Reklama

Selekcjonerzy-najemnicy. Czy to zawsze przepis na pewną klęskę?

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

29 grudnia 2021, 17:15 • 18 min czytania 27 komentarzy

Paulo Sousa okazał się typowym najemnikiem. W najgorszym tego słowa znaczeniu – może i nie można było mieć wielkich zastrzeżeń co do jego fachowości czy warsztatu, ale do zaangażowania – jak najbardziej. Sam smutny koniec to idealna puenta podejścia do pracy portugalskiego krasomówcy.

Selekcjonerzy-najemnicy. Czy to zawsze przepis na pewną klęskę?

Co to oznacza na przyszłość? Ano to, że teraz władze PZPN-u dwukrotnie się zastanowią, zanim sięgną po selekcjonera z zagranicy. Zresztą, nie brak nawet głosów, że cała chryja z Sousą zablokuje na kilka lat stołek trenera dla wszelkich obywateli świata. Tylko… czy słusznie?

Przeanalizowaliśmy losy trenerów-najemników, którzy podejmowali się pracy w innych europejskich reprezentacjach. Braliśmy pod uwagę tylko kadry średniego szczebla, bo nie ma sensu porównywać nas do czołowych europejskich ekip (gdzie zaangażowanie trenera, wynikające z prestiżu, zawsze będzie większe) czy przeciętniaków bądź słabeuszy (gdzie, analogicznie, będzie to wyglądało gorzej). Wybraliśmy tylko typowych najemników, czyli trenerów, którzy nie mieli wcześniej żadnego związku z danym krajem. Czyli…

  • nie grali w nim jako piłkarz,
  • nie trenowali żadnego klubu z rodzimej ligi,
  • nie są z tego samego kręgu kulturowego (nie braliśmy pod uwagę np. trenerów z Bałkanów pracujących dla innego bałkańskiego kraju, tak samo jak Pavla Hapala, który jako Czech był selekcjonerem Słowacji),
  • nie mieli żadnych innych powiązań (np. pochodzenie)

Innymi słowy – dostali robotę wyłącznie na podstawie dokonań w innych krajach, czyli w tym samym trybie, co Paulo Sousa. Co nam wyszło z tych wspominek? Ano to, że nie ma sensu wyrabiać sobie awersji do wszystkich najemników, bo nie dokopaliśmy się w ostatnich latach żadnego przypadku sousopodobnego. Siwy Bajerant to ABSOLUTNY WYJĄTEK. Jeśli najemnicy ponosili klęskę, to zwykle dlatego, że spaprali swoją robotę. A nie dlatego, że z tego czy innego powodu wypinali się na reprezentację.

Każdego z trenerów-najemników oceniliśmy w skali 1-10. Zaczynamy wyliczankę od tego najgorszego, później stopniujemy w górę.

Reklama

Claudio Ranieri – Grecja (2014)

Ocena: 1/10

Epizod-zagadka. Ranieri pracował wówczas w topowych markach – Juventusie, Romie, Interze, Monaco. Chwilę po zwolnieniu z tego ostatniego, z którym awansował do Ligue 1, zdecydował się przyjąć ofertę z greckiej reprezentacji.

Po co? Pewnie do dziś sam nie wie, bo wytrwał tylko cztery mecze. I to nie tak, że trafił na spaloną ziemię. Rozpoczął pracę po mistrzostwach świata 2014, w których Grecy poradzili sobie w grupie. Rumunia? W dziób. Finlandia? Remis. Irlandia Północna? W dziób. Wyspy Owcze? O zgrozo… w dziób. I to przed własną publicznością. Reakcja greckiej federacji po jednym z największych blamażów w historii była natychmiastowa: wyrzucenie trenera.

Finał całej historii jest komiczny, bo Ranieri trafił do Leicester, gdzie wywalczył sensacyjne mistrzostwo Anglii.

