego ligowego poziomu.
To jest duży pozytyw, młody zawodnik w razie konieczności może dać oddech bardziej doświadczonemu koledze. Z drugiej strony jest między nimi fajna rywalizacja. Piotrek w pewnym momencie był w słabszej dyspozycji. Przyplątał mu się też drobny uraz. Marcel wtedy wskoczył w jego miejsce, a Piotrek mógł dojść do zdrowia i odzyskać formę. Jak wrócił, dał drużynie to czego potrzebowała. Zaczął też spełniać nasze oczekiwania. Konkurencja w postaci Błachewicza na pewno go napędziła.
Tomasik i Błachewicz fajnie rywalizują, a pierwszym zimowym transferem Wisły jest wypożyczenie Adama Chrzanowskiego z włoskiego Pordenone. Dla pana to zawodnik na ich pozycje czy bardziej stoper?
Adam jest uniwersalny. Z lewej strony w zasadzie może grać na każdej pozycji i to jest bardzo cenne. Jest już w miarę ograny, a jednocześnie może grać lewego w trójce stoperów, jak również jednego z dwójki środkowych obrońców, co uważam za jego naturalną pozycję. Rywalizacja po tej stronie defensywy jeszcze wzrośnie. Mamy Tomasika i dwóch młodych chłopaków. Błachewicz jest bardzo młody, bo ma 18 lat, a Chrzanowski to chłopak, który ma prawie 23 lata. Dodatkowo w razie konieczności jest też Krywociuk. Lewą stronę defensywy mamy więcej solidnie zabezpieczoną. Na drugiej flance jest podobnie. Kiedy atakujemy jest Vallo, a kiedy potrzebujemy bardziej pragmatycznego podejścia, może wejść z prawej strony doświadczony Damian Zbozień. Analogicznie możemy liczyć również na Chrzanowskiego. Młody chłopak typu Błachewicza bardziej będzie myślał o graniu do przodu na fantazji. Młodość ma swoje plusy, ale i minusy, bo młodzieżowiec rzadko kalkuluje. Czasami mecze tak się układają, że drużyna potrzebuje więcej dojrzałości boiskowej, zwłaszcza od obrońców.
Dla Błachewicza po przyjściu Chrzanowskiego nie zrobi się za ciasno?
Wobec Marcela mamy bardzo duże plany. Ten chłopak dla prawidłowego rozwoju musi jednak co tydzień grać i to najlepiej po 90 minut. Nie chciałbym, żeby łapał minuty tylko w czwartoligowych rezerwach, a w pierwszym zespole siadał na ławce, bądź otrzymywał niewiele czasu. Nam i zawodnikowi to niewiele da. Możliwe, że będziemy chcieli wypożyczyć Błachewicza na poziom I czy II ligi, żeby tam ogrywał się regularnie na poziomie centralnym. Jak złapie trochę doświadczenia i wróci może być gotowy do podstawowego składu.
Przechodząc do linii pomocy. Wisła jest dziś bardziej uzależniona od dobrej gry Mateusza Szwocha (16 meczów, 3 gole i 2 asysty) czy Rafała Wolskiego (16 meczów, 3 gole i 5 asyst)?
Bardzo podchwytliwe i trudne pytanie. Nie jest tak, że jesteśmy uzależnieni od nich. Chcę, żeby Wisła narzucała rywalom swój styl gry. Obaj mają w skali całej naszej ligi umiejętności, które pozwalają się im wyróżniać. Pozytywne jest, że obaj są bardzo skromni i często poświęcają swoje dobro, dla dobra zespołu. Drużyna jest dla nich na pierwszym miejscu.
Wolski zakończył rundę bez poważniejszej kontuzji. Mały sukces?
Odpowiednio go prowadzimy. Mówiąc kolokwialnie to nie jest chłopak, którego można wrzucić do „jednego wora” ze wszystkimi i wymagać od niego niestworzonych rzeczy. W jego przypadku bardzo istotna jest indywidualizacja obciążeń treningowych i meczowych. Wtedy może mieć najlepszy wpływ na grę zespołu.
