Mateusz Lis miał w Wiśle Kraków trudne początki i to delikatnie mówiąc. W ostatnim sezonie jednak pokazał swoje możliwości i zapracował na transfer do tureckiej ekstraklasy. W barwach Altay SK na „dzień dobry” zaczął od występu z czystym kontem i wysokiego zwycięstwa nad Kayserisporem. Rozmawiamy o tym, jak się tam aklimatyzuje i trochę wspominamy. Czy z Marco Paixao rozmawia więcej niż z innymi? Kto w klubie jest ponad Portugalczykiem, mimo że ma on tam niemalże boski status? Co doradzili mu obcokrajowcy z zespołu? Czy poczuł różnicę poziomów? Co sprawiło, że jego forma przez ostatni rok poszła do góry? Czy zaskoczyły go wieści z Danii na temat Petera Hyballi? Czy żałował kiedyś, że nie został w Rakowie Częstochowa? Zapraszamy.
Jak się odnajdujesz w pierwszych tygodniach na tureckiej ziemi?
Dobrze. Na razie mieszkam w hotelu, dom dopiero co znalazłem. Nie miałem wcześniej czasu, żeby jeździć i oglądać, dopiero wczoraj [rozmawialiśmy we wtorek, PM] trafiło się coś odpowiedniego. Czekam jeszcze, aż dostanę auto z klubu, do końca tego tygodnia mam je mieć. Wtedy wyprowadzę się z hotelu, bo z domu będę miał około 25 minut jazdy do bazy treningowej. Codzienne dojeżdżanie taksówką byłoby kłopotliwe.
To twój pierwszy zagraniczny transfer. Znaków zapytania na starcie zapewne miałeś sporo.
Było sporo na początku i teraz też ich nie brakuje. Każdego dnia uczę się funkcjonowania w nowych realiach. W Turcji jestem od dwóch tygodni, z czego w Izmirze lekko ponad tydzień. Na podpisanie kontraktu przyleciałem z agentem do Erzurum, gdzie zespół przebywał na obozie. Tam przeszedłem testy medyczne i wszystko sfinalizowaliśmy. Na miejscu gra Jakub Szumski, wpadł na kawkę.
Nie zdążyłem odbyć z drużyną nawet jednego normalnego treningu, a mimo to ostatniego dnia przygotowań zagrałem drugą połowę w próbie generalnej przed sezonem. Fajna sytuacja. Generalnie Turcja to prawie jak nowe życie, funkcjonuje się tu inaczej niż w Polsce. Muszę się do tego przystosować.
Altay gra na wyjeździe z Alanyasporem. Fuksiarz.pl za wygraną drużyny Lisa płaci po kursie 3.55
Do czego w pierwszej kolejności, co jest największą odmianą?
Z rzeczy oczywistych – język. Po polsku tu nie porozmawiam, ale nie mam problemów z angielskim, więc w szatni spokojnie się dogadam i zrozumiem to, co do mnie mówią. Czasami pomylą mi się czasy albo przekręcę jakieś słówko, najważniejsze jednak, że jest normalna komunikacja. Na mieście pod tym względem wygląda to znacznie gorzej. Mało Turków biegle posługuje się angielskim i czasami trudno się porozumieć. Wiele spraw załatwiam z tłumaczem. On też pomagał mi w znalezieniu domu. Udało się go wynająć z kompletem umeblowania w środku, co tutaj nie jest normą. Mnóstwo ofert dotyczy wynajmu pustego domu, który urządzasz samemu. Nie byłby to nie wiadomo jak duży problem, zamawiasz z Ikei i przyjedzie dostawa, ale to zawsze trochę dodatkowej roboty. Wprowadzę się po weekendzie, bo w piątek i tak lecimy na mecz do Alanyi. Trener nam dziś oznajmił, że na każde wyjazdowe spotkanie będziemy mieli prywatny samolot, pełen komfort.
