Odkąd Bartosz Białek latem 2020 przeniósł się do Wolfsburga, Zagłębie Lubin nie umie znaleźć godnego następcy. Kolejnym zawodnikiem, który będzie próbował wejść w te buty jest Martin Doleżal. Są przesłanki ku temu, by sądzić, że jemu może się udać, choć po drodze znajdziemy też kilka istotnych haczyków.
Martin Doleżal – sylwetka napastnika Zagłębia Lubin
Białek niespodziewanie wypłynął na szersze wody jesienią 2019 roku. Nie było to planowane, ale skoro mocno rozczarowywał Rok Sirk, szansę dostał młokos z rezerw. I pięknie ją wykorzystał, odchodząc po sezonie do Wolfsburga za 5 mln euro, co było rekordem sprzedażowym „Miedziowych”. Klub zarobił sporo pieniędzy, lecz przez następne miesiące nie potrafił ich dobrze zainwestować.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Ubiegły sezon był absolutnym dramatem jeśli chodzi o postawę napastników Zagłębia. W pierwszej rundzie okropnie zawodzili Sirk i Samuel Mraz, który swoim CV przecież zachęcał. W nieodległej przeszłości był królem strzelców ligi słowackiej, zdobywał bramki w Serie A i w Danii dla Broendby, pojawiał się w reprezentacji swojego kraju. Okazał się jednak olbrzymim rozczarowaniem. W pewnym momencie ewidentnie zablokował się mentalnie i już nic nie było w stanie tego zmienić. Nie nadszedł także przełom w przypadku Sirka, a że łącznie przebywał już w Lubinie półtora roku, kredyt zaufania względem niego się wyczerpał. Odszedł na wypożyczenie do Radomiaka, a w drugą stronę powędrował Karol Podliński. Na tle Słowaka i Słoweńca na początku prezentował się korzystnie. Koniec końców jednak liczbami też się nie obronił.
Karol Podliński: Gdy cofałem się do trzeciej ligi, były momenty zwątpienia [WYWIAD]
Trójka atakujących przez cały sezon Ekstraklasy łącznie strzeliła sześć goli (po dwa na łebka). Kompromitacja.
Nowe rozgrywki niczego nie zmieniły. Sytuację musiał ratować Patryk Szysz, który zdążył się już zaadaptować na pozycji skrzydłowego. Sporo na początku rundy jesiennej grał Podliński, ale szans nie wykorzystywał. Pod koniec okienka wypożyczony z Banika Ostrawa został Tomas Zajic i przez chwilę mogło się wydawać, że wreszcie trafiono. Czech po pięciu meczach ligowych miał na koncie dwa gole i asystę, drogę do siatki znalazł także w Pucharze Polski z rezerwami Śląska Wrocław. Później było już słabiej, po drodze doszły problemy zdrowotne i do końca roku swojego dorobku już nie powiększył. Podliński niejako z konieczności został trochę mocniej odkurzony, choć Dariusz Żuraw próbował eksperymentować i na „dziewiątce” wystawiał nawet skrzydłowego Erika Daniela. Podliński przydał się jako zmiennik z Wisłą Kraków, zaliczył dwie asysty, ale poza tym wciąż niewiele dawał drużynie.
Wniosek był prosty: ciągle nie ma w kadrze snajpera z prawdziwego zdarzenia i stało się jasne, że sprowadzenie kogoś takiego to zadanie numer jeden na zimowe okienko.
Słaba ostatnia runda
Kimś takim ma być Martin Doleżal. 31-letni Czech otrzymał kontrakt do czerwca 2024, co już pokazuje, jak duże nadzieje są w nim pokładane. Apetyty rozbudza jeszcze wypowiedź dyrektora sportowego Piotra Burlikowskiego na oficjalnej stronie: – Szukaliśmy w oknie zimowym zawodnika, który strzela gole i Martin był naszym priorytetem transferowym. Cieszę się, że udało się dopiąć ten transfer. Statystyki, doświadczenie i dotychczasowa kariera wskazują, że może nam wydatnie pomóc w linii ataku i będzie zdobywał bramki.
Cóż, jeżeli mówimy o tym sezonie, to akurat nabytek „Miedziowych” nie za bardzo może się czymś pochwalić. Jego liczby za rundę jesienną są wręcz druzgocąco słabe.