TOP 10: NAJWIĘKSI MENADŻEROWIE W ERZE PREMIER LEAGUE

Reklama

Fabio Capello – Rosja (2012-15)

Ocena: 2/10

Trener, który wyleczył Rosjan z zatrudniania dużych, zagranicznych nazwisk. Terapia była bardzo skuteczna i wyniosła 21 milionów euro, bo właśnie tyle federacja „Sbornej” musiała wypłacić Włochowi w ramach odszkodowania za przedterminowe rozwiązanie kontraktu. Kontraktu, na którego w federacji nie było kasy, bo Capello dostawał wynagrodzenie z dużym opóźnieniem. Ba! Żeby mieć na wypłaty dla selekcjonera, Rosjanie musieli się zapożyczać u oligarchy Aliszera Usmanowa.

Jego kontrakt wynosił – w zależności od źródła – od 7 do 9 milionów euro, co stanowiło 20% rocznego budżetu federacji. Całkiem sporo. Pół biedy, gdyby za wielkimi środkami poszły wielkie sukcesy. Capello tymczasem rozczarował pod każdym względem. Awansował wprawdzie na mundial 2014, ale odpadł w grupie, gdzie wyprzedziła go Algieria (z którą zresztą grał trzeci mecz, wygrana oznaczałaby awans dalej). Euro 2016? Nawet do niego nie dotrwał. Rosjanie przegrali w eliminacjach dwa razy z Austrią, punkty urwała im też Mołdawia. Awansowali na turniej tylko dlatego, że sprawę uratował Lenonid Słucki (4 zwycięstwa w 4 ostatnich meczach kwalifikacji). Byli tak zdesperowani, że woleli pogonić Capello i wynaleźć skądś te grube miliony na odszkodowanie.

Tak generalnie – był otwarty na Rosję. Zamieszkał w niej. Dokooptował do sztabu rosyjskich szkoleniowców. Chciał potraktować projekt długofalowo, a finałem jego posługi miały być mistrzostwa świata w 2018 roku, które organizowała Rosja. Szybko jednak stał się najbardziej znienawidzoną osobą w rosyjskiej piłce. Trzymano go na stanowisku tak długo tylko dlatego, że federacji nie było stać na wypłacenie kosztownych dupochronów Włocha. Ogólnonarodowy gniew był tak duży, że… kibice odpalili zbiórkę na pożegnalną wyprawkę dla Fabio. Sam trener odbijał zarzuty mówiąc, że nie zależy mu na pieniądzach, bo gdyby tak było, skierowałby sprawę swoich kilkumiesięcznych zaległości do FIFA.

Niewątpliwie odłożył na królewską emeryturę. Choć Rosja miała być ostatnią stacją w jego karierze, trenował jeszcze przez dziesięć miesięcy chiński Jiangsu Suning.

Christoph Daum – Rumunia (2016-17)

Ocena: 2/10

246 meczów w FC Koeln, 124 w Stuttgarcie, 185 w Bayerze, do tego 371 meczów na poziomie ligi tureckiej. Christoph Daum przybył do Rumunii z ogromnym doświadczeniem. Wygrał trzy mecze. Dwa z Armenią, które były formalnością. I sparing z Chile. Dwukrotnie został zlany przez Polskę.

Typowy niewypał.

Znamienne, że od tamtego czasu Daum dał sobie spokój z trenowaniem. Niemiec został zatrudniony w rumuńskiej kadrze na początku walki o mundial 2018. Zwolniono go na dwa mecze przed końcem eliminacji. Pasował do rumuńskiego klimatu, bo lubił kontrowersje. Jednemu z dziennikarzy powiedział na konferencji, że jego gazeta nadaje się tylko do zawijania ryb. Po meczu z Polską, gdy dostał po raz kolejny pytanie o dymisję, pięknie się wkurwił, krzycząc do dziennikarzy, że jest bardziej rumuński niż oni:

Jeden z piłkarzy, a konkretnie Gabriel Torje, mocno go objechał. Cytujemy za „PS”: – Mieliśmy jechać autokarem do hotelu, a on nagle powiedział żebyśmy wszyscy wysiedli i go pchali. Wstałem i zapytałem: “Czy my mamy po 5-lat? Takie rzeczy można robić w przedszkolu!”. W ogóle nie zareagował na mój komentarz. Rozmawiał tylko z jednym z ludzi ze sztabu. Kazał mu przekazać, że jeśli dalej będę mówił tak dużo, to nie zostanę powołany. Od tamtej chwili wiedziałem, że to mój koniec w jego drużynie. Szkoda, że nie był w stanie powiedzieć mi tego w oczy. Wtedy bym to jeszcze jakoś zrozumiał.