Co do życia na co dzień, trafiłem do super miejsca. Z kim bym nie rozmawiał, podkreślał, że Izmir to najpiękniejsze miasto do życia w Turcji. I rzeczywiście, wszystko się potwierdziło. Morze pod nosem, wiele świetnych restauracji, centra handlowe. Niczego nie brakuje. Nie znałem tego kraju z takiej strony. Wcześniej byłem w nim tylko na obozach, gdy praktycznie nie ruszałem się poza hotel lub na wakacjach z narzeczoną w jakimś kurorcie, więc mógł się kojarzyć bardziej z bazarami i świecidełkami. Teraz poznaję inną Turcję. Więcej zobaczę, gdy dostanę auto. Wtedy moje funkcjonowanie stanie się znacznie prostsze. No i musimy sobie załatwić polską telewizję, chcę dalej oglądać Ekstraklasę i być na bieżąco.
Jeśli chodzi o sam klub, też jest inaczej, specyficznie. Obcokrajowcy z większym stażem podpowiadają mi, jak trzeba się zachowywać. Krótko mówiąc: musisz walczyć o swoje, przypominać się, wywierać presję. Tutaj to nic złego. Jeśli będziesz siedział cicho w kącie i czekał, to możesz czekać bardzo długo.
Masz na myśli sprawy pozaboiskowe?
Tak. Wiemy dobrze, jak jest w Turcji, w każdym klubie są jakieś problemy z zaległościami. Wszędzie zdarzają się poślizgi, chłopaki w Altayu też mówili, że czasami nie płacą im terminowo. I wtedy właśnie trzeba wywierać presję, jeśli bardzo potrzebujesz pieniędzy, to iść do prezesa i próbować się dogadać. Tak samo z tym autem. Masz mówić, że to pilne, że zaraz przyjeżdża rodzina, bo gdybyś tego nie podkreślał, oczekiwanie mogłoby się znacznie wydłużyć.
Ty po przejściach w Wiśle Kraków na poślizgi w wypłatach jesteś przygotowany.
No śmiałem się już, że zdążyłem się zahartować. Na razie nie mogę narzekać, pierwsze pieniądze dostałem terminowo co do grosza. Jestem pozytywnie nastawiony i na co dzień nie będę sobie zaprzątał głowy tym tematem. Gdyby wystąpiły jakieś problemy, wtedy będę się zastanawiał. Liczę, że będziemy się dobrze prezentować na boisku i tego typu komplikacje nas ominą. Wyniki na pewno będą miały wpływ na płynność finansową klubu.
Alanyaspor nie strzeli gola w meczu z Altay – kurs 4.10 w Fuksiarz.pl
Co do poziomu sportowego, zdążyłeś już poczuć, że trafiłeś do dużo lepszej ligi niż polska?
Powiem ci, że zdążyłem. Od pierwszego treningu, który jeszcze obserwowałem z boku, gołym okiem widziałem, że mamy bardzo dużo indywidualności, zawodnicy mają naprawdę mega umiejętności. A pierwszy mecz ligowy potwierdził różnicę poziomów. Wszystko dzieje się znacznie szybciej. Nie przesadzę, jeśli powiem, że to przepaść. Szybkość operowania piłką, doskok do przeciwnika, przewidywanie wydarzeń, drybling, decyzyjność, zimna krew z przodu, poziom dośrodkowania i wykończenia – w każdym aspekcie liga turecka jest lepsza. Pod względem atmosfery na trybunach także czuć, że to inny, bardziej żywiołowy klimat. Nasi kibice są świetni, ale tutaj naprawdę byłem pod wrażeniem. Znakomicie się to dla nas ułożyło, inaugurację wygraliśmy 3:0, wymarzony początek. To nas napędziło. Przekonaliśmy się, że jako beniaminek możemy osiągać dobre wyniki. Latem do klubu sprowadzono wielu piłkarzy, ale nie dostali angażu przez przypadek, jest jakość. Z Kayserisporem nie daliśmy poznać, że zespół się buduje i praktycznie połowa składu to nowe nazwiska.