W tym sezonie bywały mecze, w których Wolski po dobrej grze był jako pierwszy zmieniany. Z czego wynikały takie decyzje? To była obawa właśnie o jakiś uraz?
Rozmawialiśmy kilka razy z Rafałem i mówiłem, że oczekuje od niego czasami tego, żeby dał z siebie maksimum, ale na przykład tylko w jednej połowie. Nie chciałem przesadzać z obciążaniami. Zawodnika z taką historią kontuzji trzeba odpowiednio prowadzić. Nie można szarżować z jego zdrowiem. Musimy właściwie zarządzać jego minutami na boisku. Zdarzało się, że wyglądał rewelacyjnie, ale wiedziałem, że muszę go zmienić. Jego dłuższe przebywanie na boisku mogło sprawić, że za chwilę wypadłby na kilka tygodni, bo rywale grają z nim bardzo ostro. Rafał ma taki styl, bo potrafi robić przewagę dryblingiem. Zawodnicy innych drużyn, próbując go zatrzymać często nie przebierają w środkach. Dlatego muszę podejmować takie decyzje dla jego dobra.
Przedmeczowe grafiki ze składami w Canal+ chyba często przekłamują pozycje, zwłaszcza zawodników z linii pomocy Wisły. Dotyczy to zwłaszcza ofensywnych piłkarzy. Oni na boisku cały czas się rotują. Dobrze to czytam?
Oczywiście. Nasi zawodnicy nie trzymają się jednej pozycji. Grafiki są umowne. Rotacja musi jednak odpowiednio funkcjonować, zarówno w organizacji defensywy, jak i podczas kreowania gry. Ważne jest żeby piłkarze wiedzieli, jak się mają zachować w zależności od tego na jakiej pozycji są w danym momencie. Tak gra cały świat, to jest naturalne. Tak robią inteligentni gracze. Dążymy do tego, żeby grać w inteligentny sposób. Mam do tego w Wiśle odpowiednich wykonawców. Stąd też na wielu pozycjach w naszym zespole występuje rotacja. Mają na to pozwolenie, wręcz tego się od nich wymaga.
Damian Rasak zrobił w ostatnim czasie największy progres? Już nie tylko jest zawodnikiem do przerywania akcji, ale też udziela się z przodu. Strzelił dwa gole i miał asystę w 19 występach. Trafienie z Lechią Gdańsk (1:0) w ostatniej kolejce jesieni, może być jedną z najładniejszych bramek w całym sezonie.
Zasłużył na to wszystko. Na tego gola też. Bardzo pracowity i systematyczny chłopak. Ma za sobą bardzo równą rundę. Trafienie z Lechią nie było przypadkowe. To było rozegranie stałego fragmentu gry, które ćwiczyliśmy. Miałem dużo satysfakcji, że wyszło. Nasza praca zaczyna przynosić namacalne efekty. Damian mocno rozwinął zakres swoich ofensywnych umiejętności. Kiedyś bardziej koncentrował się na destrukcji, a teraz często sam decyduje o naszych akcjach na połowie przeciwnika. Nie możemy się jednak zachłysnąć postępami poszczególnych zawodników, bo wszystko jest płynne i progres trzeba potwierdzać na każdym treningu, sparingu i w meczu ligowym.
O ile Rasak zrobił progres, o tyle Dominik Furman nie może odnaleźć formy, sprzed swojego wyjazdu do tureckiego Genclerbirligi (w lipcu 2020). Tam mu nie poszło i po roku wrócił do Wisły. Jesienią zagrał jednak tylko w 11 meczach. Miał dwie asysty, ale przed transferem do Turcji był zawodnikiem, który sam ciągnął grę Nafciarzy. Ma pan pomysł na jego odbudowanie?