- 17 meczów w czeskiej ekstraklasie (1194 minut): 2 gole, 2 asysty
- łącznie 9 meczów w europejskich pucharach (550 minut): 1 gol
- 1 mecz w Pucharze Czech (68 minut): 1 gol
Razem wychodzi nam 27 meczów (1812 minut) i zaledwie cztery gole. Na papierze – katastrofa, jakieś nieporozumienie.
Dlaczego zatem mimo wszystko ten transfer nie wygląda tak źle? Już wyjaśniamy.
Po pierwsze – głównie ze względu na zapaść w ostatniej rundzie, ten zawodnik w ogóle stał się dostępny dla takiego klubu jak Zagłębie. Wcześniej znajdował się on na wyższym pułapie. Jablonec w ostatnich latach był co najmniej czwartą siłą czeskiej ligi i rokrocznie pokazywał się na międzynarodowej arenie. Doleżał zawsze był jego kluczową postacią i dość często zakładał opaskę kapitańską. W tym sezonie Jablonec dopadła bolączka tak dobrze znana polskim klubom: nieumiejętność pogodzenia rywalizacji krajowej z europejską. Jesienią słabo grała cała drużyna. Efekt? Trzecie miejsce od końca, zaledwie trzy zwycięstwa i najgorsza ofensywa w całej lidze (14 goli).
Skąd ta zapaść? „Denik Sport” w listopadowej analizie wymienił cztery główne przyczyny.
1. Pechowe liczby. Jablonec w tamtym momencie współczynnik expected goals miał na poziomie 20.4, podczas gdy bramek zdobył 11. Pokazuje to jednoznacznie, jak fatalna była skuteczność tego zespołu. Wrzucono kamyczek do ogródka Doleżala, wypominając mu, że strzelał jedynie w meczach z Czeskimi Budziejowicami (dwa gole). W pozostałych nie udało się trafić ani razu, mimo że jego xG wynosił 5.29. Jablonec miał też pecha we własnym polu karnym – stracił 28 goli, mimo że według xG powinien stracić 23.7. Dodano, że w wielu statystykach zespół ten znajdował się w top5 czeskiej ekstraklasy (podania w ostatniej tercji boiska, rzuty rożne i tak dalej).
2. Skupienie na Europie. Skądś to znamy, prawda? Jabloncowi zarzucano, że jest ekipą o dwóch twarzach. Tę lepszą pokazywał w europejskich pucharach. W nich zaczął od wyraźnej porażki w dwumeczu z Celtikiem w eliminacjach Ligi Europy, by potem upokorzyć MSK Żylina (5:1, 3:0) w walce o fazę grupową Ligi Konferencji. Z samej grupy ostatecznie wyjść się nie udało, ale chłopcami do bicia Czesi nie byli. Wygrali u siebie z CFR Cluj, dwukrotnie zremisowali z duńskim Randers i przed własną publicznością zdobyli także punkt z AZ Alkmaar. Z Holendrami na wyjeździe przegrali, a o zakończeniu pucharowej przygody przesądziła porażka 0:2 z Cluj w ostatniej kolejce. Jablonec krajową ligą miał być „znudzony”, będąc zmęczonym psychicznie i fizycznie. – Nie możemy powiedzieć, że to dla nas za dużo. Chcieliśmy tam zagrać, więc gramy i musimy sobie z tym poradzić – powtarzał trener Petr Rada.
3. Wąska kadra. W przeciwieństwie do poprzednich sezonów, tym razem zielono-biali nie trafili z transferami. Z sześciu letnich nabytków do pierwszego składu przebił się tylko David Houska, a i on rozczarowywał liczbami. Jednym z zawodzących był znany z Piasta Gliwice i właśnie Zagłębia Martin Nespor. Jedyne gole strzelał w krajowym pucharze z niżej notowanymi rywalami i w drugoligowej drużynie rezerw. Trenerowi Radzie wytykano również, że zbyt mocno przywiązuje się do doświadczonych nazwisk, nie dając się wykazać młodszym zawodnikom. W rezultacie ci pierwsi byli przemęczeni, a drudzy nieograni.