Debiut ułożył ci się znakomicie. Wysoko wygraliście, a ty w zasadzie miałeś tylko jedną poważną interwencję po strzale z dystansu.
Poszło miękko. Super się dla nas zaczęło, na początku meczu poważny błąd popełnił bramkarz rywali i szybko prowadziliśmy. Poszliśmy za ciosem, jednego gola nam nie uznano, ale tuż przed przerwą podwyższyliśmy na 2:0. Co do mnie, to rzeczywiście w drugiej połowie dostałem trochę groźniejszy strzał, przy którym mogłem się wykazać. Oceniam ten występ na plus, bardzo dobrze czułem się na przedpolu, pewnie grałem nogami. Koledzy i trenerzy też byli zadowoleni. Nie mogę się już doczekać kolejnych meczów.
Przychodziłeś z założenia jako pierwszy bramkarz? Wygląda na to, że wyjściowo masz duży kredyt zaufania.
Nie chcę oceniać, czy od razu byłem przewidziany jako jedynka. To, że trener mnie wystawił, a wcześniej od razu dał szansę w sparingu, pokazuje, że na pewno był pozytywnie nastawiony. Jego osoba miała tu duże znaczenie, zależało mu na tym transferze. Altay musiał Wiśle zapłacić, dostałem czteroletni kontrakt, a nie roczny czy 1+1, więc widać, że mają na mnie konkretny plan. Cieszę się, że tu jestem, wykonałem znaczący krok do przodu.
Altay niektórym kibicom w Polsce pewnie kojarzył się już wcześniej, bo od trzech lat w jego barwach błyszczy Marco Paixao. To on wprowadzał cię do szatni, to z nim masz najlepszy kontakt?
Marco był pierwszą osobą, z którą na obozie w Erzurum wymieniłem parę zdań. Doradził w sprawach pozasportowych, gdzie najlepiej mieszkać i tym podobne. W szatni siedzimy blisko siebie, sporo rozmawiamy. W zespole jest wielu obcokrajowców, nie ma problemów z nawiązaniem relacji, ale kontakt z Marco mam wyjątkowy, bo możemy czasem pogadać o polskiej lidze.
Mocno przeżył fakt, że całą inaugurację w tureckiej ekstraklasie przesiedział na ławce? Przez trzy sezony był kluczową postacią, a teraz znalazł się w rezerwie. Na dodatek jego rywal do gry od razu strzelił dwa gole.
To pokazuje, jak duża jest rywalizacja. A będzie jeszcze większa, bo dopiero co klub ogłosił transfer Egipcjanina Ahmeda Yassera Rayana, który całkiem nieźle radził sobie w ojczyźnie. Mamy na tę chwilę czterech napastników, nie wszyscy mogą grać, ale powiem ci szczerze, Marco jest w Izmirze bogiem. Trzy sezony z rzędu był królem strzelców, po jego golu w barażach wywalczono awans. Przed meczem z Kayserisporem poszliśmy całą drużyną na spacer i gdy widzieli nas kibice, na nikogo innego nie zwracali uwagi, liczył się tylko Marco. Niesamowicie go tutaj szanują, mają nawet specjalną przyśpiewkę na jego temat.
Ciekawi mnie postać waszego trenera. 71-letni Mustafa Denizli to chyba szycha w tureckiej piłce. Prowadził reprezentację, prowadził Galatasaray, Fenerbahce i Besiktas…
No jeśli stwierdziłem, że Paixao jest tutaj bogiem, to nie wiem, jak mam określić status trenera. On jest jeszcze kilka poziomów nad Marco. Kiedy byliśmy w hotelu, to wszyscy omijali zawodników i szli do trenera. Siedziałem sobie obok, podchodzi kibic i pyta, czy mogę mu zrobić zdjęcie z Mustafą Denizlim. To tutaj wielka postać, prawdziwa legenda i widać to na każdym kroku. Nawet taksówkarze, którzy nie znają angielskiego, gdy usłyszą, że jedziemy do bazy treningowej, od razu mówią o trenerze.