Zostawił kadrę w fatalnej atmosferze. Choć korzystał z piłkarzy, którzy awansowali dopiero co na Euro 2016, obok kolejnego awansu nawet się nie zakręcił.

Z WŁAŚCIWEJ DROGI ZBOCZYŁ NA NIEWŁAŚCIWĄ ŚCIEŻKĘ. HISTORIA CHRISTOPHA DAUMA

Georges Leekens – Węgry (2017-18)

Ocena: 2/10

Dwukrotnie trenował Belgię i Algierię, raz Tunezję. Wiedział doskonale, co oznacza praca selekcjonera i tym skusił Węgrów. Ale ci szybko pożałowali, bo Belg został wyrzucony już po czterech spotkaniach. I to po czterech sparingach. Tak, nie dostał nawet ani jednego meczu o punkty!

Po porażce w meczu towarzyskim z Australią, kibice głośno zaczęli domagać się jego zwolnienia. On sam wciąż miał słynny ogień w oczach. – Nie poddam się. Kibicami kierują emocje. Ciągle widzę postępy w tym zespole – mówił Leekens. Nie pomógł mu też telewizyjny wywiad Akosa Eleka, który w szczery sposób powiedział, że drużyna nie ma dobrych relacji z nowym trenerem. Węgrzy żałowali swego wyboru tym bardziej, że żaden selekcjoner przed Leekensem nie miał tak wysokiej pensji.

Christian Panucci – Albania (2017-19)

Ocena: 3/10

Na wstępie zapowiedział, że chce napisać kolejną fajną kartę w historii albańskiej piłki. Nie wyszło. Duże nazwisko na boisku, raczkujące wśród trenerów. Propozycja z reprezentacji Albanii spadła mu jak z nieba. Pracował wcześniej w rosyjskiej kadrze (ale tylko jako asystent) i grającym w Serie B AS Livorno, czyli… nie miał w zasadzie żadnego CV. Jechał na opinii świetnego piłkarza, znanego z Milanu, Realu czy AS Roma.

Jak sobie poradził? Lichutko. Albania pod jego wodzą wygrała tylko cztery spotkania – z Liechtensteinem, Turcją, Izraelem i Walią. A prowadził ją w piętnastu meczach. Potrafił zebrać czwórkę od Szkotów czy Ukraińców. Zatrudniono go pod koniec eliminacji do mundialu (gdy było już pozamiatane) i dotrwał do pierwszego meczu kolejnej rundy kwalifikacyjnej (do Euro). Po pierwszym spotkaniu już poleciał.

Karel Bruckner – Austria (2008-09)

Ocena: 3/10

Ciekawa historia. Bruckner całą swoją karierę spędził w ojczyźnie, a jej puentą była siedmioletnia posługa w reprezentacji Czech. I jako że Czesi byli jedną z rewelacji Euro 2004, to gdy tylko stał się wolnym trenerem, zgłosiła się do niego austriacka reprezentacja.

Czy było warto? Niekoniecznie. Doświadczony szkoleniowiec zaczął naprawdę z grubej rury – od remisu z Włochami (w sparingu) i wygranej z Francją (w pierwszym meczu eliminacyjnym). Jak się okazało, była to jedyna wygrana Brucknera w krótkiej – bo tylko siedmiomeczowej –  przygodzie z Austrią. Po tym wspaniałym otwarciu…

  • przegrał z Litwą,
  • zremisował z Wyspami Owczymi,
  • przegrał z Serbią, Turcją i Szwecją.