W końcówce swojego pobytu w Turcji występował bardzo nieregularnie. Dlatego zatracił swoją optymalną dyspozycję fizyczną. Miał zaległości. Później jak dostał szansę, zobaczył czerwoną kartkę (z Piastem Gliwice 3:4 w 4. kolejce – przyp. red.). Miał przymusową pauzę przez trzy kolejne spotkania. Kiedy wrócił, złapał kontuzję. Wszystko wpłynęło na to, że nie mógł dojść do formy fizycznej. W jego przypadku potrzeba czasu i odpowiedniej pracy w czasie przygotowań. Musimy go odbudować, żeby znów miał odpowiednią intensywność gry. Dominik bardzo mocno pracuje i jest bardzo zaangażowany w życie drużyny. Zależy mu. Może liczyć na wsparcie zespołu, moje i całego sztabu. Musimy odpowiednio wprowadzić go z powrotem do gry na wysokich obrotach.
Pojawiały się opinie, że Wisła Płock patrząc na sam skład linii pomocy, ma obecnie jedną z najlepszych drugich linii w całej ekstraklasie, jeżeli chodzi o nazwiska: Rasak, Furman, Wolski, Szwoch. Przesada?
Wierzę w ten zespół i możliwości tych chłopaków. Potencjał mają większy niż to, co pokazali dotychczas w tym sezonie. Nasza pomoc to TOP5 w lidze? Jak najbardziej. Tylko, że wszyscy muszą być w swojej optymalnej dyspozycji. Same nazwiska na papierze wyglądają bardzo dobrze. Trzeba jednak wszystkich odpowiednio wkomponować w drużynę. Nie zawsze dla każdego znajdzie się też miejsce w wyjściowym składzie. Dlatego bardzo szanuję podejście naszych zawodników. Staram się być dla nich przede wszystkim sprawiedliwy. Każdy z tych piłkarzy ma swoje momenty i każdy z nich jest dla mnie niesamowicie ważny.
Skrzydłowi to trudny temat? W Wiśle takich klasycznych brakuje. Wydaje mi się, że typowym jest w zasadzie tylko Jorginho, którego przez większość zimowych przygotowań nie będzie pan miał z powodu jego udziału w Pucharze Narodów Afryki. Brak skrzydłowych jest problemem? Dlatego gracie z wahadłowymi?
Obok Jorginho typowym skrzydłowym jest jeszcze Dawid Kocyła. Mocny środek pomocy i słabsza obsada klasycznych skrzydłowych spowodowały, że zmieniliśmy system gry, który najczęściej stosujemy. Decyzja była przemyślana, bo z racji braku odpowiednich wykonawców nie można było już grać 1-4-2-3-1. Teoretycznie moglibyśmy ustawiać na skrzydle Wolskiego i próbować takiej formacji. Gdyby w lepszej formie był Kocyła, też można byłoby pomyśleć o takim rozwiązaniu. Uważam jednak, że większy potencjał drużyna ma w systemach 1-3-4-3 czy 1-4-3-3. Po co miałbym się upierać na grę skrzydłowymi, skoro mam ich niewielu. Wracając do Jorginho, on może sobie radzić jako jeden z ofensywnych pomocników. Zdajemy sobie sprawę tez z tego, że powinniśmy być gotowi na płynną zmianę formacji. Jak na rynku pojawi się dobry skrzydłowy, to dyrektor Magdoń i prezes Tomasz Marzec z pewnością pochylą się nad możliwością pozyskania kogoś takiego. Z drugiej strony może nie będzie sensu wracać do starego ustawienia, skoro nowe tak dobrze funkcjonuje.
Mam problem z Marko Kolarem, bo nie wiem jak go ocenić. Niby trzy gole i dwie asysty, ale mimo wszystko zawód, bo oczekiwania po transferze były większe. Rozegrał tylko 470 minut w 14 meczach.
Jego przyjście oceniam pozytywnie. Po Warchole ma największy instynkt strzelecki w drużynie. Obaj polują na takie bezpańskie piłki w polu karnym. Marko jest też też przy tym niezwykle skuteczny, bo jak już dojdzie do sytuacji, rzadko ją marnuje. Kolar może też zagrać klasyczną dziewiątkę, mimo nie do końca optymalnych warunków fizycznych, nie jest to klasyczna, silna „dziewiątka”. Ma za to inne walory.