4. Kryzys mentalny po upokorzeniach. Przegrać można zawsze, ale jesienią Jablonec kilka razy był wdeptywany w ziemię. 0:3 z Mladą Boleslav, 0:4 z Sigmą Ołomuniec, 0:5 z Viktorią Pilzno, 0:5 ze Slavią Praga – nad takimi klęskami nie sposób było przejść do porządku dziennego.
Jak więc widzimy, Doleżal swoje za uszami w tym temacie ma, ale problem był całościowy.
Dobre wcześniejsze trzy lata
I tutaj dochodzimy do punktu drugiego – za 31-latkiem słaba runda, za to wcześniejsze trzy sezony zawsze kończył z dwucyfrową liczbą trafień w lidze. Jego dorobek za ten okres wynosi 93 mecze, 39 goli, 12 asyst. Co warte podkreślenia – Doleżal w zasadzie nie wykonuje rzutów karnych, na wszystko musiał zapracować w „normalny” sposób”.
Ubiegły sezon liczbowo był drugim najlepszym w jego karierze, mimo że zaczął go od kontuzji i pozytywnego testu na koronawirusa. Na występ od początku czekał aż do 7. kolejki, a i tak skończył z czternastoma golami. Na finiszu osiągnął wyśmienitą dyspozycję, zdobywając dziewięć bramek w ostatnich siedmiu spotkaniach.
To już zupełnie inna rozmowa, prawda?
Dzięki formie z ostatnich trzech lat Doleżal doczekał się epizodów reprezentacyjnych. W listopadzie 2018 zadebiutował w towarzyskim spotkaniu z Polską w Gdańsku. Ogółem w czeskiej kadrze uzbierał sześć występów. Jeszcze cztery miesiące temu wyszedł w pierwszym składzie na eliminacyjny mecz z Białorusią. Nie zaimponował, zszedł w 63. minucie i następnych szans nie otrzymał, ale ten fakt jednak sporo mówi.
Pekhart zabrał miejsce na EURO
Wcześniej, po wspomnianym fantastycznym finiszu, nowy napastnik Zagłębia liczył, że dostanie powołanie na Euro 2020. Musiał jednak ustąpić miejsca królowi strzelców Ekstraklasy. – Miałem nadzieję, że znajdę się w kadrze, ale było to trudne. Tomas Pekhart strzelił w Polsce 22 gole. Jesteśmy identycznymi zawodnikami pod względem charakterystyki i trener zdecydował się na niego. Szanuję to i nie rozpamiętuję. Nie wyszło, życie toczy się dalej – mówił w rozmowie z isport-blesk.cz.
Czy to rozczarowanie sprawiło, że jesienią spuścił z tonu? Nie znamy jednoznacznej odpowiedzi, natomiast nie można mu odmówić klasy jako człowiekowi. We wrześniowym meczu z Karviną Doleżal w 30. minucie, przy wyniku bezbramkowym, przyznał się sędziemu, że nie powinno być rzutu rożnego dla Jablonca, a taka decyzja została już podjęta. Spotkało się to z licznymi wyrazami uznania. – Martin ma taką naturę. Sędzia tego nie widział, ale on uznał za słuszne się przyznać. Powinien dostać za to jakąś nagrodę, ale w gruncie rzeczy każdy powinien przestrzegać zasad fair-play. Gdyby Maradona przyznał się do swojej ręki, Argentyna nie byłaby mistrzem świata – komentował.
Postawa fair niczego nie kosztowała drużyny, bo Jablonec i tak wygrał 1:0. Autor zwycięskiej bramki Tomas Malinsky nie ukrywał, że on na taki gest by się nie zdecydował. – Nigdy bym się nie przyznał, jestem typem zwycięzcy. Gdyby to był gol, prawdopodobnie należałoby zająć stanowisko, ale nie zachowywałbym się jak Martin w tej sytuacji – mówił wprost. Sam Doleżał miał więcej pecha. Po godzinie gry został ostro sfaulowany i musiał opuścić boisko na noszach.
Stracona szansa na przejście do Slavii
Pytanie, które samo się nasuwa: skoro facet od dłuższego czasu strzelał regularnie, dlaczego ciągle pozostawał w jednym klubie? Sprawa wydaje się złożona. Doleżalowi niekoniecznie zawsze paliło się do zmiany barw, ale też trzeba sobie jasno powiedzieć, że ze swoją specyfiką nie wszędzie by pasował. Jak już sam się określił, jest zawodnikiem w typie Pekharta. Dobrze gra głową, potrafi się zastawić i odegrać piłkę partnerowi, ale nie imponuje szybkością i dynamiką, nie czaruje umiejętnościami. Jest po prostu typową „dziewiątką”.