A potem poleciał ze stanowiska. Sam Bruckner zakończył później karierę. – Moja kariera szkoleniowa dobiegła końca. Nie chciałem jej kończyć po upokarzającej porażce z Turcją podczas Euro 2008. Poczekałem na inny moment, który właśnie dziś nastąpił – mówił wówczas. Sam pewnie żałuje, że nie powiedział sobie dość po zakończeniu przygody z czeską kadrą.

Andreas Herzog – Izrael (2018-20)

Ocena: 6/10

Przechodzimy do pozytywnych historii. Asystent w austriackiej reprezentacji, a później selekcjoner tamtejszej U-21. Asystent w USA, następnie… selekcjoner U-23. Andreas Herzog zorientował się w swojej karierze trenerskiej na pracę z kadrami narodowymi. Jego pierwszą stacją, gdzie został szefem wszystkich szefów, był Izrael.

Czy podołał? Izrael – choć to przeciwko niemu swój najlepszy mecz w roli selekcjonera zaliczył Jerzy Brzęczek – grał w naszej grupie eliminacyjnej ciekawą piłkę. Potrafił wygrać z Austrią czy postawić się Słowenii. Nie awansował, ale Izrael generalnie nie jeździ na duże imprezy (był na takiej tylko raz, w czasach prehistorycznych, bo w 1970 roku, kiedy jeszcze szedł na mundial ścieżką azjatycką).

Zasługi? Z pewnością przekonanie Erana Zahaviego do powrotu do kadry. Zahavi został zawieszony przez federację na rok, po tym jak ostentacyjnie rzucił opaską kapitańską i wypowiedział się, że takiego podejścia kibiców jak w Izraelu nie ma nigdzie na świecie. Fani byli wściekli po porażkach z Albanią i Macedonią Północną, więc wygwizdali po meczu swoich piłkarzy. Zahavi stwierdził, że jak wygaśnie dyskwalifikacja, to i tak nie przyjedzie na kadrę. Namówił go Herzog.

Nastroje generalnie były dość ciężkie. W 2017 roku Izrael wygrał tylko jeden mecz – i to z Lichtensteinem, a więc o porażkę trzeba byłoby się mocno postarać. Herzog tchnął w drużynę nowego ducha i doprowadził ją do barażów o Euro.

Odszedł, bo sam tak zdecydował. Gdy wybuchła pandemia, jego kontrakt z izraelską federacją został zawieszony. Zanim odmroziły się rozgrywki, po prostu wygasł. – Nie chcę już przedłużać kontraktu, wirus za dużo zniszczył – tłumaczył swoją decyzję. Izraelska federacja zaproponowała mu umowę, ale – jak czytamy w austriackich mediach – była ona obwarowana przeróżnymi klauzulami ze względu na niepewne, wirusowe czasy. – Nie mogłem tego zaakceptować – mówi Herzog. Być może jakimś argumentem był fakt, że rozgrywki reprezentacyjne były wówczas w zawieszeniu i nie wiadomo było, co dalej. A Herzog mieszkał w Izraelu.

Jakkolwiek spojrzeć, pozostawił reprezentację w podobnym położeniu, co Paulo Sousa, chwilę przed barażem o Euro. Inna sprawa, że czasy były szczególne, Izraelczycy zaczęli kombinować przy umowie, prezes federacji pożegnał go w bardzo ciepłych słowach, a kontrakt po prostu wygasł.

Bernd Storck – Węgry (2015-17)

Ocena: 6/10

Zatrudnienie go było swego rodzaju wizjonerstwem. Reprezentacje biorą zwykle trenerów, którzy coś osiągnęli. Storck? Etatowy asystent w poważnych klubach (Borussia, Stuttgart, Hertha, Wolfsburg), jako samodzielny trener miał niewielkie doświadczenie. Prowadził Kazachstan w 12 spotkaniach, Tsesnę Ałmaty w 9 meczach, młodzieżowe drużyny Olympiakosu i… tyle. Został selekcjonerem niedługo po tym, jak węgierska federacja zaprezentowała go jako dyrektora sportowego. Początkowo przychodził więc w zupełnie innej roli.