Kolar stracił trochę na bardzo dobrym wejściu do Wisły – Damiana Warchoła? Są podobnymi zawodnikami, a ten drugi mimo przyjścia z trzecioligowych rezerw Legii (czwarty poziom rozgrywek), strzelił jesienią siedem goli i miał dwie asysty w 18 występach.
Fakt, są trochę podobni. Równie dobrze mogą jednak grać razem. Z przodu mam duży wybór. Muszę też jednak patrzeć na to, jak ofensywni zawodnicy odnajdują się w grze obronnej. Trzeba zachować odpowiednie proporcje. Stąd często trudne wybory personalne.
Warchoł to jedno z większych pozytywnych zaskoczeń całej jesieni w ekstraklasie. Dla trenera chyba nie jest niespodzianką, bo pan był do niego przekonany już jak latem go testowaliście.
Damian jest dla mnie podobnym zawodnikiem do Dawida Nowaka, którego prowadziłem kiedyś w GKS-ie Bełchatów. Dawid też ogrywał się w mniejszych klubach, w niższych ligach i w pewnym momencie wypłynął w ekstraklasie. Oczywiście zrobił to w młodszym wieku niż Warchoł. Do Nowaka wielu ludzi też nie było na początku przekonanych. Zarzucali, że nie ma siły, za wątły, za delikatny. Po czasie okazało się, że był niezwykle sprytny, szybki i miał wysokie umiejętności czysto piłkarskie. W rozwoju Dawida niestety przeszkodziły ostatecznie kontuzje, ale zagrał w kilku meczach nawet w pierwszej reprezentacji Polski (dokładnie 8 – przy. red.). Damian jest bardzo do niego podobny. Potrzebował tylko, żeby ktoś mu zaufał. Wiedziałem, że w jego grze będzie powtarzalność i jakość. Byłem przekonany, że będzie potrafił przenieść skuteczność z III ligi do ekstraklasy i chyba się nie pomyliłem. Ciekawiło mnie tylko, jak poradzi sobie z obciążeniami. Są one teraz dla niego dużo wyższe niż na czwartym poziomie rozgrywek. Na przestrzeni całej rundy dał radę. Do ligi wszedł z drzwiami. W końcówce jesieni trochę brakowało mu pary, ale wierzę, że po okresie przygotowawczym znów wróci na maksymalne obroty. Miał też drobny uraz, który go wyhamował.
Przez ostatnie lata Wisła miała problem z napastnikami. Tymczasem w tym sezonie zarówno Łukasz Sekulski (17 meczów, 6 goli i asysta), jak również wspomniany Warchoł (7 goli i 2 asysty) spisują się zaskakująco dobrze.
Czasami nieoczywiste wybory okazują się tymi optymalnymi. Dla niektórych to były zaskakujące transfery. Przy okazji ich pozyskania pojawiały się komentarze, że są tylko uzupełnieniem. Mieliśmy na nich pomysł i odpowiednio wkomponowali się w nasz styl gry. Obaj mają konkurencję, bo naciskają ich jeszcze Kolar z Patrykiem Tuszyńskim.
Ten ostatni sporo stracił przez kontuzje i długo nie mógł wejść do rywalizacji o skład.
Niewiele osób o tym wie, ale Patryk długo grał z niezaleczonym urazem. To się ciągnęło jeszcze od poprzedniego sezonu. Po meczu z Legią (0:1 – przyp. red.) w pierwszej kolejce przyznał się do tego. Chodziło o staw kolanowy i trzeba to było wyleczyć. Widziałem, że nie był do końca sobą. Podjęliśmy decyzję, że odpocznie. Później kolejna mniejsza kontuzja też mu trochę przeszkodziła w powrocie. Zaczął dochodzić do siebie w końcówce jesieni. Dawał nam bardzo wartościowe zmiany. Zagrał w jedenastu meczach, ale nie spędził na boisku zbyt dużo minut (336 – przyp. red.). Przy takich problemach ze zdrowiem jakie miał nie można było od niego oczekiwać cudów.