Jego warsztat przynosi efekty. Ma pomysł na nasz zespół. Praktycznie na każdym treningu mamy duże gry. Wszystko robimy z piłką, zachowujemy meczowy klimat. To, co trener powie, jest święte, z tym się nie dyskutuje. On sam ma życzliwe podejście do zawodników. Jak Marco przesiedział pierwszy mecz na ławce, od razu powiedział, że to nie jest tak, że zwycięskiego składu się nie zmienia. Za tydzień mogą wystąpić inni. W Turcji trener Denizli osiągnął wszystko, co się dało. Był selekcjonerem, a z każdym z wielkich klubów ze Stambułu zdobywał mistrzostwo. Cieszę się, że z kimś takim mogę pracować, patrzę z optymizmem na tę współpracę, choć jakieś swoje specyficzne zachowania mu się zdarzają. Na przykład w dniu meczu nie możemy pić kawy i herbaty, to samo dotyczy przyprawiania posiłków, wszystko jest zabierane ze stołów. Bardzo tego pilnuje, natomiast codziennie możemy wypić po jednym piwku (śmiech). W dniu meczowym trener daje nam też dłużej pospać, a śniadanie mamy dopiero o 11:30. Jestem przyzwyczajony do wstawania w okolicach 8:00, więc nie wytrzymałbym tak długo bez posiłku. Wtedy jednak nie ma problemu, w razie czego możesz zejść samemu do restauracji i zjeść coś lekkiego.
Od dawna nastawiałeś się na transfer? Tak wynikało ze słów Tomasza Pasiecznego przy twoim odejściu, że zanosiło się na to od miesięcy, dlatego mieli czas, żeby zabezpieczyć pozycję bramkarza.
Nie ukrywam, że chciałem wyjechać. Rozegrałem dobry sezon, a końcówkę nawet bardzo dobrą. Liczyłem na to, że pojawią się ciekawe oferty. Wiem, że wpływało sporo zapytań, ale najkonkretniejsi byli Turcy. Pierwszą ofertę złożyli na początku okienka, Wisłą ją odrzuciła. Drugą również i potem temat trochę ucichł. Minęły kolejne dwa tygodnie, Altay spróbował jeszcze raz i dopiero wtedy dopięli swego. Musieli o mnie trochę powalczyć. Fajnie, że się dogadali, aczkolwiek nie chciałem niczego robić za wszelką cenę. Nie nastawiałem się, że koniecznie tego lata muszę odejść. Gdybym został w Wiśle, nie byłaby to żadna ujma. Tak się jednak poskładało, że oferta z Turcji satysfakcjonowała wszystkie strony. Został miesiąc do końca okienka, ale nie chciałem już czekać z nadzieją na coś innego. Po rozmowach z bliskimi doszedłem do wniosku, że trzeba brać to, co jest, bo w życiu może być różnie. Turecka liga to bardzo wysoki poziom, z którego można pójść jeszcze wyżej i z takiego założenia wychodzę. Nie przyszedłem do Altayu, żeby na tym poprzestać. Chciałbym się tu wypromować.
Od początku byłeś przychylnie nastawiony do tureckiego kierunku?
Musiałem się trochę zastanowić. Chodziło przecież o coś poważniejszego niż kilkudniowy wyjazd wakacyjny. Rozmawiałem z ludźmi, którzy znali temat, między innymi z Adamem Stachowiakiem, który w zeszłym sezonie bronił w Altayu. Wszystko o klubie i mieście wiedziałem już przed przyjazdem. Wtedy już szybko zdecydowałem, że chcę spróbować. O transferze zagranicznym marzyło się od dziecka. Nastawiam się na wielką przygodę. Zamierzam z niej wycisnąć jak najwięcej.