Gwóźdź do jego trumny to wypisz-wymaluj ten sam kazus, co mecz z Węgrami w wykonaniu Paulo Sousy. Storck mając w perspektywie spotkanie o punkty z Andorą, dał odpocząć kilku piłkarzom, na których czekały za chwilę trudne batalie w europejskich pucharach. No i nieoczekiwanie przegrał. Stało się to sprawą ogólnonarodowej dyskusji, w którą włączył się nawet Viktor Orban, porównując ten mecz do przegranej przez Węgrów bitwy pod Mohaczem z 1526 roku. Sam Storck podał się do dymisji, lecz tej nie przyjęto.

Ale ogólnie poradził sobie nieźle. Przede wszystkim – awansował na Euro 2016, choć przyszedł w końcówce eliminacji i trochę punktów stracił i Węgrzy musieli wywalczyć sobie udział na turnieju poprzez baraż. A w tym dwukrotnie opędzlowali Norwegów. Dla Madziarów był to pierwszy duży turniej od 1986 roku. Mimo że mieli trudną grupę – Portugalia, Austria, rewelacyjna Islandia – nie przegrali w niej żadnego meczu. Zatrzymali się dopiero na 1/8, gdzie zlała ich Belgia. Niemiecki selekcjoner mówił w mediach, że gdyby ktoś nakreślił przed nim taki scenariusz przed turniejem, nie uwierzyłby.

Storck nie poszedł za ciosem i przerżnął eliminacje do mistrzostw świata. Ale mimo to jest wspominany bardzo dobrze. W końcu przełamał dłuuuugie lata turniejowej posuchy.

Leo Beenhakker – Polska (2006-09)

Ocena: 6/10

Wszystko o Leo zostało już napisane. Oczywiście, jego kadencję trzeba podzielić na wczesnego Beenhakkera (czarującego, wnoszącego powiew Europy, wprawiającego piłkarzy w zachwyt) i późnego (zarozumiałego, nieangażującego się, przegrywającego).

Koniec końców była to udana przygoda reprezentacyjna. W końcu po raz pierwszy pojechaliśmy na mistrzostwa Europy, wygrywając grupę eliminacyjną z Portugalią, Serbią, Belgią czy Finlandią. A po samym Leo zostało kilka barwnych opowieści. Jeśli chcecie je poczytać, zapraszamy tutaj.

Michael Skibbe – Grecja (2015-18)

Ocena: 6/10

Czy trener, który dał zadebiutować w reprezentacji 28-letniemu wówczas Michalisowi Maniasowi, może znać się na swojej robocie? Otóż może. Będąc asystentem Rudiego Voellera podczas Euro 2004, pewnie nie zakładał, że poprowadzi kiedyś mistrzów Europy. Michael Skibbe był przez moment postrzegany w Niemczech jako trener klasy premium. Zanim dostał pracę trenera-asystenta w reprezentacji, a później selekcjonera młodzieżówek, pracował w Borussii Dortmund, a później w Bayerze. Ale kariera nie szła tak, jak powinna, więc Skibbe zaczął szukać zagranicą. Zaczęło się od dużego kalibru – Galatasaray. Potem były Eskisehirspor, Karabukspor, Grasshoppers Zurych… No, średniawka. Dlatego gdy zgłosiła się reprezentacja Grecji, nie miał prawa kręcić nosem.

Nawet mimo faktu, że było to całkiem spore wyzwanie. Grecja była w najgorszym momencie swojej najnowszej historii. Przerżnęła eliminacje do Euro 2016 w fatalnym stylu, którego puentą były dwie porażki z Wyspami Owczymi (!). Atmosfera w zespole była gęsta, toteż niemiecki selekcjoner zapowiedział na starcie, że jak komuś nie chce się harować, to może szukać sobie innego miejsca. Na starcie swojej pracy Skibbe dostał w mazak od Luksemburga, co tylko musiało uświadomić mu: oho, nie będzie łatwo.