Młodzieżowcy. Wielu się pokazało, ale nie nie ma jednego, na którego zdecydowanie pan postawił. Marcel Błachewicz – 6 meczów, Radosław Cielemęcki – 9, Dawid Kocyła – 12, Tomasz Walczak – 2, Fryderyk Gerbowski – 8. Po końcówce rundy wydaje mi się, że wiosną podstawowym będzie ten ostatni.
W tym momencie takie mamy plany, ale to nie znaczy, że tak już będzie na sto procent. Na tym etapie przygotowań nikt nie ma jeszcze pewności miejsca w wyjściowej jedenastce. Każdy musi zapracować na to, żeby w pierwszej wiosennej kolejce z Radomiakiem (7 lutego, godz. 18.00 – przyp. red.) wyjść od pierwszego gwizdka. O wszystkim będzie decydować forma. Jeżeli chodzi o młodzieżowców, to ich budujemy. Każdy występ, wejście, wyjazd na mecz czy na obóz jest systematycznym rozwojem dla tych chłopaków. Jednym pewne rzeczy przychodzą łatwiej, a drugim trudniej. Młodzi zawodnicy jak dobrze funkcjonują, to po jakimś czasie też mogą się pogubić. Nie wszyscy, ale większość. Trzeba wtedy z nimi pracować, aż złapią odpowiednią i równą formę. Dla mnie młodzieżowiec nie powinien grać dlatego, że ma taki status, a z tego powodu, że zapewnia odpowiednią jakość drużynie.
Gerbowski jest największym pozytywnym zaskoczenie wśród młodzieżowców?
Fryderyk zaistniałby wcześniej, ale po jednym ze swoich występów pojechał na zgrupowanie młodzieżowej reprezentacji, gdzie doznał kontuzji. Przez dwa tygodnie pauzował. Potrzebował czasu na powrót do formy. Pamiętajmy, że on ma 18 lat. Jak wrócił, pokazywał niesamowity potencjał i to aż na dwóch pozycjach. Występował albo jako jeden ze środkowych pomocników, albo jako prawy wahadłowy. W obu tych rolach funkcjonował bardzo dobrze. Do grona wyróżniających się młodych zawodników dorzuciłbym jeszcze 17-letniego Igora Drapińskiego. Jeszcze nie zadebiutował w pierwszej drużynie, ale trenuje z nami i wygląda naprawdę obiecująco.
Sporo spekulacji transferowych pojawia się wokół 16-letniego Tomasza Walczaka. Jego menedżerem został jeden z największych agentów w Europie – Pini Zahavi. Słynny Izraelczyk zajmuje się też interesami Roberta Lewandowskiego. Jak realna jest sprzedaż Walczaka już teraz?
Ten chłopak jest niezwykle uzdolniony jak na swój wiek. Ma ogromny potencjał i niesamowite warunki fizyczne. Cały czas trenuje z pierwszym zespołem. Widać, że robi spore postępy. Zadebiutował w ekstraklasie, a w Pucharze Polski zdobył nawet bramkę (w przegranym po dogrywce mecze z Koroną Kielce 3:4 – przyp. red.).
Nie boi się trener, że za chwilę już go nie będzie? Mateusz Borek pisał na Twitterze, że interesuje się nim m.in. Atletico Madryt.