W 2019 roku łączono go ze Slavią Praga. Miał wówczas sześć miesięcy do końca kontraktu i wydawał się całkiem atrakcyjną opcją do poszerzenia kadry. Istniał jednak szereg wątpliwości, czy sobie poradzi. Raz, że miałby dużą konkurencję, a dwa, że wymagania trenera Jindricha Trpisovskiego sprawiały, że wielu nowych piłkarzy potrzebowało sporo czasu, żeby się do nich przystosować. Coś, jak u nas z Markiem Papszunem w Rakowie.
„Trudno powiedzieć, czy Doleżal byłby w stanie od razu spełnić wszystko, czego trener Trpisovsky od napastnika wymaga. Praktycznie każdy gracz, który wcześniej nie spotkał się z jego metodami, musi je poznać i przyzwyczaić się do nich. To nie jest łatwe, Doleżal musiałby się od razu dopasować. Trpisovsky chce, aby napastnicy poruszali się po całym boisku, atakowali agresywnie, byli w ciągłym ruchu. Czy Doleżal byłby w stanie to zrobić?” – zastanawiał się redaktor isport-blesk.cz.
Odpowiedzi nigdy nie uzyskał, bo do transferu nie doszło, mimo starań ze strony Slavii. – Oczywiście cieszyłem się, że zwrócili się do mojego agenta. W końcu to obecnie najlepszy klub w lidze. Jaroslav Pelta [prezydent Jablonca] powiedział „nie”. Nie wiem, czy coś jeszcze będzie się działo w tym temacie. Trochę niefortunne i nieprzyjemne dla klubu było to, że oferta pojawiła się na dwa dni przed ligą. Wiedziałem, że pan Pelta nie będzie chciał mnie puścić. Nie mógłby tak szybko znaleźć nowego napastnika – mówił o swoich odczuciach Doleżal.
Gole dla klaczy
Ciąg dalszy nie nadszedł i piłkarz podpisał nową umowę. Odchodzi dopiero teraz, po ośmiu latach. Trener Rada jest mocno niezadowolony z takiego obrotu sprawy. – Przyszła oferta i klub z niej skorzystał – stwierdził krótko. Trudno mu się dziwić, bo dopiero co do Sparty Praga sprzedano młodego Tomasa Cvancara i w ataku powstała olbrzymia wyrwa.
Zagłębie musiało zapłacić, ale zapewne banku nie rozbijało, gdyż Doleżal latem mógłby zmienić otoczenie za darmo. Po raz pierwszy w karierze będzie grał poza Czechami, co nie oznacza, że musi to być problem. Jablonec od Lubina dzieli niecałe 200 kilometrów, a w aklimatyzacji w Polsce pomogą mu rodacy w osobach Erika Daniela i Tomasa Zajica.
O postawę pozaboiskową kibice Zagłębia mogą być spokojni. To zawodnik skupiający się na rodzinie. W niejednym wywiadzie podkreślał, jak dużego kopa dało mu zostanie ojcem. Od pewnego momentu żona przed meczami zaczęła wysyłać mu filmiki z ich pociechą i nieraz przynosiło to pożądany efekt. Strzelane gole Doleżał dedykował jednak… koniowi. – Mieliśmy klacz, która czekała na poród źrebięcia. Niestety była chora i musieliśmy ją uśpić. Od tamtych chwil minęły ponad dwa lata. Dedykuję jej te bramki za to, jaka była wspaniała – tłumaczył swego czasu czeskim mediom.
W Lubinie życzyliby sobie, żeby okazji do kolejnych dedykacji było jak najwięcej. Od postawy doświadczonego napastnika może zależeć nawet dalszy los Zagłębia w Ekstraklasie, bo przewaga nad strefą spadkową nie jest bezpieczna.
CZYTAJ TAKŻE:
- Karol Angielski na celowniku Zagłębia Lubin? Znamy szczegóły
- Zagłębie ma wielu młodych piłkarzy. A ilu dobrych?
Fot. Zagłębie Lubin/Accredito