Jak wypadła praca Niemca w Helladzie? Całkiem nieźle. Bardzo szybko ogarnął swoją drużynę i ta walczyła o wyjazd na mundial 2018 do samego końca. W grupie z Belgami nie można było liczyć na bezpośredni awans, ale już drugie miejsce udało się wywalczyć, zostawiając w tyle Bośnię i Hercegowinę. Baraż? No, tu Grecja nie miała raczej szans, bo trafiła na Chorwację, czyli późniejszych wicemistrzów świata. I odpadła.

Sam Skibbe dogadał jasne warunki współpracy z federacją. Awansujesz na mistrzostwa? Przedłużamy twój kontrakt i dostajesz sowitą premię – pół miliona euro. Cel nie został wykonany, mimo to Grecy przedłużyli ten kontrakt o dwa lata. Prezes federacji Vangelis Grammenos chwalił go publicznie: – Stworzył dziką grupę, która jest w stanie wygrać z każdym – mówił. Przy czym „stworzył” to słowo jak najbardziej na miejscu, bo namówił mającego niemiecko-greckie pochodzenie bramkarza Odysseasa Vlachodimosa na reprezentowanie Greków. Golkiper Benfiki do dziś jest pierwszym wyborem w bramce.

Ile wytrwał po przedłużeniu umowy? Siedem meczów. Grekom nie podobał się styl, w jakim Skibbe rozpoczął Ligę Narodów (dwa zwycięstwa, dwie porażki), a gwoździem do trumny okazała się przegrana z Finlandią. Koniec końców – pamiętając moment, w którym podejmował się zadania – należy ocenić jego pracę na plus.

Guus Hiddink – Rosja (2006-10)

Ocena: 7/10

Nie uwzględniamy tureckiej przygody Hiddinka, bo tam nie był typowym najemnikiem. Poznał wcześniej kraj, pracując przez kilka miesięcy w Fenerbahce. Do Rosji przyszedł z doświadczeniem w Holandii, Australii i Korei Południowej, z którą dotarł do półfinału mistrzostw świata.

W tamtych czasach mało kto zatrudniał obcokrajowców w roli selekcjonerów. W Rosji był to pierwszy przypadek człowieka spoza sowieckiego kręgu kulturowego. Toteż rodzimi szkoleniowcy odebrali to jako… obrazę. I chętnie krytykowali bardziej doświadczonego kolegę po fachu, uważając, że bez dogłębnej znajomości rosyjskiej kultury czeka go rychły koniec. Krytyka rozlegała się do tego stopnia, że szef federacji Wiatlij Mutko apelował publicznie do trenerów, by jej zaprzestali.

Sam Hiddink utarł nosa kolegom po fachu. Po pierwsze – awansował na Euro 2008 kosztem reprezentacji Anglii, która została w domu. Po drugie – na samym turnieju Rosja była jedną z rewelacji. Doszła do półfinału, po drodze wymanewrowała Holendrów (symboliczne zwycięstwo dla Hiddinka), nie dała rady późniejszym mistrzom Europy, czyli Hiszpanom.

Minusy? Hiddink nie awansował później na mundial (przegrane baraże ze Słowenią) i szybko zaczęto mu wypominać, że zbyt mało się angażuje. Dość stwierdzić, że na trzy miesiące został trenerem Chelsea wciąż będąc selekcjonerem. Niby nie pobierał za to wynagrodzenia, no ale jego uwaga siłą rzeczy skupiona była gdzie indziej. Zapoczątkował falę zagranicznych trenerów w rosyjskiej kadrze narodowej, zatrudniono po nim bowiem Dicka Advocaata (pracował wcześniej trzy lata w Zenicie) i Fabio Capello.