Długo pracuje już w tym zawodzie. Jako trener z grupami młodzieżowymi zaczynałem pracować jak miałem 21 lat. Po dwóch, trzech latach pracy z młodzieżą, przeszedłem do piłki seniorskiej. Od V ligi pracowałem na każdym szczeblu w naszym kraju. Nauczyłem się, że nie mogę poświęcać zbyt dużo czasu na sprawy, na które nie mam do końca wpływu. Jeżeli jakiś zawodnik w pewnym momencie dostaje ofertę i opuszcza drużynę, to nie traktuje tego na zasadzie porażki czy tragedii. Oczywiście, jest personalna strata dla drużyny, ale z drugiej strony daje się też szansę zrobienia komuś jeszcze większego postępu. Klub, który kupi Walczaka wyłoży pieniądze na chłopaka, który dopiero może zostać świetnym piłkarzem. Jest pewną obietnicą na gracza dużej klasy. Są kluby w Europie, które mogą sobie pozwolić na ściągnięcie dziesięciu bardzo młodych i obiecujących zawodników, a finalnie do wielkiego grania trafia dwóch, maksymalnie trzech. Rodzice i menedżer muszą zdecydować, co dla niego będzie najlepsze. W tym momencie osobiście uważam, że dla niego nie nadszedł jeszcze czas na wyjazd. Każdy jest jednak inny i trudno obiektywnie przewidzieć, co byłoby dla niego optymalnym wyjściem. Tego się nie da przewidzieć.
Dawid Kocyła to też chłopak wokół, którego w pewnym momencie zaczęło się pojawiać mnóstwo plotek. Były plany o zagranicznych transferach, zainteresowanie Borussii Dortmund i klubów francuskich. Tymczasem jesień trochę pokazała, że trzeba to wszystko na razie odłożyć na bok.
Niestety, ten rozgłos zamiast zmobilizować to trochę przeszkodził Dawidowi. Młodemu zawodnikowi w takich sytuacjach może się zakręcić w głowie. Za dużo szumu przy tak młodym człowieku czasami daje negatywne efekty. Zresztą, nie dotyczy to tylko młodych chłopaków, bo starsi w podobnych sytuacjach też mogą mentalnie tego nie udźwignąć. Dawid ma duże możliwości. Cały czas się rozwija. Ma 19 lat i prawie 50 meczów w ekstraklasie (dokładnie 49 i 7 goli – przyp. red.). To wielki kapitał, bo zawodnicy w jego wieku rzadko mają takie doświadczenie. On musi niektóre kwestie przemyśleć. W jego przypadku najważniejsza jest głowa. Jak do tego tak podejdzie, wróci szybciej na odpowiednie tory niż jemu samemu się teraz wydaje. Musi u niego nastąpić autorefleksja. Coś podobnego przeszedł Damian Michalski. Nie każdy przypadek jest jednak taki sam. Dawid musi niektóre rzeczy przepracować i zrozumieć. Sporo przed nim. Nadal wierzę, że się jeszcze z tego wszystkiego pozbiera i będzie pokazywał na boisku jeszcze więcej niż wcześniej.
Nie poruszyliśmy kwestii bramkarskich, ale chyba Krzysztof Kamiński ma tak silną pozycję, że nie ma za bardzo co o tej pozycji dyskutować. Chociaż zdarzały mu się w tej rundzie jakieś wpadki, zwłaszcza na początku.
Dla mnie w obecnym sezonie jest wyśmienity. Może troszkę słabszy miał początek. Od pewnego momentu bardzo pomagał drużynie. Bronił niesamowite sytuacje. „Kamyk” często już wcześniej bronił bardzo solidnie, ale brakowało mu czasami jakieś super, nadzwyczajnej interwencji. Nie było takiego błysku. W drugiej części rundy jesiennej już coś takiego się pojawiło. Krzysiek ma fajną konkurencję w postaci Bartłomieja Gradeckiego i Damiana Węglarza. To też mogło na niego dobrze wpłynąć. „Gradeś” zagrał w tym sezonie w trzech meczach ekstraklasy. Popełnił drobne błędy i wie gdzie ma jeszcze rezerwy. Ten chłopak jak już zacznie grać, będzie na bardzo wysokim poziomie. Na razie przegrywa rywalizację z Kamińskim, ale w wielu klubach ekstraklasy spokojnie miałby miejsce w bramce. Podobnie Węglarz, który ma już doświadczenie ligowe i na pewno, kiedy będzie potrzeba, wejdzie do bramki i da sobie radę.