Miałeś inne warianty? Czytałem o opcji francuskiej.
Był temat, ale konkretną ofertę na stole miałem jedynie z Turcji. Tak jak mówiłem, zapytań było dużo. Musiałbym jednak czekać, żeby ktoś najpierw kogoś sprzedał i tak dalej.
Mentalnie czułeś się gotowy na wyjazd? Z jednej strony 24 lata jak na bramkarza to nadal dość mało, z drugiej przeszedłeś już wiele. Miałeś trudny początek w Wiśle, potem przez rok nie grałeś, w międzyczasie przeżyłeś słynne zawirowania właścicielskie w Krakowie i nawet w pewnym momencie musiałeś pożyczać pieniądze na przeżycie, aż wreszcie wróciłeś do składu i ustabilizowałeś formę.
Czuję się, jakbym w Wiśle spędził co najmniej pięć lat, a nie trzy. Dobrze mi się tam żyło, w Krakowie przyszedł na świat mój syn. Mentalnie jak najbardziej byłem i jestem gotowy na to wyzwanie. Widzę po sobie, że z dnia na dzień coraz lepiej się w nowym klubie odnajduję. Osobną sprawą jest tęsknota za rodziną, narzeczona i syn jeszcze są w Polsce. Jak już wszyscy będziemy razem, wtedy niczego nie będzie mi brakowało. Na boisku w ostatnim sezonie pokazałem, że to już właściwy moment na pójście wyżej, broniłem równo i dobrze. Mówiłeś o wieku – nie jestem już super młody, bramkarze z naszej ligi nieraz wyjeżdżali znacznie wcześniej. Także przez ten pryzmat patrzyłem. Mam 24 lata, zaraz będzie 25 i być może drugiej takiej szansy bym nie dostał. Nie wolno gromadzić czarnych myśli, ale zawsze trzeba się liczyć z jakąś kontuzją czy obniżką formy i mogłoby być różnie.
Co sprawiło, że w ostatnim sezonie wreszcie zacząłeś grać równo i dobrze? Wcześniej nie dawałeś takiej pewności.
Naturalnie nadszedł moment, w którym zacząłem podejmować lepsze decyzje, nie wykonywałem pochopnych ruchów. Inaczej myślałem w niektórych sytuacjach na boisku, nie czułem takiego stresu jak wcześniej. Jeśli miałbym wskazać jeden aspekt, który dał mi dużego kopa i zwiększył pewność siebie, to narodziny synka. Wychodzę z założenia, że jeśli masz wszystko poukładane w życiu prywatnym, to łatwiej się gra. Kiedy dowiedziałem się, że moja narzeczona jest w ciąży, to forma poszła wyraźnie do góry.
To w takim razie kiedy rodzeństwo dla synka?
Zobaczymy. Na ten moment nie myślimy o drugim dziecku. Pojawienie się synka w naszym życiu wiele zmieniło. Wiadomo, czasami jesteś mocniej zmęczony, każdy rodzic przez to przechodzi. Synek ma już pół roku, staje się bardziej komunikatywny. Jeden uśmiech wszystko wynagradza.
Zaskoczyły cię doniesienia z Danii na temat Petera Hyballi?
Nie. Dużo rzeczy do dziś nie ujrzało światła dziennego, ale nie chcę wdawać się w szczegóły. W każdym razie, było dużo prawdy w tym, co potem do mediów wychodziło. Nikt sobie tego nie wymyślił. Na początku ludziom mogło się wydawać, że to piłkarzom się nie chce, a trener jest super. Osobiście jednak zbyt wiele złego na Petera Hyballę powiedzieć nie mogę. Stawiał na mnie, grałem u niego wszystko, a gdy narzeczona miała rodzić, pozwolił mi opuścić mecz, za co zawsze będę mu wdzięczny. To była najpiękniejsza chwila w moim życiu, której być może już nie doświadczę. Nie wyobrażałem sobie, że mogłoby mnie tam nie być. Rozwinąłem się przy Hyballi, co nie zmienia faktu, że z boku widziałem, jak to wszystko się zmieniało i jak inni są traktowani.