Roy Hodgson – Finlandia (2006-07)

Ocena: 7/10

Pamiętacie mecz Polski z Finlandią w Bydgoszczy, gdy dostaliśmy w trąbę 1:3? Naszych rywali trenował wtedy Roy Hodgson, dla którego – jakkolwiek to dzisiaj brzmi – kadra narodowa była trampoliną do powrotu do Premier League. Dostał pracę w Fulham, a potem już poszło – najpierw Liverpool i WBA, potem kadra „Synów Albionu”, na koniec Crystal Palace. Wcześniej Hodgson rozwijał swoją karierę raczej poza Wyspami, gdzie zdarzyło mu się pracować dla dużych klubów (Inter Mediolan), ale znacznie częściej były to fuchy trzeciej-czwartej kategorii (FC Kopenhaga, norweski Viking FK czy reprezentacja Zjednoczonych Emiratów Arabskich).

Nie wywalczył awansu na Euro 2008, mimo to w Finlandii jest znakomicie wspominany. Dostał nawet honorowy order Lwa Finlandii za zasługi dla tamtejszej piłki nożnej. To pod jego rządami Finowie zajęli najwyższe miejsce w historii rankingu FIFA (33.). W walce o awans liczyli się do samego końca, a przecież grupa była bardzo silna. Polska, Portugalia, Serbia, Belgia… Finowie zgromadzili tyle samo oczek co Serbowie, wyprzedzili Belgów. To naprawdę duża sprawa, porównywalna do historycznego awansu na dużą imprezę, czyli tegorocznych mistrzostw Europy.

Hodgson sam zrezygnował, już po końcu eliminacji. Miał być doradcą Massimo Morattiego w Interze, zakotwiczył jednak na ławce Fulham. Dalszy ciąg historii znacie.

Lars Lagerback – Islandia (2012-16) i Norwegia (2017-20)

Ocena: 7/10

Dziewięć lat pracował dla szwedzkiej kadry, po czym stał się dyżurnym wyborem nordyckich reprezentacji. Zatrudniono go najpierw w Islandii, a później w Norwegii.

I obwołano cudotwórcą. Awansował z malutką Islandią na mistrzostwa Europy, po czym oddał reprezentację Heimirowi Hallgrimssonowi, który przyuczał się u jego boku. Na fali tego sukcesu Islandczycy awansowali na mundial w Rosji, gdzie zremisowali z Argentyną, a bliscy załapania się byli już w 2014 roku.

– Kiedy podejmowałem pracę z reprezentacją Islandii, nie wyznaczono mi żadnych celów do osiągnięcia. Po prostu. Nikt nie rozmawiał ze mną w stylu: „Musisz osiągnąć co najmniej baraże”. Albo: „Oczekujemy, że w przeciągu ośmiu lat reprezentacja awansuje na wielki turniej”. Zadanie musiałem wyznaczyć sobie sam. Nie zacząłbym pracy, gdybym nie miał konkretnych ambicji do wykonania. Już na pierwszym zgrupowaniu z drużyną w 2011 roku powiedziałem, że moim celem jest awans na mistrzostwa świata w 2014 roku – opowiadał Lagerback.

Norwegia? Tu już nie było tak idealnie. Miał poradzić coś na niewytłumaczalną zadyszkę, oznaczającą brak awansu na jakąkolwiek imprezę w całym XXI wieku. A pomóc miał mu w tym superstrzelec z Borussii – Erling Haaland. Nie pykło. Norwegowie znaleźli się w barażach, gdzie ulegli Serbom. Za Islandię byłaby dziewiątka, za Norwegię znacznie niżej, a więc uznajemy, że siódemka w łącznym rozrachunku będzie sprawiedliwa.

NASZ WYWIAD Z LARSEM LAGERBACKIEM

Gianni De Biasi – Albania (2011-17)

Ocena: 8/10

Wysoko cenił go Zbigniew Boniek, a sam De Biasi mówił, że był kiedyś bliski pracy w reprezentacji Polski. Osiągnął historyczny wynik albańskiej reprezentacji – awansował na Euro 2016, a później nawet wygrał na nim mecz. Choć złośliwi powiedzą, że ten awans wylosował w czipsach, a precyzyjniej – zdjął z drona. Poprzedził go bowiem niemały skandal.