Milan Obradović, Filip Lesniak, Bartosz Zynek – ci zawodnicy grają mało bądź wcale. Któryś z nich pożegna się z Wisłą?
Zynek miał olbrzymiego pecha. Latem przed obozem w Grodzisku Wielkopolskim wypadłby mu bark ze stawu. Został nastawiony, a już na obozie cała historia się powtórzyła. Skończyło się dość poważną operacją. Na szczęście dobrze wszystko zniósł. Jego praca na treningach teraz wygląda optymistycznie. Ćwiczy od początku okresu przygotowawczego. Fajnie, bo wraca po półrocznej przerwie. Wygląda naprawdę mocno.
Z kolei Lesniak bardzo dobrze pracuje w defensywie, ale grał w nieco inny sposób niż oczekiwałem. Mało u niego było takiej bezpośredniej walki o piłkę, w kontakcie z rywalem. Bardziej ustawiał się w strefie. Notował mało odbiorów, a w stosunku do tego dawał za mało w ofensywie. Długo trwało u niego zrozumienie moich wymagań od zawodnika na jego pozycji. Od jakiegoś czasu zmienił podejście i zaczął dawać bardzo mocne zmiany, kiedy wchodził na boisko z ławki. Pracowity chłopak, który jest bardzo pożytecznym zmiennikiem. Być może w trakcie przygotowań jeszcze zmieni swoją sytuację.
A Obradović?
On ma 22 lata. Jak przyszedłem do Wisły, nie było czasu na eksperymenty. Musiałem postawić na doświadczonych ludzi w obronie. Latem nie za bardzo podobała mi się jego gra w sparingach. Nie popełniał może jakichś błędów, ale przegrał rywalizację. Jego sytuację skomplikował transfer Krywociuka. Dla Obradovicia najważniejsza jest gra. Jesienią wyżej w hierarchii drużyny byli: Rzeźniczak, Michalski, Lagator i Krywociuk. Nie miał za bardzo możliwości występów. W takiej sytuacji stracił trochę na motywacji. Widzę, że zmienił nieco podejście. Na nowo pracuje na swoją szansę. Jest cały czas młody. Coś w nim jest i może się jeszcze rozwinąć. To lewonożny silny i szybki obrońca, dobrze grający w powietrzu, a takich wielu nie ma.
Które pozycje Wisła musi wzmocnić? Ilu zawodników zimą może trafić do drużyny?
Pojawił się już Chrzanowski. To wypożyczenie z prawem pierwokupu. Suma odstępnego jest naprawdę atrakcyjna. Mamy więc lewego obrońcę i lewonożnego stopera w jednej osobie. Jakby odszedł, któryś z naszych młodzieżowców – a jest nimi zainteresowanie – to będziemy myśleli o alternatywie. Chciałbym mieć rywalizacje młodzieżowców na dwóch pozycjach. Miałbym dzięki temu pole manewru. Na pozostałych pozycjach za dużo ruchów nie planujemy. Być może kogoś będziemy testować. Zawsze może też pojawić się zawodnik, który będzie dla nas świetną okazją. Nie zamierzamy jednak w tym oknie robić w kadrze rewolucji. Nie ma do tego powodów. Jakieś kosmetyczne ruchy mogą się jeszcze pojawić.
Do tureckiego Belek przylecieliście na zgrupowanie dopiero 17 stycznia. Obok Warty i Bruk-Betu najpóźniej ze wszystkich klubów ekstraklasy. Nie za późno? Raków, Lechia czy Jagiellonią są już w Turcji od tygodnia.