Od początku wiedzieliście, że będzie ciężko z Hyballą czy ten początek był bardziej entuzjastyczny?
No właśnie początek był pozytywny na zasadzie „coś nowego, świeżego”. Wydawało się, że przyszedł ktoś z jajem, kto to wszystko poukłada. Nawet gdy po jednym meczu trener potrafił zrezygnować z jakiegoś zawodnika mówiliśmy, że podejmuje męskie decyzje i trzeba to uszanować. Z czasem co chwila zaczęły wychodzić różne rzeczy, które zagęszczały atmosferę, aż wreszcie całość prysła.
Z trenerów w seniorskiej piłce najwięcej zawdzięczasz Maciejowi Stolarczykowi? Często publicznie cię bronił w pierwszym sezonie w Wiśle.
Zawsze mogłem na niego liczyć, mimo że początków nie miałem łatwych. Dobre mecze przeplatałem słabymi, ale konsekwentnie wstawiał mnie do składu. Wiele mu zawdzięczam. Do dziś mamy kontakt, czasami wymienimy się wiadomościami. Bardzo miło wspominam trenera Stolarczyka.
Wcześniej byłeś wypożyczony do wówczas jeszcze pierwszoligowego Rakowa. Nie zostałeś w Częstochowie, choć była tak możliwość. Patrząc potem na rozwój tego klubu, nie żałowałeś?
Nie, nigdy nie przeszło mi to przez myśl. Myślę, że podjąłem bardzo dobrą decyzję przechodząc do Wisły, również patrząc przez pryzmat tego, gdzie jestem dzisiaj. Zawsze będę ciepło myślał o Wiśle i Krakowie.
Będąc w Rakowie czułeś, że ten klub ma to „coś”, czego nie mają inni, że tu za chwilę urodzi się coś wielkiego?
Szczerze mówiąc, nie do końca. Było widać, że trener Papszun fajnie to układa i jest specyficzny. Dziś przynosi to znakomite efekty. Ja z Rakowem awansowałem do I ligi i rozegrałem tam pierwszy sezon. Na początku jako beniaminkowi nie za bardzo nam szło. Generalnie dało się odczuć, że docelowo ten klub chce być jeszcze wyżej. W tamtym momencie nie powiedziałbym jednak, że trzy lata później Raków będzie wicemistrzem Polski, zdobywcą krajowego pucharu i rewelacją na międzynarodowej arenie.
Twoje seniorskie początki to próba przebicia się w Lechu Poznań. Skończyło się na obecności na ławce w czterech meczach. Nie pojawiła się potem nutka żalu, że tak łatwo cię tam oddano, zwłaszcza że „Kolejorz” akurat żadnego bramkarza przez te wszystkie lata nie wypromował?
Jakoś to fatum się nad Lechem unosi, że nie potrafi sobie wychować bramkarza. Długo marzyłem, żeby zagrać w Lechu. Byłem bardzo młody i liczyłem, że mi się uda. Gdy jednak zostałem wypożyczony do Rakowa i zainteresowała się mną Wisła, poczułem, że na tym klubie świat się nie kończy i trzeba odciąć się od Lecha, żeby zrobić krok do przodu. Marzeń o debiucie nie spełniłem, ale grając przy Bułgarskiej w barwach Wisły był ten dodatkowy smaczek, chciałem się pokazać jeszcze bardziej niż zwykle. Do dziś mam tam wielu znajomych wśród zawodników i pracowników klubu, jakiś mały sentyment pozostał.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK/Newspix