Wiadomo, że Albania i Serbia nie przepadają za sobą. Podczas eliminacyjnego meczu obu tych drużyn nad murawą zaczął krążyć dron z albańską flagą. Zerwał ją jeden z piłkarzy, a na murawę ruszyli szturmem serbscy kibole. Zrobiła się bijatyka, mecz przerwano, a potem zweryfikowano wynik na korzyść Albanii, a Serbom wlepiono dodatkowo trzy ujemne punkty. Czyli w jednej chwili Albania zyskała sześć punktów nad Serbami. De Biasi może bronić się, że przecież pokonał w tych samych eliminacjach Portugalię, a bez tego zwycięstwa awansu by nie było.

Włoch wychodził poza rolę selekcjonera, który może tylko wybierać z dostępnych opcji. On sam zawodników niemalże werbował, jeżdżąc do nich, dzwoniąc, przekonując do wybrania albańskiej kadry. Zespół, który ograliśmy w eliminacjach, jest złożony w większości z piłkarzy o podwójnym obywatelstwie. Wielu z nich przyszło dlatego, że uwierzyli w projekt De Biasiego.

Ogólny bilans? 51 meczów, 19 zwycięstw, 10 remisów, 22 porażki. Liczby może nie powalają, ale trzeba pamiętać, skąd Albania zaczynała. Zanim De Biasi przyszedł, przegrała z Luksemburgiem. Żeby było śmieszniej, w przedostatnim meczu Włocha… także ograł go Luksemburg. Aha, De Biasi to tak istotna postać dla Albanii, że w trakcie swojej sześcioletniej pracy przyjął obywatelstwo.

Otto Rehhagel – Grecja (2001-10)

Ocena: 10/10

Dziewięć lat na stołku selekcjonera? Wieczność. Ale nie mogło być inaczej, skoro dziełem Otto Rehhagela jest jedna z największych sensacji w historii piłki nożnej. Czytaj – mistrzostwo Europy dla Grecji w 2004 roku. Po tym sukcesie Grecy wyszli z założenia, że może pracować w reprezentacji… do kiedy chce. Nawet dożywotnio. I tak rzeczywiście było, bo rozstanie się z kadrą po dziewięciu latach było jego decyzją.

Mistrzostwo, na które nie dało się patrzeć. Nudna, siermiężna, toporna, do bólu wyrachowana piłka okazała się strzałem w dziesiątkę na ten jeden, konkretny turniej. Ale czy ktokolwiek w Grecji przejmował się brakiem odpowiedniej liczby fajerwerków, które zadowoliłyby postronną publikę? No nie. Podopieczni Rehhagela tracili gole tylko w fazie grupowej, gdy jeszcze mogli sobie na to pozwolić. Później trzykrotnie wygrali 1:0. Grecja wychodziła z prostego założenia: murujemy, strzelamy po stałym fragmencie gry i dalej zapierdzielamy jak mrówki. Kozacki, idealny turniej drużyny, która stała się później wzorem turniejowego czarnego konia.

Rehhagela nosili w Grecji na rękach. Uczynili go człowiekiem roku, mimo że wcześniej żaden obcokrajowiec nie dzierżył takiego tytułu. On sam podjął się tego zadania jako uznany szkoleniowiec (trzy mistrzostwa Niemiec) i na starcie miał wlać w południowe dusze niemiecką dyscyplinę. Patrząc na styl jego zespołu – udało się to idealnie. I to nie tak, że trafił na wybitne pokolenie w greckiej piłce. Żaden z jego piłkarzy nie zrobił po turnieju wielkiej kariery, żaden nie robił jej także wcześniej.

Dalsze losy Rehhagela niekoniecznie były już ekskluzywne. Niemiec nie awansował na mundial 2006, a na Euro 2008 przegrał wszystkie trzy mecze w grupie. Ale czy to w jakiś sposób ukruszyło jego pomnik? Absolutnie nie.

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. FotoPyK / newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

27 komentarzy

Loading...