Będziemy tam do 28 stycznia. Każdy ma swój plan przygotowań. Z przyczyn organizacyjnych takie daty nam pasowały. Pierwszy tydzień po wznowieniu treningów ćwiczyliśmy na naszych obiektach. Przeprowadziliśmy odpowiednie testy, które były potrzebne do tego, żeby wiedzieć na jakim poziomie wytrenowania są obecnie zawodnicy. Wyniki potwierdziły, że piłkarze bardzo sumiennie podeszli do swoich urlopów, w trakcie których mieli rozpisane indywidualne treningi. Mieli specjalne nadajniki GPS. Rejestrowały ich treningi w okresie świąteczno-noworocznym. Zawodnicy mają naprawdę niezłą bazę tlenową, dzięki czemu w Belek będziemy się koncentrować głównie na zgraniu poszczególnych formacji, poprawie organizacji gry i rozegraniu sparingów z wartościowymi przeciwnikami. Chcę żeby obciążenia meczowe rozkładały się odpowiednio na wszystkich graczy. Będzie też trochę pracy nad mocą, ale głównie będziemy szlifować typowo piłkarskie kwestie. Po powrocie z Turcji zagramy jeszcze jeden lub dwa sparingi. Pewny jest na razie jeden – z drugoligową Skrą Częstochowa.
Szóste miejsce jest do utrzymania?
Przed początkiem sezonu w szatni ustaliliśmy, że naszym celem minimum jest ósma lokata. To taki punkt odniesienia. Wszyscy jesteśmy ambitni. Chcemy powalczyć o coś więcej. Uważam, że stać nas na to. Chcemy dawać naszym kibicom pozytywne emocje. Jedyne ograniczenia jakie mamy, są tylko w naszych głowach. W lidze możemy wygrać z każdym.
Jak trener ocenia wasz terminarz na początku wiosny: Radomiak (wyjazd, 7 lutego), Piast Gliwice (dom, 13 lutego) i wyjazd do Lubina?
Nie ma co na to patrzeć. Musimy zagrać dobrze, bo to przeciwnik musi mieć z nami problem. W ekstraklasie jest bardzo wyrównany poziom. Na to żeby spotkanie dobrze się ułożyło trzeba zapracować. Jak będzie koncentracja i zaangażowanie, powinno być dobrze. Każdy mecz jest osobnym wyzwaniem.
Trener będzie chciał podpisać nowy kontrakt? Obecny wygasa z końcem sezonu. Jakieś rozmowy już były, odbędą się w trakcie rundy wiosennej czy dopiero po zakończeniu rozgrywek?
Nie wykluczam żadnej z tych opcji. W Płocku czuję się bardzo dobrze. Pochodzę z Włocławka. Z domu na stadion mam jakieś 50 minut samochodem. Prowadząc Zdrój Ciechocinek czy Unię Janikowo często grałem sparingi z Wisłą. Znam wielu byłych piłkarzy Nafciarzy. Z różnych względów poznałem różnych prezesów tego klubu. Mam pewien sentyment, bo z racji bliskości mojego domu często bywałem na meczach w Płocku. Widzę jaki jest tutaj rozwój infrastruktury, zdrowe podejście miasta, wsparcie sponsorów. To jest projekt, który fajnie się buduje. Za chwilę będzie nowy stadion. Kibice coraz chętniej przychodzą na nasze mecze. Mam nadzieję, że gra i otwarcie całego obiektu sprawią, że naszych fanów będzie coraz więcej na trybunach. Oby nasza twierdza rosła i była jak najdłużej nie do zdobycia. Nowa Trybuna Wschodnia już robi wrażenie. Fani dbają o niesamowitą atmosferę. Aż chce się grać. Jeżeli chodzi o moją umowę, jestem zawsze gotowy do negocjacji. Mieliśmy wstępną rozmowę na ten temat z prezesem Marcem. Daliśmy sobie trochę czasu. Na pewno do tego tematu wrócimy już w trakcie rundy rewanżowej. Tak ustaliliśmy w trakcie świątecznego spotkania.
ROZMAWIAŁ MACIEJ WĄSOWSKI
WIĘCEJ O WIŚLE PŁOCK:
- PS: Chrzanowski trafi do Wisły Płock
- Ekstraklasowy jedynak na PNA przechodzi Covid-19 bezobjawowo
- Zagraniczne kluby pytają o Kristiana Vallo
Fot. 400mm.pl, newspix